Historie osobiste

"Ktoś powie, że ta kobieta mnie wykorzystywała. Ja wiem, że połączyła nas samotność"

"Ktoś powie, że ta kobieta mnie wykorzystywała. Ja wiem, że połączyła nas samotność"
Ona potrzebowała mnie, a ja jej
Fot. Agencja 123rf

Dla jednych moja relacja z panią Malwiną była jednostronna. Ja wiem, że pomagałyśmy sobie wzajemnie. 

Zmęczona wracałam z pracy. Chciałam jak najszybciej wrócić do domu, gdzie wezmę chłodny prysznic, a potem przy mrożonej kawie zagłębię w relaksującej lekturze. Niestety idąca przede mną staruszka skutecznie mnie spowalniała, drepcząc samym środkiem wąskiego chodnika. Nie miałam jak jej wyprzedzić. Mogłam tylko żółwim tempem posuwać się za kobietą, denerwując się w myślach.

Ręka prosząca o pomoc

Nagle kobieta zachwiała się i niemalże z wdziękiem osunęła się na trotuar. Mimo poirytowania i zniecierpliwienia pochyliłam się nad nią.

– Wszystko w porządku?

– Chyba zasłabłam – dobiegł mnie cichutki, szeleszczący głos. – Pomóż mi wstać, dziecko.

Chwyciłam wiotką dłoń, drugą ręką objęłam ją w pasie i pociągnęłam starszą panią ku górze. Okazała się zadziwiająco lekka.

– Pomożesz mi dojść do domu? – Wyblakłe, niebieskie oczy, jakby sprane łzami, patrzyły na mnie z dziecięcą ufnością.

– Może lepiej wezwać pogotowie – próbowałam się wykręcić.

– Nic mi nie jest, to tylko nagły spadek cukru we krwi. I ten upał. W domu sobie poradzę. To niedaleko, zaraz za rogiem, proszę – przekonywała mnie już nieco mocniejszym głosem.

– Dobrze – zgodziłam się wbrew sobie, ulegając jej spojrzeniu pełnym wiary w ludzką dobroć.

Ujęłam ją pod ramię i poprowadziłam chodnikiem. Po paru minutach stanęłyśmy przed bramą zaopatrzoną w domofon.

 

Zaskakująca wizyta w obcym domu

– Wystukaj kod, dziecko. – Podała mi numer i dodała tytułem usprawiedliwienia: – Mnie się jeszcze za bardzo ręce trzęsą.

Wykonałam instrukcję. Usłyszawszy cichy brzęczyk, uchyliłam bramę i czekałam, aż staruszka wejdzie, a moja misja samarytańska się zakończy. Kobieta jednak kurczowo trzymała moją rękę.

– Proszę cię, jeszcze tylko po schodach, na drugie piętro…

Odprowadziłam ją do drzwi, opatrzonych elegancką, mosiężną tabliczką głoszącą, że tu mieszka Malwina Talarek.

– Wejdź na chwilkę, odpoczniesz – zaprosiła mnie do środka. – Chciałabym ci należycie podziękować.

Zgodziłam się głównie z ciekawości, jak mieszka ta dziwna staruszka. Weszłam i... oniemiałam. Spodziewałam się jakiejś graciarni, zapachu stęchlizny, a w najlepszym razie lawendy i kamfory, tymczasem w jasnym i przestronnym przedpokoju unosił się cytrusowo-morski aromat. Staruszka gestem wskazała szerokie, dwuskrzydłowe drzwi prowadzące do pokoju.

 

Kim jest ta kobieta?

Urządzenie salonu też mnie zaskoczyło. Kilka antyków harmonijnie połączono z nowoczesnymi meblami. Żadnych dzierganych serwetek, setek bibelotów ani zdjęć wnucząt. Sądząc po jej minie, kobieta najwyraźniej cieszyła się z wywartego wrażenia.

– Moje imię już znasz, bo zapewne umiesz czytać. – Figlarnie mrugnęła do mnie okiem. – A jak ja mam się do ciebie zwracać, dziecko?

– Karolina. Czuje się już pani lepiej? Coś jeszcze mogę dla pani zrobić? – pytałam z grzeczności, mając nadzieję, że odpowie „nie”. Mieszkanie mi się podobało, ale nie na tyle, by zaprzyjaźniać się z kobietą starszą ode mnie ze czterdzieści lat.

– Napijmy się razem herbaty. Potem nie będę cię dłużej zatrzymywać – zapewniła, jakby czytała w moich myślach.

Przeszłyśmy do kuchni. Tu kolejny kontrast. Nowoczesne wyposażenie i cudownie kruchy, pięknie zdobiony, porcelanowy serwis. Herbata okazała się świetnym earl greyem, a pita w eleganckiej filiżance smakowała znakomicie. Podczas przygotowywania i w trakcie sączenia naparu pani Malwina wypytywała mnie o pracę, rodzinę, zainteresowania. Ja, odpowiadając, wreszcie mogłam się jej dokładnie przyjrzeć. Kościana staruszka, sklasyfikowałam jej typ, mierząc wzrokiem drobną figurkę. Ale z klasą, zweryfikowałam ocenę, uwzględniając dobrze ostrzyżone, srebrne włosy, lawendowy komplet, w który była ubrana, i dłonie ze starannym manikiurem. Pytania świadczyły o tym, że była osobą wykształconą i wrażliwą, ciekawą drugiego człowieka, a nie po prostu wścibską. Podobno kiedyś występowała w teatrze, była aktorką. Niepostrzeżenie zaczynałam lubić tę dziwną staruszkę. Odezwała się we mnie jakaś tęsknota za babcią, której nigdy nie miałam.

