Rozmowy

"Kocham swoje dziecko, ale jestem już zmęczona" Psycholog o wypaleniu rodzicielskim Polek

"Kocham swoje dziecko, ale jestem już zmęczona" Psycholog o wypaleniu rodzicielskim Polek
Fot. Getty Images

Ciężko jest przyznać się do tego, że rodzicielstwo wyczerpuje i nie daje satysfakcji. Ale trzeba to zrobić, by uzyskać wsparcie. Nie współczucie, tylko realną pomoc w wyrównaniu energetycznego debetu - radzi psycholog, prof. Konrad Piotrowski.

Wypalenie rodzicielskie wśród polskich rodziców

PANI: Podobno polscy rodzice są dramatycznie wypaleni. To prawda?

KONRAD PIOTROWSKI: Badania pokazują, że bardziej niż w innych krajach. Nie są to wielkie różnice, ale literatura naukowa zalicza Polskę do „top five” jeśli chodzi o doświadczanie wypalenia rodzicielskiego. Szacuje się, że około 10 proc. doświadcza silnego, wręcz ekstremalnego wypalenia. Z kolei moje badania pokazują, że następne 30 proc. powinniśmy traktować jako grupę podwyższonego ryzyka.

Potocznie używamy tego określenia, żeby nazwać zmęczenie, wyczerpanie, czasem rozczarowanie rodzicielską rolą, ale też dzieckiem. To trafne?

Tak, jednak wypalenie ma jeszcze jeden ważny komponent: dystansowanie się od dzieci. To jest kluczowy element – wypaleni rodzice są nie tylko zmęczeni i wyczerpani emocjonalnie, ale też starają się jak najmniej czasu spędzać z dziećmi, jak najmniej angażować w bliski kontakt. Starają się odciąć. To jest strategia samoobrony – chcą odzyskać energię, odpocząć i robią to w ten sposób, niestety, jak możemy przypuszczać, szkodliwy dla dzieci.

Dlaczego akurat Polacy mieliby być bardziej narażeni na wypalenie?

Pierwszym czynnikiem ryzyka jest to, że żyjemy w kulturze indywidualistycznej, w kraju, gdzie bardzo mocno stawia się na równość kobiet i mężczyzn na rynku pracy. Kobiety chcą się zawodowo rozwijać, a więc oboje rodzice muszą poświęcać czas zarówno na pracę, jak i na opiekę nad dzieckiem. Ale oczywiście to nas nie wyróżnia na tle innych krajów europejskich. Z prac socjologów i pedagogów wynika natomiast, że wyróżnia nas mocno zakorzeniony mit matki Polki, kobiety, która poświęca się dla innych i stawia swoje potrzeby na drugim miejscu. Takiego przekonania, takich wymagań wobec siebie kobiety w innych krajach nie mają. Być może to jest ten dodatkowy czynnik ryzyka, tym bardziej że wśród wypalonych rodziców znacznie przeważają kobiety. Moja koleżanka, psycholożka dr Dorota Szczygieł, widzi kolejny czynnik w relatywnie słabo rozwiniętej w naszym kraju wczesnej opiece nad dzieckiem. Mamy bardzo mało żłobków, a wiele z nich oferuje bardzo kiepską opiekę typu trzy opiekunki na ponad 20 dzieci. To sprawia, że młode matki przeżywają obciążający emocjonalnie dylemat: jak to zrobić, żeby nie wypaść z rynku pracy na trzy lata, a z drugiej strony zapewnić dziecku dobrą opiekę.

Trochę mnie dziwi przywoływanie figury matki Polki, to bardzo stary model.

Tak, nie mamy już dziś powodów, by podtrzymywać ukształtowany pod zaborami mit matki Polki, bo nasza rzeczywistość się zmieniła. Niegdyś był powszechny, ale raczej nie powodował wypalenia, ponieważ życie społeczne było ułożone tak, że opieka nad dziećmi była typowym zajęciem kobiet. Podział ról w rodzinach był jasny, praktycznie niekwestionowalny. Problem powstał w XX wieku, kiedy kobiety masowo zaczęły wchodzić na rynek pracy, tak naprawdę po II wojnie światowej. Intensywność pracy wzrastała wraz z rozwojem korporacji i technologii informatycznych, trzeba było się kształcić, żeby się utrzymać na powierzchni. To zmieniło rodzicielstwo w trudne, często wyczerpujące zadanie.

