Wywiad

Małgorzata Pieńkowska: Gdy tańczę, ulatniają się też wszystkie „nie wypada”

Małgorzata Pieńkowska: Gdy tańczę, ulatniają się też wszystkie „nie wypada”
Małgorzata Pieńkowska
Fot. AKPA

Balet po sześćdziesiątce? Może to najlepszy czas... Aktorka Małgorzata Pieńkowska w sali luster odkrywa siebie na nowo. Ta pasja przyszła późno, ale jest dla niej czymś więcej niż formą tańca klasycznego. Odmładza ciało, uspokaja umysł, dodaje wiary w siebie. A przy okazji Małgorzata nauczyła się... robić szpagat.

Małgorzata Pieńkowska i jej nowa pasja

Twój STYL: Z jakim uczuciem weszłaś do sali baletowej?

Małgorzata Pieńkowska: Pomyślałam: moje biedne kostki. Zamiast dać im odpocząć, stawiam przed nimi wyzwanie. Bolały tak, że zaciskałam zęby. Niewyćwiczone, mało elastyczne. Czułam się niewygodnie, ale jakbym zaczynała odkrywać swoje ciało. Nie byłam pewna swoich możliwości, krępowało mnie onieśmielenie, ale fascynowały lustra, w których mogłam obejrzeć siebie z każdej strony. Wyobrażenie, jakie miałam o sobie, i postać, którą zobaczyłam, to były dwa światy. Musiałam odrobić lekcję pokory i akceptacji.

Jak ją odrabiałaś?

Pierwszym trudnym zadaniem była nauka balansu, utrzymanie równowagi. Kostki mnie nie zawiodły, ale kolana szły w bok. Wkładałam sporo wysiłku, by utrzymać ciało w pionie. Aż nagle spojrzałam w lustro i ujrzałam wyprostowaną sylwetkę, wciągnięty brzuch. Pomyślałam: „Małgośka, nie jest źle!”. Potem jednak przyszła lekcja pokory. Z zajęć na zajęcia było gorzej. Po ćwiczeniach byłam załamana, wszystko mnie bolało. Docierało do mnie, jak wiele brakuje mi do sprawności, którą miały ćwiczące obok smukłe młode panie w zwiewnych tuniczkach. Uśmiechnięte, jakby nie czuły wysiłku, który mnie przytłaczał. Mogłam tylko marzyć o lekkości, jaka im przychodziła bez trudu. I marzyłam, zaciskając zęby. Musiałam się wykazać nie tylko dystansem do siebie, ale i bezczelną wiarą, że opanuję kolejne figury baletowe pomimo oporu materii. Powtarzałam: „Gośka, nie martw się. Jeszcze kilka lat i będziesz jak one”.

Byłaś po Tańcu z gwiazdami, treningi w tym programie są intensywne. Twoje ciało nie było w wystarczającej formie? 

Balet to coś innego. Odkrywałam nowy świat. Wydawało mi się, że pięknie wykręcam stopę, a słyszałam od nauczyciela, że w ogóle tego nie robię! Gdy pokazał, jak to powinno wyglądać, nie mogłam uwierzyć, że ludzkie ciało ma takie możliwości. Myślałam, że poprawnie robię przysiad, trzymam ręce, stoję, a okazywało się, że każda z tych pozycji w moim wykonaniu to katastrofa. Na pocieszenie nauczyciel wyjaśnił, że nie chodzi o to, żebym na siłę przekraczała swoje możliwości. Uwagę: „Małgosiu, bez fanatyzmu, proszę!”, słyszałam setki razy. W balecie chodzi o harmonijny rozwój, stopniowe opanowanie właściwych technik i delikatne przesuwanie granicy możliwości.

 

Małgorzata Pieńkowska: "Kobieta w moim wieku może zrobić szpagat"

Brzmi pięknie, choć w  wyznaniach baletnic częściej niż o harmonijnym rozwoju słyszymy o morderczej pracy, bólu.

Nie wiem, jakie relacje panują w świecie profesjonalnego baletu. Mnie zależało, by ta pasja była częścią rozwoju osobistego, żeby współgrała z moją wrażliwością. Dawała wszystkim radość. Pierwsze lekcje były jak baletowy elementarz. Uczyłam się, czym jest plié, a czym chassé, arabesque, pas de basque. Uwiodło mnie to eleganckie francuskie nazewnictwo. Zaczęłam czytać o balecie i oglądać wielkie widowiska. Podpatrywałam najlepszych. Ten świat mnie tak zafascynował, że bez protestu wykonywałam każde ćwiczenie. Nawet jeśli godzinami miałam chodzić z kijkiem między łokciami, a takie miałam zadanie domowe. Pracowałam nad sylwetką, bo odruchowo się garbiłam. Po kolejnych treningach czułam ból w mięśniach, o których istnieniu wcześniej nie miałam pojęcia. Ale lubiłam to uczucie, było jak przebudzenie ciała! Czasem rano wstawałam, jęcząc z bólu, a mimo to pędziłam na salę. Dziś już nie jęczę...

Tańczysz w puentach? To chyba wyższy stopień wtajemniczenia?

Jestem wciąż na etapie baletek. W puentach tańczą profesjonaliści. To wyższa szkoła jazdy. Puenty mają z przodu pod palcami maleńką deseczkę, na której się staje. Mam natomiast profesjonalny trykot do tańca, w którym czuję się dwa rozmiary mniejsza. Tu też przeszłam długą drogę – na pierwsze zajęcia przyszłam w dżinsach i swetrze. Dziś wiem, że trening przy drążku to wyzwanie. Nie ma miejsca na prowizorkę!

Największe zaskoczenie?

