Historie osobiste

"Jeśli rodzina to ktoś najbliższy, kto pomaga i wspiera, to dla mnie rodziną są przyjaciele"

"Jeśli rodzina to ktoś najbliższy, kto pomaga i wspiera, to dla mnie rodziną są przyjaciele"
Rodzina nie przejmowała się moimi problemami. Na szczęście miałam przyjaciółkę
Fot. Agencja 123rf

Czasem nagle okazuje się, że to nie najbliższa rodzina podaje nam rękę w trudnych chwilach. 

Wychowywałam się w dużej rodzinie, a przez nasz dom nieustannie przewijały się korowody gości. Bliżsi i dalsi krewni, przyjaciele rodziców, liczni znajomi chętnie nas odwiedzali, bo mama doskonale gotowała, do tego była wspaniałą gospodynią, która popołudniową herbatkę potrafiła przekształcić w spektakularne przyjęcie. Była duszą towarzystwa, uwielbiała błyszczeć, niestety bardziej skupiała się na podziwie gości niż na potrzebach własnych dzieci. Miała nas czworo, ale w tej ciągłej wrzawie nie umieliśmy się nawzajem odnaleźć. Nie byliśmy ze sobą blisko, a z biegiem czasu stawaliśmy się coraz bardziej obcy.

Rodzeństwo bagatelizowało moje problemy

– Zazdroszczę ci dużej rodziny – wzdychała na początku naszej znajomości Marta.

Potem sama widziała, że mnogość krewnych wcale nie gwarantuje bliskości. Byłam zapraszana na przyjęcia urodzinowe, siostry dzwoniły, by opowiadać mi o chorobach swoich dzieci i problemach małżeńskich, a brat czasem wpadał na kawę, by się pochwalić najnowszym sukcesem zawodowym. O moje sprawy nie pytali. Nie interesowały ich.

– Nie ten, to będzie inny – słyszałam od starszej siostry, gdy żaliłam się jej ze swoich kłopotów w związku.

– Rozważ opcję, że może jesteś urodzoną singielką – mówiła dowcipnie młodsza, gdy byłam w fatalnym nastroju po kolejnym rozstaniu.

Bagatelizowały moje sprawy, łzy, małe tragedie, więc w końcu przestałam się im zwierzać. Na szczęście miałam Martę. Znałyśmy się od podstawówki. Wtedy nie wiedziałam, że szkolna znajomość z tą pyzatą, dużo niższą ode mnie dziewczynką z ławki przerodzi się w prawdziwą kobiecą przyjaźń. To właśnie Marta zawiozła mnie na badania, kiedy wyczułam guzek w lewej piersi podczas wieczornej kąpieli

– Nie ma na co czekać – przekonywała. – Jutro po ciebie przyjadę.

– Daj spokój… – Machnęłam rękę. – Pojadę sama, jak tylko odbiorę samochód z warsztatu.

 

Strach przed diagnozą

Starałam się robić dobrą minę do złej gry, ale w środku panikowałam. Moja mama zmarła na raka piersi. Chciałam natychmiast biec do lekarza, a zarazem odwlec ten moment w czasie. Kilka dni zwłoki nic nie zmieni…

– Przecież jutro ważny dzień. Dla ciebie i Zuzi. – Przypominałam sobie o pierwszym koncercie jej córki a mojej chrześnicy.

Marta planowała zawieźć córkę na występ w szkole muzycznej, a potem z dumą zasiąść na widowni. Nie zepsuję im tego wzruszającego momentu.

– Coś wymyślimy – upierała się Marta. – Przecież koncert nie potrwa cały dzień.

– Nie przejmuj się, ostatecznie mam rodzeństwo, niech się do czegoś przydadzą – zażartowałam. – Ty zajmij się Zuzią.

– Wolałabym cię przypilnować. Przecież słyszę, że jesteś w kiepskim stanie.

Łzy momentalnie popłynęły, jakby Marta uniosła niewidzialną tamę. Znała mnie lepiej niż ktokolwiek.

– No, już, już, spokojnie, to pewnie nic takiego, jakaś nieszkodliwa torbiel. Ale obiecaj, że pójdziesz jutro do lekarza.

– Słowo harcerza.

 

Na rodzinę nie mogę liczyć

Następnego ranka postanowiłam poprosić o pomoc siostrę.

– Potrzebuję podwózki do lekarza. – Nie zagłębiałam się w szczegóły.

