Czy artystka musi poddawać się definicji? Być delikatna albo silna, nadwrażliwa lub stabilna. A może da się łączyć sprzeczności, ale być szczerą? Izabela Kuna spotkała się z realnym życiem. Przeszła rozwód, doświadczyła samotnego macierzyństwa. Pamięta trudny czas, gdy nie miała aktorskich propozycji. Z dystansu widzi w tym sens. Wyzwania i porażki zbudowały ją na nowo. Dziś ma kochającą rodzinę i wysoką artystyczną rangę. Rywalizuje już tylko ze sobą. Mówi: „Jestem kobietą odważną, która trochę się boi”.
Spis treści
Aktorka, pisarka, nauczycielka sztuki. Artystyczna dusza. Do trzydziestki uważała, że nie jest wystarczająco dobra. Jako kobieta, aktorka, matka długo była swoim najsurowszym krytykiem, choć dawała z siebie wszystko. Pracowała na trzech etatach, samotnie wychowywała córkę. Widziała głównie powinności, nie przyjemność. Akceptować siebie nauczyła się przed czterdziestką. Wraz z sukcesem zawodowym. Nauczyła się myśleć: „Zrobiłam tyle, na ile mnie było stać, najlepiej jak mogłam. Jestem fajna”. Jej partner, Marek Modzelewski, lekarz i dramaturg (autor scenariusza filmów "Teściowie" i "Teściowie 2", w których Iza gra jedną z głównych ról), twierdzi: „U Izy nie ma nic pośrodku. Albo wpada w euforię, albo w rozpacz”. Wanda, jej bohaterka z Teściów, podbiła serca milionów widzów. W filmie mówi: „Ze szkła nie jestem”. W życiu Iza powtarza to samo. Gdyby mogła cofnąć czas, sobie 20-letniej powiedziałaby: „Nie bój się. Wierz w siebie. Jesteś zdolna, ładna, mądra i bystra. Żyj po swojemu”.
Twój Styl: Zasłyszany w pociągu dialog dwóch kobiet. Młodsza: „Szczęście istnieje?”. Starsza: „Tak. Dla innych”. Kiedy uwierzyłaś, że możesz być szczęśliwa?
Izabela Kuna: Zawsze miałam nadzieję, że będę. Ale gdy już byłam, bałam się, że to tylko na chwilę. Że nie zasługuję. To kwestia wychowania. Przekonania, że wszystko, co robię, nie jest takie, jakie powinno. W każdym wymiarze. Źle się ubieram, bo jak chłopak. Za głośno się śmieję. Mam piątki, na które nie zasłużyłam. Tak twierdziła moja mama, która była wybitną nauczycielką. Uczucie, że nie jestem wystarczająco dobra, pokutowało we mnie przez lata. Na imprezie rodzinnej usłyszałam, jak jeden z gości mówi o mnie: „Gdzie diabeł nie mógł, tam małą Kunę posłał”. Wynikało z tego, że byłam dzieckiem przebojowym, śmiałym, niegrzecznym. Zdumiało mnie to, bo ja tego nie pamiętam! Ktoś mnie kiedyś zapytał, czy się buntowałam. Wydaje mi się, że nie. A może zapomniałam o tym. Chciałam być fajniejsza, niż byłam.
Uległość jest doświadczeniem pokoleniowym wielu kobiet.
Dlatego o tym mówię. Byłam własnym cenzorem. Wciąż się zastanawiałam: wypada czy nie wypada? Co pomyślą o mnie inni. Spontaniczna byłam, gdy rodzice wychodzili z domu. Przebierałam się, tańczyłam, biegałam z mikrofonem i przed lustrem śpiewałam piosenki Edyty Geppert czy Michała Bajora. Moja ulubiona to Ogrzej mnie i oczywiście Ja wbity w kąt. Symboliczne… Gdy byłam sama, czułam się wolna. Poza tym spełniałam oczekiwania dorosłych. W szkole – nauczycieli, w domu – mamy i taty, którego wynoszę na piedestał. Nigdy nie chciałam go zawieść. Przypomniałam sobie niedawno historię z kolonii. W ostatni dzień grałam w piłkę ręczną i złamałam palec. W szpitalu założyli mi gips i nazajutrz wróciliśmy do Tomaszowa. Podjechaliśmy pod zakład, gdzie czekali rodzice. Ojciec, mimo że bardzo mnie kochał, nie przytulił mnie i nie pocieszył. Zobaczył gips, posłał mi pełne wyrzutu spojrzenie i westchnął: „O Jezu!”. A ja poczułam wstyd, że...
…go zawiodłaś?
