Emilia Sambor mając zaledwie 12 lat, dostała się do prestiżowej i słynącej z rygorystycznych zasad szkoły baletowej L'École de Danse de L'Opéra National de Paris we Francji. Pokonała 1600 kandydatów. Z siedmiu osób, które zostały przyjęte wraz z nią, tylko Polka ukończyła tę elitarną placówkę. Dziś 22-letnią, niezwykle utalentowaną Emilię Sambor można podziwiać w przedstawieniach baletowych Paryskiej Opery Narodowej. Ale nie tylko, bo Emilia ma jeszcze mnóstwo innych pomysłów na życie.
Spis treści
Rodzice zapisali Emilię Sambor do ogniska baletowego w Częstochowie, gdy miała zaledwie cztery lata, na na tzw. przeczekanie. Dziewczynka była zbyt mała, żeby rozpocząć naukę w szkole muzycznej. Jest czwartym, najmłodszym dzieckiem państwa Sambor. "Mój starszy brat jest śpiewakiem w Operze Bałtyckiej, siostra jest śpiewaczką w zespole Camerata Silesia w Katowicach. Z kolei średni brat brat również ukończył szkołę muzyczną, ale wybrał inną drogę, został anestezjologiem" – zdradza Emilia Sambor. Tymczasem już na pierwszych zajęciach nauczyciele zauważyli, że dziewczynka ma talent oraz idealne proporcje ciała na baletnicę: długie nogi i ramiona, a co najważniejsze - idealną stopę do baletu: z wysokim podbiciem, dzięki czemu łatwo wygina się w łuk. Poza tym Emilia Sambor była pojętna, pracowita i lubiła się uczyć. – Emilia od dziecka była niesłychanie zorganizowana i zdyscyplinowana – opowiadał jej tata, Witold Sambor. Rodzice zgodzili się, by została w ognisku baletowym, ale rok później poszła również do szkoły muzycznej, do klasy fortepianu.
Wyświetl ten post na Instagramie
Kiedy skończyła 9 lat, nauczyciele polecili rodzicom zapisanie córki do uznanej Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej im. Feliksa Parnella w Łodzi. "Pamiętam byłam w kuchni, kiedy dowiedziałam się, że mogę dalej się uczyć baletu, ale wiąże się to z przeprowadzką do innego miasta. Mama i tata zapytali mnie, czy chcę jechać? Powiedziałam "pewnie, jadę!". Wtedy za dużo nie analizowałam. Nie zastanawiałam się, że będę widziała rodziców raz w tygodniu, że zamieszkam ze starszym bratem", mówi Emilia Sambor. Najważniejsze było, żeby mogła się rozwijać.
W szkole w Łodzi radziła sobie świetnie. Wkrótce zaczęła wygrywać pierwsze konkursy i występować na deskach teatrów. I tak Emilia Sambor mając zaledwie 12 lat znalazła się wśród 12 najlepszych tancerzy w największym na świecie stypendialnym konkursie baletowym Youth America Grand Prix. To wtedy otworzyły się dla niej drzwi do wybitnych szkół tanecznych. I czy to wtedy zamarzyła, by zostać zawodową tancerką? "Tak naprawdę, nie było takiego momentu, że nagle zrozumiałam, że w przyszłości chcę tylko tańczyć. Po prostu sprawiało mi to radość, to była moja pasja. Szłam z wiatrem" – wspomina Emilia Sambor.
