Po pierwszym dniu na planie „Seksu w wielkim mieście” chciała uciec, bo bała się łatki aktorki serialowej. Lecz choć Sarah Jessica Parker jest przeciwieństwem swojej bohaterki i nie zgadza się z jej wyborami, to właśnie dzięki roli Carrie Bradshaw stała się ikoną małego ekranu.
Spis treści
PANI: Niedawno w telewizji zadebiutował trzeci sezon serialu „I tak po prostu”, gdzie ponownie wcielasz się w ikoniczną Carrie Bradshaw, a niedawno przyznałaś, że po nakręceniu pilota do „Seksu w wielkim mieście” chciałaś uciec z planu. Uważałaś, że zagranie w serialu będzie krokiem wstecz w twojej karierze. Dlaczego?
Sarah Jessica Parker: Miałam wtedy 33 lata i telewizja wyglądała zupełnie inaczej niż teraz. Zresztą nie tylko jakość produkcji wydawała mi się problematyczna. To były czasy, gdy nie było miniseriali, z założenia każdy tytuł miał się ciągnąć się przez kilka sezonów. Aktor podpisywał więc wieloletni kontrakt, którego on sam przez liczne kary i obostrzenia nie mógł zerwać, tylko studio mogło to zrobić. Związanie się z telewizją było jak podpisanie cyrografu. Dlatego po nakręceniu pierwszego odcinka po prostu się wystraszyłam. Nie miałam pojęcia, jaki będzie efekt końcowy: czy to, co właśnie robimy, wyjdzie interesująco, czy może „Seks w wielkim mieście” okaże się kompletnym niewypałem. Przez moment myślałam, że podpisując ten papier, popełniłam największy błąd swojego życia. Ogarnął mnie strach, że przez udział w serialu długo nie będę mogła zagrać w żadnym filmie czy sztuce na Broadwayu, a teatr zawsze był dla mnie bardzo ważny. Bo co, jeśli producenci „Seksu…” będą potrzebowali mnie na planie i studio nie wyrazi zgody na inne projekty? Jak się później okazało, bardzo mocno się myliłam. HBO nie było taką telewizją, która zawłaszczała aktora. Niestety, nie miałam wtedy obok siebie nikogo, kto by mi wszystko wyjaśnił i mnie uspokoił, przez co bardzo mocno to odchorowałam. Kiedy zrozumiałam, że moje obawy są irracjonalne, spadł mi kamień z serca.
Czy to prawda, że często w siebie nie wierzysz?
Nie wiem, czy można to nazwać niewiarą w siebie, ale trudno jest mi przyjmować komplementy. I zdarza mi się podważać ich szczerość. Bo kiedy ktoś mówi mi, że jestem piękna czy seksowna, wyczuwam w tym fałsz. Moim zdaniem po prostu dobrze się prezentuję. Dbam o siebie i zwracam uwagę na strój, ale nie jestem żadną pięknością. Kiedy patrzę w lustro, widzę mnóstwo niedoskonałości. Ja się sobie nie podobam. Pracuję nad tym, ale wciąż nie potrafię się sobą zachwycić. Czasem zastanawiam się, co mogłabym różnymi zabiegami poprawić, ale nigdy nie znajduję w sobie na tyle dużo determinacji, by te plany zrealizować. A może po prostu się boję? Chodzę oczywiście do dermatologa, dbam o skórę, ćwiczę, by moje ciało cały czas było w formie i utrzymywało jędrność, ale nie potrafię się zdecydować na to, żeby np. położyć się na stole chirurga. Chociaż kto wie, bo moje kompleksy z wiekiem niestety się nasilają…
Dlaczego?
