Ona z przeszłością. On po przejściach. Zakochują się i... orientują, że w związku jest ich czworo. Także jego była żona i jej były mąż. Przyzwyczajenia sprzed lat, rany, które się nie zabliźniły. Czy teraz mogą być mądrzejsi? Opowieść kobiety i mężczyzny. I komentarz psychologa: jakimi zasadami trzeba się kierować, by kolejny związek był szczęśliwszy?
Ona: 35 lat. Rozwiodła się dwa lata temu. Były mąż Andrzej, 45 lat. Prawnik, pracoholik, bardzo wymagający, niewyrażający uczuć, egocentryk. Poznali się na uczelni – miał jeden wykład dla jej grupy. Gdy brali ślub, ona miała 26 lat. Gdy miała 30, dowiedziała się, że mąż ma kochankę.
Walczyła o niego przez jakiś czas. On obiecywał poprawę. Ona wniosła pozew o rozwód. Wyprowadziła się do kawalerki po zmarłej ciotce.
On: 43 lata. Rozwiedziony od czterech lat, ma dwunastoletniego syna Rafała. Eksżona Beata, koleżanka z roku, byli parą od początku studiów. Zajmowała się domem i synem. Bardzo związana z matką – mieszkali razem. Dziesięć lat po ślubie on zaczął uciekać. W pracę, alkohol. Z czasem – w inne kobiety.
Beata wynajęła prywatnego detektywa. Gdy miała już dowody zdrady męża, złożyła pozew. Po rozwodzie on wyprowadził się do wynajmowanego mieszkania.
Ona: Jest małe, ale jest moje! Mieszkanie. To co, że nie mam jeszcze łóżka i regału na książki. Nie przeszkadza mi, że muszę uprawiać slalom między kartonami. Urządzam oblewanie. Zapraszam przyjaciółkę. "Za twoje nowe, lepsze życie! Niech żyją rozwody!" – krzyczy ona. Nie czuję radości. Nawet nie zdążyłam pomyśleć o tym, co się stało. Trzeba było ogarnąć codzienność. Wyprowadzkę. Remont.
"Mam coś dla ciebie!" – przypomina się Aśce. Wręcza mi płaski pakunek. Rozrywam papier, w środku czarna tablica. "Świetna do kuchni, zapiszesz wszystkie składniki, kiedy będziesz gotować. A wiesz co? Ja ją kupiłam po to, żebyś napisała na niej, jaki on ma być. Pan Idealny! Żebyś nie wpadła znowu jak śliwka w kompot, jak z tym... palantem. No co, żartowałam z tymi rozwodami! Przecież nie zostaniesz sama!" – śmieje się.
Nie wiem, czy nie zostanę. Czy to by było tak źle? Ja przecież nadal myślę o Andrzeju. I śni mi się. Nie chcę tych snów. Wracają codziennie.
On: Basia, Matylda, Anka, Ilona, Marina – Rosjanka z naszej firmy. No i inne jeszcze, ale naprawdę nie pamiętam. Obok niektórych budziłem się rano – kurczę, kto to? Nawet nie było mi przyjemnie. Zastanawiałem się: wracać do Beaty? Przepraszać? Mamy dziecko. Mieliśmy mieszkanie, życie – zepsute. Mam zaczynać od nowa? Za późno...
W końcu powiedziałem: stop, koniec. Muszę to wszystko ułożyć, żadnych przygód, wódeczek na pocieszenie z kumplami. Oni mi opowiadają: "Stary, co za ulga, moja się na mnie obraziła i od tygodnia słowa nie powiedziała, jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie!". A mnie chce się wyć.
Sam przy śniadaniu. Sam prasuję koszulę – co z tym kołnierzykiem, do licha, zawsze pognieciony! Pranie: wrzucam wełniany sweter i wyjmuję zmechaconą ścierę do podłogi, trzy razy mniejszą. Tyle rzeczy, które mnie nie obchodziły, a teraz – sam z tym wszystkim. I w łóżku wieczorem sam. Zimno.
Ona: 1. Dobry. 2. Uważny na mnie. 3. Inteligentny. 4. Szlachetny. 5. Żeby ze mną rozmawiał. 6. Wierny. 7. Seksowny, czuły. 8. Z poczuciem humoru. 9. Żeby lubił gotować. 10. Wysoki brunet. 11. Prawdomówny. Ale to chyba wchodzi w "dobry" i "szlachetny"? Aśka wyciąga mnie na imprezę. On tam jest. Szatyn średniego wzrostu. Zaczynamy gadać o rozwodach.