Tak. Tata cierpi i to jest moja wina. Wieczne poczucie winy – kolejny rys pokoleniowy. Łatwiej nam powiedzieć, że coś się nie udało, niż cieszyć się z sukcesów. Kiedy dostałam się do szkoły teatralnej w Łodzi, byłam szczęśliwa, ale się bałam, że za bardzo, że to zaraz minie. Pamiętam, że po ogłoszeniu wyników pojechałam na kilka dni na Mazury. Zamiast opijać sukces, martwiłam się, że ojciec został sam w domu, bo mama wyjechała na wieś. Pływałam trzy godziny kajakiem po jeziorze i dostałam porażenia słonecznego. Rano, z gorączką, wsiadałam do pociągu i wróciłam do Tomaszowa. Tak się ucieszyłam, że się spaliłam na słońcu. (śmiech) Czy tak powinna wyglądać radość z sukcesu?
Kiedy wyjechałaś do Łodzi na studia, zakazy, nakazy i oczekiwania zostawiłaś w domu. Zachłysnęłaś się wolnością?
Nie bardzo. Zamieszkałam w akademiku i prowadziłam studenckie życie towarzyskie. Z domu przywoziłam kotlety, które robił ojciec. Kolegom i koleżankom robiłam śniadania. Zaczęłam palić, pić, czasami popalałam trawę, farbowałam włosy, ale nie czułam się wyzwolona spektakularnie. W wir życia na własnych zasadach i odkrywania przyjemności rzuciłam się po trzydziestce. Po rozwodzie. Wtedy zaczęłam robić to, co chciałam, a nie czego oczekiwali ode mnie inni. Wcześniej, patrząc z perspektywy czasu, były to raczej żałosne próby. Cały czas miałam z tyłu głowy strach przed szaleństwem. Na studiach jedyną przestrzenią, w której mogłam się wyżyć, była scena. Przyjaciółka kiedyś zapytała: „Kuna, dlaczego ty nigdy się nie upijesz?”. Nie potrafiłam. Musiałam mieć kontrolę. Kiedy w końcu odleciałam, to na główkę do pustego basenu, na szczęście żyję.
Wyszłaś za mąż, urodziłaś córkę i się rozwiodłaś. Postawiłaś wszystko na jedną kartę.
Powinnam podjąć tę decyzję dużo wcześniej. A przede wszystkim w ogóle nie wychodzić za mąż. Ale stało się, mam wspaniałą córkę. Kiedyś powiedziałam o sobie, że jestem kobietą odważną, która trochę się boi. To wciąż jest prawda. Urodziłam Nadię, mając 26 lat. Przyjechałam ze szpitala, siedziałam sama w domu i byłam przerażona, że jestem odpowiedzialna za małego człowieka. Patrzyłam na moje dziecko i myślałam: „Matko Boska, muszę się nim zaopiekować, sama nie dostając żadnej opieki”. Załamałam się. Dziś każdy lekarz powiedziałby, że mam depresję poporodową. To były dla mnie bardzo trudne miesiące. Tak się o nią bałam, że kilka razy w nocy sprawdzałam, czy oddycha. Sama ledwo oddychałam, zachowywałam się jak dziecko. Po rozwodzie chciałam Nadii w dwójnasób wynagrodzić to, że zostałyśmy same, bo tak zadecydowałam. Czułam się winna. Znowu. W tym pierwszym macierzyństwie byłam przerażona, histeryczna. Popełniłam mnóstwo błędów. Miałam trzy prace i zasuwałam od rana do wieczora. Nadią zajmowała się moja mama i opiekunka. Kiedyś wróciłam do domu po 23 i pomyślałam, że to nie ma sensu. Nie zarabiam wystarczająco, żeby coś oszczędzić, więc uznałam, że zamiast tyle harować, wolę spędzać więcej czasu z córką. Z dnia na dzień rzuciłam jedną z prac. To był instynkt samozachowawczy. Zawsze sprawiałam wrażenie osoby ogarniętej, panującej nad sytuacją. Nasze życie z zewnątrz dobrze wyglądało: szłam do pracy, moje dziecko było zaopiekowane, ładnie ubrane. Chodziłyśmy na spacery, jeździłyśmy na wycieczki, latałyśmy na fajne wakacje… Ale gdzieś głęboko czaił się strach, że coś jej się stanie. Ten strach został we mnie do dziś. Jak moja dorosła, 27-letnia córka nie dzwoni trzy dni, martwię się. Ważną lekcją był dla mnie wyjazd Nadii do Australii na siedem lat. To ona przecięła pępowinę, nie ja. Zrozumiałam, że ona też musi żyć tak, jak chce. Długo wierzyłam, że jak będę miała wszystkich na oku, to im się nic złego nie stanie. Zawsze najlepiej się czułam, jak wszyscy byli w domu: Nadia, Staszek (syn aktorki z aktualnego związku – red.), Marek i ja. Uspokajała mnie myśl, że mam nad tym kontrolę. Lubię bliskim organizować dzień i życie. Nadia sprowadziła mnie na ziemię. A teraz robi to Staszek. Więc został mi Marek, jemu będę rozkazywać.
„Ze szkła nie jestem”, mówi Wanda, twoja bohaterka z komedii "Teściowie 2". Podobnie jak ty. Nie położyłaś się na kanapie, nie zwinęłaś w kłębek i nie płakałaś nad losem.
