Piosenek sanah, czyli Zuzanny Grabowskiej, słuchają trzy pokolenia. Bilety na jej koncerty w wielkich salach rozchodzą się w kwadrans. Cztery płyty mają status platynowych lub diamentowych. Usłyszeliśmy o niej trzy lata temu. Jakim cudem subtelna wokalistka, w stylu lekko retro, zachwyciła hałaśliwy świat? I kim właściwie jest? Kto ją poznał, wie, że jej siłą jest pokora. Ale nie tylko.
Spis treści
Twój STYL: Początek listopada ubiegłego roku. Ogromna sala Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu pełna. Na scenie prócz ciebie 50-osobowa orkiestra i 30-osobowy chór. Koncert trzeba powtórzyć nazajutrz, bo dla chętnych nie wystarczyło biletów. Jak się czujesz w takich okolicznościach?
sanah: Jak zwykle zestresowana. Nigdy nie wiem, czego się spodziewać, martwię się, że publiczność mnie nie polubi albo oceni mnie: co ona gada? Pamiętam jeden z pierwszych koncertów, w klubokawiarni na Chłodnej 25. Występowałam jako Zuzia, nie było jeszcze sanah. Denerwowałam się, bo przyszła moja pani profesor od skrzypiec. Nie odzywałam się przez cały występ, tylko cicho zapowiadałam piosenki. Dziś zaczynając koncert, też przyznaję, że jestem zestresowana, mam rumieńce – zwyczajne rzeczy. Dzięki sympatycznej reakcji po kilku minutach strach znika. A kiedy poczuję się swobodniej, mogę już gadać i gadać. Dużo zależy od mojego nastawienia.
Nastawienie publiczności nie zostawia wątpliwości: ludzie cię lubią, śpiewają z tobą wszystkie piosenki. Masz fanów w trzech pokoleniach słuchaczy. Wydałaś cztery płyty w ekspresowym tempie, a bilety na koncerty wyprzedają się błyskawicznie. Jak unieść taki sukces, gdy ma się dwadzieścia kilka lat?
Nie myślę o tym specjalnie. Po prostu cieszy mnie, że ktoś chce mnie słuchać, kupić płytę. Że moja muzyka się rozchodzi. Gdy uczyłam się w szkole muzycznej, marzyłam, by zauważono nie tylko grę na skrzypcach, ale też moje piosenki. Próbowałam sił w talent show – w Polsce, w Wielkiej Brytanii. Mówiłam sobie: może dziś jest TEN dzień i ktoś mnie odkryje. Chciałam, by wydarzył się cud. Nie zdarzył się od razu. Wszystko zaczęło się zmieniać po emisji teledysku Szampan, ale na początku tego nie odczuwałam. Był lockdown, rzadko wychodziłam z domu, wyglądałam inaczej niż w internecie. Tam w sukienkach, kwiatkach, tiulach, a do sklepu po parówki szłam w dresie. Docierały do mnie informacje, że ktoś słyszał moją piosenkę w radiu, zdarzyło mi się minąć na ulicy osobę, która ją nuciła, ale rewolucji nie doświadczałam. To się zmieniło, gdy znowu otworzyły się kluby, wróciły imprezy. Dotarło do mnie, że ludzie mnie rozpoznają, świat zaczął się nagle zmieniać. W zaskakującym tempie. Chyba jeszcze się nie przyzwyczaiłam.
Wyświetl ten post na Instagramie
Pierwsze piosenki komponowałaś jako kilkulatka. Jesteś z muzycznej rodziny?
Rodzeństwo, a jest nas siedmioro, chodziło do szkoły muzycznej, ale nie wytrwało tak długo jak ja, czyli do dyplomu. Mama, choć jest lekarzem weterynarii, śpiewa i gra na gitarze, jest samoukiem. Tata ma kolekcję płyt, od dziecka słuchałam z nim muzyki, uwielbialiśmy Modern Talking. (śmiech) Słuchaliśmy też Wilków, Myslovitz, ale ja wolałam śpiewać po angielsku. Do polskich tekstów musiałam się przełamać.
Pop czy muzyka klasyczna? Dwa światy. Gdy Szampan wystrzelił, stanęłaś na rozdrożu i musiałaś wybrać. Wahałaś się?
