Relacje

Srebrny rozwód zamiast srebrnych godów. O nowym trendzie wśród dojrzałych par rozmawiamy z psycholożką

Srebrny rozwód zamiast srebrnych godów. O nowym trendzie wśród dojrzałych par rozmawiamy z psycholożką
Fot. Getty Images

Wydawałoby się, że jeśli ludzie przeżyli razem 25 czy 30 lat, to jest im ze sobą dobrze. Rośnie jednak liczba par, które wybierają srebrny rozwód zamiast srebrnych godów. Co sprawia, że koło pięćdziesiątki kobiety odchodzą i rozpoczynają nowe życie? – pytamy psycholożkę Paulinę Wnukiewicz, która współpracuje z mediatorami rozwodowymi. 

Dlaczego rozwodzimy się po 50.?

PANI: Aż jedna trzecia rozwodów dotyczy par po pięćdziesiątce. Czy to prawda, że dojrzałe kobiety wnoszą o rozwód częściej?

PAULINA WNUKIEWICZ: Kobiety w ogóle częściej niż mężczyźni składają dziś pozwy o rozwód. Obserwuję to w gabinecie i jako psycholog sądowy. I rzeczywiście statystyki GUS pokazują, że liczba rozwodów par w wieku 50 plus rośnie, ten trend w ostatnich latach jest liczony w tysiącach. Myślę, że to jest związane ze wzrastającą niezależnością ekonomiczną kobiet i zmianami społecznymi, a może powinnam powiedzieć mentalnymi, jakie dokonały się w ostatnich dekadach. Kobiety mają dziś znacznie więcej oczekiwań co do jakości życia, przyjęły kategorię samorealizacji jako wartość.

Musi to być dość powszechne zjawisko skoro amerykańska socjolog Susan Brown ukuła termin „szarej rewolucji rozwodowej”. W Polsce ten szlak przecierały znane dojrzałe rozwódki – Ewa Gawryluk czy Ewa Kasprzyk. Na ile ważne są te wzorce?

Pokazują, że jest życie po rozwodzie. Ja jeszcze pamiętam z młodości takie przekonanie, że rozwód jest porażką. Dziś jest wydarzeniem stresującym, ale też nowym otwarciem. To się zmieniło i kobiety to czują. Że można się zająć swoim życiem samodzielnie, mieć na nie większy wpływ. Że to wielki komfort – spędzać czas tak, jak chcemy, mieć przestrzeń i czas, żeby żyć po swojemu. Może znaczenie ma również to, że żyjemy coraz dłużej? Dziś przeciętna długość życia kobiety to 82 lata.  

Koło pięćdziesiątki kobieta uświadamia sobie, że ma przed sobą kolejne 30 lat życia i pojawiają się pytania: jak chcę je spędzić? Słyszę od moich dojrzałych pacjentek, jak myślą o emeryturze: mają plany podróżnicze, chcą poznawać, zwiedzać, robić to, czego nigdy nie robiły. Przychodzą na psychoterapię i mówią: właściwie mam udane życie, męża, pracę, wspaniałe dzieci, ale czegoś mi brak, jakoś to nie smakuje. Korzystając z terapii, uświadamiają sobie, co jest dla nich ważne, jakie są ich potrzeby, dokonują refleksji nad swoim życiem. I czasem ona wypada niekorzystnie dla ich partnerów. Mam grupkę antyfanów, byłych mężów moich pacjentek, którzy obarczają mnie winą za rozpad ich związków. Ale ja nie lobbuję na rzecz rozwodu, tylko na rzecz pacjentek, pomagam im skontaktować się z ich potrzebami. One przecież nie przychodzą do mnie dlatego, że są szczęśliwe w związku, tylko przeciwnie. Uświadamiają sobie dlaczego.

To jest chyba tak, że koło pięćdziesiątki przeżywamy zamknięcie pewnego etapu. Dzieci odchodzą z domu, coś się kończy, a emocjonalnie szukamy czegoś nowego, w co mogłybyśmy się zaangażować.

