Jego zabawny i przekonujący wykład o feminatywach obejrzało na YouTubie już blisko 350 tysięcy osób. Wiele przekonało się do słów: chirurżka, architektka czy ministra. Polonista Maciej Makselon znakomicie tłumaczy zawiłości współczesnego języka. My pytamy go, o co chodzi z językiem inkluzywnym i czy potrzebne są nam "osobatywy".
Twój STYL: Co to takiego „język inkluzywny”?
Maciej Makselon: Włączający, odpowiedzialny, wrażliwy. Otwierający się na innych, w tym na osoby, które do tej pory miały w języku mniej miejsca. Od razu zaznaczę – nie jest tak, że jeśli dajemy przestrzeń jednym, to musimy usunąć tych bardziej obecnych czy dominujących – a w naszym języku do tej pory byli to biali heteroseksualni mężczyźni. Polszczyzna nie jest puszką szprotek, gdzie miejsce jest ograniczone. Bardziej przypomina balon, który może się mocno rozciągnąć. Chodzi o to, by językowa przestrzeń była otwarta i empatyczna. By dostrzegać potrzeby innych i zauważać ich obecność. Dziś najwięcej mówi się o języku inkluzywnym w kontekście osób LGBTQ+. I tu stosowane są różne rozwiązania: neutratywy, dukaizmy, osobatywy, iksatywy, formy z podłogą.
Dużo nowych wyrazów...
Dukaizmy to formy „postpłciowe”, które stworzył Jacek Dukaj w Perfekcyjnej niedoskonałości. To formy takie jak „przyszłum”, „powiedziałum”, „onu”, „jenu”. Neutratywy to formy używające neutralnych rodzajowo sufiksów. Czyli np. „redaktorze”,„autorzyszcze”, które gramatycznie pasują do rodzaju neutralnego czy – gdybyśmy chcieli korzystać z tradycyjnej nazwy – rodzaju nijakiego. Czasowniki w pierwszej osobie liczby pojedynczej brzmiałyby w rodzaju tak: „powiedziałom”, „szłom”, „zrobiłom”. Mogą wydawać się nam osobliwe, bo nie jesteśmy do nich przyzwyczajeni, ale mają tradycję w polskiej literaturze. U Stanisława Lema Ziemia zaraz po akcie stworzenia – jeszcze nim „uczuła napływ płci tak gwałtowny” – używała wobec siebie rodzaju neutralnego właśnie. „(…) w powstałej ciszy uczyniłom jeszcze jeden mały krok”. U Sienkiewicza Słońce, rodzaju neutralnego przecież, stwierdza „Byłom w Lipińcach”.
A co to są formy z x czy z podłogą?
„Powiedziałxś” czy „wróciłxś”. To formy, które sprawdzają się w piśmie, lecz sprawiają trudność w mowie. Mamy również „osobatywy”, które – pewnie przez brak osłuchania – również zwracają uwagę części osób. Niektórzy mówią, że zwrot „osoba studencka” im „nie brzmi”. To oczywiście mało konkretne, subiektywne kryterium, ale trudno z nim dyskutować. Ale oprócz „osoby studenckiej” mamy również „osobę studiującą”, której brzmienie dziwić już chyba nie powinno. To forma realizująca dobrze znany schemat. W PKP od dawna słyszymy, że „osoby wysiadające prosimy o zabranie bagażu” i nikogo to nie szokuje. A to sposób, by zwrócić się do wszystkich, bez względu na płeć. Kiedy jesteśmy zapraszani na wesele, to też najczęściej z osobą towarzyszącą. Naturalny zwrot, który dopuszcza mnogość opcji. Możemy przyjść z mężem, narzeczoną, przyjacielem. I w takich sytuacjach osobatywy nam nie przeszkadzają, ale w kontekście binarności budzą opór części społeczeństwa.
Dlaczego?
To pewnie pytanie bardziej do osoby zajmującej się psychologią, ja jestem polonistą. Ale pewnie nie bez znaczenia jest to, że wiele osób, ja również, wychowywało się w binarnym porządku świata. Wielu rzeczy nie rozumiemy. Ale czy brak zrozumienia powinien być przyczynkiem do nietolerancji? Nie pojmuję wielu rzeczy w materii matematyki, fizyki czy chemii. Nie jestem teraz w stanie wytłumaczyć, czym są kwarki. Ale to nie powód, żeby negować ich istnienie lub z nimi walczyć.