 

Dziwna przyjaźń

Wychodząc od niej, ze zdumieniem stwierdziłam, że opowiedziałam jej o sobie całkiem sporo, choć nie jestem szczególnie wylewna. No i nie wiedzieć kiedy zgodziłam się wziąć od niej receptę, aby wykupić lekarstwo w aptece.

Nazajutrz po pracy zaniosłam jej wykupione leki. Dziękowała wylewnie i niemalże siłą wciągnęła mnie do środka, bo jak stwierdziła, nie będziemy się rozliczać na schodach.

Zostałam poczęstowana pyszną zupą, a potem ciastem i kompotem. W trakcie podwieczorku zauważyłam, że pani Malwina wygląda mizerniej niż wczoraj.

– A bo, Karolinko, jakoś słabo się czuję. Pewnie na zmianę pogody. – Dzielnie się uśmiechnęła. – Tylko… – westchnęła.

– Tylko co? – zachęciłam ją.

– Powinnam zanieść żakiet do pralni, ale boję się, że upadnę jak wczoraj. Ech…

– Proszę mi go dać, zaniosę – zaoferowałam się odruchowo.

– Mogłabyś moje dziecko? – Wyblakłe oczy zaświeciły blaskiem radości.

Zrobiło mi się miło. Już mniejsza, że będę musiała nadłożyć drogi.

Żakiet okazał się sporą paczką zawierającą garsonkę, płaszczyk i spódniczkę. W pralni się trochę nastałam. Mało tego, uświadomiłam sobie, że jutro czeka mnie procedura odbioru i konieczność odniesienia garderoby pani Malwinie.

 

Czy jestem kimś na posyłki?

Nim się zorientowałam, oddawanie jej większych i mniejszych przysług stało się rutyną naszych spotkań. Pani Malwina wysyłała mi esemesy, prosząc, żebym weszła na herbatkę po pracy, a potem zlecając mi różne zadania. Odnieść książki do biblioteki, odebrać wyniki z przychodni, kupić pelargonię na ryneczku, „bo bratki już przekwitły i brzydko wyglądają”. Nigdy nie prosiła wprost, niczego nie żądała, ale potrafiła tak sprytnie poprowadzić rozmowę, że sama proponowałam pomoc. Czasem aż byłam zła na siebie, jednak kiedy widziałam radość starszej pani, irytacja szybko mijała.

Naszą specyficzną znajomość zakłóciła pewna rozmowa, którą podsłuchałam u fryzjera. Po południu miałam naradę w pracy, więc nie opłacało mi się wracać do domu. Dwie godziny wolnego postanowiłam wykorzystać na poprawę wypłowiałego od słońca koloru i przystrzyżenie włosów. Siedziałam w kącie z farbą na głowie, kiedy niespodziewanie stałam się świadkiem dialogu prowadzonego przez dwie inne klientki salonu.

– Podobno Talarkowa znowu znalazła sobie kogoś na posyłki…

– Co pani powie? Ktoś jeszcze złapał się na ten jej numer ze spadkiem cukru?

– Na to wygląda.

Zrobiło mi się przykro. Poczułam się oszukana i wykorzystana. Przez kilka następnych dni nie odpowiadałam na esemesy pani Malwiny, nie zachodziłam do niej, nie dzwoniłam. O dziwo, mimo złości i rozczarowania, odkryłam, że brakuje mi rozmów z nią, naszych wspólnych herbatek, nawet tych uprzejmości, które jej świadczyłam. Postanowiłam więc zajrzeć do niej po pracy.

 

Konfrontacja i chwila prawdy

Ucieszyła się na mój widok, ale gdy usłyszała, co miałam do powiedzenia, gwałtownie pobladła. A potem zarumieniła się ze wstydu i ze łzami w oczach szepnęła:

– Ja cię bardzo, Karolinko, przepraszam. Widzisz, jestem stara i samotna. Kiedyś po prostu wynajmowałam kogoś do takich przysług, ale to nie było to. – Westchnęła ze smutkiem. – Płatne opiekunki zawsze się spieszyły, oszukiwały mnie na sprawunkach, nie wkładały w naszą relację serca. Chciałam, żeby ktoś poświęcił mi trochę czasu z własnej woli, bo mnie lubi…

Rozumiałam ją, też byłam samotna. I też bym chciała, żeby ktoś poświęcał mi swój czas, ale na taki pomysł jak pani Malwina nigdy bym nie wpadła. Milczałam, a ona patrzyła na mnie swoim jasnoniebieskim spojrzeniem. Pełnym błagania i... lęku, że znowu zostanie sama.

– Wybaczysz mi? Polubiłam cię, naprawdę, nie chciałam cię wykorzystywać, po prostu…

– Nie wykorzystywała mnie pani. – Powiedziałam to z przekonaniem. – W zamian dawała mi pani wyśmienitą herbatę, pyszne ciasto, domowe obiady, ciepło, ciekawe rozmowy i – tu zdobyłam się na całkowitą szczerość – poczucie, że jestem lepsza, niż jestem.

Tego dnia długo rozmawiałyśmy. I następnego, i kolejnego...

Gdy po kilku latach zachorowała, odwiedzałam ją w szpitalu. Choć odeszła, nadal do niej wpadam, by pogadać, zwierzać się. Siadam na ławeczce przy pięknym, marmurowym nagrobku, wyciągam termos z naszym ulubionym earl greyem i czekam na przyniesione z wiatrem słowa:

– I co tam u ciebie słychać, Karolinko, drogie dziecko? Opowiadaj…

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również