Pracowały w różnych miejscach. Zajmowały się wieloma rzeczami. Ale to działalność w internecie, dała im to, czego szukały. Aleksandra, Ania, Beata i Ewa zgodnie twierdzą, że biznes online to ich pomysł na życie. Jak więc założyć i jak prowadzić internetowy biznes? Poznaj inspirujące historie naszych bohaterek.
Spis treści
U Aleksandry Szymiczek wszystko zaczęło się od konkursu zorganizowanego przez jedną z galerii handlowych w Wodzisławiu. Trzeba było zrobić zdjęcie w odpowiedniej stylizacji. – Mąż mnie namówił. Wygrzebałam coś z szafy. Jedno dobrałam do drugiego, Kamil zrobił zdjęcie i wygrałam – wspomina Aleksandra. I tak 10 lat temu powstała rozaliafashion.pl – blog o stylizacjach, dbaniu o urodę, podróżowaniu. A nazywa się Rozalia dlatego, że to trzecie imię Aleksandry.
– Zdarzały się takie dni, że wstawałam o godz. 5 – 6 rano i jechałam z przyjaciółką – fotografką w góry, by zrobić sesję zdjęciową jakiegoś produktu. Wszystko robiłam za darmo. Nawet dokładałam do tego, żeby np. zapłacić za paliwo. Pracowałam w innych miejscach, by mieć za co prowadzić blog – wspomina. – Niektórzy pukali się w czoło i pytali, po co ja to robię. A ja podświadomie czułam, że może kiedyś coś z tego będzie. I rzeczywiście, zaczynało coś być. Nie od razu, ale stopniowo. Do Aleksandry zwróciła się jedna firma z prośbą o przedstawienie ich produktu, druga. Ona sama nigdy nie robiła pierwszego kroku. – Nie wiem, chyba nie chciałam się prosić – uśmiecha się. Ale firmy ją i tak odnajdowały. Były takie, które od razu proponowały współpracę. Ale i takie, które najpierw obserwowały to, co robi na Instagramie, na Facebooku, na blogu. I dopiero po kilku miesiącach proponowały współpracę.
Blog się rozwijał. Trzy lata temu powstał pomysł, by dodać do niego coś jeszcze, na czym można będzie zarabiać. – Razem z siostrą uruchomiłyśmy sklep online z odzieżą używaną – mówi Aleksandra. Na początku dziewczyny myślały o sklepie stacjonarnym. Ale szybko ten pomysł odszedł na bok. Czynsze w Wodzisławiu były ogromne. Poza tym ludzie chodzili do dużych sklepów z odzieżą używaną. Dlatego ustaliły, że startują w internecie. Nie chciały korzystać z hurtowni. Tam trzeba kupować ubrania w ogromnych ilościach i to bez segregacji, co znaczy że w takim worku może być dużo brzydkich ciuchów, których nikt nie kupi. – I co z nimi zrobić? To byłaby strata pieniędzy. Dlatego jeździmy po całym Śląsku i wynajdujemy perełki – tłumaczy Aleksandra. Ale połów perełek to dopiero początek. – Nikt sobie nie zdaje sprawy, ale to są godziny pracy. Kilka razy w tygodniu trzeba jechać po dostawę. Wszystko przebrać, sprawdzić, wyprać, zdezynfekować – wymienia Aleksandra. Później robi zdjęcia. Wybiera fotki, wgrywa je na stronę, opisuje każdy produkt, dokładnie wymierza tak, by klientka wiedziała, czy to, co chce kupić, będzie na nią dobre. – Czasami do przerobienia jest sto rzeczy na dzień – mówi Aleksandra. Wszystkie rzeczy publikuje na Instagramie, na Facebooku i na naszej stronie.
Na tych trzech kanałach, od niedawna zaczęły się też pojawiać zabytkowe samochody. – Mój mąż Kamil kocha takie auta. I zaczęliśmy je wypożyczać do ślubu lub na inne imprezy. A żeby wypromować tę kolejną naszą działalność, pokazuję zdjęcia na moich kanałach – wyjaśnia. Przyznaje, że wypożyczalnia takich aut, to kolejna odnoga biznesu, który kręci się wokół rozaliafashion.pl. Pewnie niedługo na jej blogu pojawi się zakładka, która będzie bezpośrednim odnośnikiem do wypożyczalni. Marzy jej się jeszcze biznes związany z organizacją wesel. Może kiedyś stanie się on kolejną gałęzią, która wyrośnie z rozaliafashion.pl. – W ogóle wokół bloga powstała firma rodzinna. W sklepie pomaga nie tylko siostra, ale i mama, oraz tata – mówi Aleksandra. Ciągle też powtarza, że to mąż jest jej motorem napędowym. – Wykupuje mi dużo szkoleń instagramowych i mówi, że lepiej mieć taką wiedzę – mówi Aleksandra.
