Niekonwencjonalna. Gwendoline Christie lubi kwestionować stereotypy dotyczące kobiecości. Popularność przyniosła jej „Gra o tron”, a teraz gra w jednym z najlepszych seriali ostatniej dekady: „Rozdzieleniu”.
Spis treści
Mówi o sobie, że jeśli coś wyda jej się normalne, to ucieka w przeciwnym kierunku. Gwendoline Christie przyciąga uwagę. I to wcale nie ze względu na imponujący wzrost (1,91 m). Brytyjka jest charyzmatyczna i nieco ekscentryczna. Ma szekspirowski akcent, śmieje się głośno i zaraźliwie, ubiera nietuzinkowo. Życiowy partner aktorki, Giles Deacon, jest projektantem, ale ona związała się z branżą mody, jeszcze zanim zostali parą. Najpierw przez rok pracowała jako wolontariuszka na londyńskiej uczelni artystycznej Central Saint Martins, w katedrze projektowania, a w 2012 r. poznała na imprezie Kate Moss, która zaproponowała, że przedstawi ją w swojej agencji. W ten sposób Gwendoline została jedną z twarzy Vivienne Westwood, a potem chodziła w pokazach m.in. TomoKoizumiego czy Miu Miu. W zeszłym roku można ją było zobaczyć na wybiegu w Paryżu, w kreacjach Maison Margiela. Dla Christie moda to zabawa, ale stanowi też element walki ze stereotypowym postrzeganiem kobiecości.
Jako dziecko Gwendoline była wyśmiewana – dzieci odrzucały ją ze względu na jej niestandardowy wzrost. Lekiem na poczucie osamotnienia najpierw była gimnastyka, a po urazie kręgosłupa Christie uciekła w świat filmu. Ale tam też brakowało bohaterek podobnych do niej: „Obserwowałam kobiety pojawiające się na ekranie i zazwyczaj były śliczne, drobne, uśmiechnięte. Ważny był wygląd, piękne ciało, a to, co miały do powiedzenia, stanowiło drugorzędną kwestię. Ale gdy poznałam historię kina, odkryłam postaci kobiece, które wydawały się ciekawsze. Zazwyczaj były to bohaterki, u których wiek rozrodczy się skończył i nie grały już w seksualną grę. Byłam oczarowana wypaczoną kobiecością w »Co się zdarzyło Baby Jane?« z Bette Davis i Joan Crawford, zakochałam się w Glorii Swanson w »Bulwarze Zachodzącego Słońca«. I zastanawiałam się: gdzie się podziały takie bohaterki?”.
Aktorka przyznaje, że wtedy inspiracją stała się dla niej Tilda Swinton, artystka o równie niekonwencjonalnej urodzie. Dzisiaj to Gwendoline przełamuje stereotypy dzięki swoim rolom. Wystarczy wymienić Brienne z „Gry o tron” czy Lorne z 2. sezonu „Rozdzielenia” (Apple TV+). Serial opowiada historię pracowników fikcyjnej korporacji Lumon Industries, którzy uczestniczą w kontrowersyjnym programie rozdzielającym ich wspomnienia z życia zawodowego od życia prywatnego.
PANI: Byłaś fanką „Rozdzielenia” po obejrzeniu pierwszego sezonu?
