Wywiad

Renata Dancewicz: "Zawsze miałam swoje zdanie i nienawidziłam konwenansów"

Renata Dancewicz: "Zawsze miałam swoje zdanie i nienawidziłam konwenansów"
Renata Dancewicz
Fot. Weronika ławniczak/Papaya Films

Renata Dancewicz chciała być nauczycielką, żeby mieć więcej wolnego czasu. Później uznała, że lepsza będzie kariera prawniczki. Aż poszła do... łódzkiej filmówki. Studiów nie skończyła. Jan Machulski wyrzucił ją po drugim roku. Gdyby nie to, może byśmy o Renacie Dancewicz nie słyszeli. Ona postanowiła, że aktorką zostanie. Dziś nie musi już nic udowadniać. Znów pojawia się w odważnej roli – w filmie "Wrooklyn Zoo". A poza tym? Namiętnie gra w brydża i kieruje się w życiu epikurejską zasadą, by dla świętego spokoju unikać nieprzyjemności. Pas.

Spotykamy się w nieoczekiwanie ciepły wieczór, więc siadamy w kawiarnianym ogródku. Niby centrum Warszawy, ale miniaturowe stoliki i plecione krzesła pomagają o tym zapomnieć. Za Renatą Dancewicz podąża bez smyczy niewielki czarny pies ze sterczącymi uszami. To Myszkin, przyjazny, ale nie wylewny. Nie zwraca uwagi na nikogo poza swoją panią. Wkrótce dowiem się, że to pies specjalnego znaczenia. I że są nierozłączni.

Renata Dancewicz o roli w filmie "Wrooklyn Zoo" 

Twój STYL: Pani rola we Wrooklyn Zoo ma mocne zabarwienie erotyczne. Zastanawiałam się, czy to możliwe, że ciągnie się za panią „efekt” Pułkownika Kwiatkowskiego, w którym w latach 90. miała pani pamiętną rozbieraną scenę.

Renata Dancewicz: Te czasy dawno minęły i długo nie grałam takich ról, więc nie. Po prostu podobał mi się scenariusz do filmu Wrooklyn Zoo, dlatego wzięłam w nim udział.

Ma dziś pani dużo propozycji filmowych?

Niezbyt dużo interesujących. Na stałe występuję w Na Wspólnej i gram w teatrze. Niedawno skończyłam zdjęcia do nowego serialu Osiedle i kontynuacji Krew z krwi – w obu też mam sceny erotyczne.

Może jednak reżyserzy widzą w  pani przede wszystkim atrakcyjną kobietę?

Jest dużo atrakcyjnych aktorek. Nie doszukiwałabym się tu głębokich znaczeń. Faktem jest, że nie mam też parcia, żeby dostawać ambitniejsze, większe role.

Po 20 latach grania w Na Wspólnej nie znudziła się pani?

Jestem na planie tylko kilka dni w miesiącu. Gdybym musiałam grać codziennie, na pewno bym się znudziła. Nie jestem fanatyczną aktorką i nigdy nie byłam. Rzadko chodziłam na zdjęcia próbne, nie chciało mi się, a jak poszłam, bo akurat nie miałam pracy, nie było to dla mnie przyjemne. Nie chce mi się walczyć o role. Jestem w świetnym punkcie życia. I lubię to.

Mówi pani o życiu prywatnym czy zawodowym?

O całym. Kiedy byłam mała, chciałam zostać nauczycielką, żeby mieć dużo wolnego czasu, długie wakacje, ferie. Nie udało się zrealizować pierwszej części planu, ale mimo wszystko mam czas. Spędziłam w tym roku ponad dwa miesiące na pięknych wakacjach, nie muszę rano wstawać i chodzić codziennie do pracy. Za to często jeżdżę po Polsce, bo występuję w „wędrownych” spektaklach teatralnych. Mam bardzo przyjemnych współpracowników, więc to są fajne trasy.

Z jakimi sztukami pani jeździ?