– Nie są to kokosy, ale da się z tego utrzymać. Wszystko zależy od kampanii, którą proponuje firma. Czasem trwa ona rok – wtedy kwota jest większa, czasem krócej – wyjaśnia. Ale jak dodaje, nie jest to stały i pewny dochód, więc dlatego nie ograniczyła się tylko do bloga, a stworzyła wokół niego siatkę różnych biznesów. Zwłaszcza że, jak mówi, nigdy nie wiadomo, co może nas spotkać. – Mogą mi np. ukraść dane do logowania na blog i mogę go stracić. Byłam bliska takiego stanu, bo miałam kilka włamań na konto. Niektórzy się śmieją, czym ja się przejmuję, przecież to głupi blog czy instagram. Ale to jest przecież moja praca, moja marka, którą tworzyłam przez lata – mówi. Włamania zgłaszała na policję, ale osoby, która to robiła, nie znaleziono.
Mimo wszystko zachęca innych do biznesów, które mają swoje źródła w internecie. – Tylko trzeba być silnym i psychicznie i fizycznie. Bo to jest praca od poniedziałku do niedzieli, po 24 godziny, praca dla wytrwałych. Polecałabym, ale każdy musi sam zobaczyć, czy by podołał – twierdzi. Czasem ktoś ogląda jej blog i mówi: „Wow, kupiłaś to czy tamto”. Albo dzwonią koleżanki i mówią, że mogły się nie uczyć na matematyce, tylko pisać blog. – A ja im wtedy mówię: to zamień się ze mną na jeden dzień, zobacz, jaka to praca i sama zacznij to robić. Bo przecież internet jest dostępny dla każdego – mówi.
Ania Drozd i Beata Łańcuchowska poznały się na swoich drugich studiach (Historia Sztuki), i już od pierwszego dnia stanowiły niezły team. Ich znajomość ewoluowała do wspólnej firmy i tak narodziła się "Pani to Potrafi". Nazwę wymyśliła Ania, bo blog miał mieć brzmienie polskojęzyczne, swojsko brzmiące i wieloznaczne. Od początku, czyli od 2014 r., Ania i Beata wiedziały, że to ma być projekt biznesowy, firma, którą będą razem prowadziły i rozwijały. Bo to właśnie dla "Pani to potrafi" zostawiły swoje poprzednie prace.
Blog się rozkręcał, dziewczyny uczyły się, jak funkcjonuje się w internecie. Zwracały uwagę nie tylko na "lajki", bo je można kupić, a dobry tekst, zdjęcia i porady pozostają na długo. Na samym początku założyły, że nie zareklamują czegoś, co jest kiepskie. – Bo jeśli chcemy przeprowadzić jakąś metamorfozę, to się kontaktujemy z firmą posiadającą produkt, którego chcemy użyć. Dostajemy go do testowania. Ale to nie jest tak, że ta firma płaci nam za testowanie – mówi Beata. Dodaje, że miały zapytania o takie współprace, ale odmawiały. – Bo produkty okazywały się za słabej jakości. I nie mogłyśmy szczerze napisać, że są one dobre – wyjaśnia Beata.
– W sieci reputacja jest tylko jedna. I jeśli świeciłybyśmy oczami za coś, co jest fatalne, to byłybyśmy spalone – tłumaczy Anna.
Jaka była reakcja firmy na ich szczerość? – No foch – śmieją się dziewczyny. Jednak, jak mówią, nie ma firmy która ma wszystkie produkty złe lub wszystkie dobre. – Dlatego zaproponowałyśmy, że napiszemy o innym produkcie tej firmy, który jest doskonały. I wybroniłyśmy się z tej sytuacji – opowiada Beata.
Blog prowadzą same. Beata pisze, Ania robi zdjęcia i technicznie zajmuje się blogiem, razem tworzą wnętrza i przerabiają meble. – Fajnie, że się podzieliłyśmy. Bo jakby to miała prowadzić jedna osoba, to byłoby tego dla niej za dużo – dodaje Anna. Bo "Pani to potrafi" to nie tylko pisanie bloga. To prowadzenie Facebooka i profilu na Instagramie, to też współpraca z firmami, negocjacje, telefony, szkolenia, warsztaty i liczne wyjazdy. Ani mąż jest prawnikiem. Czasem, gdy jakaś umowa jest skomplikowana, pomaga dziewczynom. Mąż Beaty za to wspiera dziewczyny we wszystkich działaniach stolarskich i budowlanych, które wymagają "męskiej ręki".
– Śmiejemy się, że gdybyśmy miały taki blog w Ameryce, to byśmy zatrudniały 16 osób. Ktoś byłby od marketingu, ktoś od kontaktów z mediami. Bo kiedyś miałyśmy więcej czasu na kreatywną pracę. A dziś coraz więcej siedzimy w papierach. Umowy, odpisywanie na maile. A kiedy tworzyć, kiedy robić metamorfozy?