Myślałam, że szczytem baletowych umiejętności jest szpagat. A to jedna z prostszych figur.

Nie znam wielu sześćdziesięciolatek, które potrafią go zrobić.

Nie mówię, że to przychodzi od razu. Zanim zrobiłam pierwszy szpagat, minęło pół roku. Najpierw było codzienne bolesne przesuwanie granicy własnych możliwości. Musiałam metodycznie pracować nad rozciąganiem, ale dzięki temu dziś wiem, że kobieta w moim wieku może zrobić szpagat. To kwestia konsekwencji, czasu i ćwiczeń. Od klasycznego szpagatu trudniejszy jest ten robiony w pionie. Nie wiem, czy kiedyś taki wykonam, ale to nie mój cel. Nie chcę zostać primabaleriną, tylko cieszyć się tańcem. Uczyć się nowych umiejętności i doskonalić warsztat. Bez pośpiechu. Całe życie się spieszyłam, dziś wolę smakować każdą chwilę. Zależy mi, by pasja nie stała się presją. Dla mnie sala baletowa jest magicznym miejscem i zależy mi, by to się nie zmieniło.

 

 

Małgorzata Pieńkowska: "Nie martwię się metryką"

Na czym polega magia tego miejsca?

Gdy przekraczam próg, czuję niepowtarzalny zapach: drewniany parkiet, kurz osiadły na lustrach, pot tancerek i subtelne perfumy mieszają się ze sobą. We mnie ten zapach budzi oczekiwanie na coś ekscytującego. Gdy ustawiam się przed lustrem, czuję się, jakbym przekraczała próg innego świata. Świadomie oddycham, skupiam się, kontaktuję z ciałem... Kiedy słyszę muzykę i stawiam pierwsze kroki, wyobraźnia przywołuje sceny z klasycznych baletów. Wszystko wydaje się płynąć, mój krytyk wewnętrzny milknie, pogłębiam kontakt ze sobą, to wtedy najczęściej udaje mi się „niefanatycznie”, czyli bez napięcia i stresu, przesuwać nieco granicę swoich możliwości. Nie martwię się metryką, przeszłością, przyszłością. Jest tylko fascynujące tu i teraz. Gdy tańczę, ulatniają się też wszystkie „nie wypada”. W takich chwilach czuję się wolna.

Co jest dla ciebie esencją tej pasji?

Łączenie przeciwieństw. Balet wymaga subtelności, ale i ogromnej siły. Precyzji i rozmachu. Każdy ruch musi być przemyślany, a jednocześnie finezja pojawia się wtedy, gdy dajesz się ponieść. Dla mnie jest też drogą do rozwijania siebie, pracy nad emocjami, zwątpieniami. Wyzwaniem jest pokonanie bierności, gdy po prostu nie chce mi się ćwiczyć. Są takie dni. Wtedy mówię sobie: „Gosia, to twój wybór. Tańczysz, bo chcesz. Przecież nie musisz”. I to coś zmienia. Zamiast narzekać na zmęczenie, zmieniam sposób myślenia. I już mi się chce, choć... wciąż mi się nie chce. Po lekcji, na którą wybrałam się mimo pokusy, by odpuścić, satysfakcja jest podwójna. Endorfiny podnoszą mnie na duchu i mówię sobie: „Patrz, co byś straciła, gdybyś nie poszła!”.

Balet przekłada się jakoś na życie?

Chodzę wyprostowana, z gracją. Inaczej trzymam głowę, prowadzę nogi. Czuję to nawet podczas spacerów z psem czy na zakupach. Ta lekkość dodaje mi energii i pewności siebie w wielu sytuacjach. Chodzę na zajęcia dwa razy w tygodniu, chyba że obowiązki zawodowe to uniemożliwią. Tyle wystarcza, by nie gubić formy.

Pod czyim okiem się rozwijasz?

Moim nauczycielem jest Siergiej Basałajew, pierwszy solista Polskiego Baletu Narodowego. Urodził się w Nowosybirsku. Ma niesamowity kontakt z ciałem. W tańcu jest uosobieniem precyzji i siły. To coś, co mają najlepsi. Zachęca, by nie skupiać się na zewnętrzności, tylko na tym, co wewnątrz – dobry tancerz w ruchu pokazuje duszę! Praca z nim zmieniła moje podejście do baletu. Mniej od technicznych ewolucji liczy się dla mnie to, jak rozwijam się wewnętrznie. Przy takim podejściu metryka nie ma znaczenia. Taniec nie jest dla mnie drogą do perfekcji, tylko do akceptacji siebie. Wcześniej uczyłam się pod okiem Zdzisława Ćwiory, legendy baletu (niegdyś pierwszy solista Teatru Wielkiego – Opery Narodowej – red.).

Żałujesz, że kiedyś nie trafiłaś do szkoły baletowej, nie miałaś szansy być primabaleriną?

Mój wolny duch nie zniósłby takiej dyscypliny, jaka obowiązuje profesjonalnych tancerzy. Balet jako pasja to dla mnie optymalne połączenie. Gdy ktoś pyta: To twoje hobby?, odpowiadam: Raczej choreografia na resztę życia. I  to jest najbliższe prawdy.

Kim jest Małgorzata Pieńkowska?

Małgorzata Pieńkowska - Rocznik 1965. Aktorka filmowa, teatralna i serialowa. Prywatnie związana z Andrzejem Nersem, wcześniej jej mężem był Jacek Sobala, z którym ma córkę Inę, również aktorkę.
Grała na deskach Teatru Polskiego, Teatru Ateneum i Teatru Praga. Znana szerszej publiczności z seriali: "M jak miłość", "Klan" czy "Druga szansa".

 

Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 01/2025
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również