Ze spektaklem żONa w reżyserii Adama Sajnuka, w którym gram z Piotrem Polkiem, Justyną Fabisiak i Czarkiem Łukaszewiczem. Bardzo lubię tę sztukę. Występuję też w Rodzinnym piekiełku zrealizowanym przez Marię Seweryn. A w styczniu po ośmiu latach schodzą z afisza Ludzie inteligentni (reż. Olaf Lubaszenko – red.). Bardzo żałuję tej sztuki również ze względów towarzyskich. Jedziemy w trasę busikiem, śpimy w hotelu, gramy, potem się spotykamy, idziemy do kina, do knajpy, śmiejemy się, gadamy. Nasz kierowca powinien wydać książkę, tyle się nasłuchał aktorskich rozmów. Taka praca mi pasuje, nie lubię rutyny. Podoba mi się życie na walizkach, hotele, podróże. Jutro jadę na koncert Nicka Cave’a do Łodzi, uwielbiam to miasto. Zatrzymam się w odnowionym Grandzie. Kiedy studiowałam w filmówce, czasem chodziłyśmy z koleżankami na kawę do starego Grand Hotelu. Któregoś dnia szłam Piotrkowską i strasznie mi się chciało siku, a o przyzwoitą toaletę wtedy nie było łatwo, więc weszłam do Grandu. Nie miałam przy sobie pieniędzy, wynegocjowałam jednak wstęp z babcią toaletową. Obiecałam przyjść następnego dnia i zapłacić. I przyszłam, ale „mojej” babci nie było. Chodziłam więc do toalety w Grandzie z pięć razy, aż wreszcie trafiłam na właściwą panią i oddałam dług. Moje słowo droższe od pieniędzy!

Pani Renata kontrolnie woła Myszkina, który szybko przybiega zza jednego ze stolików, zerka na nią wyczekująco, a kiedy nic się nie dzieje, oddala się w swoich sprawach.

Skąd wziął się Myszkin?

Z parkingu pod Radomiem. Ktoś go tam znalazł, a ja przygarnęłam. To najbardziej niezwykły pies, jakiego znam – samodzielny, mądry, prawdziwy surwiwalowiec. Pozornie uległy, posłuszny, ale robi, co chce. Przegryzł siedem smyczy, żeby dać mi do zrozumienia, że jest psem z wolnego wybiegu. Na początku wpadał w panikę, gdy się oddalałam. Jak go zostawiłam na pięć minut w samochodzie, zżarł pasy bezpieczeństwa. Ale już osiem lat jesteśmy razem. Upodabniamy się do siebie pod względem charakteru. Myszkin jest trochę lisi, trochę koci. Ma swoje dziewczyny, przyjaciółki, do których chodzi na Puławską 16. Jeśli go dłużej nie ma, tam go znajduję. Straż miejska też mi go już odstawiła parę razy. W Warszawie ludzie bardzo się interesują wolno biegającymi psami, a Myszkin ma w sobie coś tak wzruszającego, że każdy się nad nim pochyla: „A czyj ty jesteś, piesku?”. On doskonale wie, gdzie mieszka, i zawsze przychodzi. Czip i przywieszka informują, że nie jest bezpański. Ma swoje życie, a ja to akceptuję.

 

 

Renata Dancewicz opowiada o synu

Synowi też dała pani dużo swobody w życiu?

Dosyć. Myślę, że gdy człowiek się wtrąca w prywatne sprawy innego człowieka, męczy siebie i tę drugą osobę. A ja jestem leniwa, cenię swoją niezależność i nie wierzę, że jesteśmy właścicielami swoich dzieci. Niektórzy rodzice tak myślą. Traktują je jak swoje wizytówki. Naszym obowiązkiem jest kochać dzieci, dać im poczucie bezpieczeństwa, ale to są oddzielne osoby. Nawet największa zgodność genetyczna jest nie między matką a synem, ale między rodzeństwem. Poza tym dosyć późno miałam Jurka, więc doszłam do wniosku, że trzeba ograniczyć szkody – jego i moje. Lepiej skupić się na przyjemnych rzeczach, które oboje możemy z tego mieć.

Na czym się pani skupiała?

Gdy pojawił się syn, konfrontowałam się ponownie z przyjemnymi elementami swojego dzieciństwa: bajkami, zabawami, wspomnieniami. Dużo więcej się śmiałam. Może nie od razu, kiedy się pojawił, bo wtedy myślałam, że moje życie nieodwracalnie się zmieniło i umrę od karmienia piersią bez przerwy! Ale Jerzy zaczął chodzić, rozkminiać po swojemu różne historie. Okazał się uzdolnionym słowotwórcą. Gdy go usiłowałam do czegoś namówić, odpowiadał: „Mamo, ale ty mnie tak nie nachęcaj!”. Zrozumiałam, że dzieci mają swoją godność, przestrzeń.