Wszyscy patrzą na nas jak na wariatów: robimy ranking adwokatów i wymieniamy się najdziwniejszymi tekstami naszych byłych z sali sądowej. Ale nas to bawi! Fajnie spędzam z nim kilka godzin. Nie zaszkodzi to powtórzyć – umawiamy się.
Aśce, która rzuca mi porozumiewawcze spojrzenia, tłumaczę następnego dnia: to nic nie znaczy, wspólnota doświadczeń. No co ty, on w ogóle nie jest w moim typie!
Ona: Trzy miesiące później. Zakochanie? Nie... Ale jest mi dobrze. Słyszę dużo miłych słów. Czuję, że mu się podobam. Mówi mi o tym. To przyjemna odmiana po Andrzeju: "Masz zmarszczki pod oczami. Kup sobie jakiś dobry krem", "Po to mamy szafkę na buty, żeby w niej stały, a tu w sypialni jedne twoje szpilki, drugie jakieś kozaki. Jak można żyć w takim syfie!", "Przesmażyłaś steki. Nie będę tego jadł".
Tak było. Teraz: "Pięknie ci w tym błękicie. Wiesz, że piegi ci się błyszczą w słońcu jak drobinki złota?", "Pyszne te steki. Nie cierpię krwistych!", "Lubię ten artystyczny nieład u ciebie...". Zaczynam czuć się jak kobieta. Chowam czarny golf. Prasuję sukienki. Podkręcam włosy.
On: Ktoś mnie wreszcie słucha. Nie pamiętałem, że tak może być – Beata chyba od początku wydawała rozkazy: "Śmieci wynieś!", "Co tak długo? Droga z biura zabrała ci półtorej godziny?".
Opowiadam o pracy – nic wielkiego, jestem handlowcem. A ona jest zainteresowana. Montuję szafkę w kuchni – zachwyt, podziękowania. No i wieczorem – we dwoje. Dotyka mnie. Ciepło. Czuję się jak mężczyzna.
Ona: Spotykamy się ponad pół roku. Trzeba by razem zamieszkać. On mówi, że moja kawalerka jest za mała. Znajdźmy lokatora, dołóżmy trochę i wynajmijmy dwupokojowe mieszkanie. Nie podoba mi się ten pomysł. Chcę być u siebie. Nie tak jak w małżeństwie z Andrzejem.
Mieszkanie było tylko jego – podpisaliśmy rozdzielność majątkową. Nawet poduszki nie mogłam położyć na kanapie, dostałam od Aśki w prezencie. Nie pasowała. Ciągle ciskał ją w kąt. Bez słowa podnosiłam. Andrzej ze wzrokiem wbitym w telewizor. Obezwładniające, straszne wspomnienia. Jeśli mamy razem mieszkać, to w moim mieszkaniu. Przeze mnie urządzonym.
On: Pierwsza kłótnia. Chciałem dobrze, a ona wpadła w histerię. Że nie będzie wynajmować od obcych ludzi i że tu jej dobrze... Nie pojmuję. Mamy być razem czy nie? Przez trzy dni nie dzwonimy do siebie. Tęsknię. W końcu idę do niej z kwiatami, przepraszam, że się uniosłem. Ona mówi: muszę ci coś powiedzieć. I opowiada o swoim małżeństwie, intercyzie.
Odważna – tak się otworzyć... Czy ja bym potrafił? Jeszcze nie. "Moglibyśmy we dwoje spróbować się tu urządzić, zmieścimy się. Przysięgam: niczego nie będę tu zmieniał, przywiozę tylko ubrania i ekspres do kawy!" – śmiejemy się. Godzimy. Kochamy. Zwalniam moje mieszkanie.
Ona: Jednak miłość. Ciepło mi na sercu. Wdzięczność: dobry jest dla mnie. Docieramy się. Ja gotuję – on nie lubi, robi zakupy. Ja piorę i prasuję – on sprząta.
