Kochamy wolny wybór, ale jesteśmy też pod jego presją. Badania pokazują, że rosnąca liczba decyzji, które musimy podejmować każdego dnia, przeciąża nas, dezorientuje. Jak nie wpaść w pułapkę niezdecydowania? Pytamy psychoterapeutkę Izabelę Butniewicz.
PANI: Skąd się bierze niezdecydowanie?
IZABELA BUTNIEWICZ: Z lęku. Jest to lęk przed porażką, czyli przed tym, że decyzja może okazać się nieudana. Często lękamy się też, czy nasz wybór nie zostanie źle oceniony, skrytykowany. Taka jest przyczyna psychologiczna. Ale trzeba dodać, że dziś problemy z podejmowaniem decyzji wynikają też z ogromnej ilości opcji, których dawniej nie mieliśmy. Świat możliwości jest również światem straconych okazji, wybiorę jedno, nie mam drugiego. Wielu z nas pozostaje w ciągłym pytaniu: „Czy byłbym szczęśliwszy, gdybym wybrał inną opcję?”, „A może jutro pojawi się coś lepszego?”.
Czytałam o badaniach, w których ludzi zapytano, czy wolą wybierać z sześciu rodzajów czekolady, czy z 30. Większość wolała większą pulę.
A to czyni decyzję najpierw trudniejszą, a potem mniej satysfakcjonującą. Nasz mózg zaczyna „mielić” te 30 rodzajów czekolady, porównywać, analizować, to zabiera tyle uwagi i energii, że sam proces decyzyjny schodzi na drugi plan, bo jesteśmy skoncentrowani na przetwarzaniu wielkiej ilości danych. Wreszcie czas się kończy, podejmujemy decyzję i już w tym samym momencie czujemy niepokój, czy wybraliśmy dobrze. Jest w nim odcień żalu: a może powinnam wziąć tę drugą, a może coś przegapiłam? Ten żal zabiera słodycz sukcesu, jakim jest podjęcie decyzji.
Socjolożka Renata Salecl opisuje w książce „Tyrania wyboru”, jak wybrała się do ekskluzywnego sklepu na Manhattanie po ser na wieczorne przyjęcie. A tam niezliczone odmiany – nie umiała wybrać. Napisała, że jej błędem było wejście do sklepu bez wizji, jaki ser chce kupić.
Jeśli wiemy, czego dokładnie chcemy lub czego nam potrzeba, pole wyboru się zawęża. Kiedyś sensowną radą było: spróbuj, dotknij, posmakuj, czyli zbadaj empirycznie. Ale ogrom możliwości to uniemożliwia; nie jestem w stanie wszystkiego spróbować, wszystkiego przymierzyć. Musze zawęzić pulę. Psycholog Thomas Gordon opracował narzędzie do rozwiązywania konfliktów, którego metodologię możemy wykorzystać: jeśli masz wiele możliwości, najpierw wybierz 10, następnie wyselekcjonuj z nich trzy i dokonaj wyboru spośród nich. Gordon był autorem bestsellerowych poradników dla rodziców, w jednym z nich („Wychowanie bez porażek”) już wiele lat temu uczył, jak rodzice mogą wspierać dzieci w dokonywaniu wyborów. Nie zadawaj dziecku pytań typu: jakie skarpetki chcesz dziś założyć? Wyjmij z szuflady dwie pary i zapytaj: „którą wybierasz?”. Wtedy bez trudu podejmie decyzję.
Mam znajomego, który ubiera się tylko na czarno. To też jest forma ograniczenia liczby opcji?
