Szczerość bywa nieostrożnością. Zwłaszcza wśród ludzi, którzy mają być młodzi, piękni i szczęśliwi. Piotr Polk zdecydował inaczej. Choroba, którą pokonał, uporządkowała mu świat. Wyszedł z niej dzięki sile charakteru, więc uznał, że trzeba o tym opowiedzieć. Także po to, żebyśmy zrozumieli, co znaczy podzielić się z kimś częścią swojego ciała.
Spis treści
Posiwiał trochę od ostatniego spotkania i wyszczuplał. Jednak Piotr, mimo swojej sześćdziesiątki, wciąż ma tę chłopięcą energię. Wiadomo było, że chorował, ale urządził urodziny, przyjmował gości. Nikt nie wiedział, że walczy o siebie. Idę na spotkanie z facetem, który jak w grze komputerowej dostał drugie życie.
Twój STYL: Czasem jeden telefon zmienia życie człowieka.
Piotr Polk: Wiadomość dotarła do mnie wieczorem, gdy na kanapie piłem wino. Zadzwoniła pani z kliniki z pytaniem, czy przysłać karetkę. Jaką karetkę? I słyszę spokojny głos: Pana nerki nie działają. W takiej chwili jeszcze się nie wierzy. Może to jakieś ponure „Mamy cię”? Ale następnego dnia byłem w szpitalu u profesora Niemczyka. Poziom kreatyniny był tak wysoki, że wskazywał na zepsucie nerek.
Nie spodziewałeś się?
Nerka nie boli. Nie jest unerwiona. Żyłem spokojnie, podczas gdy nerki były po cichu psute przez antyciała, które wytworzył mój organizm. Uznał, że są ciałem obcym i trzeba je wyeliminować. To się nazywa choroba autoimmunologiczna, autoagresja. Czułem zmęczenie, ale godziłem się z tym, że po pracy w ogrodzie mogę mieć zadyszkę. Zorientowałem się jednak, że częściej podświadomie szukam miejsca, żeby usiąść, odpocząć. Zrobiłem badania, no i…
Jak lekarz określa skalę ryzyka?
Nie wiedzieliśmy. Nie chorowałem na nerki, nie nadwyrężałem ich alkoholem, jednak badania wykazały, że wskaźnik ciał, które szaleją w moim organizmie, wynosi 180. Nic mi to nie mówiło, ale było ich dużo. Należało ich się pozbyć, więc wyciągano ze mnie osocze krwi i wlewano nowe, prosto ze Szwajcarii. To zabieg, do którego kładziesz się na siedem godzin i tych sesji było 11. Czasem dostawałem też nową krew, jak Mick Jagger. Wskaźnik spadł do 30, wtedy można było myśleć o nerkach. Ale o ile inne narządy mogą się regenerować, to nerka zepsuta nie wraca do stanu poprzedniego. Czekała mnie jazda w dół i ostatecznie jedno – dializa. A to oznacza całkowitą zmianę trybu życia.
Co dzieje się wtedy w głowie pełnego energii mężczyzny?
Pierwszy odruch to niewiara. Odrzucasz myśl, że coś się zepsuło, bo nie widzisz powodu. Myślisz: Może nie jest tak źle? Ten trik na krótką metę działa, pracowałem jak zawsze. Paradoksalnie pomogła mi epidemia, bo pracy było mniej. Ale trudno zagłuszyć coś, co utrudnia wstanie z łóżka. Brakowało mi powietrza. W teatrze zdanie, które kiedyś wypowiadałem na jednym oddechu, teraz wymagało gospodarowania ilością tlenu, którego potrzebowałem, by dalsza część tekstu też wybrzmiała. Próbowałem zapominać o chorobie, na tym polega aktorstwo, że można zapomnieć o realnym świecie.
Grałeś zdrowego człowieka?
Ale nie mogłem go udawać wciąż, bo nie da się zagrać całego życia. Trzeba było wrócić do prawdy o sobie. Było mi trudno.