Fajne jest, że parzy taką pyszną kawę, dotąd piłam rozpuszczalną. Teraz codziennie rano dwie filiżanki na stole, zapach w całym domu, rytuał. Mniej fajne: uwielbia na śniadanie ryż na mleku, a mnie mdli na sam widok. Z książek czyta tylko Stephena Kinga. No i co drugi weekend go nie ma – zajmuje się synem.
Trudno mi pogodzić się z tym, że nie cały do mnie należy. Ktoś już zawsze będzie w jego życiu ważniejszy ode mnie. Niefajne: Beata dzwoni co trzeci dzień. Ciągle ma jakieś problemy. Komputer jej się zawiesił. Kran urwał. Lodówka zepsuła. Nie ma w tym mieście żadnych serwisów? Jestem wściekła.
Przez pół roku milczę, w końcu – gdy ona o 23 dzwoni do niego, że wracała samochodem i złapała gumę i czy nie przyjedzie wymienić jej koła – mówię: "Chyba mogłaby sama to załatwić albo wezwać mechanika, po co tobie głowę zawraca?". A On wściekły: "Nie będziesz mi mówiła, co mam robić, ja już raz to przeżyłem!". Trzaska drzwiami.
Wraca w nocy. Śpimy odwróceni plecami do siebie. Rano nie ma kawy. On milczy. Ja milczę. Przez cały dzień w biurze nie mogę się skupić. Zastanawiam się, co się stało. Potem myślę, jak fajnie mi było, kiedy po kłótni o mieszkanie on wyciągnął rękę na zgodę. Teraz ja robię pierwszy krok. Dla niego. Dla siebie.
On: Nie spotkałem dotąd kobiety, która mówiłaby, co myśli, czego chce, pytała o moje potrzeby. Słyszę własne słowa: "Powinniśmy wziąć kredyt, kupić większe mieszkanie. Dla mnie to jest na serio". Powiedziałem to!
Ona: Bierzemy ślub. Nie mówię, że w snach wciąż wraca tamto mieszkanie. I Andrzej. On śni mi się rzadko.
Ona: Trzy pokoje. Miały być dwa, ale on się uparł, że potrzebny jest "pokój dla dziecka". Rafał spędza z nami prawie każdy weekend. Kiedy jedziemy na wakacje, zabieramy go spod domu. Znosi stojak na płyty – prezent od niego – i album ze zdjęciami: „Mama tego nie chciała”. Ich wspólne zdjęcia.
On zdenerwowany. Całą drogę się nie odzywa. Wieczorem, już nad morzem, przesadza z winem. Ja zajmuję się Rafałem. Mam ochotę udusić Beatę. Tyle czasu minęło, a ona ciągle miesza! W nocy on się budzi, zaczynamy się kochać. W pewnej chwili mówi "Beata".
On: Przecież nie myślałem o Beacie! Samo się powiedziało, nie wiem, nie wytrzeźwiałem do końca? Umysł podrzucił to imię z automatu. No, ale nie dziwi mnie, że tak się przejęła. Mąż przez kilka lat ją zdradzał. Kurczę, jak to musiało ją jednak zaboleć. Nie zawiniłem, ale czuję się odpowiedzialny.
Tłumaczę, wyjaśniam, jeden dzień, drugi. W końcu mam dosyć: ile można? Pół urlopu zepsute przez głupią pomyłkę.
Ona: On myśli, że chodzi o tę zdradę. Nie mówiłam mu, że było coś jeszcze. Andrzej nie chciał się ze mną kochać. Parę razy znalazłam w łazience, za koszem na bieliznę, pornografię. I na komputerze Andrzeja.
Żeby uprawiać ze mną seks, musiał coś wcześniej obejrzeć. Udawałam, że nie wiem, bo było mi wstyd. Myślałam: nie jestem w pełni kobietą. Nie podniecam go. Czułam się brzydka, niechciana. Może mam za małe piersi? Skórkę pomarańczową na udach, o to chodzi? I te zmarszczki...
To minęło, gdy on pojawił się w moim życiu. A teraz wróciło. Co, jeśli on nadal myśli o Beacie? Przyglądam się odbiciu w lustrze. Nie podoba mi się to, co widzę.
On: Przytulam ją, mówię, że kocham, ale opornie idzie to przekonywanie jej. Miesiąc bez seksu. Źle mi. Traktuję ją jak porcelanową laleczkę: "A może kawki byś się napiła? Może do kina skoczymy? Nie, telewizorek? Świetnie, też lubię!".