Chciałam pokazać swoje piosenki, więc nie miałam wątpliwości. W szkole, w klasie skrzypiec, ciężko pracowałam, ćwiczyłam codziennie. W liceum po pięć godzin. Do tego nerwy na egzaminach i koncertach. Ale dzięki tej dyscyplinie nauczyłam się systematyczności, odporności. Teraz robię to, co sprawia mi przyjemność i nie stresuje tak bardzo. Nie zostawiam skrzypiec, zamierzam wykorzystywać je podczas koncertów.
Królowa dram, pierwsza płyta i teledyski do niej pokazały, że jesteś tą sanah, która spodobała nam się na początku – nowoczesną i oryginalną, ale nieco eteryczną, w mgłach i tiulach. Ten styl to kreacja czy prawda o tobie?
Czysta prawda. Zaczynając współpracę z wytwórnią, wiedziałam, jak chcę wyglądać. Podkreślałam, że zależy mi na delikatności. Sukieneczki za kolanko, do tego kapelusz, rękawiczki. Nie miałam odwagi ubierać się tak na co dzień, ale to jest w zgodzie z moją naturą.
Wyświetl ten post na Instagramie
Jak ze swoją wrażliwością radzisz sobie w świecie show-biznesu?
Musiałabyś mnie widzieć przy podpisywaniu pierwszego kontraktu. Koledzy z ekipy się śmieją, że podczas dwugodzinnego spotkania odezwałam się tylko raz. Ale już jestem odważniejsza, bywam nawet zbyt głośna, muszę gryźć się w język. Czasem muszę mocno „postawić na swoim”. Tyle jest emocji, rzeczy ważnych, chcę ich dopilnować. Uczę się tego ciągle.
Stałaś się gwiazdą w tempie Igi Świątek. Młoda, a już na szczycie. Tam bywa się samotnym, trzeba samodzielnie wybierać, planować… Jak się z tym mierzysz?
Miałam dylemat przy drugiej płycie. Wiele osób sugerowało, że po sukcesie "Królowej"… powinnam zrobić przerwę, rok, dwa. A ja kończąc pierwszą płytę, miałam już pięć gotowych piosenek na następną, pięć kolejnych nosiłam w głowie. Odżyłam po szkole muzycznej, odpowiadało mi szybkie tempo. Dlatego podjęłam decyzję, że nie czekam. Nie żałuję.
Płyta "Irenka" też była jak huragan, potwierdziła twoją pozycję w muzycznym świecie. Miałaś już prawo nazwać się gwiazdą. Skorzystałaś z niego?
Do dziś tak siebie nie nazywam. Staram się nie odlecieć, pomagają mi przyjaciele, rodzina. Traktują mnie tak jak wcześniej. Mówią: „Najgorsze, co możesz zrobić, to się zmienić. Nawet twoje pomyłki, jąkanie na scenie, jest siłą”. Wierność sobie i pokora jest tym, czego chcę się trzymać. Staram się nie myśleć o popularności.
Skąd ta pokora?
Ze świadomości, jak krucha jest rzeczywistość. Jestem wdzięczna, bo to, co dzieje się wokół mnie, jest wspaniałe i chcę, by trwało jak najdłużej. Planując kolejny projekt, pilnuję, by się nie nakręcać, bo wszystko może się skończyć jutro. Pokory nauczyli mnie rodzice. Ona pilnuje, żebym się nie rozleniwiła, nie spoczęła na laurach.
Nie spoczęłaś i po "Irence" wydałaś "Ucztę", na którą zaprosiłaś Grzegorza Turnaua, Natalię Grosiak, Artura Rojka... Co czułaś, czekając na decyzję, czy będą chcieli z tobą zaśpiewać?