Wyświetl ten post na Instagramie
Z rodzicami Emilia Sambor zdecydowała, że chce wziąć udział w egzaminach do paryskiej szkoły L'École de Danse de L'Opéra National de Paris. Do tej pory nie uczyła się tam żadna Polka! "Wiedziałam, że to bardzo dobra szkoła, z 300-letnią tradycją, ale nie miałam pojęcia o zasadach tam panujących" – wspomina Emilia Sambor. Warunkiem przystąpienia do egzaminów prócz umiejętności tanecznych była znajomość języka francuskiego. – "Pod koniec pierwszej klasy gimnazjum nie chodziłam już na zajęcia podstawowe, tylko w ciągu dnia uczyłam się francuskiego, po sześć, siedem godzin i tak przez całe wakacje do września" – opowiada Emilia Sambor. Na egzaminy poleciała z rodzicami. Bardzo się stresowała. Pierwszy etap polegał na ocenie budowy ciała kandydata: sylwetki, stóp, mierzono jej nawet nadgarstki. Musiała podać także wzrost rodziców, szacowano jej wzrost, kiedy dorośnie. W drugim etapie miała za zadanie wykonać proste ćwiczenia i kroki. Do szkoły kandydowało 1600 osób, na egzamin dostało się 260 młodych ludzi. Przyjęto siedmiu, w tym Emilię Sambor.
12-letnia wówczas Emilia Sambor zamieszkała w malutkim pokoju w internacie przy szkole. Szybko okazało się, że trafiła do placówki z wojskowym rygorem. Przez pięć dni w tygodniu od godz. 8 zaczynała zajęcia ogólnokształcące. Potem obiad, rozgrzewka, a od ok. 13 treningi tańca: klasycznego, współczesnego i ludowego. Wszyscy ubrani w ten sam dres, gotowi do nauki. Profesorowie okazali się bardzo wymagający, zdystansowani. Gdy nauczyciel przechodził przez korytarz, należało wstać i ukłonić się.
Uczyły mnie gwiazdy opery paryskiej. Do dziś wspominam, jak na niektórych zajęciach płakałam, bo z czymś nie mogłam sobie poradzić. Ale z perspektywy czasu wiem, że tak wysoko postawiona poprzeczka opłaciła się, bo naprawdę wyniosłam stamtąd wysokie umiejętności – wyznaje Emilia Sambor.
Wszystko musiało być perfekcyjne: od profesjonalnego ułożenia koka, po odpowiedni wzrok w czasie tańca. Emilia Sambor wspomina, że wieczorem ze zmęczenia padała na łóżko i zasypiała. – Przez pięć lat nauki w szkole życie prywatne praktycznie nie istniało – wspomina baletnica. Również dlatego, że co roku każdy uczeń przystępował do egzaminu sprawdzającego umiejętności. Jeśli zdał, przechodził dalej, jeśli nie, odpadał. Klasy mieszały się. "Nikt nam tego rygoru nie tłumaczył. Po prostu dostałeś się do najlepszej państwowej szkoły baletowej, nie musisz za nic płacić, a w zamian dostajesz najlepsze baletowe wykształcenie – tłumaczy Emilia Sambor. Nie każdy wytrzymywał. Z siedmiu osób, które dostały się wtedy razem z Polką do tej elitarnej szkoły, ukończyła ją tylko ona.
Wyświetl ten post na Instagramie
Emilia Sambor przyznaje, że wytrzymała, bo nie wyobrażała sobie życia bez tańca. "Ale wiem, że gdybym nie dawała rady, rodzice nie mieliby pretensji, że rezygnuję. Nigdy nie było presji" – mówi baletnica. Dzwoniła do nich z Paryża bardzo często. Wkrótce rodzice nauczyli się po głosie wyczuwać, w jakim nastroju jest ich córka. Odwiedzali ją we Francji jak tylko mogli często. Wspierali finansowo, ale przede wszystkim emocjonalnie. Dorosła dziś Emilia Sambor nie żałuje wyboru, ani ciężkiej pracy, jaką przez lata musiała wykonywać. "Szkoła nauczyła mnie nie tylko techniki, ale też dyscypliny, obowiązkowości, zahartowała na życie" – mówi. Jest wdzięczna bliskim, że jej wtedy pomagali, że wciąż bardzo się o nią troszczą. I jeśli Emilia Sambor za długo jest w Paryżu, sami kupują jej bilet lotniczy do Polski.