A gdybym poprosił o nazwanie emocji? Strach? Złość?
Złość nie. Gdybym odkrył winę w sobie, byłbym na siebie zły. Ale tu rządził przypadek. Takie zjawisko zdarza się raz na milion, nie miałem na nie wpływu. Lęk? Tak, on był, bo mimo aktywności cały czas czułem zegar odliczający sekundy jak w sylwestra. Nie wiedziałem, kiedy nerki powiedzą „stop” i w połowie zdania na scenie padnę.
Za wcześnie umierać?
Tej myśli nie miałem. Pierwsze, co we mnie dojrzało, to chęć walki, postanowienie, że nie trafię na dializę, bo to zmieniło by moje życie. Byłem dwa lata na ścisłej diecie, nie tknąłem białka, bo nerki go nie lubią, czułem, jak siły mi opadają, traciłem mięśnie, trudność sprawiało mi wejście po schodach. Brałem ołówek, projektując mebel, bo to moja pasja, i on wypadał mi z ręki. Ale cały czas grałem. W serialu, w teatrze.
Da się oszukać otoczenie?
Tak. Nie zmienisz wyglądu, ale brak sił można ukryć. Śmiałem się, żartowałem. Dla wielu ludzi mój stan był tajemnicą.
Sam dałem się nabrać. Myślałem, że jesteś szczupły, bo trenujesz. Zazdrościłem.
W pewnym momencie ważyłem 61 kilogramów. Nie byłeś odosobniony. Koledzy mówili: Siłownia? Jak ja bym chciał być tak smukły jak ty. Odpowiadałem, że nie jem mięsa, nie piję wina, ale myślałem: „No, chłopie, chybabyś się nie zamienił”. Bo przy tej diecie, by funkcjonować, musiałem wyprodukować dwa razy więcej adrenaliny niż dawniej.
Ale jaki był cel?
Postanowiłem zmobilizować siły, by uniknąć dializy i wejść w program przeszczepu nerki. Aby to się stało, cała reszta ciebie musi być w stu procentach sprawna: serce, płuca, nawet zęby. Pół roku robiłem badania i osobisty remont. I gdy wpisano mnie na listę transplantacyjną, poczułem dumę, bo uwierzyłem, że ta walka jest po coś. Spojrzałem w lustro i powiedziałem: „Brawo, Piotrusiu”.
Sprawdziły się cechy twojego charakteru?
Tak, ja jestem Ślązak, karny, cierpliwy, jak coś powiem, to zrobię. Te narzędzia nie zawsze były mi potrzebne, ale teraz wyjąłem je wszystkie z szuflady i zabrałem się do pracy.
Żeby obronić swoje życie.
Ale nie takie jak dotąd, po prostu życie. Mój system wartości w jednej chwili się przebudował. Wszystko, co robiłem dzień wcześniej, straciło znaczenie: praca, plany zawodowe.
Aktorstwo nie było istotą życia?
Okazało się, że nie. Gdy odrzuciłem pierwszą propozycję, przyszła myśl: „szkoda”. A potem była refleksja: „I po co mi to? Siedziałbym na planie filmowym w twierdzy Modlin, w zimnie. Jeszcze mi tego potrzeba na moje nerki”.
Ale może chciałoby się zagłuszyć pracą złe myśli?
Robiłem to przez dwa lata. Ale nie goniłem za kolejnymi projektami. Bo dotąd pracowałem czasem 14 godzin dziennie, a teraz chciałem mieć kilka dla siebie.
Nie miałeś kryzysów, słabszych chwil?
Starałem się nie emanować złą energią. Gdyby wszyscy byli moim lękiem obciążeni, to dokoła widziałbym ludzi tak samo przygnębionych i nie miałbym skąd czerpać siły. Więc była skryta myśl, że w każdej chwili może być koniec, ale broń Boże nie mówiłem o tym, nie robiłem żadnych porządków.
