Piotr Polk, popularny aktor, znany zwłaszcza z serialu "Ojciec Mateusz", opowiada o walce z chorobą nerek, przeszczepie i wdzięczności za kolejną szansę w życiu.
Piotr Polk nie spodziewał się diagnozy choroby nerek. Przez dwa lata walczył o poprawę ich stanu, jednocześnie aktywnie pracując, grając w teatrze i serialu. W Twoim STYLu opowiada o walce z chorobą.
Piotr Polk: Chwile załamania przychodziły tylko w samotności, w ciszy... Ale gdy dostałem informację, że wchodzę w program transplantacji, dostałem zastrzyk energii. To niczego nie gwarantuje, na przeszczep można czekać długo, ale ja zrobiłem ze swojej strony wszystko, co mogłem. Reszta to kwestia losu. Czy znajdzie się dawca, czy nerka się przyjmie...
Lekarz określa szanse powodzenia?
W procentach? To jest loteria. Co może lekarz? Szukać dawcy, który ma genetycznie to samo co ja. A czy znajdzie?
Czekanie nie wyniszcza ?
Nie. Myślałem: „Piotruś, miałeś w życiu szczęście. Więc skoro życie cię głaskało, może nerka będzie nie za 10 lat, tylko wcześniej”. I przyszedł ten dzień, to było rano, przed wyjściem na plan zdjęciowy. Telefon, że jest dawca i mam się spakować. Natychmiast, bo czeka transport, nie karetka, ona jedzie za wolno. Jechałem szybkim samochodem z niebieską lampą na dachu do Kielc, bo tam czekała nerka.
Wszystko inne przestaje być ważne?
Tak. Producentka "Ojca Mateusza" wiedziała, że taki moment nastąpi. Sporo zdjęć z moim udziałem spadło, ale serial istnieje. Dla mnie świat się zatrzymał, a jednocześnie wszystko przyspieszyło. Dawca zmarł w czwartek nad ranem, ja znalazłem się na stole operacyjnym o czwartej po południu.
Zostaje coś z tego w pamięci?
Byłem pod wpływem głupiego jasia, ale pamiętam uczucie wdzięczności, że wszyscy są tak mili, okrywają mnie prześcieradłem, żebym nie zmarzł. Przeskanowałem całą salę operacyjną, pamiętam zegar, który odmierzał sekundy. W domu, gdzie się urodziłem, gdy ktoś z rodziny umarł – dziadek, babcia – zawsze zatrzymywano zegary. Ale ja nie znałem rangi tej operacji, nie myślałem o tym..
Przeczytałeś dokładnie dokument, który podają choremu przed operacją?
Pobieżnie. I dobrze, bo gdybym uświadomił sobie, co może się zdarzyć, może bym uciekł. Zresztą po co? To nie jest umowa na rolę w filmie, gdy możesz powiedzieć: „Na to się nie zgadzam. To wykreślamy...”. Wiedziałem, co to znaczy, że przeszczep się nie przyjął, ale ufałem, że szczęście mnie nie opuści. Gdy obudziłem się po czterech godzinach operacji, podobno wciąż powtarzałem: „Udało się? Znaczy, że się udało?”, i za każdym razem słyszałem, że tak, że nerka pracuje.
Znów Poluś miał szczęście.
I chciałoby się tym szczęściem podzielić. Trudno dziękować człowiekowi, który stracił życie. Można by wyrazić wdzięczność jego bliskim, bo oni rozumieli, że w ciele są organy, które mogą uratować życie kilku osobom i żal je zakopywać w piachu. Był moment, że chciałem, chociaż to prawnie niemożliwe, poznać chociaż jego imię.
To słuszne, że biorca nie może nic wiedzieć o dawcy?
Pytałem o to. Usłyszałem, że to wykluczone. Rodzina zmarłego co miała zrobić, zrobiła. Ale ludzie reagują różnie. Zawdzięczam komuś życie, więc może powinienem się odwdzięczyć? Może ktoś zażąda rewanżu?
Pytam, bo trudno pozyskać organy do przeszczepu, twój przykład mógłby zachęcić innych.
W tej delikatnej sprawie nie może być presji. Ludzie wychowani w pewnych zasadach obyczajowych czy religijnych mają prawo uważać, że do życia wiecznego człowiek po-winien stawić się w całości. Mieć poczucie, że gdy dojdzie do zmartwychwstania, to bez serca czy nerki się nie da.
Ale jest formuła: „Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz”. Kościół dopuszcza nie tylko kremację, ale i przeszczep.
Istnieje inny problem, który kiedyś do głowy by mi nie przyszedł, nazwę go... kupczenie życiem. Zasada jest taka: ty nie musisz wyrażać zgody na przeszczep twoich organów. Brak niezgody powoduje, że możesz być dawcą. Ale jeszcze należy zapytać bliską rodzinę. Wtedy często pada pytanie: „Za ile?”.
To wiedza z rozmów z lekarzami?
Z osobą, która jest koordynatorem transplantologii. Takie pytanie automatycznie kasuje potencjalnego dawcę, który mógłby uratować cztery istnienia ludzkie. Bo organów nie można wycenić, dawcy kupić się nie da.
Cały wywiad w grudniowym wydaniu Twojego Stylu.