Z powodu społeczeństwa, które wszystko cały czas komentuje. Pamiętam, jak kilka lat temu wystartowaliśmy z pierwszym sezonem „I tak po prostu”, a w prasie zaczęły pojawiać się liczne artykuły na temat tego, jak my, aktorki, bardzo się zestarzałyśmy. Zaczęto wypominać mi siwe włosy, zmarszczki. Często zestawiano moje obecne zdjęcia z tymi z pierwszego sezonu „Seksu w wielkim mieście”, czyli z 1998 r., pokazując, jak bardzo się zmieniłam. A przecież te fotografie dzieli grubo ponad 20 lat! Wtedy byłam dziewczyną po trzydziestce, a teraz jestem sześćdziesięciolatką. Miałam wrażenie, że autorzy tych artykułów oczekują ode mnie, że powinnam się ponaciągać i powypełniać, żeby nie „obrażać” ich poczucia estetyki, nie „epatować” dojrzałością. Bo zdecydowana większość tekstów, która się wtedy ukazywała, miała bardzo negatywną wymowę – jakby starzenie się było czymś złym. Zauważyłeś, że mężczyzn nigdy się w ten sposób nie opisuje? Wy jesteście traktowani jak wino… Nic więc dziwnego, że kobiety boją się procesu starzenia, że potrafi nas to wpędzać w depresyjne myśli, czego efekt jest taki, że zwracamy się w stronę bardzo inwazyjnej medycyny estetycznej. Ale wtedy z kolei pojawiają się komentarze: „Zobacz, jak się ponaciągała!”. Cztery lata temu, kiedy startowaliśmy z „I tak po prostu”, bardzo mnie to wszystko bolało. Dwa sezony później mam już większy dystans do tych komentarzy i jestem silniejsza. Ale czy na pewno? To się okaże, bo dopiero startujemy z promocją.
Wyświetl ten post na Instagramie
Niestety aktorki są wystawione na ciągłą, często bezlitosną ocenę. Dlaczego w ogóle zainteresowałaś się tą profesją?
Z biedy. Naprawdę! Pochodzę z dużej rodziny, mam siedmioro rodzeństwa, a moim rodzicom nie powodziło się najlepiej. Ja z kolei nie byłam zbyt dobrą uczennicą, więc nie mogłam liczyć na spektakularną karierę zawodową. Ale okazało się, że kamera mnie lubi. Zaczęłam grać, mając osiem lat, i potem kolejne propozycje – mniejsze czy większe – cały czas się pojawiały. A za nimi szły pieniądze, które pomagały rodzicom opłacić rachunki czy zapełnić lodówkę. Dzisiaj już jestem w zupełnie innym miejscu, ale ten znany z dzieciństwa irracjonalny lęk, że kiedyś zabraknie mi środków do życia, cały czas siedzi z tyłu mojej głowy. Nigdy nie uwolniłam się od tych myśli.
O czym wtedy marzyłaś?
O nowych butach. Wiem, że to zabrzmi płytko, ale od kiedy pamiętam, uwielbiałam buty, a nie było mnie na nie stać. A wiesz, co dokładnie lubiłam z nimi robić? Wąchać je. (śmiech) Miałam obsesję na punkcie zapachu nowych butów. Może dlatego zaczęłam je też projektować (Sarah Jessica Parker ma sieć butików pod nazwą SJP Collection, z których flagowy mieści się przy 31 West 54th Street w Nowym Jorku, dokładnie w miejscu, gdzie przez lata istniał butik Manolo Blahnika –przyp. red.). Spełniłam dzięki temu moje najskrytsze dziecięce marzenie.
Widzowie utożsamiają cię z Carrie?
Cały czas. I to nie tylko widzowie, ale także dziennikarze! Podczas wywiadów nieustannie słyszę pytania, jak powinna się zachować Carrie w takiej lub innej sytuacji, jakbym ja miała doskonale to wiedzieć. To zabawne, bo jestem kompletnie inna od postaci, którą grałam w „Seksie w wielkim mieście” czy gram teraz w „I tak po prostu”. Nie ma chyba ani jednej rzeczy, która by nas z Carrie łączyła, poza miłością do butów oczywiście. To tak, jakbyśmy stanęły na rozdrożu i ja z moimi wyborami poszłam w lewo, a ona w prawo. Ja postawiłam na stałość w uczuciach, ona cały czas szuka prawdziwej miłości. Ja zapragnęłam być matką trójki wspaniałych dzieci, ona stawia na siebie. Ja nie przykładam aż takiej wagi do mody i tego, by być na czasie ze wszystkimi trendami – ona musi je nawet o jeden krok wyprzedzać. To jest trochę tak, jakbym patrzyła na swoje totalne przeciwieństwo. Krótko mówiąc, moje życie nie jest tak ciekawe i kolorowe, jak życie Carrie. Na szczęście! (śmiech)
A jest coś, czego jej zazdrościsz?