Kobiety domykają w tym czasie wiele etapów, pojawia się menopauza, poczucie straty, jakby puste miejsce w życiu. To kryzys rozwojowy, który Erik Erikson nazywa: twórczość versus zgorzknienie. Muszę podsumować to, co było, zobaczyć, co osiągnęłam, co mi się nie udało. I co bym dalej chciała ze swoim życiem zrobić, na co przekierować energię, czego dokonać. Bo mam przed sobą 30 lat, nie mogę tylko siedzieć i gotować rosół facetowi. Tak często czują kobiety. I z rozwojowego punktu widzenia to są dobre uczucia, bo jeśli nie znajdziemy odpowiedzi na pytanie: co dalej? - pojawi się poczucie braku celu, rozczarowanie, frustracja, czyli właśnie zgorzknienie. Problem w tym, że mężczyzna w tym czasie zwykle nie przeżywa takiego zamknięcia. Chyba że też był emocjonalnie zaangażowany w wychowanie dziecka, ale to się rzadziej zdarza. Dlatego nasze drogi w związkach w tym okresie często się rozjeżdżają. A ponieważ człowiek jest istotą kreatywną, potrzebuje wyzwań, celów, kobieta jest niejako zmuszona dokonać refleksji i ustawić się do życia tak, żeby odpowiedziało na jej potrzeby. Czasem tą odpowiedzią jest rozwód.

Znam kobietę, która rozwiodła się koło pięćdziesiątki i dziś mówi, że to było chwilowe szaleństwo: straciłam bliskiego człowieka przez mrzonki o przygodach.

Istnieje takie ryzyko. Czasem podejmujemy decyzje impulsywnie, niecierpliwie chcemy coś przeżyć. Znam przypadki, kiedy kobiety ulegały fascynacji seksualnej młodszym mężczyzną i to był powód do rozwodu. W kilka lat później nie były z tej decyzji zadowolone. Każdego z nas czekają w życiu dylematy i możemy wybierać źle.

Nowość zawsze jest uwodząca. Kobiety są dziś namawiane do realizowania swoich pragnień, podążania za marzeniami. Po czym poznać, że nowe jest wartościowe?

Tak, mamy trend konsumowania związków, przekaz „jak ci nie pasuje, to sobie zmień” i dużą dostępność narzędzi ułatwiających poznawanie ludzi. Można temu ulec w każdym wieku. Koleżanka podróżuje, druga ma nowego męża, a ja? Na fali porównywania swojego życia z innymi podejmujemy czasem szybkie emocjonalne decyzje: przecież ja też mam prawo się zabawić, coś przeżyć. A ponieważ dziś dłużej wyglądamy atrakcyjnie, łatwo to zrobić. I można się zawieść. Dopiero po czasie, znowu porównując, tym razem nowy związek ze starym, możemy zobaczyć, że brak nam tamtej więzi. Ale to nie jest porażka, tylko lekcja. Nie mam poczucie, że kiedy mówimy: popełniłam błąd, to nie było dobre, oznacza to stratę. Teraz lepiej znamy siebie: jeśli z błędu wyciągniemy wnioski, robimy krok do przodu.

Bolesny krok.

Czasem tak. Ale słyszę od pacjentek o elektryzujących znajomościach opartych na seksie, tym przyjemniejszych, że po menopauzie nie ma już ryzyka ciąży: mogę brać garściami z życia, wreszcie, po raz pierwszy od dwudziestu paru lat - mówią. Czują się szczęśliwe, a to jest wartość. Moja rada jest taka - kiedy kiełkuje pomysł rozwodu, warto iść do psychoterapeuty i o tym porozmawiać. Jeżeli związek przestaje być satysfakcjonujący, można iść na terapię par, razem się zastanowić, jak możemy twórczo z tego kryzysu wyjść. Mam takie pary w terapii. Przecież małżeństwo, które trwało przez 25 czy 30 lat, doświadczyło wcześniej niejednego kryzysu. Jeśli para nadal jest razem, to możliwe, że umieli dotąd sobie radzić w konstruktywny sposób. Do tego się trzeba odwołać: w jaki sposób wychodziliście z poprzednich zakrętów? Drugie ważne pytanie: czy czujesz, że kryzys 50 plus to kolejny moment zwrotny, który macie szansę przejść razem, czy raczej odczuwasz ogromną potrzebę zmiany, której partner kompletnie nie rozumie? To duża różnica. Z mojego doświadczenia jako terapeuty wynika, że nie warto kończyć związków, w których partnerzy są w stanie ze sobą rozmawiać plus mają refleksję nad sobą i swoim zachowaniem. Czyli potrafią powiedzieć: wiesz co, przepraszam, faktycznie nie wziąłem cię pod uwagę, nie widziałem twojego punktu widzenia.

