Ile razy proponowałam pomoc ludziom, którzy wcale nie chcą jej przyjąć? Ile razy ośmielałam się powiedzieć jakąś trudną prawdę głośno, a potem wszystko obracało się przeciwko mnie? Ile razy na przykrości reagowałam nawykowo, tłumacząc sobie, że ktoś miał ciężkie dzieciństwo i nie potrafi inaczej? Setki. Aż się wyleczyłam i więcej się nie narażam. Ale droga do świadomości, że pewne rzeczy mi nie służą, trwała wiele lat...
A przecież nie od dziś wiadomo, mówi to zarówno starożytna mądrość, jak i współczesna psychologia, że nieustająco robimy rzeczy, które nam nie służą. Często dzieje się tak dlatego, że te nawyki albo kiedyś nam służyły, albo teraz sprawiają, że czujemy się nieco lepiej w krótkim okresie.
W sytuacjach, gdy czujemy zdenerwowanie lub smutek, lub lęk bardzo często zamiast zająć się tymi uczuciami i pochylić nad swoim lękiem lub smutkiem, włączamy stare nawyki, które mają nas odsunąć od problemu. Najczęściej to:
Brzmi znajomo?
Najpierw sięgnijmy do starożytnej nauki. Ponad 2500 lat temu Budda opowiedział historię dwóch strzał, aby opisać, w jaki sposób zamieniamy ból w cierpienie. Wszyscy doświadczamy bólu i dyskomfortu, co jest pierwszą strzałą – automatyczną, prostą reakcją na coś, co przypomina dotknięcie żywego płomienia lub zobaczenie czegoś, co nas denerwuje. Ale jest też druga strzałka – to jest nasz opór, reakcja, osądzanie i historie, które sobie opowiadamy. Pierwsza strzała, ból poparzenia przez płomień, jest automatyczna. Zostanie on odpalony i nic nie możemy na to poradzić. Drugą strzałą jest to, jak reagujemy i to właśnie tutaj, w dużej mierze nie wiedząc, że to robimy, możemy wywołać niepokój i cierpienie.
Dlaczego więc reagujemy w sposób, który ostatecznie nie jest pomocny? Dlaczego wystrzeliwujemy drugą strzałę? Dlaczego na przykrość sprawioną przez drugiego człowieka reagujemy próbą racjonalizacji? Albo na widok kolejnych pomyłek przyjaciółki chcemy wymusić na niej zmianę (swoim kosztem i kosztem przyjaźni). Pod pewnymi względami jest to oczywiste. Nie chcemy czuć się źle, nie podoba nam się dana sytuacja. Chcemy czuć się dobrze. Zajęcie, chowanie głowy w piasek, obwinianie kogoś innego, desperacka próba "naprawienia sytuacji, lub człowieka" – czujemy, że robimy coś pomocnego, próbując naprawić lub wyjaśnić, co się stało. Czasami poczujemy się nawet lepiej. Niestety na krótko.
Psychologia daje dodatkową perspektywę na nauczanie Buddy. Nasza skłonność do automatycznego reagowania ma głębokie korzenie. W naszej ewolucyjnej historii pewne nawyki dobrze nam służyły: nauczyliśmy się szukać bezpieczeństwa, wody, pożywienia i towarzystwa; Nauczyliśmy się unikać zagrożeń lub szukać tego, co ma wartość przetrwania. Ma to również sens na poziomie osobistym. Jeśli dorastaliśmy w domu, w którym było wiele konfliktów, mogliśmy nauczyć się unikać kłótni, wymykając się do swojego pokoju i słuchając głośno muzyki. A może tylko wtedy zwracano na nas uwagę, gdy rzucaliśmy się wszystkim do pomocy? Ta strategia działała wtedy, ale teraz może się pojawić, gdy pojawi się napięcie, nawet jeśli wcale nasze zachowanie nam nie pomoże.
Psychologia behawioralna pokazuje jak uczymy się zachowań, które nam nie służą. Czasami przez skojarzenia - kiedyś dany nawyk pomagał. Czasami przez tak zwane wzmocnienie (coś przyjemnego, co następuje po działaniu, np. pochwała od rodzica lub szefa) lub karę (coś nieprzyjemnego, co następuje po działaniu, np. bycie krytykowanym). Pozytywne wzmocnienie ma miejsce wtedy, gdy po naszych działaniach podąża coś satysfakcjonującego. Na przykład jeśli jesteśmy chwaleni za włączanie się do rodzinnych dyskusji. Wzmocnienie negatywne ma miejsce, gdy działanie usuwa coś nieprzyjemnego – na przykład jedzenie na pocieszenie, gdy czujemy się zestresowani.
Proces zmiany zaczyna się, gdy zaczynamy rozpoznawać naszą reaktywność, tzw. drugą strzałę, i z czasem ćwiczymy się w tym, aby przestać ja wystrzeliwać. Inaczej mówiąc - nie reagować nawykowo, ale odpowiednio do danej sytuacji. Rozpoznając nasze nawyki, gdy tylko się pojawią, zaczynamy je wyraźnie widzieć i... zmieniać. Nie zawsze od razu, nie zawsze natychmiast... ale z czasem się udaje.
Ja sama długo uczyłam się powstrzymywać pewne nawykowe reakcje. Najczęściej była to natychmiastowa pomoc. Niestety także osobom, które jej po prostu nie chciały. Miałam koleżankę, która wielokrotnie dzwoniła, opowiadając o swoich problemach finansowych. Miałam zawsze milion rozwiązań, zresztą dość logicznych - ustalenie alimentów na jej córkę, rezygnacja z nieużywanych subskrypcji, wyprzedaż nienoszonych ubrań, konsolidacja kredytów... Zawsze słyszałam: "tak, tak..." i przez dwa lata nic się nie wydarzyło. Teraz, odbierając telefon od wspomnianej znajomej i słysząc kolejne narzekania, mówię tylko: "Współczuję". I przestaje się tym przejmować.
Miałam też przed laty jakiś niewyobrażalny przymus by podtrzymywać rozmowę przy stole, jeśli ludziom się owa rozmowa "nie kleiła". Kiedy zapadała cisza, ja miałam poczucie, że powinnam zadawać pytania i ułatwiać tym wszystkim małomównym osobom życie. Oczywiście rozumiem skąd mi się to brało (z dzieciństwa) i kiedy sobie to uświadomiłam, zaczęłam to kontrolować. Efekt? Nie rzucam się do ratowania sytuacji, gdy na imprezie zbiorą się milczki. Myślę, że trochę przyzwyczaiłam do tego niektórych znajomych. Ostatnio nawet usłyszałam: "Weź coś opowiedz, masz tyle historyjek". Odpowiedziałam jednak: "Nie kochani, pora na was".
Źródła:
Charles Duhigg, "Siła nawyku", PWN, 2013
Adaira Landry, Resa E. Lewiss "Mikronawyki. Małe korekty, wielkie efekty", Wydawnictwo Kobiece, 2025
Willem Kuyken, "Why do we keep doing things that dont serve us", Psychology Today