Wywiad

"Świat bez nich byłby ubogi, jednowymiarowy". Cezary Pazura o kobietach swojego życia: mamie, żonie oraz trzech córkach

"Świat bez nich byłby ubogi, jednowymiarowy". Cezary Pazura o kobietach swojego życia: mamie, żonie oraz trzech córkach
Fot. AKPA

Uważa, że go stworzyły, ukształtowały, nauczyły kochać. Bez kobiet nie wyobraża sobie siebie. "Macie atuty, których my, mężczyźni, nie posiadamy: intuicję, instynktowną mądrość, wrażliwość, która daje światu urok. Dlatego warto iść za kobietami!” – mówi Cezary Pazura. Mama była i jest dla niego punktem odniesienia. Żona – miłością życia. Trzy córki – powodem, że czuje się szczęśliwym, spełnionym facetem.

Pamięta Pan scenę z "Seksmisji", gdy Max, grany przez Jerzego Stuhra, dowiaduje się, że mężczyźni już nie istnieją?

Cezary Pazura: Oczywiście! I woła przerażony: "Nie ma mężczyzn?! Wyginęli?! Jak to?! Przecież to nie były mamuty!".

Wyobraża Pan sobie antyseksmisję, świat bez kobiet?

To byłaby katastrofa. Świat bez kobiet byłby ubogi, jednowymiarowy. Na tym polega równowaga świata, że mężczyzna dopełnia kobietę, a kobieta mężczyznę. Prosty przykład. Faceci lubią mroczne kino akcji. Oglądałem serial "Spartakus" o gladiatorze, który dowodził powstaniem niewolników przeciw republice rzymskiej. Dotarło do mnie, że w świecie zdominowanym przez męskie wzorce, w jakim żyjemy od tysięcy lat, rządzi walka, rywalizacja, okrucieństwo. Jedyna nadzieja, że kobiety uratują nasz świat. Dawniej, gdy urodziła się dziewczynka, mówiło się: "Dobrze, że córka, będzie mniej wojen". Synowie pójdą do wojska i będę strzelać, a córki... pielęgnować życie.

Mówi Pan, że "Kobieta jest pierwiastkiem decydującym o być albo nie być świata"...

...i od razu pomyślałem o mamie! Jest moim punktem odniesienia, fundamentem, wyidealizowanym i najważniejszym wzorcem kobiecości. Mama jest krucha i delikatna, ma 158 cm. Nie zapomnę, jak wiele lat temu znalazła się w szpitalu. Przebrali ją w piżamę, miałem odebrać rzeczy mamy i zobaczyłem jej malutkie buciki. Byłem już mężczyzną, ale kiedy wziąłem je do ręki, rozpłakałem się ze wzruszenia.

Uświadomiłem sobie, że mama też była dzieckiem, potem dziewczyną, która miała marzenia. Zastanawiałem się, czy się spełniły? Obaj z bratem staraliśmy się jej nie zawieść, spełniać jej oczekiwania. Pamiętam, jak powiedziała: "Ojciec Mateusz to świetny serial. Gdybyś zagrał tę rolę, miałabym poważanie na osiedlu". Marzyła, że będę lekarzem lub księdzem, ale myślę, że i tak jest ze mnie dumna i przeżywa szczęśliwą starość. Troszczy się o nią trzech mężczyzn: mąż i dwóch synów. 

Gdy wyszedł Pan spod skrzydeł mamy i ruszył na studia do Filmówki, jakie miał pan wyobrażenia o dziewczynach, relacjach damsko-męskich?

Odebrałem tradycyjne wychowanie. Mama wytłumaczyła mi, że świat ma swój porządek i na wszystko jest czas: "Jesteś studentem, więc masz zająć się zdobywaniem wiedzy, nie kobiet". Przestrzegała mnie przed dziewczynami i długo czułem przed nimi lęk. Miałem wdrukowane, że gdyby pojawiła się nieplanowana ciąża, musiałbym wziąć się z życiem za bary: ożenić, zarobić na rodzinę. To oznaczałoby koniec beztroski. Mama pilnowała, żebym za szybko się nie zakochał, co nie do końca jej się udawało. W Filmówce, z dala od domu, prowadziłem bujne życie akademickie, o którym rodzice nie mieli pojęcia.

Tradycyjne wychowanie, a z drugiej strony, ma Pan za sobą dwa małżeństwa zakończone rozwodem.