Powoli wracamy do równowagi. A potem... Narobiła hałasu o tę Beatę, a dwa miesiące po powrocie z wakacji okazuje się, że jej były się żeni. Ze swoją asystentką – jest w ciąży. Ona znajduje ich zdjęcie na Facebooku, jakaś usłużna "przyjaciółka" podlinkowała: "Myślałam, że chciałabyś wiedzieć".
No i się zaczyna. Płacz. Weekend w łóżku, z pudełkiem chusteczek do nosa. Wkurzam się: "Od dwóch lat jesteśmy razem, a ty, okazuje się, wciąż o nim myślisz! To co, że się żeni? Przecież ty też masz męża: mnie!". Straszna kłótnia.
Ona mówi, że wyprowadzi się do matki. No tak, do mamusi – całkiem jak Beata. Nie odzywam się. Może pospieszyliśmy się z tym ślubem?
Ona: Nie wyprowadzam się do matki. Proponuję, żebyśmy poszli na terapię par. Mówię: zależy mi na tobie. Kocham cię.
On: Terapeutka rozrysowuje "mapę rodziny": kółko i kwadrat to ona i ja. A za nią jej były mąż. Za mną moja była żona, Rafał. Mówię: no tak, Beata ciągle dzwoni – jest sama, nikogo nie ma, żal mi. Czuję się winny.
Terapeutka rysuje linie: z Beatą łączy mnie relacja silna, konfliktowa. Nadal. No i Rafał – miłość. Przecież to mój syn!
Potem ona opowiada, że śni jej się Andrzej, tamten dom... Nie rozumiem. Kocha go? Terapeutka rysuje linie: ona i Andrzej też ciągle połączeni są silną więzią.
Patrzymy na rysunek. Uderza mnie, ile osób jest w tym małżeństwie! Oni wciąż z nami są. Beata, Andrzej. Po powrocie do domu pierwszy raz rozmawiamy o tym. Oboje rozumiemy: jeśli ma się nam udać, musimy być tylko we dwoje.
Ona: Właściwie to dobrze, że zobaczyłam zdjęcie Andrzeja i jego nowej żony. Zrozumiałam: to się naprawdę skończyło. Nie kocham go, ale czuję niechęć, gniew. Nie potrafię się odciąć. Czy chciałabym wrócić do tego małżeństwa? Nigdy w życiu! Opowiadam o tym na terapii.
Prowadząca mówi, że powinnam tamto zamknąć. Wybaczyć. Poszukać w skończonym małżeństwie dobrych rzeczy. Co było wartościowe? Przy Andrzeju dojrzałam – byłam młoda, gdy wychodziłam za niego. Nauczył mnie wyrafinowanej kuchni, czucia jazzu, uwielbiałam nasze wypady na koncerty w każdy piątek.
On nie lubi gotować, woli obejrzeć mecz, zamiast iść na koncert. Żal. Ale bez jazzu i paelli da się żyć! A on daje mi to, bez czego żyć byłoby mi trudno. Dobrze mi z nim – dobrze mi ze sobą, kiedy jestem z nim.
Zaczynam w internecie szukać, co to "spalony". Za co dostaje się czerwoną kartkę? Czy ja też mogę polubić to, co on lubi? Żeby być bliżej.
On: Do tej pory myślałem, że tylko ja byłem odpowiedzialny za rozwód. Zdradzałem Beatę, zostawiłem ją z dzieckiem. Teraz widzę, że ona niczego nie zrobiła, żeby wyjść mi naprzeciw.
Wiecznie miała do mnie pretensje, byłem chodzącym bankomatem, człowiekiem z portfelem. Pozwoliłem się wepchnąć w taką rolę albo raczej wypchnąć "na out", jak na boisku.
Dlaczego miałbym czuć się w stu procentach winny? Dlaczego miałbym wiecznie korzyć się za tę winę i "odpracowywać grzechy"? Dla Beaty byłem "panem do wszystkiego". I dalej jestem.
Gdy znowu dzwoni – DVD się zacięło – mówię: "Beata, ja mam żonę i to jej naprawiam DVD. Wyjdź za mąż, a jak nie chcesz, wezwij fachowca. Do Rafała zawsze pojadę, cokolwiek by się działo. Ty radź sobie sama". Telefony od niej się kończą.