Położyłam się, zwinęłam i płakałam, rozmyślając dlaczego nikt mnie nie chce, ale potem wstawałam. Poczucie niedocenienia zamieniłam na pracę. Jestem osobą, która lubi dobrze żyć. Kocham luksus. Nie wiem, skąd mi się to wzięło. Może z pragnienia niezależności? Może chciałam znowu czuć się lepsza? W czasie studiów wyjechałam do Norwegii i odkryłam zamożny kolorowy świat. Zobaczyłam, że mogę żyć inaczej. Pierwsze pieniądze zarobiłam, ciężko pracując fizycznie. Malowałam domy, sprzątałam. Do dziś nienawidzę sprzątać. Do domu wracałam statkiem Queen of Scandinavia, na którym były sklepy duty free. Natychmiast kupiłam wszystkie perfumy, jakie miały kobiety, u których pracowałam: Fendi, Gucci, Eternity Calvina Kleina, Must de Cartier i kremy Lancôme. Nie znałam wtedy francuskiego, nie wiedziałam, że to kremy przeciwzmarszczkowe dla dojrzałych kobiet. Jedna z moich pracodawczyń była właścicielką butiku na Karl Johans gate, głównej ulicy Oslo. Na pożegnanie dała mi całą torbę markowych ubrań, już nienoszonych przez nią. Norwegia stała się moim must have. Nauczyłam się, że jeśli chcę fajnie żyć, muszę na to zarobić. Nie siedziałam z założonymi rękami, czekając, aż ktoś do mnie zadzwoni z propozycją roli. Byłam skłonna pójść do każdej pracy. Zajmowałam się PR-em dla francuskiej firmy, czytałam w telewizji wiadomości, robiłam wywiady dla tygodnika „Antena”. A jednocześnie chodziłam na wszystkie castingi. Czasami codziennie. I nic nie wygrywałam.
Aż karta się odwróciła i o Kunie zrobiło się głośno. W miłości też odnalazłaś szczęście. Poznałaś Marka. Łączą was też sprawy zawodowe.
Marek jest pierwszym mężczyzną, poza moim ojcem, który jest dla mnie dobry, co w moim życiu nie było takie oczywiste. Różnimy się w wielu sprawach. On nie lubi hałasu, ja uwielbiam. On nie znosi bałaganu, ja mam go wszędzie. Ja chciałabym się ciągle przytulać, on nie bardzo. Ja uwielbiam masaże, on unika. Ale lubimy siedzieć razem rano, pić kawę, jeść kremówki i paplać. Jesteśmy razem, ale każdy ma swój świat. Nie wisimy sobie na szyi. Nigdy nie próbowałam go zmienić ani on mnie. No może próbowałam, ale mi nie wyszło. (śmiech) Są rzeczy, które nas w sobie nawzajem wkurzają, ale nauczyliśmy się z tym żyć. Marek jest jednym z najlepszych dramaturgów w kraju i jestem z niego cholernie dumna. Jego sztuki są grane w całej Polsce, a dwa filmy "Teściowie" i "Teściowie 2" osiągnęły nie tylko sukces frekwencyjny, ale też artystyczny. Jest Najlepszy.
Miłość i sukces osładzają ci upływ czasu?
Nie ma takiej rzeczy, która osłodziłaby mi przemijanie. Nienawidzę gadek o starzeniu się z godnością. Nie wierzę w to. Jestem radykalna. Chciałabym mieć dziesięć lat mniej, a już nie będę miała. W związku z tym staram się nie myśleć o starzeniu. Zamieniam myślenie w działanie. Idę do pracy, do teatru, na zakupy, cieszę się drobiazgami, staram się medytować, ale nie jestem w tym dobra, rozmyślam nad tym, w co się ubrać, mam fiksację na punkcie mody. Czy muszę być pogodzona ze starością? Nie muszę!
Izabela Kuna - ur. 25 listopada 1970 r., polska aktorka teatralna i filmowa. W 1993 r. ukończyła Wydział Aktorski w Szkole Filmowej w Łodzi. Po studiach dostała angaż w Teatrze Polskim w Warszawie. Popularność przyniosła jej rola Gośki w filmie "Lejdis" (2008), gdzie zagrała u boku Anny Dereszowskiej i Magdaleny Różczki. Rok później zagrała Klarę w filmie "Idealny facet dla mojej dziewczyny". Ma na swoim koncie udział w takich produkcjach jak: "Wołyń", "Listy do M. 3", "Listy do M. 4", "Znachor". Ostatnio skradła serca widzów jako Wanda w filmie "Teściowie" oraz "Teściowie 2".
Prywatnie związana z Markiem Modzelewskim, z którym ma synka Stanisława. Z poprzedniego związku ma córkę Nadię.
Cały wywiad z Izabelą Kuną do przeczytania w najnowszym numerze "Twojego STYLu"