Co zyskujemy po rozwodzie?

Spotkałam się z opinią, że wiele rozwodów po pięćdziesiątce to rozwody spóźnione, partnerzy zwlekali, czekali, aż dziecko dorośnie, usamodzielni się.

I mieli związek fasadowy, który trwał latami. Nie było bliskości, rozmów, emocji, tylko obowiązki i prowadzenie życia pod jednym dachem. Tak, to bardzo trafne określenie – spóźnione rozwody. Właśnie wtedy jest ważne, żeby walczyć o siebie, o jakość następnych lat swojego życia. O doświadczenie bliskości czy po prostu dobrych emocji, choćbym miała być sama. Wiele z kobiet, które do mnie przychodzą, poważnie się z tym liczy. To niezależność jest dla nich pociągająca. Że nie będą już musiały żyć jak do tej pory, że mogą przesiedzieć weekend w dresie i nie muszą brać jego zdania pod uwagę. Pamiętam, jak moja babcia, kiedy została wdową w wieku 84 lat, powiedziała mi, że zaczyna się najpiękniejszy okres w jej życiu. To nie znaczy, że jej małżeństwo było złe - ale faktycznie usługiwała mężowi przez kilkadziesiąt lat. A teraz była wolna, mogła się zająć sobą. Odzyskanie wolności i robienie tego, na co JA mam ochotę, jest bardzo ważnym aspektem tych późnych rozwodów.

Czyli to szansa dla kobiet, które pragną niezależności i wyobrażają sobie siebie jako singielki?

Właściwie nie spotkałam takiego przypadku, żeby kobieta, rozwodząc się po pięćdziesiątce, zamierzała szukać kolejnego męża. Słyszę raczej: następna zależność? To już było. Chcę po prostu przyjemnie żyć, a on jest fajnym kompanem. Spotkania, wspólne wyjazdy – tak. Ale żadnego mieszkania razem, żadnego wesela. Wolność po pięćdziesiątce jest ich największą wartością i to jest zrozumiałe, biorąc pod uwagę przeszłość. Jeśli mamy za sobą długotrwały związek, to całą młodość i wczesną dojrzałość, czyli czas, gdy budujemy siebie, spędziłyśmy w świecie kompromisu. Nie było żadnego ja, byliśmy MY. Wspólne decyzje, czasem ustępstwa. Dziś zewsząd słyszymy: postaw na siebie, realizuj swoje potrzeby. Nic dziwnego, że wolność stawiamy na pierwszym miejscu.

Późny rozwód: co warto wiedzieć?

Po dekadach małżeństwa trzeba chyba na nowo zbudować swoją tożsamość, jako rozwódki? To reorganizacja życia.

Miałam niedawno pacjentkę, która w wieku 55 lat rozstała się z mężem i głównie osią terapii było budowanie jej tożsamości na nowo. Ona właściwie nie znała siebie dorosłej bez męża. Pierwsze sesje były pełne lęku – dotąd wszystko z nim omawiałam, on mnie wspierał, inspirował, kim ja jestem bez niego? Bo wszystko było wspólne, zawsze występowała w dwóch osobach. Nie uważała siebie za zdominowaną, a jednak miała trudność w znalezieniu odpowiedzi na pytanie: co ja lubię, jaką kuchnię chciałabym prowadzić, jak się ubierać – bo wciąż myślała w kategoriach związku i odruchowo brała pod uwagę opinie eksmęża. Od tego zaczyna się terapia, od rozmów o osobistych potrzebach, od werbalizowania swoich upodobań, a także od testowania. Moja pacjentka sprawdzała siebie w różnych sytuacjach, spotykała się z ludźmi, bywała w różnych miejscach, żeby wytyczyć sobie ścieżkę samodzielności. Potrzebowała wiary w siebie, poczucia sprawczości. Samodzielnym kobietom, które dużą część życia spędziły w pojedynkę, trudno sobie nawet wyobrazić tę niepewność.

Co trzeba koniecznie wiedzieć, kiedy decydujemy się na późny rozwód?