Co robi dwudziestojednoletni dziś Jurek?

Nienawidzi, kiedy opowiadam o nim publicznie. Studiuje, choć mówi, żebym się do tego nie przywiązywała. Ostatnio zbierał winogrona we Francji. Staram się nie denerwować i nie wtrącać.

Ten brak spięcia przyszedł z dojrzałością?

Nie, zawsze byłam niezobowiązująca, też jeśli chodzi o aktorstwo. Zostałam aktorką tylko dlatego, że Jan Machulski wyrzucił mnie ze studiów w filmówce. Gdyby tego nie zrobił, pewnie po bożemu skończyłabym naukę, ale czybym grała? Castingi czy zdjęcia próbne są nieprzyjemne…

Renata Dancewicz: "Dawkuję sobie w życiu rzeczy nieprzyjemne"

Z jakiego powodu?

Udowadniać wciąż przed kimś swoją wartość, podkreślać zalety – to jednak upokarzające. Ale taki jest ten zawód. Człowiek musi się starać, by zostać zauważony, wyodrębniony. Ja tego nie lubię. Dawkuję sobie w życiu rzeczy nieprzyjemne.

Czy z pojawieniem się na planach koordynatorów intymności, asystentów dobrostanu nie zrobiło się lepiej?

Koordynatorkę intymności mieliśmy m.in. na planie Wrooklyn Zoo, gdzie gram nauczycielkę uprawiającą seks z licealistą.

Zdradzam feministyczne ideały, bo gdyby różnica wieku dotyczyła starszego nauczyciela i uczennicy, pewnie bym o to nie pytała, ale – czuła się pani niezręcznie?

Nie. Chociaż, rzeczywiście starszy facet i  dużo młodsza kobieta nie budzą sensacji, a odwrotnie już tak. Ale mam to gdzieś. Gdybym się zakochała, co trudno mi sobie wyobrazić ze względu na różnice w emocjach, psychice, gdybym jednak zakochała się w dwudziestolatku, trudno. Przed nakręceniem sceny do Wrooklyn Zoo spotkaliśmy się z aktorem, reżyserem, koordynatorką intymności – poznaliśmy się, porozmawialiśmy, było OK. Na planie też koordynatorka pilnowała, żeby nikt nie czuł się niezręcznie. Dbała, żeby granice nie były przekraczane. Kiedyś to zależało tylko od aktorów, a przede wszystkim od aktorek, bo to nasze ciała eksponuje się w scenach erotycznych. Potrafiłyśmy lub nie znaleźć w sobie tyle siły, żeby powiedzieć: „pieprz się!”, gdy coś było nie tak.

Znalazła się pani kiedyś w takiej sytuacji?

Zdarzyło mi się, że w filmie, w którym i tak były sceny erotyczne, reżyserowi coś się posypało i zdesperowany poprosił, żebyśmy zagrali dodatkową. Odmówiłam, chociaż miałam wtedy 26 lat. Powiedziałam, że mamy już nagrane od diabła erotyzmu. Charakteryzatorka, która za mną nie przepadała, po tym polubiła mnie bardzo, więc była z tego jakaś korzyść. Ale trafiały się też sytuacje, w których zgadzałam się na rzeczy, na które nie powinnam. Na jednych zdjęciach próbnych zrobiłam coś wbrew sobie i długo miałam o to do siebie pretensje. Naprzeciwko mnie siedzieli starsi panowie, wydawali polecenia nieznoszącym sprzeciwu tonem, a ja miałam dwadzieścia kilka lat. Obleśne dziady korzystały z takich okazji. Dziś wiem, że to nie była moja wina. Niedawno miałam grać scenę erotyczną w jednym z seriali, zapytano nas, czy się zgadzamy, a kiedy powiedziałam, że nie, uszanowano to.

 

 

Renata Dancewicz o swojej nietypowej pasji

Skoro nie jest pani aktorką fanatyczną, zapytam: nigdy pani nie kusiło, żeby robić w życiu coś innego?

Zanim poszłam na aktorstwo, zdałam na prawo, skończyłam pierwszy rok. Kiedy już pracowałam jako aktorka, zaczęłam etnologię i antropologię kultury, ale też tylko rok zaliczyłam. Byłam już wtedy na etapie fascynacji brydżem, a to były studia wieczorowe. Wygrał brydż.

Kobieta grająca w sportowego brydża to rzadko spotykana historia?