 

 

Skąd się bierze wypalenie rodzicielskie?

Chyba nie tylko to? Nie jest tak, że wkręciliśmy się w niekończącą się odpowiedzialność za dobrostan emocjonalny naszych dzieci i w nieustanne zajmowanie się nimi? Bawimy się z nimi, odrabiamy lekcje, wozimy na niezliczone zajęcia.

To prawda. W XX wieku, chyba po raz pierwszy w historii naszej cywilizacji, bardzo wzrosły standardy wychowywania dzieci. Zresztą psychologowie mają w tym swój udział – od lat 50. przeprowadzono tysiące badań na ten temat i intensywnie edukowano społeczeństwo, że z dziećmi należy spędzać czas, że nie wolno ich karać, nadmiernie stresować, bo stres uszkadza mózg. W latach 60. stworzono teorię przywiązania, która mówi, że rodzic jest dla dziecka bezpieczną bazą – musi umieć poprawnie odpowiadać na negatywne emocje dziecka. Psychoanalitycy instruowali, że dziecko jest wrażliwą jednostką o dużych potrzebach emocjonalnych, a zadaniem rodzica jest koncentracja na jego potrzebach, by go nie uszkodzić. Poprzeczka została zawieszona naprawdę wysoko. Dziś codziennie w porannym paśmie telewizji możemy zobaczyć celebrytę, który opowiada, jak razem z córką wyciska sok ze świeżych owoców, czyta jej książeczkę, a potem jadą do anglojęzycznego przedszkola, po drodze powtarzając słówka. Potem pojawi się psycholog, który powie, że dzieci potrzebują naszej uwagi, przypomni, że trzeba śpiewać dziecku piosenki, bo to rozwija. I to wszystko jest prawda. Tylko że to jest dziecięcocentryczny obraz świata – jak to trafnie nazwała moja koleżanka z Belgii, prof. Moira Mikołajczak – zbudowaliśmy kult dziecka, a zapomnieliśmy o rodzicach. Przestaliśmy się interesować ich dobrostanem. Dlatego cieszy mnie rozmowa z panią, bo powinniśmy budować przeciwwagę. Dawne rodzicielstwo, w którym rodzic był postacią dominującą, „trzymającą władzę”, prywatnie któremu trzeba było być bezwzględnie posłusznym – nie było optymalne dla dziecka. Ale dzisiejszy dziecięcocentryczny model wytwarza presję wyczerpującą rodziców. To ważne, by wiedzieli, że istnieje zjawisko wypalenia, że nie są w tym osamotnieni.

Tak się czują?

Osamotnieni, uwięzieni w swojej roli. Bo trudno im mówić otwarcie wśród znajomych czy w pracy, że rodzicielstwo okazało się rozczarowujące i wycieńczające. To nie jest dobrze widziane, to źle o nas świadczy. Dzieci są wartością nadrzędną, rodzice powinni być zadowoleni i tryskać energią. Tylko terapeuci słyszą: „nie mam swojego życia”, „od lat nie byłam w kinie, chyba że na filmie familijnym”.

Czy rodzice nastolatków też doświadczają wypalenia?

Mówi pan głównie o rodzicach małych dzieci. Czy rodzice nastolatków też doświadczają wypalenia?

Tak, po prostu ci, którzy mają małe dzieci, nieco częściej. Bycie rodzicem nastolatka jest mniej wymagające pod względem fizycznym, angażuje nas bardziej intelektualnie i emocjonalnie. Trzeba dyskutować, ustalać na nowo granice i reguły, rozwiązywać konflikty. Poza tym nastolatki same się oddalają, chcą spędzać czas z rówieśnikami. Czyli rodzic dostaje to, czego mu było brak – możliwość zajęcia się sobą, czas dla siebie. Kiedy nastolatek czatuje, gada na Messengerze, gra czy czyta, można odpocząć, wyjść na spacer, do ludzi. To ważne, bo wypalenie jest jednak mocno powiązane z wyczerpaniem fizycznym i ciągłą presją czasu. Nie każdy zamartwiający się problemami nastolatka rodzic jest wypalony. Może być po prostu zmęczony.