Nie liczyłam, że wszyscy się zgodzą. Czekałam cierpliwie na odpowiedź i byłam zaskoczona, że z prawie debiutantką chce zaśpiewać Artur Rojek, którego słuchałam w dzieciństwie. Podczas spotkania trudno mi było opanować wzruszenie. Umówiliśmy się na śniadanie w hotelu i okazało się, że mamy wiele wspólnych tematów. Zgodził się także Dawid Podsiadło, który kibicuje mi od początku. Grzegorz Turnau zaproponował, żebyśmy przeszliśmy na ty i to był dla mnie zaszczyt. Uczyłam się od nich, podglądałam, jak pracują w studiu. Grzegorz śpiewał tekst Edgara Allana Poe: „To, co widzisz, co się zda, jak sen we śnie jeno trwa...”. Te słowa mnie poruszają, ale widziałam, że on czuje tak samo.
Pokora, ale i brak kompleksów. Nie byłoby tych duetów, gdyby nie twoja artystyczna odwaga.
Wiedziałam, z kim pracuję, to artyści, których podziwiam. Patrzę na nich, zadzierając głowę w górę, z pozycji osoby mniej doświadczonej. Jestem dumna, że utrzymujemy kontakt, wspieramy się. Cudowni ludzie.
Wyświetl ten post na Instagramie
W trudnym czasie miło słyszeć, że życzliwość jest ważniejsza niż rywalizacja. Świat, do którego weszłaś, rządzi się twardymi zasadami.
Nie czuję tego. Może dlatego, że pracuję z ekipą, która jest jak rodzina: dużo dyskutujemy, tuż przed naszą rozmową mieliśmy czterogodzinne spotkanie u mnie w domu. Rozumieją mnie, są otwarci na pomysły, nawet te ryzykowne.
Jak album "sanah śpiewa poezyje"? Wiele osób pomyślało pewnie: „Ta dziewczyna oszalała, ktoś dziś chce słuchać poezji?”. A płyta jest platynowa.
Zakładałam, że to będzie skromny, cichutki projekt w sieci, liczyłam na 40 tysięcy wyświetleń na YouTubie. Nie sądziłam, że wydam płytę z poezją, która sprawi mi taką frajdę i satysfakcję. Lubię bawić się językiem, tropić smaczki. Zapisuję słówka, jeśli spodoba mi się zwrot, fraza. Mam notatkę w telefonie, przeczytam ci ostatnie fascynacje: „Różowy pąs, na buzi dąs”, „fora ze dwora”… – może to wykorzystam. Dostałam w prezencie ogromny zbiór wierszy wielu poetów, mam co czytać i brać na warsztat. Fascynujące, że ludziom się to podoba.
Moja nastoletnia córka żałuje, że nie wydałaś "Poezyi" rok temu, gdy miała zadany wiersz "Nic dwa razy" Szymborskiej. Teraz wszedł jej do głowy po drugim odsłuchaniu piosenki.
Cieszy mnie, kiedy młodzi ludzie mówią, że dzięki tej płycie sięgnęli po poezję. To motywuje, żeby nie odpuszczać. Napisałam niedawno melodię do Inwokacji z Pana Tadeusza. Na pewno usłyszę: Zuzia, tylko nie Inwokacja, świętości nie ruszamy! Cóż, najwyżej komuś się nie spodoba. Zobaczymy.
Czego ci życzyć na nowy rok?
Żebym się nie zatrzymywała. Czasem myślę, że nie dam rady, ale... wiem, że dam. Chciałabym też nie zapomnieć, że robienie piosenek to przyjemność, a nie tylko praca.
Czyli może jednak przydałby ci się odpoczynek?
Nie. Za długo marzyłam, by ktokolwiek mnie zauważył, żeby teraz wyhamować. Robię to dla tej Zuzi śniącej o wielkich koncertach. Przygotowuję się do szczególnego wydarzenia – występów na stadionach. Pamiętam, jak na koncercie Dawida Podsiadły z Taco Hemingwayem na Stadionie Narodowym zapierało mi dech. Wyobrażałam sobie, że też dostanę taką szansę, ale nie bardzo w to wierzyłam. Dzisiaj mam gotową listę piosenek, pod koniec lata uruchamiamy Ucztę nad ucztami! Będą dwa koncerty stadionowe – na Stadionie Śląskim w Chorzowie i stadionie Polsat Plus Arena w Gdańsku. To będzie ogromne przeżycie. Wzruszam się na samą myśl, że tyle osób chce przyjść, bo polubili moje piosenki.
Jak myślisz – za co?
Chyba za to, że są prawdziwe.