Tradycyjne wychowanie sprawiło, że nie traktowałem związku jak przygody. To zawsze były relacje oparte na miłości, zaufaniu i trosce. Gdy się nie udawały, winy szukałem w sobie. Ale dopiero kiedy na świecie pojawiło się moje pierwsze dziecko, Nastusia, poczułem się w pełni mężczyzną.

Byłem szczęśliwy, że urodziła się dziewczynka, choć początki mojego ojcostwa były trudne. Wynajmowałem mieszkanie, ciułałem grosz do grosza. Jedyne cztery kółka, na jakie było mnie stać, to dziecięcy wózek. Musieliśmy sprzedać dywan, by mieć na życie. Żeby dziecko nie marzło, na podłodze kładliśmy ręcznik. Brałem każdą fuchę: radio, telewizja, teatr. Kiedy żona odeszła, wszędzie biegałem z czteroletnią córką pod pachą.

To musiała być bolesna lekcja życia.

Nie jestem pewien, czy z takich przeżyć wyciąga się wnioski. Jeśli czegoś się nauczyłem, to tego, że gdy kończy się jedna miłość, pojawia się kolejna. Natura nie lubi próżni. Zakochałem się ponownie. Chyba pragnąłem znaleźć zastępstwo za matkę, która zostawiła mnie i nasze dziecko. Czułem, że córka potrzebuje kobiecej obecności – opieki, zapachu, czułości. Kiedy tata całuje, kłuje broda, całusy mamy są delikatne. Koledzy mogą się obrazić, ale uważam, że matka jest ważniejsza niż ojciec.

Może w rodzicielstwie też ważna jest pełnia, o której mówił pan na początku.

Oczywiście, ale życie pisze swoje scenariusze. W każdym związku po początkowej fascynacji przychodzi czas kompromisów. Gdy jest ich za dużo, nagle masz wrażenie, że żyjesz z obcą osobą. Zbyt wiele cię uwiera, związek przestaje cieszyć. U mnie to wpływa też na pracę. Zawód aktora polega na tym, że na scenie rozkładasz pawi ogon i wszystkich czarujesz. A kiedy zaczynasz kłamać, publiczność to czuje. Gdy waliło mi się życie osobiste, to także zawodowe. A w takich chwilach najczęściej znowu szukałem winy w sobie.

 

Może niepotrzebnie? Pana córka powiedziała kiedyś: "Tata ma mocno rozwiniętą kobiecą stronę. Jest wrażliwcem, umiał mnie wspierać również w delikatnych sprawach". Jesteście podobni?

Nastka jest bardzo zdolna, ale nie ma siły przebicia. Ja też jej nie miałem. Córka podobnie jak ja nie ma pretensji do świata. Żyje życiem, które ma. Cieszy ją codzienność. Robi swoje projekty artystyczne i jest pełna entuzjazmu – kolejna nasza wspólna cecha.

Córka jest ufna, co niestety niektórzy też wykorzystują. Gdy świat zawodzi, dużo rozmawiamy. Tłumaczę jej, czego sam się nauczyłem, na czym się potykałem. Pocieszam, przytulam. Robimy sobie rodzinną terapię – tata i córka.

Po nieudanych związkach nie zraził się pan do kobiet?

Nie, ale miałem okres pretensji do kobiet. Poszedłem nawet wyżalić się pani psycholog. Kiedy jej opowiedziałem, jak cierpię, usłyszałem: "Proszę pana, w sytuacji, jakiej pan doświadczył, każdy cierpi. Takich ludzi są miliony". To mnie ustawiło do pionu. Zrozumiałem, że nie jestem wyjątkiem. Nie ma sensu litować się nad sobą. Ważne, by nie zgubić celu. Wciąż marzyłem, że w końcu znajdę tę pełnię w związku. Dam i dostanę miłość.

W filmie "Ajlawju" Marka Koterskiego mówi pan: "Całe życie marzyłem o miłości na całe życie".

I jeszcze, że ta miłość "zaskoczy mnie jak atakujący zza rogu morderca". Koterski zawsze pisał dialogi "wyjęte" z życia. W filmie pada też takie zdanie: "Kiedy zakochałem się pierwszy raz, myślałem, że umrę z miłości. Kiedy zakochał się kolega, myślałem, że umrę ze śmiechu". Jakie celne! U mnie sprawdziła się zasada: do trzech razy sztuka.

W wieku 45 lat spotkałem miłość życia. Dobiłem do portu.