GWENDOLINE CHRISTIE: Oglądałam ten serial z twarzą przyklejoną do ekranu. (śmiech). Przepadłam już w momencie, kiedy Helly budzi się, leżąc na stole w pustej sali konferencyjnej, i słyszy głos Marka zadający absurdalne pytania. To jedna z najbardziej niezwykłych rzeczy, jakie kiedykolwiek widziałam w telewizji. Rozmawiałam z Benem Stillerem, reżyserem i twórcą, tuż przed rozpoczęciem zdjęć. Jego pomysł wydał mi się ciekawy, ale nie byłam przygotowana na to, co potem zobaczyłam. Zachwyt to za mało powiedziane. Bo „Rozdzielenie” trudno nawet opisać, jest tak oryginalne, złożone, dziwne i emocjonalnie głębokie… Myślę, że idea rozdzielenia samego siebie na dwie odrębne, niemające wiedzy o sobie nawzajem osoby – tę w pracy i tę w domu – wydaje się szczególnie pociągająca dla osób takich jak ja, czyli różnej maści introwertykom i outsiderom. Nie pamiętać w pracy o problemach osobistych? Nie zaprzątać sobie głowy w domu obowiązkami zawodowymi? W teorii fantastyczne. Ale w serialu szybko okazuje się, że to nie takie proste ani jednoznaczne. Gdy oglądałam pierwszy sezon, byłam nieco poirytowana, że powstało coś tak dobrego, a ja nie jestem częścią tego projektu i prawdopodobnie nigdy nie będę. Jak widać, los jest przewrotny.
Ty jesteś introwertyczką i outsiderką? W branży artystycznej masz mnóstwo przyjaciół, pokazujesz się na ekranie, grasz w teatrze, chodzisz po wybiegach. Nie sprawiasz wrażenia osoby zamkniętej w sobie...
Przez mój wzrost nigdy nie czułam się taka jak inni, nie pasowałam do otoczenia. W szkole dzieciaki mnie wyśmiewały i dorastanie w samotności sprawiło, że dziś mam introwertyczną naturę. Nauczyłam się jednak czerpać przyjemność z przebywania sama ze sobą. A jednocześnie kiedy jestem między ludźmi, uwielbiam ich towarzystwo. Ciągnie mnie do innych dziwaków. (śmiech) Tak samo w pracy – fascynuje mnie to, co funkcjonuje na marginesie głównego nurtu. Nie pasuję do powszechnie promowanego szablonu kobiecości i kończąc szkołę aktorską, słyszałam od nauczycieli, że ze swoim wzrostem i posturą raczej nie powinnam liczyć na większe role. Dlatego teraz, kiedy gram niesztampowe bohaterki, chcę pokazywać dorastającym dziewczynom, że wcale nie trzeba wpisywać się w „normę”. Mnie dziś jest dobrze z tym, że jestem inna, ale nie zawsze tak było…
Wróćmy do „Rozdzielenia”. Na czym polega jego fenomen? Co takiego serial mówi o nas?
Myślę, że najwięcej mówi o naszych lękach. Rzeczywistość, którą widzimy na ekranie, wydaje się abstrakcyjna, a jednak głęboko do nas przemawia, prawda? Myślę, że niebagatelne znaczenie miał moment premiery, bo serial wszedł na ekrany w trakcie pandemii, która teoretycznie też nie miała prawa się wydarzyć. To był surrealistyczny świat, żyliśmy wszyscy w izolacji, pozbawieni realnego kontaktu ze sobą nawzajem. Część z nas straciła też możliwość wykonywania pracy. I wtedy pojawiło się „Rozdzielenie”, które stawia pytania o to, czym jest dla nas praca, w jakim stopniu nas definiuje, kim są nasi współpracownicy, czy w korpoświecie relacje międzyludzkie są prawdziwe, czy w domu jesteśmy innymi osobami niż w firmie, jaki wpływ ma na nas technologia... Te wątpliwości z dnia na dzień stały się bardziej aktualne niż kiedykolwiek wcześniej.
Serial pokazuje ekstremalną formę rozdzielenia życia prywatnego od zawodowego, ale chyba każdy z nas marzy o tym, żeby zachować zdrową równowagę między jednym a drugim. Jednak ty, aktorka, nie wychodzisz z biura o 17, zamykając za sobą drzwi.
Odebrałam klasyczne wykształcenie teatralne, gdzie profesorowie duży nacisk kładli na naukę, jak krok po kroku, metodycznie wchodzić w rolę i jak z niej wychodzić. Uczyli nas, jak obudzić w sobie emocje, nawet te ekstremalne, a potem jak je ostudzić. Bo poświęcić się roli całkowicie można dopiero wtedy, kiedy człowiek umie z niej wyjść. Odwiesić kostium na wieszak w garderobie, pójść do domu i się zresetować. Inaczej rola cię pożre, przeżuje i wypluje tylko resztki. Ja nie mylę pracy z życiem, granica jest dla mnie wyraźna.