Treści na ich blogu są fachowe. Dużo osób do nich pisze, dzwoni i prosi o wskazówki. Ania i Beata żartują, że przydałaby się jakaś płatna infolinia "Pani to potrafi", bo ich porady czasami trwają godzinami. Ale nie tylko o fachowe kwestie mają pytania. – Skąd macie te spodnie, gdzie kupiłyście bluzkę. O to też dopytują nas kobiety. I fajnie, że i tym się interesują, a my chętnie odpowiadamy – mówią zgodnie. Obie też przyznają, że dbają o ich wspólny wizerunek. – Jesteśmy kolorowe. I zawsze staramy się dopasować do siebie i do wnętrz. I to też zabiera nam trochę czasu, bo musimy przemyśleć, w co się ubrać – tłumaczą.
Dzięki blogowi, zainteresowały się nimi firmy budowlane, wnętrzarskie i meblowe. Dostrzegły wiedzę i umiejętne działanie autorek "Pani to potrafi" i zaczęły im powierzać produkty do testowania, zanim jeszcze te rzeczy trafiały na rynek. – To najbardziej intratne współprace. Ale bez bloga nie byłoby tej możliwości. Wtedy te firmy by nas nie znalazły – twierdzi Beata. Dzięki "Pani to potrafi” powstawały kolejne inicjatywy. Ania i Beata uruchomiły pracownię we Wrocławiu. Chciały stworzyć takie miejsce, z którego relacje do sieci też by wpływały. Pracownia, w której są organizowane różne warsztaty, stała się właśnie takim miejscem. Teraz powstała także książka, którą niedawno wydały i można ją kupić w księgarniach.
– Jak inspirowałyśmy blogiem, tak teraz inspirujemy książką. Chcemy, by ludzie chwytali za pędzel i działali – mówią. Czy na blogach można dużo zarobić? Obie twierdzą, że tak. Według nich lepiej opłacane są blogi lifestylowe czy kulinarne, te wnętrzarskie to blogi niszowe, ale też dają dochód. I dzięki nim można rozwijać gałęzie, które wychodzą poza internet.
Naturalne kosmetyki to było to, co Ewę Srokę, z wykształcenia ekonomistkę, wciągnęło na długie lata. W 2007 r. zaczęła się interesować ich wytwarzaniem. Ot tak dla samej siebie. Trzy lata później zaczęła organizować warsztaty tworzenia ekologicznych kosmetyków. Najpierw dla znajomych, później znajomych znajomych... – Nigdy nie przypuszczałam, że to będzie biznes. To była zabawa, ale szybko się okazało, że nie tylko – wspomina.
To była jej pierwsza działalność. Ale ciągle się zastanawiała, co da jej najwięcej satysfakcji. – Wcześniej próbowałam przez chwilę pracy w dużej korporacji, ale szybko uciekłam. Chciałam robić w życiu coś, co będzie w zgodzie ze mną i moimi wartościami – dodaje. Zawsze interesowała się rozwojem osobistym, odkrywaniem własnej ścieżki. – Uświadomiłam sobie w pewnym momencie, że zajmuje się tym już od kilkunastu lat. Wtedy przyszło mi do głowy, że mogłabym pomagać innym ludziom w określaniu i osiąganiu tego, czego pragną w życiu – wspomina. Kolejnym krokiem było zapisanie się na studia podyplomowe dotyczące coachingu. Robiła kolejne szkolenia, zajmowała się coachingiem. – I poczułam, że korzystając ze swojego doświadczenia biznesowego i wykształcenia, chcę wspierać kobiety, które chcą rozwijać się w biznesie – wspomina Ewa Sroka.
W wyniku tego narodziła się Pani Coach. – Nazwa miała szybko pokazywać kim jestem i co to za biznes. I chyba w ogóle był trend na nazwy "pani taka i pani owaka", "mama taka i owaka". A mi się po prostu ta nazwa podobała – uśmiecha się. Już jako Pani Coach założyła nowe konto na Instagramie, stronę internetową. I oprócz spotkań coachingowych indywidualnych, zaproponowała paniom mastermindy dla kobiet. To spotkania grupy kilku osób. Przez kilka miesięcy, w tym samy składzie, każda pracuje nad swoimi projektem. Oprócz tego dziewczyny wymieniają się wiedzą, dzielą się pomysłami. – Poza tym w grupie dzieją się różne fajne rzeczy, które nie zaistnieją w trakcie spotkania indywidualnego – tłumaczy Ewa.
