Amanda Seyfried długo walczyła z wizerunkiem uroczej, nieco naiwnej blondynki. Ale udało jej się wyskoczyć z tej szufladki i dziś konsekwentnie wybiera nieoczywiste, skomplikowane role. Najnowsza? Policjantka zmagająca się z kryzysem opioidowym na ulicach Filadelfii.
Spis treści
Sukces przyszedł szybko. Amanda Seyfried miała 19 lat, kiedy na ekrany weszły „Wredne dziewczyny”, film opowiadający o licealnej hierarchii i pogoni za popularnością, który błyskawicznie doczekał się wśród nastolatków statusu kultowego. A grające główne role Rachel McAdams, Lindsay Lohan i właśnie Amandę wyniósł na szczyt popularności. Seyfried wkrótce zagrała w kilku komediach romantycznych, które królowały w box-office, dreszczowcu „Chloe” z Liamem Neesonem i Julianne Moore oraz hitach „Mamma Mia!” i „Les Misérables: Nędznicy”. Grała dużo, raz w lepszych, raz w gorszych produkcjach, ale wciąż brakowało w jej dorobku roli, która pokazałaby, jak ogromny ma talent.
Wszystko się zmieniło, gdy w 2020 r. wystąpiła w produkcji Davida Finchera „Mank” – rok później za postać Marion Davies otrzymała nominację do Oscara dla najlepszej aktorki drugoplanowej. Co prawda statuetki nie zdobyła, pokonała ją wtedy Youn Yuh-jung z koreańskim filmem „Minari”, ale od tego momentu Seyfried zaczęła dostawać kompletnie inne propozycje. W 2023 r. znów było o niej głośno, za rolę w miniserialu „Zepsuta krew” została nagrodzona Złotym Globem i Emmy. Aktorkę coraz częściej można zresztą zobaczyć na małym ekranie. W 2023 wystąpiła razem z Tomem Hollandem w znakomitym „W tłumie”, a teraz na platformę MAX trafiła ekranizacja głośnej, poruszającej powieści Liz Moore „Rzeka odchodzących dusz”, która znalazła się na liście bestsellerów „New York Timesa”. Amanda wciela się w niej w policjantkę pracującą w Kensington, niebezpiecznej, dotkniętej kryzysem opioidowym dzielnicy Filadelfii. Jej Mickey zna tam każdą uzależnioną dziewczynę i jej historię. Gdy młode kobiety zaczynają w dziwnych okolicznościach umierać, nikt poza nią - ani pozostali policjanci, ani media - nie przejmuje się ich losem, bo to „tylko” bezdomne narkomanki. Ale dla Mickey śledztwo jest sprawą osobistą, bo zaginęła również jej młodsza siostra, która prostytuowała się, żeby zdobyć pieniądze na narkotyki.
PANI: Akcja twojego nowego serialu rozgrywa się w wielkiej metropolii, ale ty podobno porzuciłaś miasto i wyprowadziłaś się na farmę. To prawda?
AMANDA SEYFRIED: Zawsze miałam takie marzenie. Wychowywałam się na przedmieściach Allentown w Pensylwanii i już wtedy chciałam uciec z miasta i zostać farmerką. Oraz nauczyć się jazdy konnej, bo kiedy byłam mała, mojej rodziny nie było stać na lekcje. A że marzenia należy spełniać, to wyprowadziliśmy się z mężem i dziećmi na wieś. Mamy cztery kucyki, osiem koni, trzy kaczki, trzy pawie, 20 kurczaków, osiem gęsi, a także koty i psa. Kiedy nie jestem na planie, czas upływa mi na opiece nad zwierzętami. Karmię je, sprzątam w zagrodach, zbieram jajka. Uprawiam też przydomowy ogród warzywny, w którym rosną m.in. ogórki i papryka. Rodzina uważa chyba, że farma kompletnie zawładnęła moim umysłem, bo ostatnio dostałam na urodziny osła. (śmiech) Ale to prawda, że im jestem starsza, tym więcej satysfakcji daje mi takie proste życie blisko natury. Lepiej rozumiem samą siebie i zaczęłam doceniać drobne przyjemności.
Naprawdę sama zajmujesz się zwierzętami?