Ona: Znajduję ogłoszenie o kursie tańca w klubie niedaleko nas. Zawsze marzyłam, żeby tańczyć – jakoś nigdy nie miałam z kim. On nie jest zachwycony, ale się zgadza. No i... zostaje gwiazdą parkietu. Idzie mu lepiej niż mnie. Wciągają nas tańce latynoamerykańskie. Namiętne.
Ale najfajniejsze, że w tańcu jesteśmy właśnie "my" we dwoje, od początku nasza nowa, wspólna pasja. Teraz dopiero widzę, jaka byłam bierna przy Andrzeju. Czekałam tylko na to, co on zaproponuje, wymyśli, dostosowywałam się.
W tym małżeństwie – na początku tak samo. A przecież ja też mam na nie wpływ. Kupuję bilety na koncert Andrzej Jagodziński Trio. Dociera do mnie, że chcę, żebyśmy szli do przodu. Byli rodziną. Chcę mieć dziecko. Od pewnego czasu Andrzej mi się nie śni.
On: Niby wiedziałem, że ten moment nadejdzie. Mimo to: zaskoczenie. Widzę, że jest rozczarowana. Tłumaczę: daj mi czas, dla mnie to nie takie łatwe. Ja już mam syna.
Rafał ma prawie szesnaście lat. Coraz mniej mu jestem potrzebny. "Pokój dla dziecka" stoi pusty, zamienił się w graciarnię. Przypominam sobie, jak marzyłem, żeby mieć córkę, ale Beata narzekała, że ma tyle obowiązków, jej mama coraz starsza, chora...
Jej wystarczał Rafał. A ja właściwie nigdy nie miałem z nim tyle kontaktu: praca, nadgodziny, potem rozwód, opieka w weekendy. Tak, sam to przegapiłem. Nie byłem ojcem na sto procent. Szkoda. Przecież mam tyle do powiedzenia, przekazania. "Wiesz, spróbujmy, jeśli tego pragniesz. Ja też bym chyba tego chciał".
Ona: Przestaję brać pigułki. Może zajdę w ciążę? Rozglądam się po mieszkaniu. Jesteśmy tu prawie od trzech lat, a ciągle prowizorka: jakbyśmy się zaraz mieli wyprowadzić. Wykańczamy: zakładamy gniazdka tam, gdzie sterczały kable. Malujemy ściany. Kupujemy lampę, regał, stolik kawowy. Wybieramy razem. Dziwne, już nie zależy mi tak, żeby wszystko było "moje".
Gdy robię porządki w szafie, znajduję czarną tablicę, prezent od Aśki. Nie ma już na niej opisu Pana Idealnego. Śmiać mi się chce, bo on chyba nie spełniał większości kryteriów. I co z tego, skoro dobrze nam we dwoje?
Mam nadzieję, że ten stan trochę potrwa, zanim będziemy we trójkę. I że nawet wtedy nadal będziemy umieli być we dwoje. W końcu długo się tego uczyliśmy.
Żeby drugi związek się udał, trzeba wziąć odpowiedzialność za swoje emocje i wybory. Za to, kogo zapraszamy do miłości, i czy pracujemy nad tym, by obie strony czerpały z tej relacji satysfakcję – mówi Elżbieta Brodowska, psycholog i terapeuta.
Twój STYL: W kolejne małżeństwo wchodzimy mądrzejsi?
Elżbieta Brodowska: To zależy od tego, na ile dojrzeliśmy – na ile potrafimy wziąć odpowiedzialność za swoje życie uczuciowe. Nie tylko myśleć: aha, skoro tamten wracał późno i potem okazało się, że mnie zdradzał, to ja z tym nowym będę bardziej uważna. Przede wszystkim trzeba wiedzieć, z kim wchodzimy w bliskie relacje i na jakich zasadach.
Kiedy przyjaciółka znalazła nowego partnera, koleżanki skomentowały: "Kolejny stary dziad alkoholik". To jej wina, że wciąż tak wybiera?