Kiedyś w dyskusji powiedziałam koledze, który odrzuca język inkluzywny, że dzięki „dziwnym” jego zdaniem zwrotom niektórzy ludzie mogą poczuć się po prostu dobrze.
I co on na to?
Że jego życie nie polega na tym, by sprawiać przyjemność obcym.
Ale tu nie chodzi o sprawianie przyjemności, raczej o to, by nie sprawiać komuś przykrości. Kolega stawia na szczycie piramidy potrzeb siebie, ignorując potrzeby innych. I może nawet to jest okej, niech będzie. Ale jeżeli równocześnie nie będziemy szanować innych, to jako społeczeństwo daleko nie zajdziemy. Jeżeli poprosiłbym kogoś, żeby nie mówił do mnie „Maćku”, bo – dajmy na to – nie lubiłbym tego spieszczenia, to on też zignoruje taką prośbę, bo „nie jest od tego, żeby mi sprawiać przyjemność”? Czy konsekwentnie sięgałby po formę, która mi nie odpowiada? To nie tylko brak kultury, ale też zachowanie przemocowe. Hiperbolizując: co by było, gdybym lubił policzkować ludzi w trakcie rozmowy? Mogę to robić? Taką miałbym potrzebę, a nie jestem od tego, by ludziom sprawiać przyjemność. Jestem od tego, by sprawiać przyjemność sobie nawet kosztem innych.
Ale tu wchodzimy w naruszalność cielesną…
A przy nazywaniu kogoś tak, jak on nie chce, mówimy o naruszaniu godności. Pytając o imię, zapytywaliśmy kiedyś „jak pana godność?”. I tę godność powinniśmy szanować.
Porozmawiajmy o konkretach – jak mówić o ludziach starych?
Osoby dojrzałe, seniorzy, seniorki. Ale w przypadku osób starszych w inkluzywności chodzi też o bezpośrednią komunikację z nimi, bo zdarza nam się je infantylizować. A w ten sposób odejmujemy im sprawczość. Podobnie jest w przypadku osób z niepełnosprawnościami.
Dlaczego „osoba z niepełnosprawnością”, a nie „niepełnosprawna”?
Jeśli mówimy „osoba niepełnosprawna”, stawiamy niepełnosprawność w centrum, jako coś, co tę osobę determinuje. To tak, jakby o mnie mówić, że jestem osobą niedowidzącą, bo noszę okulary. Czy to kwintesencja mojej osoby? Nie. Jestem polonistą, redaktorem, kociarzem, mężczyzną. Podobnie w przypadku niepełnosprawności – to tylko jeden z przymiotów. A osoba, o której mowa, może mieć wiele innych cech, może słuchać określonej muzyki, pracować jako księgowa, mieć zdolności plastyczne, interesować się filatelistyką. Używając określenia „osoba niepełnosprawna”, zamykamy ją w tej niepełnosprawności. Definiujemy tylko przez nią.
Co masz na myśli, kiedy mówisz, że „infantylizujemy” osoby starsze czy z niepełnosprawnością?
Wielokrotnie byłem świadkiem sytuacji, kiedy ktoś nie rozmawiał bezpośrednio z osobą z niepełnosprawnością, tylko z opiekunem lub opiekunką, nawet kiedy dopytywał o informacje dotyczące osoby, która była obecna. Takie zachowanie odbiera podmiotowość. Przypuszczam, że większość z nas pamięta z dzieciństwa sytuacje, w których byliśmy gdzieś z rodzicami, pojawił się inny dorosły, który – by dowiedzieć się czegoś o nas – zwracał się do rodziców. „A jak ona/on się uczy? A ile ma lat?”. I chociaż ta rozmowa dotyczyła nas, zostaliśmy wypchnięci poza nawias. Infantylizować osoby z niepełnosprawnościami możemy również, gloryfikując ich codzienne czynności. Wyobraźmy sobie, że na początku naszego spotkania zwróciłbym się do ciebie: „Ale jesteś dzielna, że sama tu dotarłaś. To przecież tak daleko i jest tak niebezpiecznie na drodze, a ty dałaś radę. Jesteś bohaterką”. Nie czułabyś się zinfantylizowana? Jeśli nie powiedzielibyśmy czegoś osobie bez niepełnosprawności, prawdopodobnie nie powinniśmy tego mówić osobie z niepełnosprawnością.
