Rozumiem, że kiedy jedno z małżonków pracuje, to drugie opiekuje się domem. U nas pracujemy oboje. Ponieważ jednak mąż więcej zarabia uważa, że może w domu nie robić nic.
Spis treści
Kolejny raz byłam tak zmęczona, że nie mogłam zasnąć. Mój mąż od godziny chrapał, nasz kot drzemał tuż obok jego poduszki, a ja musiałam jeszcze wysłać przelewy, by opłacić zajęcia dodatkowe dla dzieci na kolejny miesiąc i zamówić prezent urodzinowy dla teściowej. Przewracając się z boku na bok, pomstując na swój los, nagle olśniło mnie, że wykonuję w domu o wiele więcej pracy niż Grzegorz. Wszystko było na mojej głowie, nie dziwota, że wieczorem głowa ta była taka ciężka.
Zaczęłam się na tym zastanawiać i coraz szerzej otwierałam oczy. Kończyłam pracę wcześniej niż mój mąż, ale to nie oznaczało, że pracowałam krócej, po prostu zaczynałam wcześniej. O siódmej musiałam być w biurze, więc wstawałam o piątej i szykowałam dzieciom jedzenie do szkoły. Koniecznie w śniadaniówkach, urozmaicone, zbilansowane. Do naleśników z pełnoziarnistej mąki komponowałam sałatki owocowe, bez kiwi dla córki, bez truskawek dla syna. Przygotowywałam się i ruszałam bladym świtem do biurowca, gdzie spędzałam osiem godzin. Dzieci same chodziły do szkoły, ale na zajęcia dodatkowe nie pozwalaliśmy im jeździć bez opieki, więc po pracy odwodziłam ich na dżudo, angielski albo na basen. Kiedy oni trenowali, ja robiłam zakupy, a po powrocie przyrządzałam obiad. Na szybko, ale to nie mógł być fast food. Starałam się, żebyśmy przez większość tygodnia jedli i smacznie, i zdrowo. Mój mąż wracał z pracy i dołączał do posiłku. Potem dzieciaki odrabiały lekcje albo miały czas własny. Wtedy ja mogłam przejechać odkurzaczem po podłodze, nastawić pranie lub poskładać to, które zrobiłam dzień wcześniej. Albo wpaść do teściów, by podrzucić im zakupy spożywcze i leki.
Poza tym planowałam ferie i wakacje, robiłam wszystkie przelewy, rezerwowałam wizyty u lekarzy i jeździłam ze zwierzakami do weterynarza. Kupowałam w sieci prezenty na wszelakie urodziny bądź imieniny. Wieczorem, zanim się umyłam, ogarniałam jeszcze łazienkę, a potem rozładowywałam zmywarkę, żeby na rano była już pusta, bo nie chciałam dzwonić naczyniami przed świtem.
Tymczasem mój mąż był bohaterem we własnym domu, gdy raz na jakiś czas przywiózł jedzenie z restauracji, żebym nie musiała gotować, albo gdy rozwiesił nastawione przeze mnie pranie. Owszem, przyjeżdżał do domu po osiemnastej, bo później kończył pracę, ale to oznaczało, że miał wolne poranki na spokojne zjedzenie śniadania i wypicie kawy oraz wysypianie się. A cała praca w domu czekała na mnie.
Kiedy mu to wytknęłam, aż się obruszył.
– Przecież wyprawiam dzieci do szkoły.
– Czyli po prostu przypominasz im, że pora już wyjść z domu, tak? Bo to ja wieczorem sprawdzam, czy mają spakowane plecaki, a śniadania robię im rano.
– Czepiasz się – stwierdził. – Więcej pracuję, więcej zarabiam, więc to oczywiste, że część pracy w domu spada na ciebie.