Robię przy nich większość rzeczy. Oczywiście mam też pomoc, chociażby ze względu na zawodowe wyjazdy, ale to nie jest tak, że ktoś inny zajmuje się prowadzeniem farmy, a my z mężem tylko sobie siedzimy na werandzie, nadzorujemy czyjąś pracę i podziwiamy przyrodę.
Nie brakuje ci miasta?
Nasze gospodarstwo nie jest daleko od cywilizacji, znajduje się w stanie Nowy Jork, więc często bywam w mieście. Lubię jego energię, ale już nie potrafiłabym na stałe tam mieszkać. Odzwyczaiłam się od zawrotnego tempa życia w NY, bo tam wszyscy gdzieś pędzą, coś załatwiają, gdzieś się spieszą. A ja już żyję w slow motion. (śmiech)
Jak udaje ci się pogodzić to sielskie życie na wsi z pracą?
Wszystko jest kwestią dobrego planowania. Ale przyznaję, że zapewne nie dałabym rady, gdyby nie ogromna pomoc mojej mamy, która wprowadziła się do nas po tym, jak urodziłam dzieci, i zajmuje się wnukami podczas mojej nieobecności. Jest naprawdę wspaniałą babcią, dlatego kiedy wyjeżdżam na plan gdzieś daleko, na kilka czy kilkanaście tygodni, jestem spokojna, bo wiem, że dzieci są zaopiekowane i bezpieczne. To daje ogromny komfort.
Wyświetl ten post na Instagramie
Karierę rozpoczynałaś od występów w operach mydlanych. Było ciężko?
Telenowele to prawdziwa szkoła przetrwania w tym zawodzie. Wszystko, co robię teraz, jest w porównaniu z tamtymi produkcjami bułką z masłem. Czułam się wtedy, jakby ktoś wrzucił mnie na głęboką wodę i kazał szybko nauczyć się pływać. Nigdy nie dostawałam całego scenariusza – wręczano mi 30 stron tekstu, a następnego dnia musiałam znać go na pamięć i powiedzieć swoje kwestie na planie. Dlatego podziwiam aktorów, którzy wiążą się z takimi produkcjami na długie lata. To jest ciężka harówka, której na dodatek ludzie kompletnie nie doceniają i uważają za sztukę niskich lotów. Ja grałam w telenoweli tylko kilka miesięcy, bo pewnego dnia dowiedziałam się, że scenarzyści pozbyli się mojej postaci i zostałam zwolniona. Może nie byli zadowoleni z mojego tempa pracy? Tego nie wiem, ale nie żałuję tamtego doświadczenia. Bo nauczyłam się dzięki niemu ciężkiej pracy i postawiłam pierwsze kroki w zawodzie.
A co cię do niego przyciągnęło?
Marzyłam, żeby grać czarne charaktery. (śmiech) Jako widza zawsze fascynowało mnie, co kryje się za makabrycznymi wydarzeniami. Co poszło w życiu bohatera nie tak, że zszedł na złą drogę? Bo nikt z nas przecież nie rodzi się zły, to jest wypadkowa jakichś wydarzeń, które nam się przytrafiają. Jako aktorzy odgrywający takie postaci staramy się je zrozumieć i w pewien sposób wytłumaczyć, czemu stały się takie, a nie inne. Ta chęć stawiania się w różnych sytuacjach przyciągnęła mnie do aktorstwa.
Była jakaś aktorka, która stała się dla ciebie inspiracją?
Jako nastolatka zauroczyłam się Claire Danes, kiedy zobaczyłam ją w „Romeo i Julii” Baza Luhrmanna. Jej Julia Capuletti była pełnokrwista, a jednocześnie urzekała naturalnością. Claire stała się dla mnie niedoścignionym wzorem, do którego wciąż dążę. Może kiedyś mi się uda.
Wyświetl ten post na Instagramie
To właśnie ta rola przyniosła młodziutkiej Claire Danes olbrzymią popularność, tak jak tobie młodzieżowy hit „Wredne dziewczyny”.
