Agata Kulesza cztery razy odbierała statuetkę Orła. Jej role w filmach "Róża", "Ida" czy serialu "Skazana" zachwyciły widzów. W rozmowie z Twoim Stylem aktorka opowiada o kobietach (również tych dojrzałych) w polskim kinie.
Spis treści
Agata Kulesza zaczynała w połowie lat 90. Komuna upadła, skończył się etap kina moralnego niepokoju. – W szkole żyłam w etosie wielkiego aktorstwa, Maja Komorowska, Wiesław Komasa czy wspaniała Jadwiga Jankowska-Cieślak uczyli nas niezależności, tego, by sztukę uprawiać na swoich warunkach. Ale gdy kończyłam studia, polskie kino się pogubiło. Szukało tożsamości w nowych realiach, było trochę… cinkciarskie, zaczynało się podejście komercyjne. Powstały pierwsze agencje, trzeba było biegać ze swoimi zdjęciami, na castingi – uważałam to za żenujące, wydawało mi się, że jeśli jestem zdolna, to mnie znajdą. Chyba nie rozumiałam tego nowego rynku, może należało pukać od drzwi do drzwi i się polecać – zastanawia się Agata, która na duże role, w Sali samobójców, Róży czy Idzie, czekała 10 lat. Ale nie żałuje, to był okres aktorskiego dojrzewania.
Lgnę do młodych ludzi, ich talent świeci i moja dusza, serce reagują natychmiast. Rzucam się jak wampir, bo czuję w nich inspirację, chcę brać z ich wrażliwości. Tak miałam z Olą Adamską w Skazanej i z Maćkiem Musiałowskim w Hejterze. W Innego końca nie będzie grałam ze wspaniałą Mają Pankiewicz. Najpierw była „hej, do przodu”, „ja wiem swoje”. Potem przyznała, że stresowała się spotkaniem ze mną. Niepotrzebnie, więcej się osiągnie, pracując po partnersku.
W filmach z lat 90. postaci kobiece były ozdobnikami, przechadzały się nad basenami w bikini. W Pretty Woman milioner uczy dziewczynę posługiwać się sztućcami – to upokarzające. Czy dzisiaj ta dziewczyna byłaby tak uległa, zależna od faceta?
Młode aktorki, jak Matylda, Sandra Drzymalska, Helena Englert, wnoszą do kina świeżość, spontaniczność, powinny mieć wyraziste role. Ale to nie znaczy, że zastąpią aktorki dojrzałe. My wciąż się trzymamy. Konflikt młodości z doświadczeniem jest wymyślony. Mówiło się: po pięćdziesiątce będziemy musiały zejść ze sceny. Kończę 54 lata i tak wypełnionego kalendarza jeszcze nie miałam. Podobnie Iza Kuna, Maja Ostaszewska, Magda Cielecka, Kinga Preis. Podejście do aktorek się zmieniło.
Podziwiam młode aktorki, które nie pozwalają na opresyjne komentarze, dziaderskie dowcipy starych filmowych wygów. Pamiętam wiele takich incydentów. Paru moich kolegów teraz stanęłoby przed sądem, gdyby ich zachowania wyszły na jaw. Wtedy uważałyśmy, że to żart, i ukrywałyśmy, że jesteśmy zawstydzone. Dzisiaj aktorki potrafią wyznaczać granicę i to jest super.
Jako aktorki i kobiety egzekwujemy swoje prawa, ale wydaje mi się, że dziś dodatkowo bierzemy na siebie walkę o… mężczyzn. Oni potrzebują nowego ukonstytuowania się, są w depresji, bo stracili uprzywilejowane pozycje i muszą na nowo stanąć na nogi. A my potrzebujemy mężczyzn silnych. Więc teraz – paradoksalnie – feministki będą musiały o takich zawalczyć, pomóc im w swoim interesie. I to na pewno odbije się jakoś w naszych rolach, w kinie. No, w prasie też.
Idąc na wywiad, przypomniałam sobie czasy szkoły aktorskiej, kiedy z Małgorzatą Kożuchowską mieszkałyśmy w kawalerce na ulicy Nowiniarskiej. Obok, na Franciszkańskiej, był kiosk, tam co miesiąc wypatrywałyśmy pojawienia się nowego numeru „Twojego STYLU”. Pamiętam, że to było święto i że magazyn był dla nas drogi. A dzisiaj jesteśmy na okładkach! Czy to nie wspaniałe?
Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze magazynu "Twój STYL".