A jak mówić o ciemnoskórych Polakach? Afroamerykanin nie pasuje, ale spotkałam się z określeniem Afropolka.
Bardzo mi się podoba Afropolka.
A „osoba ciemnoskóra” jest OK?
Jeżeli dobrze pamiętam, to same osoby zainteresowane jako formę preferowaną najczęściej wskazywały określenie „czarny”. Jednoznacznie pejoratywnie nacechowane jest słowo „Murzyn”, choć nie zawsze w ten sposób myśleliśmy. Ale gdy się nad tym zastanowić, to „Murzyn” jest przecież synonimem „niewolnika”. Gdybym powiedział, że „muszę sobie znaleźć murzyna do pomalowania mieszkania”, to przecież nie chodziłoby o to, że chcę znaleźć osobę czarną, tylko kogoś, kto mi to zrobi za darmo, kogo wykorzystam. To słowo jest jednoznacznie negatywnie obciążone frazeologią: „murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść”, „Sto lat za murzynami”, „robić za murzyna” i tak dalej.
Zaraz podniesie się chór, że przecież „Murzynek Bambo w Afryce mieszka”, sam Julian Tuwim tak napisał. I co? Usunąć wierszyk z kanonów?
Nie uważam, by usuwanie dzieł kultury było dobrym pomysłem. Myślę jednak, że warto opatrywać je odpowiednim komentarzem. Ale też sądzę, że każda rozumna, czująca i odrobinę znająca kontekst kulturowy osoba, która przeczyta dziś Murzynka Bambo, zauważy, jaki wydźwięk ma ten wierszyk. I nie chodzi nawet o słowo „Murzynek”. Główny bohater utworu przedstawiany jest jako istota tylko odrobinę mądrzejsza od małpki! Żeby była jasność: nie chcę zarzucać Tuwimowi rasizmu, w tamtych czasach ten wierszyk miał nawet pewnie oswajać z czymś nieznanym. Jednak z dzisiejszej perspektywy ta – powiedzmy nawet, że serdeczna – stereotypizacja czarnego człowieka, przedstawienie go jako postaci praktycznie półzwierzęcej, nie wypada najlepiej. Nie jestem jednak za tym, żeby wyrzucać niepasujące do dzisiejszego świata rzeczy z list lektur, cenzurować czy przepisywać na nowo, o czym też słychać coraz częściej. Teksty, które się kulturowo zdezaktualizowały, można przecież objaśniać. Cenzura nigdy nie jest dobra, a poza tym, czy takie przepisywanie albo wymazywanie niewygodnych tekstów nie jest udawaniem, że danego problemu nie było? Że na przykład nie istniał rasizm? Idąc dalej: czy mamy przepisywać klasyki literatury, żeby było w nich więcej kobiet głównych bohaterek, by była równa reprezentacja? Mamy udawać, że Zbyszko z Bogdańca był Zbigniewą? Oczywiście nowe adaptacje dzieł kultury mogą iść w tę stronę i może to być nawet wartościowe, ale zmienianie oryginałów byłoby przekłamywaniem obrazu przeszłości.
Wiemy, że lepiej mówić Rom niż Cygan. Ale czasem Rom sam bez oporu mówi o sobie Cygan.
On może. Podobnie jak czarny może powiedzieć o sobie Murzyn.
Dlaczego?
Bo może to być chociażby próba ponownego przywłaszczenia słowa. Odzyskania nad nim władzy.
A co z ekonomicznością? Język inkluzywny to dużo słów. Np. „osoba w kryzysie bezdomności” zamiast krótkiego „bezdomny”.
Zajmuje dużo miejsca i energii? Może i tak. Ale może jest to wysiłek, który warto podjąć, żeby komuś w języku było… mniej źle.
A co w sytuacji, kiedy zwracamy się do grupy? Język inkluzywny komplikuje nawet proste komunikaty.
