Wywiad

Marieta Żukowska: "Smak życia to chwile, gdy przestajemy się kontrolować"

Marieta Żukowska: "Smak życia to chwile, gdy przestajemy się kontrolować"
Marieta Żukowska
Fot. Jakub Pleśniarski/VDA

Niełatwo przestawić się z kontrolowania wszystkiego, życia pod linijkę na "dolce vita". Mariecie pomógł los. Znalazła dom w Toskanii. Poznała ludzi, którzy się nie spieszą, nie chowają urazy, nie przejmują głupstwami. Dzięki temu życie ma lepsze, bardziej soczyste.

Marieta Żukowska: "Życie nie musi być od linijki, zaplanowane, perfekcyjne"

Zostać skrzypaczką to było marzenie. Tyle że nie jej, tylko taty. Ale gdyby ktoś wtedy powiedział, że wybierze scenę, wyśmiałaby go, choć aktorką chciała zostać już jako pięciolatka. Benedyktyńskie ćwiczenia w internacie prowadzonym przez zakonnice, godziny wypełnione dźwiękiem gam i arpeggiów miały prowadzić do kariery muzycznej. „Życie spłatało mi psikusa” – mówi z uśmiechem. Aktorstwo pozwala na coś, czego nie dały skrzypce: spontaniczne wyrażanie emocji. „Przed kamerą nie muszę być perfekcyjna, mogę być prawdziwa, a to luksus”. Ale akceptacja, że chaos może być piękniejszy niż porządek, wymagała zmiany skóry. 

Twój STYL: Camus pisał, że „Życie trzeba przeżywać tak, jakby każda chwila była wiecznością”. Dobra rada dla wirtuozki skrzypiec, gorsza dla aktorki?

Marieta Żukowska: Camus, jeden z moich ulubionych pisarzy, miał rację – każdy dany nam dzień jest luksusem i wolnością i naprawdę od nas zależy, co z niego weźmiemy i z jaką mocą. Jak intensywnie będzie pachniał dla nas kwiat, w dużej mierze zależy od nas, od naszego nastawienia. Uczyłam się tego przez lata – że życie nie musi być od linijki, zaplanowane, perfekcyjne. Uwielbiam, kiedy w domu jest porządek, harmonia, ład, ale zazwyczaj mi się to nie udaje. Mam dużego psa ze schroniska – pasterskiego, który upodobał sobie białą kanapę w salonie. Wychodząc z domu, robię barykady z krzeseł, ale on zawsze wykombinuje, jak się na nią dostać. Wracam i widzę go na kanapie, ale jest tak zaspany, że nie jestem w stanie się na niego gniewać. Zresztą rozczula mnie to, że pomimo moich barykad on i tak znajdzie sposób, by pouczyć mnie, że życie nie jest idealne.  

Czy to nie ulga zrozumieć, że nie wszystko można i trzeba kontrolować?

Cieszę się, że z czasem zrozumiałam, że chaos jest lepszy niż porządek, że perfekcja nie daje szczęścia. Nauczyłam się odpuszczać. Gdy jest bałagan na stole, siadam z kubkiem herbaty i udaję, że nie widzę nieporządku. Doceniam to, że smak życia to śmiech, brudne palce i chwile, które nigdy się nie powtórzą. Pamiętam, jak moja córeczka Pola, gdy miała dwa lata, pierwszy raz jadła jogurt. Była cała umazana – ręce, buzia, włosy – wszystko białe, a ja patrzyłam, jak z zachwytem smakowała świat, całkowicie wolna, pochłonięta momentem jak wiecznością. Tym małym gestem Pola przypomniała mi, że życie można smakować bez strachu przed konsekwencjami. My, dorośli, zapominamy, jak to jest pozwolić sobie na spontaniczność, na zapomnienie o tym, co wypada. A smak życia to chwile, gdy przestajemy się kontrolować.