Tak, też znam osobę, która w podobny sposób ułatwia sobie wybory. W świecie ogromnych możliwości uproszczenia są cenne. Ale przychodzi mi do głowy jeszcze inna metoda, której warto się trzymać w decyzjach: wybieram jeden raz, tu i teraz, i więcej do tego nie wracam. Podam przykład. Szukam dziś oferty na wakacje, przeglądam bazę ofert, w oko wpada mi Grecja – dobry termin, dobry hotel, niezła cena. Jestem zadowolona z tego wyboru. Niestety, mogę też wpaść na pomysł (często tak robimy), że kilka dni po podjęciu decyzji jeszcze raz wracam do przeglądania opcji. A minął czas, pojawiły się nowe oferty, nowe dane. Niektóre być może pod pewnymi względami lepsze niż ta Grecja, którą wybrałam. Mogę wtedy uznać, że dokonałam złego wyboru. Pojawi się żal, frustracja. W kolejnym roku pamięć o tym doświadczeniu może skłonić mnie do zwlekania, wielokrotnego sprawdzania ofert. A bliscy powiedzą: „Ale jesteś niezdecydowana!”.
Jeden z psychologów nazywa ludzi, którzy wybierają wystarczająco dobrą opcję i więcej nie szukają, satysfakcjonatorami. Są jeszcze maksymalizatorzy, którzy rozważają każdy możliwy wariant i szukają najlepszego.
I satysfakcjonatorzy są bardziej zadowoleni, bo czują się sprawczy i nie zużyli tyle energii na analizowanie i upewnianie się. Maksymalizatorzy przez ten rys perfekcjonistyczny doświadczają często paradoksu wyboru: szukam najlepszej opcji i odrzucam dobrą. A potem żałuję. Z taką postawą łatwo wpaść w pułapkę niezdecydowania. Oczekujemy od siebie, że podejmiemy najlepszą decyzję, jakby ona była na zawsze, jakby od tego zależało nasze życie.
Kim właściwie są ludzie niezdecydowani?
Każdy z nas bywa człowiekiem niezdecydowanym. W zależności od tego, w jakiej jesteśmy kondycji, na jakim etapie życia, przed jak poważną decyzją stoimy. Nieraz jesteśmy maksymalizatorami, poszukujemy najlepszej opcji, a potem odkrywamy, że umiemy cieszyć się wariantem wystarczająco dobrym. Czasem w jednej dziedzinie jesteśmy niezdecydowani, a w innej nie potrzebujemy czasu do namysłu. Nasza kondycja psychofizyczna, sposób myślenia i działania wciąż się zmieniają pod wpływem doświadczeń i innych ludzi. Niedawno potrzebowałam nowego laptopa i kupiłam go jak kilogram ziemniaków. Weszłam do sklepu, powiedziałam czego mi trzeba, i zapłaciłam. A czasem mózg mi buksuje, gdy mam wybrać jogurt; stoję i czytam etykiety. Ale jest też druga strona medalu: niezdecydowanie bywa związane z wzorcami z dzieciństwa. Jeśli jako dzieci nie byliśmy stawiani w sytuacji wyboru, decydowano za nas i nie pytano nawet o te skarpetki, nie nauczyliśmy się podejmować decyzji i ponosić ich konsekwencji. Jeśli nie ćwiczyliśmy samostanowienia, nie doświadczaliśmy też tego zadowolenia z siebie, jakie czujemy po dobrze podjętej decyzji. Nie zbudowaliśmy zaufania do siebie, nie wypracowaliśmy własnych strategii wyboru, nie nauczyliśmy się ryzykować. Oczywiście nie jest tak, że można przeżyć całe dzieciństwo bez dokonywania wyborów, jakiś zasób tej umiejętności zawsze mamy. Tylko może towarzyszyć jej obraz siebie jako osoby, która nie udźwignie, nie potrafi trafnie wybierać.
Mogło być jeszcze gorzej. Czasem jesteśmy w dzieciństwie za nasze decyzje karani.