Tak, chyba tu leżał problem. Latami brałam na siebie więcej domowych obowiązków, bo on przynosił więcej pieniędzy. Godziłam się na to, uważałam, że to sprawiedliwe, ale miałam już dość. Byłam wyczerpana i czułam się wykorzystywana. Przecież to był nasz wspólny dom, nasze wspólne dzieci, nasze wspólne zwierzęta. A teściowie… to byli jego rodzice, nie moi!
– Wcale nie pracujesz więcej. Przeciwnie. Obydwoje spędzamy w biurze po osiem godzin, tylko w nieco innych godzinach. Za to w domu panuje wyzysk, i to ja padam jego ofiarą. W przeciwieństwie do ciebie nie mam rano ani minuty wolnego, kawę piję w biegu, między suszeniem włosów a pakowaniem dzieciom śniadaniówek. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czytałam książkę. A ty pamiętasz, kiedy ostatnio byłeś na zebraniu w szkole? Boże, nawet prezenty dla twoich rodziców ja kupuję!
– To nie kupuj, jeśli to taki wielki problem!
– Udajesz czy naprawdę nie rozumiesz, o co mi chodzi?
Wzruszył ramionami.
Nie mogłam narzekać, że absolutnie nic w domu nie robi, ale po pierwsze, za mało pomagał, jakby był trzecim dzieckiem w domu, a nie moim partnerem, a po drugie, musiałam mu wszystko wskazać palcem. Dać listę zakupów do ręki. Powiedzieć, że pranie trzeba wywiesić. Przypomnieć, że pies musi wyjść na spacer. A przecież był inteligentnym facetem, który umiał obserwować i wyciągnąć wnioski, na przykład z tego, że pies piszczy pod drzwiami.
Owszem, zarabiałam mniej, ale to nie usprawiedliwiało aż takiej dysproporcji w podziale obowiązków. Biję się w pierś, bo sama ich do tego przyzwyczaiłam. Całą rodzinkę. Przyznaję też, że jestem perfekcjonistką, która ma w głowie kalendarz i jest przekonana, że wszystko zrobi najlepiej. Ale jeśli z przepracowania i rozgoryczenia się rozchoruję, ktoś i tak będzie musiał przejąć moje zadania, nawet jeśli zostaną wykonane gorzej lub wcale. Te wycinanki z naleśników… To się musi skończyć.
Spisałam wszystko, czym do tej pory się zajmowałam, i nie zmieściłam się na jednej stronie. Wypisałam też obowiązki dzieci i męża, co zajęło raptem parę linijek. Wydrukowałam i zwołałam zebranie rodzinne. Bez słowa pokazałam im kartki.
– Albo mi pomożecie, albo zastrajkuję – zagroziłam.
Chwila ciszy.
– Będę nam robić śniadania do szkoły – pierwsza odezwała się najmłodsza, Zosia.
– A ja będę wyrzucał posegregowane śmieci i odkurzał – zaoferował się Piotrek.
Spojrzałam na męża. Trzymał w dłoni listę moich obowiązków i naprawdę miał dziwną minę. Jakby nie wiedział, że „głupie” robienie przelewów też zabiera wolny czas, a odwiedziny u jego rodziców to nie jest tylko miła „kawa z pogawędką”. Nie brał pod uwagę, że robiłam wcześniej zakupy, jechałam z receptami do apteki, a potem wysłuchiwałam plotek, które średnio mnie interesowały.
Następnego dnia dostałam wielki bukiet kwiatów.
– Przepraszam. I obiecuję poprawę.
Chciałabym powiedzieć, że od tej pory wszystko się w naszym domu zmieniło – mąż i dzieci dotrzymały słowa, zrozumiały, że nie jestem robotem, dzięki czemu mam czas, by poleżeć w wannie albo poczytać książkę. Niestety ich dobra wola potrwała tydzień. Potem zaczęli się wycofywać i „zapominać”.
Co mi pozostało? Albo strajk, jak zagroziłam, albo zacznę wystawiać rachunki za swoją pracę w domu. I przestanę się tak starać, skoro tego nie doceniają.