Przeciwieństwa się przyciągają? Różnie z tym bywa. Na początku mojego związku z Andrzejem powątpiewałam, czy to ma sens. Różnice między nami wydawały się nie do pokonania. On cynik, ja nadwrażliwa. On nieczuły na los innych, ja płacząca przy każdym zwiędłym kwiatku. Okazało się, że taka relacja może coś dać obu stronom, a niekiedy nawet zmiękczyć chłodne serca.
Jestem osobą wysoko wrażliwą, przeżywam emocje znacznie intensywniej niż większość ludzi. Czasem czuję się przez to wybrańcem losu, a czasem przez ten los przeklętą. Moja wrażliwość sprawia, że wzruszam i cieszę się mocniej niż inni. Niestety równie głęboko przeżywam trudne emocje, jak ból, smutek czy tęsknotę.
Cechuje mnie też wysoki poziom empatii. Świetnie wyczuwam nastroje i potrafię rozmawiać z ludźmi. Po prostu intuicyjnie wiem, co powiedzieć, żeby dotrzeć do rozmówcy, a kiedy lepiej milczeć. Taki dar trąci niemal magią i bardzo ułatwia życie. Jednak chociaż jestem towarzyska i lubiana, świadomie ograniczam grono przyjaciół oraz znajomych. Lubię imprezy, niestety w większej ilości bardzo mnie męczą. Im więcej ludzi, tym szybciej czuję się „przeładowana” obcymi emocjami. Każda bliska relacja mocno obciąża moją psychikę, bo przejmuję się cudzymi sprawami innych, i to nierzadko bardziej niż własnymi.
Taka już jestem: specyficzna, inna. Zawsze taka byłam, więc miałam czas się przyzwyczaić. Trudno jednak przywyknąć do tego, że nadwrażliwość utrudnia relacje z mężczyznami. Na początku każdy jest zachwycony: och, świetnie mnie rozumiesz, jak cudownie potrafisz słuchać, jak żadna inna. Jednak z czasem, kiedy odkrywali moją wyjątkową emocjonalność, pojawiały się skargi. Próbowali mnie zmieniać, naprawiać, naginać do swojej wizji normalności. „Nie bądź taka przewrażliwiona”, „Dorośnij”, „Zachowujesz się jak księżniczka”.
Próbowałam im tłumaczyć, że hasło „mniej się przejmuj” w moim przypadku nie ma sensu. To jak namawianie ptaka, żeby przestał latać. Nie zmienię swojej natury, tak jak nie zmienię koloru oczu. W odpowiedzi trafiałam na mur niezrozumienia i urazy. Po kolejnym rozstaniu uznałam, że wolę być sama, niż znosić ciągłe rozczarowania. No chyba że spotkam takiego samego wrażliwca jak ja.
Andrzej nim nie był. Wręcz przeciwnie. Cyniczny, zdystansowany, oceniający sytuację na chłodno. A ja się w nim zakochałam! Gorzej, ja, dojrzała kobieta po przejściach, postanowiłam dać szasnę tej miłości, pomimo dojmującej obawy, że skończy się katastrofą. Andrzej pociągał mnie swoją inteligencją, zdecydowaniem i twardym, męskim charakterem. Na własnym przykładzie poznawałam prawdę, że przeciwieństwa się przyciągają, a nawet uzupełniają.
Mimo to nie wierzyłam, że nam się uda. Myślałam: ciesz się nim, póki możesz, bo to długo nie potrwa. Nie mogło. Kochałam Andrzeja, ale zdarzały się takie chwile, kiedy miałam ochotę posłać go do diabła. Jego podejście do życia i stosunek do innych ludzi okropnie mnie irytowały. Plus te ciągłe kpiny i złośliwości...
Gdy dałam zgarbionej staruszce dwadzieścia złotych za więdnący bukiecik, błysnął ironią, swoją ulubioną bronią zaczepną:
– Widzę, że wspomagasz żebraczą mafię.
Wzruszyłam ramionami.
– Dla mnie to nic, a dla niej to może być jedzenie na parę dni.