Dzieciom przychodzi to bez trudu, ale my, którzy przeszliśmy szkołę dyscypliny, musimy zaprzeczyć zasadom wpojonym jak dogmat.

Niełatwo wyzbyć się nawyków, które masz wdrukowane. Tata cenił porządek, dyscyplinę. Zachowanie mamy przynosiło ulgę, pamiętam uczucie beztroski, jak chowałam się pod jej spódnicę. Mimo że była nauczycielką, dawała mi wolność. Ale wcześnie wymknęłam się spod ich opieki. Wyszłam z domu, mając 13 lat, bo w Żywcu nie było szkoły muzycznej drugiego stopnia, a przecież miałam być skrzypaczką. Internat w Bielsku-Białej prowadziły siostry zakonne. Każdy dzień miał ustalony rytm. O siódmej budził nas dzwonek, potem śniadanie. Godziny ćwiczeń na instrumentach, musiałyśmy udowadniać, że wykorzystujemy je efektywnie, bo czwórka z egzaminu to stanowczo za niski stopnień. Nie było miejsca na błędy. Ciągły wyścig z samym sobą i stres. Brakowało przestrzeni na spontaniczność, dziecięce emocje. I choć ta surowość miała cel, kształtowała charakter, uczyła wytrwałości, odbierała też radość dzieciństwa. A tej radości beztroskiej pragnę i chcę coraz więcej i więcej.  Wiesz, jaka chcesz być? To pierwszy krok do zmiany. Dwa lata temu znalazłam się na planie włoskiego filmu Lemon Tree. Zobaczyłam, jak cudownie inni są Włosi. Nie rozpamiętują, żyją intensywnie, pełni ekspresji, ale też świadomi jego ulotności. Pamiętam, jak producent pokłócił się z operatorem w obecności całej ekipy – były krzyki, gesty, nerwy. Chwilę później siedzieli przy kawie, jakby nic się nie stało. Zaimponowali mi wtedy tym, że po wielkiej awanturze tak szybko potrafili odpuścić, nie marnowali czasu na niepotrzebne napięcie. Ich kraj pokazał mi inną perspektywę. Włosi na toskańskiej wsi cieszą się codziennością jak nikt. Uczę się od nich, że trzeba mieć dystans, nie warto wszystkiego kontrolować, życie jest piękne w swojej niedoskonałości. Lepiej się uśmiechnąć, zażartować, nie chować urazy.  

 

 

Marieta Żukowska o rolach we włoskich filmach

Czuję entuzjazm. Może dlatego dostałaś rolę we włoskim filmie.

Marzyłam, żeby grać we Włoszech, ale nic z tym nie robiłam. I nagle zadzwoniła agentka: „Marieta, masz rolę!”. Jak to się stało? Była żona reżysera, która wiele lat asystowała Andrzejowi Wajdzie, uważała, że pasuję do roli polskiej lekko postrzelonej arystokratki, i powiedziała o mnie reżyserowi, a on się z nią zgodził. Radość nie trwała długo, przeczytałam scenariusz, a tam… gigantycznie długie monologi mojej postaci po włosku, a ja wtedy mówiłam parę słów w tym języku. Pełna obaw wzięłam się do pracy. Pół roku uczyłam się każdego zdania na pamięć, każdego akcentu. Wkuwałam codziennie po kilka godzin, ale nie żałuję ani chwili, zakochałam się we włoszczyźnie. Teraz czekają mnie tam kolejne dwa filmy. 

 

 

Marieta Żukowska o domu we Włoszech

Jak doszło do tego, że znalazłaś we Włoszech drugi dom?