Zgadza się, często musimy wybierać między formami ekonomicznymi a inkluzywnymi. Oczywiście są sytuacje, w których ważne jest jak najszybsze przekazanie komunikatu. Ale są też sytuacje, w których możemy zadbać o to, by wszyscy poczuli się włączeni, kiedy możemy powiedzieć na przykład „drogie osoby studiujące, przyszłyście…”. Od razu zaznaczę, że kiedy mówię „osoby studenckie czy studiujące”, to nie oznacza, że zwracam się tylko do osób niebinarnych. To największy zbiór, w którym są i studenci, i studentki, i osoby niebinarne – wszyscy. Podobnie, kiedy mówimy „osoby zgromadzone”, też obejmujemy wszystkich. Ale możemy też użyć ekonomicznego i inkluzywnego zarazem zwrotu: „drodzy państwo”.
Skoro język pięknie się rozciąga i wszystko się w nim zmieści, dlaczego tak trudno nam zaakceptować nowe formy?
Po pierwsze dlatego, że ta kwestia została upolityczniona. Jako społeczeństwo jesteśmy spolaryzowani, a wiele działań równościowych jest identyfikowanych z radykalną lewicą. Naturalne jest też, że czasem, gdy w języku pojawia się coś nowego, chcemy z tym walczyć w imię „obrony” tegoż języka. Nawet gdy bronić go nie trzeba. Poza tym jesteśmy po prostu przywiązani do językowych rytuałów, nie lubimy zmieniać przyzwyczajeń. Oczywiście rozmowa z osobą niebinarną wymaga od nas na początku wysiłku, podobnie jak bardziej inkluzywne ujmowanie w języku wszystkich. Ale nie twórzmy narracji, wedle której jest to wysiłek ogromny. To drobne zmiany, uważność, empatia.
Czy to okej zapytać niebinarną osobę, jak chce, żeby do niej mówić?
Pewnie. Można też rozpocząć konwersację w taki sposób, który da nam te informacje. Mogę zacząć od przedstawienia się „Maciej, jestem redaktorem”. Jeśli ty powiesz, że jesteś dziennikarzem, a nie dziennikarką, będę wiedział, że nie chcesz, bym używał feminatywów. A kiedy mi powiesz, że jesteś osobą dziennikarską, też będę wiedział, jak się do ciebie zwracać.
Jeśli nie stworzymy w języku miejsca dla osób niebinarnych, to tak, jakbyśmy ich nie widzieli, jakby nie istniały w naszej rzeczywistości?
Nie mieliśmy w języku słowa „komputer”, dopóki nie pojawiły się komputery. Ale teraz te komputery są. A jesteśmy w stanie o nich rozmawiać, ponieważ mamy słowa, którymi możemy je opisać. Osoby niebinarne były w rzeczywistości od zawsze, ale dopiero teraz, dzięki zmianom kulturowym, zyskały większą widoczność. Jeżeli chcemy zauważać ich istnienie i chcemy, by język oddawał złożoność świata, powinniśmy zwracać na to uwagę. Świat nie jest czarno-biały. Dlaczego więc język miałby taki być?
Wiele słów inkluzywnych może jednak brzmieć dziwnie, np. osoba niskorosła.
Mnie dziwnie brzmią rajstopy – no bo jak to, raj dla stóp? Oczywiście wiem, że nie taka jest etymologia tego słowa, ale mogę mieć takie skojarzenie, prawda? Kiedyś przeszkadzało mi słowo „kołdra”, bo u mnie w domu mówiło się kołudra. Paskudnie brzmiała mi poprawna forma tylko dlatego, że byłem przyzwyczajony do innej. Ale nasze przyzwyczajenie nie jest problemem, problem zaczyna się wtedy, kiedy zaczynamy to przyzwyczajenie traktować jako ostateczny punkt odniesienia dla wszystkich i dla wszystkiego. A przecież nasze doświadczenie językowe, nasza praktyka językowa nie są jedynymi możliwymi, jedynymi poprawnymi czy jedynymi akceptowalnymi. Język jest dobrem wspólnym.
*Maciej Makselon: polonista, który otacza redaktorską opieką książki wydawnictwa W.A.B. Poza tym prowadzi on również autorskie zajęcia z pracy redaktorskiej i podstaw kreatywnego pisania na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Maciej Makselon regularnie zapraszany jest na różnego rodzaju warsztaty i konferencje związane z pisaniem i językiem. Nasz ekspert prowadzi też komercyjne szkolenia z kreatywnego pisania. Niekiedy można spotkać go w jury konkursów literackich. Na Instagramie obserwuje go blisko 50 tysięcy osób.