Z profesjonalnym zespołem Opery Paryskiej Polka "oswajała" się od początku nauki. Każdy rok kończyła uroczysta wspólna Defilada w Operze Garnier. Emilia mając więc zaledwie 12 lat zadebiutowała w towarzystwie zawodowych tancerzy. Na sali siedzieli rodzice, którzy zresztą nigdy nie opuścili żadnego jej przedstawienia. Wkrótce Emilia zaczęła dostawać propozycję udziału w zwykłych spektaklach, za które otrzymywała wynagrodzenie. Naturalne więc było, że po szkole przystąpi do konkursu dla zawodowców, by znaleźć się w tym elitarnym zespole. Cel zrealizowała. Ale jako nowicjuszka była tzw. zastępową. Jeśli któraś z baletnic nie mogła wystąpić w spektaklu, dzwonili właśnie po nią.
W oczekiwaniu na telefon Emilia przyjęła propozycję dołączenia do preprofessional Programu Trainee tzn. takiego programu, dzięki któremu bez audycji pracowała z San Francisco Ballet Company. W miesiąc zorganizowała przeprowadzę do Stanów, znalazła mieszkanie, z finansową pomocą jak zawsze przyszli rodzice. Emila została zatrudniona do spektaklu "Dziadek do orzechów". – Tempo było zawrotne i zdarzało się wiele przygód. Na przykład 15 minut przed wejściem na scenę wciąż nie wiedziałam, na którym miejscu będę musiała zatańczyć czy w jakim kostiumie (...). Teatr działa jak fabryka, w której liczy się ilość (...). Jeśli nie dajesz z siebie 100 procent lub nie wytrzymujesz fizycznie, nikt się tam nie przejmie, po prostu cię zastąpią – mówiła. Po pół roku w końcu zadzwonili z Opery, że potrzebują jej do "Jeziora Łabędziego", spektakl wyrusza na tournée po Chinach. Choć Emilia miała wtedy kontuzję stopy, nie przyznała się, potajemnie chodziła na zabiegi i regularnie na treningi, mimo bólu. Poleciała do Chin. I była to wspaniała przygoda, której nigdy nie zapomni.
Wyświetl ten post na Instagramie
Emilia Sambor nadal mieszka w Paryżu. Tu ma przyjaciół, tu lubi posiedzieć nad Sekwaną albo urządzić piknik na Polach Marsowych. Do Opery Paryskiej wraca w przyszłym roku. Chciała zrobić sobie przerwę, spróbować sił w innych projektach. W grudniu 2021 r. miał premierę film-spektakl baletowy ImmUnity, opowiadający o pandemii. Emilia Sambor została producentką i choreografką projektu. Jednocześnie studiuje języki: angielski i niemiecki, uczy się historii, literatury, gospodarki. Ostatnio skończyła też kurs fizjoterapeutyczny i profesjonalnego nauczyciela tańca. – Dużo osób prosiło mnie o lekcję, ale chciałam mieć dyplom. Teraz mogę udzielać warsztatów i lekcji baletowych – mówi Emilia Sambor. Nie chce zamykać się w mentalności: opera albo nic. – Wiem, że tak wiele osób myśli, jak się nie dostanie, to kończą z tańcem. Dla mnie to jest szkoda, bo szkoła nauczyła nas dużo więcej niż piruetów – opowiada i dodaje – Póki daje mi to radość, rozwijam się dzięki mojej pasji, to będę ją kontynuować, robić inne rzeczy jednocześnie które wzbogacają mój taniec – wyjaśnia Emilia Sambor. Przed nią jeszcze wiele wyzwań. Chciałaby na przykład zatańczyć na polskiej scenie. – Nie miałam okazji – tłumaczy. Ale z drugiej strony Emilia Sambor kocha ludzi, podróże, jest osobą bardzo pogodną i energiczną. Co przyniesie jej los, czas pokaże. Idzie z wiatrem, nie analizuje.
Wyświetl ten post na Instagramie