Do niedawna najbardziej znany jako wokalista zespołu Coma, a potem połowa duetu Karaś / Rogucki. Teraz Piotr Rogucki coraz częściej wykonuje wyuczony zawód, czyli aktorstwo. Właśnie oglądamy go w serialu Jacka Lusińskiego „Minuta ciszy” na Canal+, gdzie brawurowo zagrał bezwzględnego właściciela zakładu pogrzebowego, Jacka Wiecznego.
PANI: Myślisz o śmierci?
PIOTR ROGUCKI: Nigdy nie unikałem tego tematu. Gdy byłem młody, miałem taki moment, że strasznie jej się bałem. To trwało około dwóch lat i było wręcz chorobliwe – miałem obsesję. Nie wiem, z czego to się wzięło. Teraz podchodzę do tego inaczej. Kiedyś brałem udział w przygotowaniach do wystawienia dramatu Bertolta Brechta „Baal”. Do premiery ostatecznie nie doszło, ale pracowaliśmy cztery miesiące nad tekstem. W pewnym momencie główny bohater słyszy takie pytanie: – Co ty robisz w życiu? – Zaprzyjaźniam się ze śmiercią – odpowiada. Myślę, że to jest droga każdego z nas. Chciałbym się tak ustawić energetycznie, że kiedy przyjdzie śmierć, powiem: „OK” i spokojnie ruszę w dalszą podróż.
Czyli mówiąc wprost, przygotowujesz się do śmierci?
Tak.
Jak wyglądają te przygotowania?
Nie chodzę na cmentarz, bo to jest taka przykrywka dla żyjących. Czytam odpowiednie książki, np. „Koniec jest moim początkiem” Tiziano Terzaniego, którą zresztą polecił mi twórca „Minuty ciszy”, Jacek Lusiński. To rozmowa z człowiekiem, który prowadził bardzo dynamiczne, pełne ryzyka życie i wszystko mu się udawało, a potem przyjrzał się z dystansem temu, co robił, i pięknie przygotował się do śmierci. Czytam też o religiach. Po rozczarowaniu Kościołem katolickim mam potrzebę poszukiwań duchowych. Zainteresowałem się m.in. gnostycyzmem. Bardzo podoba mi się buddyjskie podejście do śmierci, które najkrócej można opisać jako dążenie do tego, by umrzeć za życia. Nie oznacza to jednak stania się osobą wypraną z emocji, tylko danie sobie wewnętrznej zgody na to, że jesteśmy tu tylko na chwilę. W lekcjach różnych nauczycieli duchowych powtarza się zalecenie, żeby po obudzeniu się rano pomyśleć: „O, jeszcze jestem, jeszcze żyję, jakie to wspaniałe!”. Bo to, że istniejemy, jest niezwykłym zbiegiem różnych nieprawdopodobieństw. To prawdziwy dar. Stosuję się do tego zalecenia. Zanim zacznę dzień, oddycham sobie głęboko i myślę, że jest fajnie.
Jacek Lusiński mówi, że myślenie o śmierci jest terapeutyczne i oświecające. Zgadzasz się z tym?
Najlepszym dowodem jest tanatopraktyk, który był konsultantem na planie „Minuty ciszy”. On z racji zawodu codziennie styka się ze śmiercią. Zajmuje się przygotowaniami ciał zmarłych do pochówku i to na jego podobieństwo została stworzona postać, którą gra Jacek Król – współpracownik serialowego Mieczysława Zasady. Nasz konsultant ma 30 lat, ale wygląda na 20 i jest niesamowitym człowiekiem. Gdy go poznałem, czułem się, jakbym poznał mnicha – emanują z niego dobro i spokój. On nie boi się niczego, jest spełniony, kocha swoją pracę. Jak dla mnie on już żywcem wstąpił do nieba.
Czyli jest przeciwieństwem twojego bohatera. Jacek Wieczny nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć swój cel, którym jest pozostanie jedynym w okolicy właścicielem zakładu pogrzebowego.
Boże, jak ja uwielbiam tę postać! To jest wspaniały gość. Dynamiczny, prawdziwy, u niego wszystko jest na sto procent. Postanowił, że będzie żył pełnią życia, weźmie wszystko. I jeszcze jest patriotą, takim z nurtu prawdziwych Polaków (śmiech). Ma kłopot z moralnością, ale nie widzi tego. Jest bezwzględny, bo uważa, że musi taki być, by zachować to, o co walczył. A przecież stworzył coś, co jest dla niego ważne. Włożył mnóstwo wysiłku w zbudowanie swojego królestwa i jest gotów poświęcić jeszcze więcej energii, by go nie stracić. Myślę, że jest imponujący i znajdzie wielu fanów.
Będziesz miał w tym udział, bo zagrałeś Wiecznego tak, że trudno go nie polubić.
Takie dostałem wskazówki od reżysera, ta postać została w ten sposób napisana. I to też zasługa Roberta Więckiewicza, który mi na to pozwolił. Wspaniale nam się razem grało. Bardzo go polubiłem i jestem mu wdzięczny za zaangażowanie. Troszczył się o wszystkich na planie, bo zależało mu na całości. Przyznaję, miałem problem, by zagrać przed nim pierwszą scenę. Strasznie się bałem. To w końcu Robert Więckiewicz.
Jak się przygotowywałeś do roli? Spotykałeś się z właścicielami domów pogrzebowych?
Nie mam takiej potrzeby, nie jestem aktorem metody, który wciela się w postać pół roku, denerwując swoją rodzinę. Zastanawiałem się, czy będę w stanie udźwignąć sceny, w których pojawiały się ciała – to wydawało mi się najtrudniejsze, mimo że to były fantomy albo ucharakteryzowani statyści. Aby się z tym oswoić, otaczałem się tematyką śmierci. Oglądałem nazwy zakładów pogrzebowych, lajkowałem na Facebooku ludzi, którzy pracują w branży funeralnej i dzielą się swoją wiedzą na blogach, np. Pani z domu pogrzebowego, Renata z worka kości.
Cały wywiad przeczytacie w najnowszym numerze magazynu PANI