Historie osobiste

"Syn chce zabrać nam dom i zamieszkać w nim z rodziną. Nam ma wystarczyć jego mieszkanie..."

"Syn chce zabrać nam dom i zamieszkać w nim z rodziną. Nam ma wystarczyć jego mieszkanie..."
Fot. 123RF

Lubię wyglądać przez okno w kuchni, gdy czekam, aż ekspres zrobi kawę. Latem pod oknem kwitną hortensje, zimą widać w oddali ośnieżony las, wiosną i jesienią na pole sąsiada wychodzą sarny. To nasze wymarzone miejsce na ziemi. Tylko że teraz…

Siedzimy z mężem w dużym, pustym domu

Mamy już dorosłe dzieci. Córka studiuje w Londynie, syn mieszka z żoną w Warszawie. Właśnie urodziły się im bliźniaki. Trochę żałuję, że nie mieszkamy bliżej, bo chętnie spędzałabym z nimi więcej czasu. A tak… siedzimy z mężem w dużym, pustym domu tylko we dwójkę.

Z perspektywy czasu muszę przyznać, że architekt miał rację. Sugerował mniejszy rozmach. Mówił, że nie potrzebujemy tak dużego domu, że już widział takie sytuacje. Dzieci się wyprowadzą, a my zostaniemy z niewykorzystanym metrażem, kurzącymi się ścianami i mnóstwem okiem do mycia. Słuchaliśmy, kiwaliśmy głowami, tak, tak, na pewno, i śmialiśmy się. Wyprowadzka? Nasze dzieci nie miały wtedy dziesięciu lat.

Budowa trwała wieki. Pozwolenia, przekształcenia działek, potem szukanie ekipy. Szukanie drugiej ekipy, bo ta pierwsza okazała się nierzetelna, nie dość, że nic nie zrobili, to jeszcze nas okradli. W końcu prace ruszyły i wolno posuwały się do przodu, jakby budowlańcy nie znali słowa „szybko”. Mury wznosiły się milimetrami do góry, aż – wielki dzień, fanfary! – położono dach. Później prace wykończeniowe, które też się przeciągały. Wreszcie mogliśmy wejść do środka i zabrać się za urządzanie wnętrz.

A na deser ogród, który zawsze chciałam mieć. Szkoda tylko, że nim się obejrzałam, miałam coraz mniejszą ochotę na plewienie moich pięknych rabatek. Kręgosłup protestował, gdy się schylałam, więc ignorowałam chwasty; mąż z kolei coraz częściej uciekał od obowiązku koszenia trawy. Niby mogłam poprosić o pomoc dzieci, ale jedno wyjechało już na studia i wracało do domu od święta, a drugie uczyło się do matury.

Na dokładkę mieliśmy pokoje gościnne, których zwykle nie używaliśmy, ale trzeba było o nie zadbać. Sprzątać, wietrzyć, czasem odmalować, coś naprawić… Mnóstwo pracy jak dla dwóch osób, co stawało się frustrujące. Poza tym, choć mieszkanie blisko natury miało wiele plusów, miało też minusy. Do najbliższego sklepu daleko. Do przyjaciół też. A z wizyty u lekarza robiła się cała wyprawa. Przynajmniej tak to przedstawiał nasz syn, gdy przyjechał z Warszawy, by z nami porozmawiać.

Syn chce się zamienić na domy

Henryk mieszka z żoną i synkami w kamienicy na Żoliborzu. Moja synowa odziedziczyła mieszkanie po babci. Kamienica przedwojenna, wysokie sufity, trzy przestronne pokoje, duża kuchnia ze spiżarnią, ale to jednak Warszawa. Metropolia, smog, samochody, wieczny hałas, brak zieleni i rozświetlonej gwiazdami nocy. Z drugiej strony bliskość sklepów, przychodni i rozrywek kulturalnych. W sam raz dla dwojga nie najmłodszych już osób. Dlatego Henryk wystąpił z propozycją zamiany. Przynajmniej na jakiś czas, póki bliźniacy nie pójdą do szkoły, no, może do czwartej klasy…