– Hm… Dzisiaj? No wiesz… tak nie bardzo…

Już po tonie wiedziałam, że mi nie pomoże. Nawet gdybym wyznała, po co jadę do przychodni.

– Sorry, ale dzisiaj naprawdę mi nie pasuje… Może później.

Druga siostra nie odbierała, a brat miał mega ważną konsultację. Żadne z nich nie zapytało, dlaczego muszę pilnie zrobić badania. Liczyły się tylko ich sprawy. Ja byłam ważna jedynie dla Marty. To ona znalazła lekarza, który zgodził się mnie przyjąć w trybie pilnym, i umówiła wizytę tuż po koncercie Zuzi. Potrafiła znaleźć dla mnie czas w swoim napiętym grafiku.

– Też zrobię sobie USG – powiedziała, gdy podjeżdżałyśmy pod gabinet. – Będzie ci raźniej.

Marta wyszła z gabinetu blada i z błyszczącymi oczami.

– Nie uwierzysz… – wymamrotała.

Okazało się, że obie miałyśmy w piersi guzki, które należało zbadać, zrobić biopsję…

– Grunt, że jesteśmy razem. – Objęłam ją.

– Jasne, dwie rycerki przybywające sobie na ratunek – zaśmiała się Marta i szybko otarła łzy. – Gdyby nie ty, nie poszłabym na to USG.

– Ale poszłaś. Będzie dobrze. – Uścisnęłam ją mocniej. Mój lęk zszedł na drugi plan, teraz bardziej martwiłam się o przyjaciółkę. Jakbym coś przeczuwała…

 

Przyjaciółka potrzebuje pomocy

Po serii badań okazało się, że mój guzek to łagodna zmiana. U Marty natomiast wykryto nowotwór, szczęście w nieszczęściu, że na tak wczesnym etapie. Role się odwróciły i teraz ja służyłam jej wsparciem. Gdy poszła do szpitala, opiekowałam się jej córką, starając się być dobrą, silną ciocią, która humorem odgania dziecięce strachy.

Tak oto wybrałam, komu chcę poświęcać czas i uwagę. Przestałam odbierać telefony od sióstr, które oczekiwały, że skoro jestem niezależna – grzeczne określenie na bezdzietną starą pannę – będę podwozić siostrzeńców do dentysty, odbierać z zajęć dodatkowych lub podwozić do dentysty. Miałam dość ich nieustającego narzekania, powód zawsze się znalazł, jak nie na deszcz, to na upał. Miałam dość przechwałek brata. Może powierzchowność naszych relacji wynikała z takiego, a nie innego dzieciństwa, ale żadne nie zapytało, jak przebiegła wizyta u lekarza, na którą nie mogli mnie dostarczyć. Nie ciekawiło ich, jak się czuję ani czy potrzebuję pomocy. Elementarna grzeczność i empatia też u nich szwankowała?

 

Rodzina z wyboru

Strach o siebie, a potem o Martę zmienił moje nastawienie. Odtąd moja rodzina będzie tam, gdzie moje serce. A ono zwracało się ku Marcie i jej córce. Prawdziwa przyjaźń jest warta znacznie więcej niż więzy krwi. Przetrwa niejedną burzę, bo to relacja dwustronna. Nieszczęśliwa, platoniczna, nieodwzajemnienia jednostronna może być miłość, ale nie przyjaźń. Nasza została poddana wielu próbom i z każdej wychodziłyśmy zwycięsko.

Tak było i tym razem. Leczenie Marty przynosiło efekty. Moja terapia również zakończyła się pomyślnie, a zmianę wycięto podczas jednego zabiegu. Przez cały czas dopingowałyśmy się nawzajem. Proces zdrowienia przebiega sprawniej, gdy masz optymistyczne nastawienie. W tym celu wyzbyłam się wszelkich oczekiwań wobec rodzeństwa. Na nic nie liczysz, to się nie rozczarujesz.

Nie zmierzam odcinać się od rodziny, ale będę siostrą, ciotką i szwagierką na moich zasadach. Przestałam więc zabiegać o ich troskę czy zainteresowanie, ale z drugiej nie daję się wykorzystywać. Jestem asertywna do bólu. Priorytetem są dziś dla mnie osoby, którym naprawdę na mnie zależy. Nawet nie muszę się oglądać, wiem, że Marta stoi za mną i w razie potrzeby mnie złapie.

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również