Czy kobieta i mężczyzna mogą być tylko przyjaciółmi? To pytanie, które od lat rozpala dyskusje przy winie z przyjaciółką, na kanapach terapeutów i – co najważniejsze – właśnie ono staje się osią fabularną jednej z najważniejszych komedii romantycznych wszech czasów. "Kiedy Harry poznał Sally" w reżyserii Roba Reinera, ze scenariuszem niezrównanej Nory Ephron, to film, który nawet po ponad trzech dekadach od premiery pozostaje aktualny, błyskotliwy i poruszająco szczery a słynna scena z restauracji, gdzie Meg Ryan pokazuje jak się udaje orgazm - przeszła do historii kina.
Spis treści
Sally Albright (wspaniała Meg Ryan) i Harry Burns (Billy Crystal w życiowej formie) poznają się tuż po studiach, podczas wspólnej podróży samochodem z Chicago do Nowego Jorku. Już od pierwszych scen iskrzy – Sally to perfekcjonistka z zasadami, Harry jest zgryźliwy, zblazowany i nieco zgorzkniały. Ich rozmowy pełne są inteligentnych ripost, ironii i subtelnych obserwacji o tym, jak (nie)działa relacja damsko-męska.
Czy mamy do czynienia z historią miłosną? Owszem, ale w wersji dojrzałej, przefiltrowanej przez lata prób, błędów, związków i rozstań. Przede wszystkim jednak to opowieść o tym, jak z biegiem czasu buduje się zaufanie i zrozumienie. Przyjaźń między Harrym a Sally rozwija się powoli, na przekór schematom znanym z klasycznych romansów. Nie ma tu fajerwerków od pierwszego spojrzenia – jest za to życie, z jego bałaganem, zmianami i wątpliwościami.
Dlaczego kobiety tak bardzo kochają ten film? Bo "Kiedy Harry poznał Sally" trafia w samo sedno emocji, które często ukrywamy pod płaszczykiem racjonalności. Bo pokazuje, że można być zagubioną, mieć wygórowane oczekiwania i płakać bez powodu – i wciąż być bohaterką godną happy endu.
Sally to postać, która nie boi się mówić o swoich potrzebach, o tym, czego chce, jak chce i... kiedy. Legendarna scena w restauracji (tak, ta scena) to nie tylko popkulturowy klasyk – to symbol kobiecej niezależności i odwagi, by nie grać w grzeczne gry, kiedy można mówić wprost.
Scenariusz autorstwa Nory Ephron to prawdziwy majstersztyk. Jej dialogi są celne, śmieszne i mądre – jak rozmowy przy winie z najbliższą przyjaciółką. Ephron nie boi się pokazywać słabości swoich bohaterów. To nie są idealni ludzie z billboardów – to ludzie z naszej codzienności, którym kibicujemy, bo w ich historiach rozpoznajemy własne.
Film wpisuje się także w kobiecą potrzebę relacji – tej prawdziwej, głębokiej, zbudowanej na słuchaniu, obecności i akceptacji. Miłość, którą Harry i Sally do siebie czują, nie bierze się z namiętności, lecz z codziennych rozmów, dzielenia się śniadaniami i czułości wobec czyichś dziwactw. To uczucie, które nie przeraża, tylko koi. I to właśnie czyni ten film tak wyjątkowym.
Pomimo że "Kiedy Harry poznał Sally" miał swoją premierę w 1989 roku, dziś ogląda się go równie świeżo. Relacje damsko-męskie może się zmieniają, ale pytania o to, jak i dlaczego się zakochujemy, pozostają takie same. Film Reinera i Ephron nie daje prostych odpowiedzi, ale za to daje nadzieję – że gdzieś tam jest ktoś, kto zaakceptuje nas w całości. Z naszym neurotyzmem, nadmierną analizą wszystkiego i miłością do sosów w osobnych miseczkach. Dla mnie to absolutny TOP komedii romantycznych.
"Kiedy Harry poznał Sally" we wtorek 17 czerwca o godz. 21:20 w TVP1