Za Agnieszką Woźniak-Starak najtrudniejszy czas, mozolne szukanie równowagi po tragedii, która ją spotkała w sierpniu 2019 roku. Dziś jest już na innym etapie życia. Spokojniejsza i pełna nadziei.
Rozmawiamy w szczególnym momencie. W Polsce nie wygasają protesty kobiet, które wybuchły po zaostrzeniu prawa aborcyjnego. Na swoim profilu na Instagramie zamieściłaś bardzo wymowny rysunek Marty Frej, portret kobiety z zasłoniętymi ustami i krótkim komentarzem: „Polska – kraj, w którym strach zachodzić w ciążę”.
Agnieszka Woźniak-Starak: Tak i od razu pojawiły się głosy, że nie mam prawa się wypowiadać, bo przecież nie mam dzieci. Niestety najczęściej były to słowa kobiet.
Jednak pod jednym z hejterskich komentarzy napisałaś: „To ja ci coś powiem. Wydaje ci się, że coś o mnie wiesz, bo czytasz »Pudelka«. Nic o mnie nie wiesz, straciłam w życiu niejedną ciążę. Znam ból i piekło, które przechodzą kobiety. I jak każda z nas mam prawo zabierać głos w takich momentach”.
Tak… Ja zresztą o utracie dziecka powiedziałam po raz pierwszy w magazynie PANI kilka lat temu. Dziś mam wrażenie, że ktoś próbuje cofnąć nas do średniowiecza, że politycy za nic mają rozwój nauki, postęp medycyny, prawa kobiet. Od czasu tamtego wywiadu w PANI mnóstwo się w moim życiu zmieniło i zdarzyło, jestem w stanie zrozumieć ból kobiet, gdy tracą ciążę, bo sama przez to niejednokrotnie przeszłam. Podobnie jak miliony innych kobiet. Moja druga ciąża miała poważną wadę genetyczną. Nie musiałam podejmować decyzji o aborcji, bo życie zadecydowało za mnie.
Dziś po wyroku Trybunału Konstytucyjnego kobiety będą musiały rodzić dzieci, które nie mają żadnych szans na przeżycie.
To jest ogromna tragedia. Wydaje mi się, że jestem silna, ale nie wiem, czy poradziłabym sobie, gdyby ktoś kazał mi donosić taką ciążę. Bo to jest potrójny dramat dla kobiety. Najpierw musi pogodzić się z tym, że nie zostanie mamą, a potem przed nią jeszcze miesiące czekania na poród i pogrzeb. Uważam, że w XXI wieku, przy takim postępie medycyny, skazywanie kobiet na tego typu tortury to jest niewyobrażalna podłość.
Jest w tobie złość na to, co dzieje się teraz z prawami kobiet w Polsce?
Nie wiem, czy to jest złość… We mnie jest już mało złości. Czuję raczej bezradność, że ktoś nam odbiera głos w najważniejszych dla nas kwestiach. Nie zgadzam się na to. My, kobiety, jesteśmy bardzo silne i odważne. Nie raz pokazałyśmy, że jest w nas ogromna determinacja i potrafimy walczyć o swoje prawa. Ten etap, kiedy mężczyźni mówili nam, co mamy robić, dawno jest za nami.
Na ulicach protestują licealistki i studentki. Ty jako młoda dziewczyna kontestowałaś rzeczywistość?
Dokładnie tak, w końcu grubo ponad 25 lat temu toczyła się w Polsce równie gorąca dyskusja o prawach kobiet i aborcji. Miałam wtedy pewnie jakieś 15 albo 16 lat. To był początek liceum i muszę się przyznać, że chodziłam na religię głównie po to, żeby kłócić się z księdzem o aborcję. Interesowałam się polityką, miałam dość radykalne poglądy, jak klasyczna, zbuntowana nastolatka. Uważałam, że aborcja powinna być zalegalizowana. Dziś już nie jestem zbuntowaną nastolatką, ale nadal tak uważam, bo zakaz aborcji to przecież fikcja. Wiemy dobrze, jak działają takie zakazy. Jeśli dziewczyna chce usunąć ciążę i ma na to środki, to zrobi to nielegalnie w Polsce albo pojedzie za granicę. Legalna aborcja byłaby dla tych dziewczyn, które i tak to zrobią, po prostu bezpieczniejsza. Ja sama nie przerwałabym ciąży, ale każda kobieta powinna mieć prawo do decydowania o sobie i nie mnie to oceniać. Nie wierzę, żeby jakakolwiek kobieta podejmowała taką decyzję z łatwością.
W pierwszym wywiadzie telewizyjnym dla „Dzień Dobry TVN” powiedziałaś, że tuż po śmierci Piotrka miałaś ogromną potrzebę mówienia. Czy to była ta pierwsza kotwica, ta pierwsza myśl, żeby nie zostać sama, żeby w tym momencie rozpaczy się nie zatracić? Ktoś ci to doradził?