Nie sądziłaś, że kiedykolwiek będziesz częścią świata Lumon Industries, a jednak dziś oglądamy cię w roli Lorne, opiekunki kóz. Intrygujące zadanie.
Kozy zawsze były dla mnie jednym z najciekawszych elementów tego serialu, bo pomysł umieszczenia ich w sterylnym biurowym środowisku jest szalony. To absolutny odjazd. Więc kiedy zaproponowano mi rolę w „Rozdzieleniu”, od razu pomyślałam, że byłoby fantastycznie, gdybym miała coś wspólnego z kozami. Na początku nie wiedziałam, kim jest moja bohaterka, przyjęłam tę propozycję kompletnie w ciemno, nie zadając pytań. (śmiech) Co ciekawe, kiedy dostałam maila od ekipy Bena Stillera, byłam akurat w Szkocji, w górzystym regionie Highlands, gdzie spędzałam czas, spacerując po zielonych zboczach, na których wypasały się owce. To już niedaleko do kóz. (śmiech) Mam znajomych, którzy są farmerami, więc w ramach przygotowania do roli pomieszkiwałam u nich trochę, karmiłam zwierzęta i przyglądałam się ich zwyczajom. Kiedy zadawałam masę pytań dotyczących hodowli, znajomi nie mieli pojęcia, skąd to nagłe zainteresowanie. Bo oczywiście musiałam trzymać wszystko w ścisłej tajemnicy, chociaż całego scenariusza i tak nie dostałam niemal do samego końca. Ale jak już ustaliłyśmy, jestem introwertyczką, więc możliwość posiedzenia w samotności na pastwisku, z daleka od świata blichtru oraz błysku fleszy, i pomilczenia razem z owcami sprawiała, że czułam się naprawdę szczęśliwa. Wsłuchiwałam się w swoje instynkty i w pewnym momencie poczułam duchowe wręcz połączenie z naturą i ziemią. (śmiech)
Przygotowania musiały być trudne, skoro nie znałaś całego scenariusza.
Cała ta tajemnica to było dla mnie w pracy coś nowego, ale dzięki temu interesującego. Z jednej strony błądziłam w ciemnościach, a z drugiej włożyłam ogrom pracy w przygotowanie się do roli Lorne. Ale i tak nie wiedziałam, na co się piszę... A tymczasem czekała mnie wspaniała filmowa uczta! W drugim sezonie Ben Stiller umiejętnie balansuje na granicy rzeczywistości, horroru, absurdu i humoru. A ja uwielbiam wszystko, co odbiega od normy i ją podważa. Zazwyczaj w pracy jestem bardzo skupiona i poważna, a tutaj na zmianę śmiałam się i płakałam, bo człowieczeństwo tego wszystkiego, co próbował pokazać Ben, głęboko mnie poruszyło. To było naprawdę piękne doświadczenie i powiem nieskromnie, że naprawdę udało nam się stworzyć coś genialnego.
Co cię tak bawiło?
Praca z kozami, która jest totalnym szaleństwem i chaosem. (śmiech) Bo one robią, co tylko chcą. Podgryzają ubrania, wskakują na biurko w najważniejszym momencie sceny. Nie przeszkadza im nawet włączona kamera, kiedy mają ochotę załatwić swoje potrzeby fizjologiczne. W pewnym momencie, kiedy poprawiano mi makijaż, kozy podeszły do charakteryzatorki i bez skrępowania zaczęły skubać pędzel. Ale ani jej, ani mnie to nie przeszkadzało. Kozy były dzikie, nieokiełznane i radosne. Myślę, że ich podejście do pracy nam się udzieliło. (śmiech).