Że podział majątku po tylu latach nie jest prostą sprawą. Również dlatego, że kiedy kobieta jest stroną inicjującą rozwód, mężczyzna może się poczuć zraniony, urażony i zacząć działać odwetowo. Obserwowałam to nawet w wygasłych związkach – latami ze sobą nie spali, nie rozmawiali, ale kiedy ona mówi o rozwodzie, on czuje wściekłość, rozczarowanie, ma poczucie zdrady, ciosu w jego komfort. Sprzedaż wspólnego domu staje się polem walki. To bywa zaskoczeniem, bo jeśli w małżeństwie nie ma emocji, jeżeli prowadzili osobne życia, kobieta spodziewa się, że mąż powie: rozumiem, usiądźmy i podzielmy majątek. Ale to się bardzo rzadko zdarza. Często nie możemy też liczyć na zrozumienie ze strony dorosłych dzieci. Mamo, już ci dawno mówiłam, że powinnaś odejść – potrafią powiedzieć dzieci z domów skonfliktowanych, w których dorastały w cieniu zdrad i nałogów. Ale jeśli uważały małżeństwo rodziców za stosunkowo udane, deklaracja o rozwodzie jest dla nich końcem złudzenia, że wychowały się w szczęśliwym domu. Powiedzą: chyba zwariowałaś. Świat się wali, odbiło mamie po prostu. Podobnie ostra bywa reakcja rodziców srebrnych rozwódek: 30 lat byliście razem i nic ci nie przeszkadzało, ma swoje wady, ale kto ich nie ma, co ci strzeliło do głowy rozwodzić się na stare lata? Znam sytuację, gdy po rozwodzie to córka wyprowadziła się ze wspólnego domu, gdzie mieszkała z mężem i swoimi rodzicami. Bo mama wzięła stronę ekszięcia. Trzeba wziąć pod uwagę, że jeśli latami nie mówiłyśmy o swoich potrzebach, to teraz mogą być one potraktowane jak fanaberie.

Potrzebujemy sprzymierzeńców?

Tak, przyjaciół i sojuszników; warto rozważyć udział w grupie wsparcia, ale także w zajęciach rozładowujących napięcie. Rozwód zawsze jest stresujący i żeby obniżać dyskomfort nie przez kompulsywne zakupy czy alkohol, warto się skłonić ku aktywnościom fizycznym, jodze, medytacji, które pomagają regulować emocje. Pomocny może być też psychoterapeuta. Ale przede wszystkim dobry prawnik, zaangażowany w naszą sprawę, który będzie po naszej stronie.

Mediator?

Nie, jeśli rozwód jest trudny, lepiej skonsultować się z adwokatem, bo on będzie naszym sojusznikiem. Mediator nie może brać naszej strony, nie sprzymierzy się z nami, nie udzieli nam wskazówek prawnych czy porad. On jest dla nas obojga. Sprawdzi się, kiedy rozwodzimy się za obopólną zgodą i musimy dojść do ugody co do warunków rozstania. Mediacje to dobra opcja, żeby rozstać się w sposób cywilizowany. Ograniczają poziom niesmaku, który zostaje nam po wojnie na sali sądowej, i skracają proces rozwodu, bo ugoda, którą się kończą, jest dla sądu podstawą do szybkiego orzeczenia. Ale najpierw potrzebujemy adwokata.

 

 

Jak odnaleźć się w nowej rzeczywistości?

A czego potrzebujemy na początku nowego życia?

Oddechu. Kurz opada, mam orzeczenie rozwodu i własny kąt do życia. Teraz warto pobyć z czystą kartą w pustce. Jestem wielką przeciwniczką rzucania się po rozstaniu w nowe ekscytujące aktywności. Niech pustka wybrzmi. Życie i tak jej nie znosi, wkrótce zaczniemy ją powoli wypełniać treścią – nowymi emocjami, odkryciami. Przyspieszanie tego, rzucanie się w wir zabawy, imprez, wyjazdów, spowoduje, że ten okres stracimy. Nie ułożą się emocje, nie uporządkują wartości. Coś się skończyło, musimy poczuć smutek - to naturalna emocja, która pomaga zintegrować przeszłość z dniem dzisiejszym. Potrzebujemy się zastanowić, jakie wnioski płyną dla nas z przeszłości, jaka lekcja. I to się może stać tylko w ciszy. Dlatego mówię, że potrzebujemy spokojnego oddechu. Pobyć parę miesięcy ze sobą, bez zagłuszania. To jest konieczne, żeby dobrze wejść w kolejny etap życia.

 

Paulina Wnukiewicz - Psycholożka, psychoterapeutka, seksuolożka, psycholożka sądowa. Prowadzi terapię indywidualną oraz terapię par, pomagając osobom w kryzysie. 

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 03/2025