– Miły gest, ale chybiony. Przecież ona oddaje wszystko, co zarobi, swoim szefom. Jeśli chcesz skutecznie pomagać, wspieraj fundacje, zamiast dotować przestępców.
Rozzłościłam się. Byłam dorosłą kobietą, mógł sobie darować te pouczenia. Zepsuł mi humor na wiele godzin, i nawet nie przeprosił. Zlekceważył moje uczucia, co dla wrażliwca jest niemal przestępstwem.
Tego typu sytuacje powtarzały się regularnie.
Miałam problemy w pracy. Nie chodziło o kwestie zawodowe, tylko personalne. Załoga w firmie podzieliła się na dwa wrogie obozy. Atmosfera była naprawdę fatalna, co mocno przeżywałam. Straciłam apetyt, cierpiałam na bezsenność. Andrzej niby mnie wspierał i pocieszał, ale robił to w chłodny, rzeczowy sposób.
– Nie mieszaj się w ich głupie wojenki. Rób swoje i nie wchodź między skłócone strony. Niech się zadziobią, ich sprawa, a ty jesteś tam, by zarabiać pieniędzy, a nie zbawiać świat.
Miał rację, obiektywnie patrząc. Ale mógłby wykazać trochę więcej zrozumienia, jeśli już nie współczucia. Nie mieszałam się intrygi biurowe, nie próbowałam łagodzić cudzych konfliktów, trzymałam się z boku, ale i tak cała sytuacja mocno we mnie uderzała. Potrzebowałam od Andrzeja czułości, a nie połajanek i mądrości za trzy grosze. Chciałam, by mnie przytulił, pogłaskał i zapewnił, że wszystko się ułoży. Nawet jeśli tak nie myślał.
Niby był dobrym partnerem i towarzyszem. Troszczył się o mnie na swój szorstki sposób. Gdy coś obiecał, dotrzymywał słowa, i chociaż często się ze mną nie zgadzał, to liczył się z moim zdaniem. Niemniej coraz częściej zadawałam sobie pytanie, czy chcę być z kimś o tak niskim poziomie inteligencji emocjonalnej. Z kimś tak podejrzliwym i nieufnym, kto w każdej pozytywnej inicjatywie widzi podstęp, a w odruchach serca wyrachowanie. Z kimś, kto może o mnie dba, ale całą resztę świata traktuje z zimną obojętnością.
Aż któregoś dnia po powrocie do domu zastałam w nim… psa! Czarny kundelek siedział na kanapie i patrzył na mnie brązowymi ślepiami. Spojrzałam pytająco na Andrzeja, siedzącego obok tego niezwykłego gościa.
– Znalazłem go przywiązanego do drzewa na poboczu szosy – wyjaśnił, pocierając czubek nosa. Nie wiedziałam wcześniej u niego tego gestu. Czyżby oznaka zmieszania?
Uniosłam brwi jeszcze wyżej.
– Wiem, powinienem zadzwonić po jakieś służby, ale… no, nie mogłem go tak zostawić… – przerwał, bo psiak wskoczył mu na kolana i zaczął go lizać po twarzy.
– Fuj, przestań! Najpierw szczepienie i odrobaczanie, potem całowanie!
Parsknęłam śmiechem. Cały Andrzej. Krytykuje psa, którego właśnie uratował. Cały Andrzej? Wtedy zrozumiałam. Cynizm nie wyklucza dobroci. Zabraliśmy psiaka do weterynarza. Nie miał czipa, więc mogliśmy go zatrzymać. Daliśmy mu na imię Szynek, ze względu różowy jak szynka konserwowa języczek.
Szynek został członkiem naszej rodziny. Bo tak zaczęłam o nas myśleć, jak o rodzinie. Zachowanie Andrzeja wobec porzuconego zwierzaka pozwoliło mi lepiej go zrozumieć. Owszem, patrzy na świat przez szare okulary, bez złudzeń, nie wierzy w altruizm, ale serce ma na swoim miejscu. Skoro on w pełni akceptuje moją nadwrażliwość, to ja będę akceptować jego daleko posunięty sceptycyzm. Jesteśmy skrajnie różni, jeśli chodzi o usposobienie, ale w sprawach, które są naprawdę ważne, mówimy jednym głosem.