Podczas wakacji mąż powiedział: „Musisz to miejsce zobaczyć”. Głos miał niepewny, jakby wiedział, że to, co chce mi pokazać, może mnie wystraszyć. To nie był dom, który zachwyca, raczej był... „wymagający”. Odpadający tynk, skrzypiące drzwi, ogród zarośnięty chwastami. Kiedy weszłam do środka, wszystko się zmieniło. Nie widziałam już zniszczonych ścian. Dom miał duszę, cudowną energię, jakby czekał, aż ktoś znów zacznie w nim żyć. Przez okno zobaczyłam przepiękny ogród oliwny, wzgórza porośnięte cyprysami, a w oddali daleko, daleko lśniło morze. Czerwona ziemia latem, soczysta zieleń zimą. Nie ma przemysłu, hałasu, tłumów. Jest przestrzeń i cisza, pola jak z renesansowych obrazów. To miejsce mówiło: „Tu możesz oddychać, tu może być twój dom”. 

Łatwo powiedzieć…

Remont trwał długo. Przyjeżdżaliśmy tam z przyjaciółmi, pracowaliśmy. Jedni malowali ściany, inni sadzili kwiaty i siali zioła. Wieczorem siadaliśmy przy stole, jedliśmy wiejski chleb z oliwą, ser, oliwki, prosciutto, karczochy, rozmaryn z ogrodu i pomidory od sąsiadów. Ten dom pokazał mi, że piękno tkwi w procesie tworzenia. Dziś, siedząc na tarasie, patrząc na wzgórza porośnięte cyprysami, czuję, że znalazłam swoje wielkie piękno. Ale to wymagało czasu i akceptacji, cierpliwości i czułości do tego miejsca. 

I jak wygląda ta prawda we włoskim domu?

W tym roku pierwszy raz byliśmy tam calusieńkie wakacje. Każdy dzień jest prosty. Dom bywa pełen ludzi, w kuchni pachnie wspólnie przygotowywane jedzenie. Zdarza się, że ktoś wstaje rano i krzyczy: „Robię jajecznicę dla 12 osób!”. Czas płynie wolno, łatwiej zauważyć drugiego człowieka. Sąsiad ma 80 lat, codziennie w południe idzie na kawę do baru. Mógłby wypić w domu, w ogrodzie, ale chce się spotkać z kolegami. Włosi są stadni, socjalni, nie lubią samotności. Czasem wynoszą krzesła przed dom i godzinami rozprawiają o tym, co się dzieje na drodze. W mojej okolicy żyje staruszka, która co wieczór wychodzi z laską i wędruje przed siebie dla spokoju ducha, dla zdrowia swojego ciała. To niezwykle inspiruje. 

Cały wywiad do przeczytania w marcowym numerze "Twojego STYL-u"

st_03_001_Zukowska_ROCKY biotanique maski www (1)

Kim jest Marieta Żukowska?

Marieta Żukowska - Rocznik 1982. Aktorka filmowa i teatralna. Prywatnie mama Poli. Jej mężem jest reżyser i producent Łukasz Barczyk.
Zadebiutowała w serialu „Sprawa na dziś” (2003), ale jej talent w pełni rozkwitł w kolejnych produkcjach. W „Nieruchomym poruszycielu” Łukasza Barczyka (2008) zagrała Teresę Szyman, za tę rolę otrzymała nominację do Polskiej Nagrody Filmowej Orzeł w kategorii Odkrycie Roku. W 2011 roku zagrała w serialu „Instynkt”, a potem w „Botoksie” Patryka Vegi. Aktorkę dostrzegła również włoska kinematografia. Dzięki swojemu talentowi, charyzmie i wszechstronności Marieta Żukowska pozostaje jedną z najbardziej rozpoznawalnych i cenionych aktorek w Polsce. Jej różnorodne role filmowe, telewizyjne i teatralne świadczą o niezwykłej zdolności do wcielania się w skomplikowane postacie i tworzenia niezapomnianych kreacji. Na koncie ma 12 nagród, w tym Złotą Maskę dla najlepszej aktorki za rolę Isobel w przedstawieniu „Lew na ulicy” w Teatrze im. S. Jaracza.
Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 03/2025
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również