Historie osobiste

"Przed diagnozą byłam zdecydowana na rozwód. Moja choroba uratowała nasze małżeństwo"

"Przed diagnozą byłam zdecydowana na rozwód. Moja choroba uratowała nasze małżeństwo"
Czasami trzeba stanąć na zakręcie by uratować miłość. Nas ocaliła choroba,
Fot. Agencja 123rf

Życiowych burz nie zapowiadają w prognozie pogody na jutro. Katastrofa wkracza w twoje życie i demoluje je jak tornado, a ty nie masz na to żadnego wpływu, nie możesz się zawczasu przygotować. Tak się dzieje i już. Jej zadaniem jest niszczyć, a twoim wstać, otrzepać się i… iść dalej.

Myśl o rozwodzie nawiedziła mnie podczas Świąt Bożego Narodzenia, kiedy Czarek kolejny raz musiał zostać dłużej w pracy. Wigilię spędziłam w towarzystwie milczącego teścia i dwóch łakomych kotów. Znowu poczułam gorzkie rozczarowanie, tak typowe dla naszego związku. Z tą różnicą, że dłużej nie zamierzałam tego znosić. Nie dam rady tak dalej żyć. Nie chcę.

Kiedy chcemy być numerem jeden

Czarek i jego praca. Jego pasja, jego misja. Odpowiadał za bezpieczeństwo teleinformatyczne w jednym z największych banków i rozumiałam powagę tego stanowiska – nie byłam rozpieszczoną, skupioną wyłącznie na sobie żonką – ale na litość boską, czy naprawdę każde święta musieliśmy spędzać osobno? Czasami miałam wrażenie, że mój mąż ucieka do tej pracy, ucieka od życia ze mną, od życie w ogóle, byle tylko zamknąć się w ciemnościach w towarzystwie buczącego komputera – jego pierwszej miłości.

Nie czułam się numerem jeden, choć on dla mnie był zawsze na pierwszym miejscu. Po tych świętach pierwszy raz pomyślałam o rozstaniu. Uzmysłowiłam sobie, że jako rozwódka będę wolna od rozczarowań i niespełnionych obietnic. Będzie mi łatwiej. O mojej decyzji chciałam poinformować Czarka po Wielkanocy. Założyłam, że jak zwykle spędzę ją bez niego. Wszystko zaplanowałam, łącznie z przebiegiem rozmowy i tym, jak się ubiorę.

Dwa dni przed Wielkim Piątkiem wyczułam w trakcie kąpieli guzek w lewej piersi. W moim wieku takich objawów się nie bagatelizuje, więc z miejsca zapisałam się do lekarza. Nie panikowałam. Guzek nie musi od razu oznaczać najgorszego. To mogła być nieszkodliwa torbiel.

 

Diagnoza i strach

Patrzyłam z niedowierzeniem na świstek papieru i skierowanie na biopsję. Na cito. Nie, to nie może być prawda. Przecież w mojej rodzinie nie było złośliwych nowotworów! Więc czemu ja…? Byłam tak oszołomiona, że odruchowo sięgnęłam po telefon i wybrałam numer Czarka.

– Halo? – odebrał już po dwóch sygnałach. Zazwyczaj musiałam długo czekać, zanim znalazł telefon w stercie kabli i pendrive’ów.

Chciałam się odezwać, wyjaśnić, że nie mogę wstać, bo jestem w szoku, ale moje usta, struny głosowe nie reagowały na polecenia umysłu. Milczałam.

– Coś się stało? Iga?

– Przyjedź po mnie do naszej przychodni – wykrztusiłam wreszcie.

– Jesteś u lekarza? Źle się czujesz?

Bałam się, że wpadnę w histerię, jeśli tylko mu powiem, co się dzieje, więc po prostu się rozłączyłam. Siedziałam na korytarzu, wpatrzona w ścianę naprzeciwko. Zastanawiałam się, ile czasu mi zostało? Zacisnęłam spoconą rękę w pięść. To niesprawiedliwe! Miałam jeszcze tyle planów.

 

To jedyne spojrzenie w oczy

Czarek przyjechał po niecałej godzinie. Krążył po korytarzu, rozglądając się nieporadnie, a kiedy mnie dostrzegł, podbiegł i przykucnął u moich kolan.

– Co się dzieje? Zawału dostanę przez ciebie.

Popatrzyłam na niego. Na duże piwne oczy, ukryte pod siwiejącymi brwiami. To mi dodało otuchy. Zakotwiczyłam się w jego ciepłobrązowym spojrzeniu i poczułam się odrobinę bezpieczniej.

– Muszę zrobić biopsję. – Wręczyłam mu druk.

Spojrzał na papier i potrząsnął głową. Czytał i czytał w kółko to samo, aż wreszcie westchnął i spojrzał gdzieś przed siebie.

– No dobrze, razem się tym zajmiemy. – Złapał swoją ciepłą, dużą dłonią moje lepkie ze strachu palce.

Magiczne słowo „razem” podziałało na mnie jak odtrutka. Byłam w stanie wziąć się w garść i ruszyć do domu.

 

"Razem"

Wpadłam w rytm niekończących się i wykańczających wizyt u specjalistów. Cały czas był Czarek. Obecny i skupiony na mnie jak kiedyś, dawno temu, na początku naszego związku. Czuwał przy mnie. Z uwagą monitorował moje emocje, chociaż starałam się nie pokazywać przerażenia, jakie mnie ogarniało. Kiedy bezgłośnie walczyłam z atakiem paniki w nocy, przytulił mnie i powiedział:

– Spokojnie. 

– Boję się.

– Jestem z tobą.

– Tylko tak mówisz…

– Mówię tak, bo cię kocham. Będzie dobrze, uwierz w to. Zrobię wszystko, żebyś wyzdrowiała. Wszystko. Musisz wyzdrowieć. Jesteś moją Polaris, wskazujesz mi drogę – wyznał ciepłym głosem.

Ze wzruszenia ścisnęło mi się gardło. Dawno tak do mnie nie mówił. Dawno w ogóle nie rozmawialiśmy o naszym związku. Oparłam się na łokciu i spojrzałam na niego ze zdumieniem.

– Przecież to nieprawda. Myślisz tylko o swojej pracy i nowych szkoleniach, które musisz zrobić.

Czarek zmarszczył krzaczaste brwi i zmrużył te swoje niedźwiedzie oczy.

– Serio tak się czujesz?

– Tak!

– Czemu nic nie powiedziałaś? Czemu zawsze wszystko dusisz w sobie? Nawet teraz, zamiast dać upust emocjom, trzęsiesz się pod kołdrą, zaciskając usta. Jesteś ze mną nieszczęśliwa? Od kiedy? Przecież codziennie mówię, że cię kocham.

– To tylko słowa. Co mi po nich, skoro jesteś nieobecny, zapatrzony w te swoje komputerowe płytki i migające lampki.

Czarek pokręcił z niedowierzaniem głową.

– Czy musiała się nam przydarzyć ta historia, żebyś mi powiedziała, co ci przeszkadza? Przecież ja nie miałem pojęcia… Nie czytam w myślach. Chcesz, żebym zmienił pracę? Zrobię to! Zrobię wszystko, żebyś była zadowolona.

Łzy wezbrały i już ich nie powstrzymywałam. Czarek przytulił mnie i pozwolił, bym wyrzuciła z siebie cały żal.

Rano, kiedy szykowaliśmy się na decydujące badanie, ukradkiem wyjęłam z biurka projekt pozwu rozwodowego i wrzuciłam go do niszczarki.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również