Jeszcze podczas poszukiwań Piotrka spotkałam się na Mazurach z psychiatrą. Świadomie poprosiłam o spotkanie, bo nie wiedziałam, jak zareaguję na to, co się nieuchronnie miało wydarzyć. Mieliśmy bardzo długą rozmowę i usłyszałam wtedy niezwykle mądre słowa, które wzięłam sobie do serca: „Są dwie drogi. Jedna to: będę mówić, będę rozmawiać, a jak będę mówić, to będą pojawiać się pomysły; jak będą pojawiały się pomysły, to będziemy już na dobrej drodze. A jak się zamknę w sobie, zamrożę, to bardzo trudno będzie się z tego wydostać”. Nasi przyjaciele, rodzina, wszyscy zaczęli zjeżdżać na Mazury. Chcieliśmy być razem, potrzebowaliśmy tego. Cały czas rozmawialiśmy i te rozmowy były wyjątkowe, one mnie trzymały przy życiu. Bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Zaczęłam dostrzegać, że to, co mówił psychiatra, zaczyna działać. Wielu przyjaciół rzuciło wszystko, by przyjechać na Mazury i pomóc nam szukać Piotrka. On miał jakąś niezwykłą energię, nikogo nie pozostawiał obojętnym. Łączył ludzi, pomagał, scalał. I oni wszyscy przyjechali mu to wtedy oddać.
Piotrek wielu ludziom pomagał. Nigdy się tym nie chwalił. Choremu na raka reżyserowi Krzysztofowi Krauzemu kupował drogie leki antynowotworowe. Wiedziałaś o tym?
Nie, nigdy o tym nie mówił. Chwalenie się dobrem nie było w ogóle w jego stylu. On uwielbiał pomagać, ale robił to bezszelestnie. Zostało po nim dużo wartościowych rzeczy i gestów, walczył jak lew o ludzi, na których mu zależało. Ale tak jak nie mówił o tym, co robi dobrego, tak nie lubił się nad sobą użalać, nie obciążał innych swoimi problemami, które miewał jak każdy. Zresztą ja chyba mam podobnie. Obsesyjnie nie lubię sprawiać ludziom problemu, zawracać głowy. Po śmierci Piotrka też wiedziałam, że nie chcę być dla nikogo ciężarem, że muszę jakoś sobie poradzić i stanąć na nogi, że moi bliscy, moi przyjaciele nie mogą się mną bez końca opiekować.
Czy przyjaciele aktywizowali cię, dzwonili z pytaniami, czy wstałaś, co tego dnia będziesz robić?
Przyjaciele zamieszkali ze mną. Byli ze mną od rana do nocy. Zmieniali się, planowali swoje życie tak, bym nawet przez chwilę nie była sama. Nikt nie zawiódł. Zjawiali się nawet ci, o których nie pomyślałabym wcześniej, że będą tak blisko. Przez pierwsze dwa tygodnie moja przyjaciółka spała ze mną w łóżku. Dopiero po tym czasie przyjaciele zaczęli mnie na chwilę zostawiać samą.
Odnalazłaś sens tego, co się wydarzyło?
Myślę, że w jakimś sensie nawróciłam się na wiarę. Nie katolicką, bo nie wierzę w Kościół katolicki jako instytucję, ale na pewno uwierzyłam, że życie nie kończy się tu i teraz, że to wszystko musi mieć jakiś głębszy sens, wyższy cel. To mi chyba pomogło przetrwać. To jest wiara granicząca z pewnością, że życie jest gdzie indziej. Że to wszystko, co się tutaj dzieje, jest po coś, że to są jakieś doświadczenia, które zbieramy… Głęboko wierzę w to, że Piotrek jest. Poza tym śmierć przestała być dla mnie tematem tabu. Nie ma już we mnie strachu przed nią, podeszła tak blisko, że udało mi się ją chyba oswoić. Stała się naturalną częścią tego mojego ziemskiego życia.
Ewa Błaszczyk w jednym roku straciła męża i doświadczyła tragedii z córką. W jednym z wywiadów powiedziała: „Nie uważam, że należy umrzeć, bo ktoś odchodzi. Jeśli ta osoba, która odeszła, cię kochała, nie chciałaby, byś trwała w rozpaczy”.
Ja jestem o tym przekonana, że nasi bliscy, którzy odchodzą, nie chcą, żebyśmy trwali w rozpaczy. Przecież nas kochali, dlaczego więc mieliby chcieć, żebyśmy cierpieli? To nie miałoby sensu. Ja sama nie chciałabym patrzeć na cierpienie moich najbliższych. Za to na pewno chcieliby, żebyśmy o nich pamiętali.
To jest ten triumf życia nad śmiercią.
W zasadzie każdy z nas na jakimś etapie życia musi się zmierzyć ze stratą kogoś bliskiego, pytanie: co dalej? Mnie to na pewno zmieniło. Dziś wiem, że jestem silniejsza, niż sądziłam. Dowiedziałam się też, że potrafię szukać radości w najdrobniejszych rzeczach. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej potrafię żyć tu i teraz, bo musiałam się tego nauczyć, żeby przetrwać. Nauczyłam się, że przeszłości już nie ma, a przyszłość jeszcze nie nadeszła, jest tylko to, co dzieje się tu i teraz, na tym trzeba się skupić. Przestałam planować, bo już kiedyś miałam mnóstwo planów. Przestałam oczekiwać, bo już kiedyś miałam mnóstwo oczekiwań. Po prostu żyję i to życie wciąż potrafi mnie cieszyć, w miarę możliwości staram się go nie marnować na złe emocje, bo wiem, jak bardzo jest ulotne. Jakiś czas temu w „Dzień Dobry TVN” mieliśmy wywiad z Jarosławem Kulczyckim, który pięć lat temu stracił syna. 19-letni zdrowy chłopak zmarł w siłowni na atak serca. Jarek powiedział w programie ważną rzecz: „To, że w sercu nosi się ranę, nie znaczy, że człowiek nie może się śmiać z przyjaciółmi”. I to są te chwile szczęścia. Piotrek zawsze będzie we mnie żył. Ale chcę iść do przodu.
Cały wywiad z Agnieszką Woźniak-Starak w najnowszej PANI. Już w sprzedaży!