Nie boi się pan mówić tego z taką pewnością?

Nie, bo od razu poczułem, że to jest to. Piotr Bałtroczyk (satyryk i prezenter), który namiętnie czyta książki, dał mi "Wzgórze błękitnego snu" Igora Newerlego, historię o polskim zesłańcu na Syberię. Kiedy bohater spotkał wymarzoną kobietę, "każdym centymetrem swojego ciała poczuł, że to ona". Miałem tak samo. Zobaczyłem Edytkę w pociągu i pierwszy raz poczułem to, o czym pisał Newerly. Ogarnął mnie błogi spokój. Od początku naszej relacji nie było gier, udawania, wszystko było naturalne.

Jak wygląda w praktyce ta idealna pełnia?

Przy żonie czuję się stuprocentowym mężczyzną. Edyta ma sto pomysłów na minutę, wzajemnie się motywujemy. Gdy czasem chcę odpuścić, ona mnie mobilizuje. Dostałem niedawno propozycję zagrania po angielsku we włoskim filmie. Przysłali scenariusz, a ja chciałem się wycofać, mówiłem: "Nie chcę, nie dam rady". A żona: "Jak to nie dasz rady?! Pazur! Dawaj!". Zagrałem i było super. Edyta zawsze mnie wspiera, dodaje mi wiary w siebie.

A pan w rewanżu…?

Kiedy się poznaliśmy, Edyta studiowała na UJ w Krakowie. Gdy zaszła w ciążę, zamieszkaliśmy w Warszawie, ale nie przerwała studiów. Z Amelką w nosidełku wsiadała do pociągu. Pamiętam, że zimą te pociągi wjeżdżały na Centralny oblodzone. Myślałem: "Boże, jaka ta moja kobieta jest dzielna!". Z malutkim Antkiem, który urodził się na ostatnim roku jej studiów, Edyta broniła pracy magisterskiej. Na korytarzu tłoczyli się studenci, czekając na swoją kolej. Gdy wywołano Edytę, właśnie karmiła synka piersią. Na salę weszła z plamami mleka na bluzce. W białej koszuli, eleganckiej spódnicy i... znoszonych trampkach, bo ja z emocji zapomniałem spakować buty żony. Czaruś zawalił, a ona z egzaminu dostała piątkę!

Łatwiej we dwoje?

O, tak. Choćby nie wiem, co się działo, mówię: "Nie martw się, kochanie, będzie dobrze". Tak było z pandemią. Moja żona jest bardzo młoda, nigdy wcześniej nie zmierzyła się z tak ekstremalnym doświadczeniem. Wymarłe miasta, powszechny strach – kompletnie ją to zaskoczyło. Ja przeżyłem stan wojenny, więc jej spokojnie tłumaczyłem: "Kochanie, wtedy było gorzej. Sklepy były puste, na ulicy stały czołgi i młodzi żołnierze z karabinami. Byłem w liceum, nie wiedziałem, czy będę zdawać maturę, czy pojadę na wymarzone studia, czy wezmą mnie do wojska. Teraz mamy sklepy z półkami pełnymi jedzenia i dostęp do informacji: internet, telewizję, komórki. Mamy też oszczędności. Damy sobie radę". To ją uspokoiło.

W domu rządzi młodość czy doświadczenie?

Powoli powinienem zbliżać się do emerytury: czytać książki i chodzić z dziećmi na spacery. Ale przy Edycie czuję się młody. Ona ma lepsze pomysły, "dzisiejsze", ja myślę "po staremu". Czyli że jak aktor ma występować, musi być scena i publiczność. Żona otworzyła mi oczy na projekty internetowe. Pisze scenariusze, reżyseruje, ja... realizuję jej pomysły.

Jestem starszy, więc wiem, że wątpliwości przychodzą z czasem. "Świadomość czyni nas tchórzami" – pisał Szekspir w Hamlecie. Edyta nie boi się wyzwań, stała się moją przewodniczką.

Czuje się pan feministą?

W jakimś sensie tak. Mam w sobie silny pierwiastek żeński i staram się to pielęgnować. Uwielbiam pracować z kobietami. Moje koleżanki na planie serialu "Tajemnice zawodowe" są genialne. Od razu czuje się, że to kobieta napisała scenariusz. Wy, kobiety, macie dar, jakiego my nie posiadamy. Intuicję, przeczucie, szósty zmysł. Warto podążać za wami.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również