Nasz syn mówił w samych superlatywach o takiej zamianie. Oni zyskają przestrzeń, spokój i ciszę, azyl od wielkomiejskiego pędu i gwaru. Dominika od czasów pandemii pracuje zdalnie, więc woziłaby synków do przedszkola i odbierała, a przy okazji robiła większe zakupy. Chłopcy mieliby własne pokoje, a nie jeden wspólny, no i ogród, ogród przede wszystkim – mogliby się tam bawić do woli, bez smogu i hałasu. Dominika już książki ogrodnicze kupuje, bo tak ją ekscytuje możliwość sadzenia i hodowania kwiatów. On zająłby się grubszymi pracami i naprawami oraz całą logistyką związaną z dbaniem o dom i sporą parcelę. Odeszłoby nam dużo obowiązków, zmartwień, a nawet lęków. Kto przeżył burzę czy wichurę, kogo zasypał śnieg zimą, kto nie miał wody, jak nie było prądu, ten wie, o czym mówię. W mieście byłoby bezpieczniej i moglibyśmy korzystać ze wszystkiego, czego nie ma na wsi. Koszty utrzymania też byłyby dużo mniejsze. Niby teraz to nie problem, ale zastanawialiśmy się już nad emeryturą i oszczędzaliśmy, by była spokojna, bez trosk o finanse. Odkładając na konto te kilka tysięcy rocznie przeznaczanych na opał, zaoszczędzilibyśmy więcej.

– A Żoliborz to piękna, stara dzielnica, pełna zieleni. Spodoba się wam.

W ustach syna brzmiało to wspaniale. Żadnych wad.

 

 

To najtrudniejsza decyzja, przed jaką kiedykolwiek stanęłam

Kiedy Henio wyjechał, zaczęłam się zastanawiać. Niby miał rację, każde jego słowo było prawdą. Korzyści odniosą obie strony, nikt nie byłby poszkodowany. Przynajmniej w teorii. Bo czy na pewno czułabym się dobrze z taką zamianą? Tyle czasu, pracy i uczucia włożyłam w ten dom. Tyle wspomnień się z nim wiązało. Owszem, wiele razy narzekałam na trudy naszego wiejsko-leśnego życia, ale każdy ma czasem gorszy dzień. Doskonale znałam też mieszkanie Henia i Dominiki. Przeprowadzili w nim remont, było tam wszystko, co potrzebne, a nawet sporo luksusów, ale czy czułabym się tam jak w domu? A może jak gość w rodzinnym pensjonacie?

Mój mąż nie miał takich wątpliwości.

– Nie będę już musiał kosić trawnika! – ucieszył się.

Tęsknił też za wypadami do restauracji czy pubu, za życiem towarzyskim. No i za stekami.

– W naszym wieku trzeba uważać na czerwone mięso – przypomniałam mu.

– Będę miał bliżej do kardiologa – skwitował.

Sama nie wiem… Syn nie ponagla, ale też nie chce przeciągać sprawy. Przeprowadzka trochę potrwa, a chciałby zdążyć przed rozpoczęciem nowej pracy. To już za dwa miesiące.

Chciałabym spełnić życzenie syna, martwię się, że odmowa zepsuje coś między nami. Nieba bym wnukom przychyliła. A Dominika to wspaniała kobieta. Wiem, że zadba o nasz dom nie gorzej niż ja. Wyobrażam sobie, jak moje wnuki zaczynają raczkować, jak uczą się chodzić na miękkiej trawie, jak grają w piłkę w ogrodzie… Dominika ma rękę do roślin, więc będę mieć najpiękniejszy ogród w okolicy.

Ja? Poprawka, ja będę na to wszystko patrzeć z boku, gdy wpadnę w odwiedziny do dzieci i wnuków, do mojego domu, który już nie będzie całkiem mój. Ale ich też nie.

Czy za dziesięć lat wrócimy na wieś, jakbyśmy wracali z dłuższych wakacji? A może spodoba nam się Warszawa? Poza tym będziemy mieć wtedy jeszcze mniej sił i zdrowia, by zajmować się wielkim domem i ogrodem. I co wtedy? Sprzedamy go? Z wielkim żalem, bo tak naprawdę nie zdążyliśmy się nim nacieszyć? Czy jednak wrócimy do tej ciszy i pustki, do prawdziwych nocy z gwiazdami, do naszego miejsca na ziemi, do wichur i śnieżyc, do braku prądu i wody?

To najtrudniejsza decyzja, przed jaką kiedykolwiek stanęłam. I obawiam się, że czego nie zdecyduję, nie będę do końca szczęśliwa.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również