Ludzie mają tendencję do fundowania sobie "powtórek z rozrywki". No bo dlaczego miła, rozsądna kobieta wciąż trafia na pijaków? Albo narcyzów? Dlaczego sympatyczny mężczyzna znów pakuje się w związek z kobietą, która nie ma dla niego czasu? Istnieje coś, co psychoanalitycy nazywają przymusem powtarzania. Jeśli najważniejsza osoba w dzieciństwie – ojciec, matka – nie zaspokoiła naszych potrzeb emocjonalnych, to będziemy być może mieli tendencję zapraszania do miłości partnerów, którzy będą opuszczać nas w ten sam sposób. Nawet jeśli z pozoru dążymy do przełamania tego schematu. Jeżeli tego nie przepracuję, nie zobaczę w partnerze kogoś odrębnego – a nie tatusia czy mamusi – to nie będę mądrzejsza.
W jaki jeszcze sposób przeszłość wpływa na teraźniejszość? Czy po zakończonym wieloletnim małżeństwie były mąż, żona, istnieje – w sensie symbolicznym – także w aktualnym związku?
Mówimy na to: duchy przeszłości. Zdradzona kobieta zaczyna nowe małżeństwo z marzeniem: "już więcej mi się to nie przydarzy". Ale pod myśleniem życzeniowym, że teraz na pewno będzie już inaczej, bo tamten był draniem, kryje się lęk, że historia się powtórzy. Bo nie udało nam się wtedy przeżyć smutku, wściekłości. Teraz drugi mąż powiedział, że będzie o 20. Jest 21, męża nie ma. A kiedy przychodzi spóźniony, ona wylewa na niego potok złości. Jego spóźnienie wywołało lawinę zdarzeń, było mechanizmem spustowym. Oberwał za byłego.
To co robić?
Po pierwsze być świadomym. Wiedzieć: niepokoję się, bo w przeszłości spóźnienie oznaczało kłopoty – kochankę. I rozumieć, że tak nie musi być teraz. Po drugie mówić: "Chciałabym, żebyś wiedział, że nie wszystkie rany z poprzedniego małżeństwa się zagoiły. Byłam oszukiwana. Nie chcę myśleć, że ty też mógłbyś mnie oszukiwać, ale nie chcę się bać. Bardzo mi pomoże, jeśli będziesz starał się być punktualny, a jeśli się spóźniasz – uprzedź mnie albo po przyjściu wyjaśnij cierpliwie, czemu tak się stało".
Znajoma powiedziała mi: "Człowiek jest jak mydło. W każdej kolejnej relacji jest go mniej dla drugiego". Bohaterka tekstu miała męża, który skłonił ją do podpisania intercyzy. Ona też potem miała trudność z dzieleniem się.
Mąż nie chciał być ze swoją żoną, ale ją mieć – jak mieszkanie, samochód. Im bardziej czujemy się zranieni, tym więcej budujemy zabezpieczeń i zapór. Ale miłość wymaga podjęcia ryzyka. Jeśli ktoś się asekuruje: fajnie, ja się teraz rozsiądę w naszym małżeństwie, a ty mnie kochaj, dawaj, domyślaj się – to po pewnym czasie się orientuje, że przestał być potrzebny partnerowi.
Z tego, co Pani mówi, wynika, że dobra komunikacja to podstawa do zbudowania dobrego związku "po przejściach".
Ważne jest, że doceniamy i na głos wyrażamy to, co partner robi świetnie, co nam się w nim podoba. Jest taka teoria pedagogiczna: żeby dziecko mogło czegoś się nauczyć, gdy jest krytykowane, trzeba powiedzieć przy okazji dwie, trzy dobre rzeczy. Ona dotyczy też dorosłych. Bo jeśli ktoś otwiera usta tylko po to, żeby mówić, czego nie lubi i co trzeba zmienić, partner jest w takim napięciu, że nastawia się wyłącznie na przetrwanie: usłyszeć, przetrzymać, zapomnieć i żyć dalej.
Jakie są więc generalne zasady szczęśliwego związku po związku?
Przepracować przeszłość. Być szczerym, otwartym, uważnym, ciekawym drugiej osoby. Akceptować, cieszyć się innością partnera. Być współodpowiedzialnym za ten tworzący się związek, mówić, czego pragniemy, potrzebujemy, chwalić i doceniać dobre strony partnera. I jeśli się tego trzymamy, mamy szansę zbudować coś naprawdę wyjątkowego. To się może udać.