 

 

Objawy wypalenia rodzicielskiego i jak sobie pomóc

Jakie są pierwsze sygnały wypalenia, które powinny zwrócić naszą uwagę?

Zauważamy, że coś się zmieniło. Kiedyś byłem lepszym rodzicem. Byłam pełna nadziei, entuzjazmu, zaangażowania, ale już tego nie czuję. Tamte emocje zniknęły, pojawiła się niechęć, złość, poczucie winy, irytacja tak wielka, że jestem na skraju przemocy. Z matki, która z utęsknieniem czekała na dziecko, zmieniłam się w zniechęconą osobę, której nie chce się nim zajmować. Z ojca, który z radością grał z dziećmi w piłkę, zmieniłem się w zniecierpliwioną osobę, która szuka pretekstu, by wyjść z domu. Ta zmiana to jest sygnał ostrzegawczy, czerwona flaga. Trzeba szukać pomocy.

Terapeuty?

Terapeuty, a jeszcze lepiej warsztatów rodzicielskich, programów stworzonych specjalnie dla rodziców. Wiemy, że najskuteczniejsze są właśnie grupy wsparcia, bo rodzice bardzo potrzebują kontaktu z innymi, którzy zmagają się z podobnym problemem. Przynoszą dużą ulgę w poczuciu samotności, w poczuciu winy, że nie powinnam tego czuć, coś ze mną nie tak, inni sobie radzą. Nasz zespół organizował ośmiotygodniowe warsztaty – zaledwie dwa miesiące dawały dużą zmianę. Potwierdziliśmy to w badaniach.

Jak wygląda proces terapeutyczny, na czym polega?

Wypalenie rodzicielskie jest skutkiem nierównowagi między zasobami, jakie rodzic ma do dyspozycji, i obciążeniami, którym podlega. Po stronie zasobów mamy debet. W grupach wsparcia uczymy się zastanawiać nad tym, co konkretnej osobie ułatwia bycie rodzicem, a co utrudnia, co sprawia, że jest zmęczona i wkurzona. Najczęściej po stronie obciążeń rodzice wymieniają niepewność: „co robić, gdy dziecko nie słucha, gdy odmawia założenia czapki, przyjścia na obiad? Czy powinienem je zmusić? A może pozwolić mu jeść, kiedy chce? Ale czy to dobrze?”. Rodzic czuje się bezradny, irytuje się i wpada w złość. Drugim ważnym obciążeniem jest brak porozumienia między rodzicami. Zwykle obydwojgu się wydaje, że doświadczają niesprawiedliwości, każde uważa, że robi więcej niż drugie. Rodziców małych dzieci obciąża sama intensywność opieki nad dzieckiem, nie spodziewali się, że to będzie tak angażujące czasowo, dziecko ciągle czegoś chce, nie sposób połączyć tego z obowiązkami zawodowymi – mówią.

Pamiętam, że kiedy uczyłam się z synem matematyki, miałam poczucie, że za chwilę zacznę krzyczeć, jeśli on jeszcze raz powie, że nie rozumie. Aż znalazłam korepetytora.

Czyli sięgnęła pani po pomoc. W ten sposób przechodzimy do zasobów, które pomagają nam radzić sobie z obciążeniami: korzystanie ze wsparcia jest jednym z nich. Jak to zrobić, żebym nie musiała zająć się tym sama? W perfekcjonistycznym świecie, w jakim przyszło nam żyć, bierzemy często na siebie za dużo, myślimy: powinnam, muszę, jak tego nie zrobię, to mnie źle ocenią. Indywidualistyczne podejście podpowiada, żeby się szybko usamodzielnić, wyprowadzić jak najdalej od własnych rodziców, żeby nikt się nie mieszał. A potem zostajemy sami, bez wsparcia, z dzieckiem, pracą i kredytem na głowie i pytamy: „jak mam to ogarnąć?”. To nie jest dobry pomysł. Lepiej pytać: „kto mi może pomóc?”. Jeśli jesteśmy na początku rodzicielstwa, sugerowałbym wyprowadzkę niezbyt daleko od bliskich. Babcia, dziadek, przyjaciółka to jest właśnie szansa na czas dla siebie. Nie żyjemy w idealnym świecie, w którym na nasze dzieci czekają fantastyczne opiekunki i żłobki, w których będą zadbane i szczęśliwe.

