Watykan jest mikroświatem mężczyzn w sutannach, ale są tu także kobiety i to nie tylko zakonnice. Magdalena Wolińska-Riedi, dziennikarka, tłumaczka, autorka książki „Kobieta w Watykanie”, żyje tam od kilkunastu lat.
Piotrowa Stolica to dla większości Piazza San Pietro i bazylika Świętego Piotra oraz Kaplica Sykstyńska z freskami Michała Anioła, dokąd ogonek zwiedzających – poza czasem pandemii, gdy Watykan się wyludnił – liczy się zawsze na godziny. Każdy turysta marzy, żeby w oknie Pałacu Apostolskiego choć mignęła mu sylwetka papieża. Próżny trud. Papa Francesco, Franciszek, bywa tam tylko w niedziele, a na co dzień mieszka w części niedostępnej, za 9-metrowymi murami, pośród zabytkowych palazzi. Do środka części wyłączonej dla zwiedzających prowadzi kilka bram. Wszystkie są jak normalne przejścia graniczne – dokładnie kontrolowane, w dodatku trzeba mieć przepustkę. Za mury wchodzi kilka tysięcy stałych pracowników i autoryzowanych gości – od elektryków po śmieciarzy, od tych, co chcą zrealizować receptę w aptece Farmacia Vaticana lub kupić telewizor w bezcłowym supermercato (duty free – można tam kupić rzeczy bez cła), po kucharki, muzealne kustoszki oraz kościelne delegacje. Po określonej godzinie, gdy ci ludzi kończą swoje prace czy odbędą zaplanowane wizyty, muszą wyjść na zewnątrz. Zostają tylko księża, armia zakonnic oraz stali mieszkańcy. Zaledwie 100 z 444 rezydentów otrzymuje specjalny paszport, zielony ze złotymi „piotrowymi” kluczami. W torebce nosi go również Magdalena Wolińska-Riedi. Polka przez ponad dziesięć lat była jedyną świecką kobietą tłumaczem sądów najwyższych Watykanu. Zrealizowała też 20 filmów o „świętym mieście” i papieżach, zaś od pięciu lat jako korespondentka towarzyszy biskupowi Rzymu w jego podróżach na świecie. Jest twarda i nie boi się dziennikarskich wyzwań – relacjonowała dramatyczne sceny po trzęsieniach ziemi, pomagała uchodźcom docierającym do Włoch przez Morze Śródziemne. Dotarła nawet na pokład amerykańskiego lotniskowca, gdzie dziennikarki w cywilu (w dodatku Polki) są rzadko wpuszczane.
Na co dzień pani Wolińska-Riedi jest matką dwóch (urodzonych na miejscu, ochrzczonych przez papieży) dziewczynek oraz żoną gwardzisty. Wydała też książkę „Kobieta w Watykanie” o zwykłym życiu w Città del Vaticano. Bo przecież jest zwykłe! Wyobraźcie sobie taką scenę. –Maddalena, zabieraj hulajnogę córki! Trzeci dzień już leży i zaraz biskup będzie dzwonić z pretensjami – żandarm w granatowym mundurze jest grzeczny, ale też służbowo stanowczy. Watykan intra-muros, ten całkiem niedostępny dla turystów, jest dwa razy mniejszy od warszawskich Łazienek. Nie dziwi więc, że wszyscy się znają, także po imieniu, a klucze do domu czasem zostają w drzwiach.
Apteka, sklep spożywczy i z towarami luksusowymi, stacja benzynowa, poczta, bank. Trzy bankomaty. Wszystko uparcie nawiązuje tu do religii i wieków historii. Karta kredytowa Tertium Millennium (Trzecie Tysiąclecie), którą firmuje Banco Vaticano, nie ma nadrukowanej bezosobowej grafiki, tylko półkule z fresku zdobiącego trzecie piętro Pałacu Apostolskiego. Nawiasem mówiąc, Banco Vaticano formalnie nie jest bankiem, lecz tzw. Instytutem Dzieł Religijnych (IOR – Istituto per le Opere di Religione). W watykańskiej placówce jest przecież kilkanaście tysięcy kont, w skarbcu zaś złożono depozyty na prawie 5 miliardów euro. Bankomaty obsługuje się po łacinie. Na ekranie wita więc napis Inseritio scidulam quaeso ut faciunddam cognoscas rationem (proszę włożyć kartę!), a potem w menu jest deductio ex pecunia (pobranie gotówki), rationum exaequatio (stan konta) czy negotium argentarium (lista operacji). Dla nas łacina to język zapomniany, a w Città del Vaticano jest językiem dyplomacji. – Po modlitwie na Anioł Pański odbywa się tradycyjna kawa. Księża ucinają sobie wtedy pogawędki właśnie po łacinie. Zresztą ten język wcale nie jest martwy. Ile ja się muszę nagłowić, gdy trzeba znaleźć znaczenie nowych słów, tych wszystkich „tłiterów czy fejsbuków”. Wszystko trzeba przetłumaczyć, uzupełnić, odświeżyć – śmieje się autorka „Kobiety w Watykanie”.
Obywatelstwo watykańskie to wyróżnienie, które wybrani otrzymują po uzyskaniu odpowiednich zgód i złożeniu świadectwa moralności. Dostała je pani Magda, której mąż był gwardzistą szwajcarskim. To jedna z dwóch uzbrojonych formacji za murami, łatwa do rozpoznania po mundurach zaprojektowanych, jak chce legenda, przez samego Michała Anioła. Z kolei żandarmi pełnią rolę przyzwoitek. Potrafią skomentować zbyt skąpy ubiór. – Wiadomo, że ze względu na szczególny charakter tego miejsca nie ma mowy o dekolcie, odsłoniętych ramionach czy mini! Tego trzeba pilnować. Spodnie rurki jakoś jeszcze uchodzą, ale bywało tak, że gdy wychodziłam na kolację do Rzymu i pasowało mi włożenie czegoś lżejszego, przebierałam się gdzieś w bramie. Inaczej się nie da. Jestem mamma z dwojgiem dzieci, ale Włosi potrafią docenić i skomentować ubranie czy makijaż. Chyba mnie lubią. Prawdopodobnie to właśnie oni zostawili mi kiedyś na wycieraczce skrzynkę z sześcioma prosecco i bilecikiem „buona giornatta” (dobrego dnia). Bardzo miły gest, więc gdy proszą o zabranie hulajnogi czy o cokolwiek, reaguję od razu.