Tak, a wtedy lęk, ten cień ryzyka wpisany w każdą decyzję będzie jeszcze większy. Może brakować nam zrozumienia, że złe decyzje nie burzą nas jako osoby, że zdarzają się wszystkim. To w dzieciństwie powinniśmy nauczyć się, że ceną samodzielnej decyzji bywa niezadowolenie z siebie, jak wtedy gdy wydaliśmy całe kieszonkowe na lody, a one okazały się niesmaczne. Dokonując wyboru, ryzykujemy frustrację, ale to nie jest nic strasznego. Ale jeśli mamy w osobistej historii doświadczenie obarczania winą: to przez ciebie, jak mogłaś tak głupio wybrać, zobacz co narobiłeś – możemy mieć tendencję do unikania decyzji.
To ma związek z unikaniem odpowiedzialności?
Tak, za decyzją idzie odpowiedzialność i niepodejmowanie decyzji jest sposobem na to, żeby jej uniknąć. Wtedy wolimy, by ktoś inny podjął ją za nas, zwlekamy, zdajemy się na ekspertów. To może powodować problemy w związkach, bliscy czekają, czas płynie, pojawia się rozczarowanie, krytyka. A to niestety tylko utrwala nasze przekonanie, że wybór jest trudnym doświadczeniem.
Współautor bestsellera „Freakonomics” Steven Levitt radzi: jeśli nie możesz zdecydować, co powinieneś zrobić, wybierz działanie, które reprezentuje zmianę.
Zastanówmy się. Jeżeli masz kupić pralkę, kup tę, która wniesie nową jakość, mimo że kusi cię, by nabyć taką jak poprzednio. Jeśli nie możesz się zdecydować, czy zostać w starym zakresie obowiązków, czy przyjąć nowe wyzwanie zawodowe, zdecyduj się na to drugie. To jest rada warta skorzystania, bo uczy mózg adaptacji do zmian. Umysł dostaje informację, że jesteś zdolna zaryzykować, wyjść poza status quo. A mamy tendencję, by w nim utykać.
Czy niezdecydowanie zawsze nam szkodzi?
Nie, wątpliwości bywają przecież cenne, o ile się ich nie przestraszymy. Jak mówiłam, często wolimy trzymać się status quo, a wątpliwości je naruszają. Sprzyjają niezdecydowaniu, ale otwierają też przestrzeń do poszukiwań. Kiedy dokonując wyboru, doświadczamy ambiwalencji, widzimy dobre i złe strony, za i przeciw, to dla naszego umysłu jest sytuacja bardzo wartościowa, bo chroni przed myśleniem uproszczonym, błędem konfirmacji (tendencja do preferowania informacji, które potwierdzają naszą wcześniejszą opinię). Ale trzeba mieć odwagę pobyć w tym braku pewności, poprzyglądać się, nie spieszyć. To służy mądrym decyzjom.
Ponoć najlepsze są decyzje szybkie.
Takich uczą się menedżerowie, wojskowi, biznesmeni. W wielu dziedzinach szybkość postanowień jest zaletą. Zresztą wszyscy możemy się tego uczyć; podejmowanie decyzji jest umiejętnością, można pójść na szkolenie, trenować ją, rozwijać. Ale nie żyjemy na giełdzie ani na polu bitwy. Nie w każdej dziedzinie życia mądra decyzja to szybka decyzja. Pamiętam pacjentkę, u której proces wyboru „zostać w związku czy odejść” trwał dwa lata. Ponieważ w jego trakcie szukała również odpowiedzi na pytanie, kim jest, kim chce być, jakie są jej wartości. Kto miałby podawać nam tempo, gdy wahamy się w sprawach relacji, rozstań, powrotów, edukacji dzieci? Tam, gdzie w grę wchodzi druga osoba, zawsze jest trudniej, bo konsekwencje będą dotyczyć nie tylko nas. Mamy prawo mieć wątpliwości, wahać się i podejmować decyzje bez presji.
Izabela Butniewicz - psychoterapeutka, superwizorka, trenerka, prowadzi terapię indywidualną i warsztaty rozwojowe. Pracuje w nurcie Gestalt.