Co jeszcze się nam przydaje po stronie zasobów?

Kompetencje. Mnie bardzo pomogło studiowanie psychologii, bo nie uważam, żebym wcześniej był przygotowany do roli rodzica. Ale skoro chciałem ją pełnić dobrze, uczyłem się. Wiedza mi pomaga. Wiem, dlaczego moja nastoletnia córka się złości i każe mi wyjść z pokoju. Nie gniewa mnie to, przeciwnie, cieszy, bo wiem, że to typowe dla trzynastolatek – tak dba o swoje granice, swoją autonomię, czyli zaspokaja swoje potrzeby. Jeśli tego nie wiemy, łatwiej wchodzimy w starcie z dzieckiem o to, kto ma rację albo „czy tak się powinno mówić do rodzica”. Oczywiście nie uważam, że każdy powinien pójść na psychologię, ale warto czytać o rodzicielstwie, o rozwoju dziecka. Nie będziemy wtedy przeżywać tych irytacji: czemu mój nastolatek ciągle się spóźnia? Mówi, że wróci o 21, przychodzi godzinę później i twierdzi, że nic się nie stało.

Pan wie dlaczego?

Ponieważ w czasie adolescencji umiejętność działania według planu nie jest w pełni rozwinięta. Ciało migdałowate (emocje) wywiera większy wpływ na zachowanie niż kora czołowa, która między innymi odpowiada za planowe działania. Kiedy emocje są niezaangażowane, nastolatek z poziomu kory umawia się z rodzicem na 21.00. Ale kiedy kontrolę przejmują emocje, bo dobrze się bawi z kolegami, to działa emocjonalnie i nie zawsze potrafi skorygować postępowanie zgodnie z umową. Jeśli to wiemy, może nam się udać rozmawiać ze spóźnionym nastolatkiem bez poirytowania i oburzenia.

Im więcej mamy zasobów, tym łatwiej radzimy sobie z obciążeniami?

Jeśli ktoś ma wsparcie partnera i innych bliskich, dobrą sytuację finansową, jest młody i zdrowy i jeszcze ma rodzicielskie kompetencje, to oczywiście będzie mu łatwiej. Oprócz wiedzy przydaje się umiejętność radzenia sobie ze stresem i stabilność emocjonalna, czyli niska pobudliwość. To są niestety cechy w dużej mierze wrodzone, niełatwo się ich nauczyć, ale trzeba próbować. Wyjątkowo cennym zasobem jest wysoki poziom inteligencji emocjonalnej. Badania pokazują, że ludzie, którzy rozumieją emocje, którzy rozpoznają, co dziecko czuje, czy się złości, czy przeżywa smutek w danym momencie, rzadziej się wypalają.

Słyszałam opinię, że dobre wychowanie polega trochę na zaniedbaniu.

To bardzo trafne. Dziecko musi doświadczać frustracji, słyszeć czasem: „nie, nie teraz, nie mam czasu”. W naszym perfekcjonistycznym rodzicielstwie mamy często przekonanie, że zawsze powinniśmy być na czas, zawsze dostępni i gotowi. A prawda jest taka, że frustracje są niezbędne do rozwoju samokontroli, a negatywne emocje są częścią życia i warto umieć je przeżywać. Nastolatki potrzebują swobody w okresie dorastania, czasu bez rodzica, życia własnym życiem. Niewyręczane, trochę zostawione same sobie, by próbowały radzić sobie z problemami, nie czując naszej opieki i kontroli przez cały czas. A my musimy umieć się usunąć i to znieść. To też jest trudne. Ale takie jest teraz rodzicielstwo; to wyspecjalizowana rola społeczna wymagająca kompetencji, czasu, zasobów, wsparcia i wiedzy. Pamiętajmy jednak, że to jest dobre dla naszych dzieci. Musimy jako rodzice robić dużo skomplikowanych rzeczy, żeby przygotować dziecko do życia w skomplikowanym świecie.

 

Dr hab. Konrad Piotrowski – psycholog rozwoju, profesor Uniwersytetu SWPS, kierownik Centrum Badań nad Rozwojem Osobowości. Naukowo zajmuje się okresem adolescencji, tematyką rodzicielstwa, w tym wypalenia rodzicielskiego.

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 09/2024
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również