Kiedy poszłam na casting, miałam 17 lat i najwidoczniej musiałam się spodobać, bo kazano mi niezwłocznie stawić się w Los Angeles na testy przed kamerą. Tam spotkałam się z Lindsay Lohan, Blake Lively i Lacey Chabert, którą uwielbiałam w serialu „Ich pięcioro”. Nie mogłam uwierzyć, że siedzę z nią w jednym pokoju i zaraz będziemy razem odgrywać jakąś scenę. Niestety, nie dostałam roli, o którą się ubiegałam, czyli Reginy, przywódczyni ekipy szkolnych wrednych dziewczyn. Ją ostatecznie zagrała Rachel McAdams. Byłam załamana, bo myślałam, że to już koniec mojej kariery, że właśnie zaprzepaściłam wielką życiową szansę. Na szczęście potem dostałam telefon, że producenci widzą mnie jako przyjaciółkę Reginy, Karen, w którą początkowo miała wcielić się właśnie Blake Lively. Ale ona zrezygnowała, bo kolidowało to z jej innymi zobowiązaniami, więc zapytano, czy zgodziłabym się zagrać. Byłoby szaleństwem, gdybym odmówiła. Jednak nawet w najśmielszych snach nie zakładałam, że ten film stanie się tak wielkim hitem. Myślę, że popularnością przebił nawet „Mamma Mia!”, gdzie zagrałam z Meryl Streep.
Miałaś jakieś obawy po zagraniu w tych filmach?
Że zostanę zaszufladkowana jako ta wiecznie uśmiechnięta, trochę naiwna, może wręcz głupiutka blondynka. Dlatego zaczęłam szukać produkcji, które pozwoliłyby mi pokazać się z innej strony. Tak trafiłam na scenariusz do „Zabójczego ciała”, w którym udało mi się zagrać kujonkę. I tej drogi staram się konsekwentnie trzymać. Moje ostatnie produkcje to „Seven Veils”, w którym wcielam się w reżyserkę teatralną mierzącą się ze swoją traumą, czy serial „Rzeka odchodzących dusz”, gdzie gram policjantkę patrolującą filadelfijskie ulice pełne osób w kryzysie bezdomności, uzależnionych od opioidów i dziewczyn sprzedających swoje ciała, żeby zarobić na działkę. Wiesz, ile pracy mnie kosztowało, żeby reżyserzy w ogóle zaczęli brać mnie pod uwagę do takich ról? Mnóstwo…
Zawsze wierzyłaś, że uda ci się wyjść z szufladki sympatycznej blondynki?
Nie miałam aż tyle wiary w siebie. Długo bałam się odrzucać kolejne, podobne do siebie role, bo nie chciałam zostać bez pracy. Więc ze strachu je przyjmowałam, a jednocześnie czułam, że stoję w miejscu i aktorstwo przestaje sprawiać mi przyjemność czy przynosić satysfakcję. Tylko nie umiałam zaryzykować… Może podskórnie bałam się zmian. Na pewno bałam się też, że kogoś urażę, odrzucając rolę i przestanę być akceptowana w środowisku. Dużo czasu zajęło mi zrozumienie, że przecież nie wszyscy muszą mnie lubić, nie wszystkim muszę się podobać. Ale gdy już to zrozumiałam, poczułam ulgę.
O rolę Mickey w serialu „Rzeka odchodzących dusz” podobno też musiałaś powalczyć. Recenzenci porównuję produkcję do rewelacyjnego „Mare z Easttown” z Kate Winslet.
Mickey to kobieta, której życie wciąż rzuca kłody pod nogi, ale ona idzie przez nie z podniesioną głową. Marzyłam, żeby ją zagrać, od momentu kiedy przeczytałam książkę Liz Moore. Ale nie wiedziałam jeszcze wtedy, że będzie ekranizowana. Powieść mną wstrząsnęła, bo opowiada o prawdziwym, ogromnym problemie, którym jest w Stanach Zjednoczonych uzależnienie od opioidów. Statystyki pokazujące, ile osób tygodniowo umiera z powodu fentanylu i jemu podobnych, są zatrważające. W ostatnim dziesięcioleciu wskaźnik zgonów spowodowanych przedawkowaniem wzrósł wśród mieszkańców USA o 279 proc.! Dlatego historia policjantki Mickey, która przez opioidy straciła mamę, a teraz traci siostrę, dogłębnie mnie poruszyła. Kryzys opioidowy to nie jest zjawisko, o którym się tylko czyta reportaże w gazetach, to jest coś namacalnego. Nasz serial kręciliśmy w dzielnicy Kensington w Filadelfii i na własne oczy widziałam, jak narkotyki potrafią zniszczyć życie. Właśnie takie historie chcę opowiadać.
Wyświetl ten post na Instagramie