Mastermindy odbywają się także w wersji online. – Wszystko jest fajniejsze w realu. Ale wiem, że są dziewczyny – jedna mieszka w Nowym Jorku, druga w Irlandii, trzecia na Kaszubach – które nie będą miały możliwości, by się spotykać na żywo na każdej sesji. Zajęcia na Zoomie mają swoje plusy. Dają możliwość uczestniczenia bez względu na lokalizację i oszczędzają czas na dojazdy – mówi. Ewa złożyła także Babski Klub Networkingowy, który działa lokalnie na warszawskim Mokotowie. – Przez jakiś czas, na początku pandemii, przeniosłyśmy swoje spotkania na Zoom. Taka przestrzeń do wygadania się bardzo pomogła nam przetrwać te pierwsze, niepewne miesiące – wspomina Ewa.
Jeszcze kilka lat temu, praca wypełniała Ewie każdą wolną chwilę. Teraz się to zmieniło.
– Jesteśmy w stanie sobie wiele rzeczy zautomatyzować, poukładać tak, jak nam pasuje. I jak się zaczyna prowadzić biznes, trzeba przemyśleć wszystko po to, by nie tworzyć sobie stanowiska pracy na 16 godzin dziennie. Bo oczywiście można urobić się po łokcie. Ale to nie o to chodzi. Moim celem jest to, żeby pracować mniej niż na etacie, a zarabiać więcej. I do takiego podejścia zachęcam klientki – tłumaczy.
Mówi, że nie zarabia milionów. Ale są coache, którzy mają takie dochody. To głównie gwiazdy, które mają kursy online. – Bo według mnie to właśnie na kursach online można zrobić dużą kasę w coachingu – twierdzi. Ile więc zarabia coach? Początkujący za sesje bierze od 100 zł do 150 zł. Bardziej zaawansowany od 300 zł do 500 zł. Coach od managerów wysokiego szczebla w korporacji za spotkanie może zarobić od 1 tys. zł do 2 tys zł., a gwiazda za sesje nawet więcej.
Ewa wyjaśnia, że inny zarobek jest wtedy, gdy coach sprzedaje swój czas. Inne kwoty wchodzą w grę, wtedy gdy tworzy i sprzedaje np. kursy, szkolenia online, które mogą pomagać większej ilości osób. – Ich produkcja wymaga czasu, ale później możemy je sprzedawać i zarabiać z dowolnego miejsca na Ziemi i o dowolnej porze, niezależnie od kalendarza naszych klientów – dodaje. Ale mówi, że są i coache, którzy zaczynają i nic nie zarabiają. – To zawód, w którym trzeba mieć pomysł na siebie oraz wiedzę biznesową. Jeśli nie umiesz stworzyć strategii pozyskiwania klientów i po prostu sprzedawać, to nic magicznie się nie wydarzy samo – twierdzi.
Od samego początku Ewa Sroka sprzedawała swoje usługi głównie przez internet i przywiązywała dużą wagę do edukacji w zakresie marketingu internetowego. Korzystała też z kursów i konsultacji dotyczących tego, jak i co robić, by jej strona była lepiej widoczna w internecie. – Bo jeśli chcesz robić biznes online, to musisz zadbać o to, żeby twoja strona była takim twoim pracownikiem, który pozyskuje nowych klientów. A żeby się tak stało, to na tę stronę muszą wchodzić ludzie. A żeby wchodzili ludzie, to na przykład korzysta się z pozycjonowania, reklam płatnych lub działa się na social mediach – wymienia.
– Bo to jest tak, jakbym postawiła budkę z lodami w lesie na Mazurach i czekała aż ktoś przyjdzie. Ale tak by się nie stało, chyba że ktoś zabłądziłby przypadkowo przechodząc przez ten las. A po prostu trzeba zrobić ścieżki i drogowskazy, żeby ludzie mogli dojść do tej budki.
Czy Ewa Sroka poleca biznes online? – Nikomu bym nic nie odradzała, ani nie doradzała. Trzeba się samemu przyjrzeć swoim kompetencjom i talentom, zrobić biznesplan, dobry plan finansowy. Ale, jak mówi, współczesny świat potrzebuje i będzie potrzebował coachów. Bo jak zauważa, "czucie się dobrze" stało się nowym luksusem. I dlatego ludzie zaczęli szukać różnych sposób na to, by to osiągnąć. – Nawet mając ogromne ilości pieniędzy, wciąż możemy się czuć beznadziejnie. I nie pomoże w poprawieniu samopoczucia nowy samochód, nowe buty, czy napompowanie ust. Bo to, czego może nam brakować, to kontakt ze sobą, poczucie sensu, działanie w zgodzie ze swoimi wartościami, lekkość działania w pewnych obszarach, to że wstajemy rano i mamy nakrętkę na nowy dzień. I praca m.in. z coachem jest jednym ze sposób na osiągnięcie tego – tłumaczy.