Pewnie cię zaskoczę, ale nie, niczego jej nie zazdroszczę. Zawsze patrzyłam na tę bohaterkę jak na alternatywną wersję mnie samej, utwierdzającą mnie w przekonaniu, że wszystkie moje wybory były słuszne. Ja nie miałam nigdy tak bujnego życia – ani romantycznego, ani seksualnego. Nigdy w życiu nie postępowałam impulsywnie. A zważywszy na to, że przy pisaniu tego serialu obowiązywała reguła że wszystko, co przytrafia się bohaterom, musiało najpierw przydarzyć się komuś z otoczenia scenarzystów – to wiem, że jestem zadowolona ze swojego życia. Ani na chwilę bym się z Carrie nie zamieniła.
Wyświetl ten post na Instagramie
Naprawdę nigdy nie pomyślałaś, że fajnie byłoby chociaż przez moment być szaloną i dać się ponieść fantazji?
To kompletnie nie leży w mojej naturze. Ja naprawdę jestem bardzo spokojną i nudną osobą. Czasami się śmieję, że urodziłam się ze starą duszą. Ale jeśli się głębiej nad tym zastanowić, to jednak jest jedna rzecz, której zazdrościłam Carrie i którą w pewnym stopniu wprowadziłam do swojego życia. Jest nią podejście do przyjaciół. Dopiero grając w tym serialu, zrozumiałam, czym jest prawdziwa, głęboka przyjaźń, taka na śmierć i życie. I zaczęłam odczuwać, że brakuje w moim otoczeniu osób, do których mogłabym się zwrócić z mniejszymi lub większymi problemami. Oczywiście miałam mojego ukochanego męża (aktor Matthew Broderick, z którym występują obecnie razem w sztuce „Plaza Suite” w Hudson Theater na Broadwayu – red.), ale zabrakło mi czasu na budowanie relacji przyjacielskich. A może nie uważałam, że są istotne…. Byłam skupiona na pracy, na kolejnych projektach, na karierze, a później na rodzinie i nie było w tym wszystkim miejsca na innych ludzi. Ale pracując na planie „Seksu w wielkim mieście”, zaczęłam żałować, że tak to się ułożyło. Zrozumiałam, że jestem dość samotna, mając raptem kilka bliskich mi osób, i to wszystkich z rodziny. Postanowiłam wtedy to zmienić i otworzyłam się na ludzi.
W przeciwieństwie do ciebie Carrie nie jest matką, ale scenarzyści w nowym sezonie stawiają ją w sytuacjach rodzicielskich.
I ona kompletnie nie potrafi się w nich odnaleźć. Przez brak instynktu macierzyńskiego nie potrafi tak naprawdę doradzić młodszemu pokoleniu z perspektywy odpowiedzialnego dorosłego. Stara się być wyluzowaną chrzestną, która nadrabia dobrą miną. Strasznie trudno było mi grać te sceny, bo podskórnie czułam, że należy się w nich zachować kompletnie inaczej. A jednocześnie wiem, że na tym polega komizm serialu – stawiamy ludzi w sytuacjach, w których oni nie potrafią się odnaleźć, i obserwujemy, jak bardzo pokiereszowani z nich wychodzą.
A ciebie ten serial bawi, gdy go oglądasz?
Ja go nie oglądam. Nigdy tego nie robiłam, przez te wszystkie lata nie obejrzałam ani jednego całego odcinka. Ale nie zrozum mnie źle, to nie jest spowodowane niechęcią do serialu, tylko niechęcią do oglądania siebie na ekranie. Skręca mnie w środku, gdy ktoś mnie do tego zmusza. Nigdy nie widziałam efektu końcowego ani „Seksu…” ani „I tak po prostu”, więc nie jestem w stanie powiedzieć, czy ten serial by mnie bawił, ale z pewnością w niego wierzę. W końcu oddałam mu swoje serce i niebagatelną część własnego życia.