Rzadziej niż grający mężczyzna, ale dużo jest świetnych, utytułowanych brydżystek.

Była pani niedawno ambasadorką mistrzostw świata w brydżu, gra pani na poważnie – w klubie?

W brydżu są ligi i drużyny. Mam swoją drużynę, niedawno byliśmy na zjeździe w Mrągowie. Pod koniec czerwca są zawsze rozgrywki w Sławie, w tym roku byłam dwa tygodnie w Biarritz, tam też graliśmy. Potem w Sopocie na Kongresie Bałtyckim, a w połowie sierpnia na Warszawskim. Kiedy mogę, gram, często praca mi to uniemożliwia. Więc czekam na spadek!

Jest szansa?

Nie, już się wszystkie możliwości wyczerpały.

W telefonie sygnał SMS-a, pani Renata spogląda na ekran. Okazuje się, że Myszkin poszedł sam do domu, melduje o tym sąsiadka. Widać znudziłyśmy go, za mało psich tematów.

Dlaczego Renata Dancewicz nie ma mediów społecznościowych?

Nie ma pani w mediach społecznościowych, to dziś wśród aktorek rzadkość.

Szkoda mi czasu. Ktoś nawet proponował, że poprowadzi moje społecznościówki, zrobi mi zasięgi czy co tam. Ale myślę, że to oszustwo, jakbym już miała ten Instagram, chciałabym, żeby był naprawdę mój.

Myszkin nie ma swojego konta?

Nie. Ale jest częstym gościem w mediach społecznościowych. Kiedyś na przykład w piękny zimowy dzień poszliśmy na spacer i przy okazji po buty. Myszkin nie chciał wejść do sklepu, usiadł sobie przed nim na puchatym śniegu. Nie było mnie z kwadrans. W tym czasie, ktoś zrobił mu zdjęcia – wyglądał przepięknie, jak pomnik psa czekającego – i oczywiście wrzucił do sieci z podpisem, że jakaś zdzira poszła na zakupy, a biedny pies siedzi i marznie! Z drugiej strony lepiej, że ludzie interesują się samotnymi psami, niż mieliby je lekceważyć.

 

 

Renata Dancewicz: "Lubię debatować, kłócę się często"

W co, poza aktorstwem i brydżem, się pani angażuje?

W politykę. Nie będę kandydować do sejmu, ale czuję się częścią tego wszystkiego. I nie chcę, żeby ktoś decydował za mnie. Lubię debatować, kłócę się często. Znajomi nie chcą ze mną rozmawiać o polityce, mówią, że się podpalam i podnoszę głos. Mam lewicowe poglądy, jestem socjalistką.

Zawsze tak było?

Musiałam dojrzeć do zainteresowania polityką. Ale zawsze miałam swoje zdanie i nienawidziłam konwenansów, byłam wyczulona na nierówności, niesprawiedliwość i postawę wyższościową. Z kościołem rozeszłam się w wieku 11 lat, chociaż byłam zżyta z moją bardzo religijną babcią.

Nie protestowała?

Pani nie znała babci Frani! Ona do śmierci nie wiedziała, jaką naprawdę ma wnuczkę. Nigdy nie paliłam i nie przeklinałam przy niej. Umarła, kiedy miałam 36 lat, i do tego czasu, kiedy u niej byłam, wychodziłam w niedzielę „do kościoła”. Szłam sobie do knajpki albo do parku. Po co babcię denerwować?

Jak pani lubi spędzać święta?

Poza Warszawą. Mam rodzinę na Dolnym Śląsku, często wynajmujemy tam dom, zapraszamy ze 20–30 osób – krewnych, znajomych. Tak świętujemy. Tradycja jest ważna. Uwielbiam choinkę, musi być żywa i wysoka. Kiedy w kościele jest pasterka, dobry chór śpiewający kolędy – idę, bo lubię architekturę sakralną, atmosferę, organy.

Myszkin mówi coś w Wigilię?

Nie, myślę, że ma szczęśliwe życie, dużo wolności, ale również opiekę, ukochaną panią, czyli mnie. Jeździmy często razem na turnieje brydżowe. Też był ambasadorem mistrzostw, pojawił się na zdjęciach reklamowych nawet. Kiedyś podczas rozgrywek na Dolnym Śląsku podchodzi do mnie chłopczyk i mówi: „A ja panią znam!”. Ja na to: „Tak, a skąd? – Jesteś panią Myszkina”

Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 01/2025
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również