To pytanie wisi w powietrzu. Testament?
Nie. Gdybym go napisał, dałbym dowód, że godzę się na przegraną. Ja zgody nie miałem. Choroba siedziała koło mnie, jednak starałem się jej nie zauważać. Jednak nie ma takiej męskości, która dawałaby dość siły. Chłopaki nie płaczą? Gówno prawda. Ten, kto to wymyślił, nie przeżył kryzysu.
Jest wrażliwość.
Jestem wrażliwy, dlatego wykonuję swój zawód. A gdy zostajesz sam w szpitalu, dokoła masz chorobę i śmierć, bo na oddziałach nefrologicznych sąsiedzi w sali zmieniają się szybko, nie da się nie myśleć. Zdarzało się, że tę samą stronę książki czytałem trzy razy, bo nie mogłem się skupić.
Można swoje emocje pomieścić w sobie czy trzeba komuś opowiedzieć?
To, co teraz ci mówię, wie tylko rodzina. Przyjaciele orientowali się, ale nie znali szczegółów. „Poluś, jak się czujesz? Nie potrzebujesz czegoś? – Nie, dzięki, wszystko jest w porządku”. Każdą rozmowę z dalszą osobą obracałem w żart. Po co się skarżyć? Żeby zobaczyć współczucie? Jestem introwertykiem, dużo mieszczę w sobie. Tylko na scenie się otwieram, poza zawodem jestem dość zamknięty. Gdy umierał ojciec, lekarz o tym, że tata jest poważnie chory, powiedział mnie. Miałem 19 lat. Byłem za młody, żeby przyjąć tę wiadomość i nosić ją w sobie, ale nosiłem. Trzymałem się całe dnie, do momentu, gdy gasło światło i miałem poduszkę, która mogła stłumić przejaw mojej rozpaczy. Może to był trening?
Symboliczna klamra.
Chwile załamania przychodziły tylko w samotności, w ciszy… Ale gdy dostałem informację, że wchodzę w program transplantacji, dostałem zastrzyk energii. To niczego nie gwarantuje, na przeszczep można czekać długo, ale ja zrobiłem ze swojej strony wszystko, co mogłem. Reszta to kwestia losu. Czy znajdzie się dawca, czy nerka się przyjmie…
Lekarz określa szanse powodzenia? W procentach?
To jest loteria. Co może lekarz? Szukać dawcy, który ma genetycznie to samo co ja. A czy znajdzie?
Czekanie nie wyniszcza?
Nie. Myślałem: „Piotruś, miałeś w życiu szczęście. Więc skoro życie cię głaskało, może nerka będzie nie za 10 lat, tylko wcześniej”. I przyszedł ten dzień, to było rano, przed wyjściem na plan zdjęciowy. Telefon, że jest dawca i mam się spakować. Natychmiast, bo czeka transport, nie karetka, ona jedzie za wolno. Jechałem szybkim samochodem z niebieską lampą na dachu do Kielc, bo tam czekała nerka.
Wszystko inne przestaje być ważne?
Tak. Producentka "Ojca Mateusza" wiedziała, że taki moment nastąpi. Sporo zdjęć z moim udziałem spadło, ale serial istnieje. Dla mnie świat się zatrzymał, a jednocześnie wszystko przyspieszyło. Dawca zmarł w czwartek nad ranem, ja znalazłem się na stole operacyjnym o czwartej po południu.
Zostaje coś z tego w pamięci?
Byłem pod wpływem głupiego jasia, ale pamiętam uczucie wdzięczności, że wszyscy są tak mili, okrywają mnie prześcieradłem, żebym nie zmarzł. Przeskanowałem całą salę operacyjną, pamiętam zegar, który odmierzał sekundy. W domu, gdzie się urodziłem, gdy ktoś z rodziny umarł – dziadek, babcia – zawsze zatrzymywano zegary. Ale ja nie znałem rangi tej operacji, nie myślałem o tym…
Przeczytałeś dokładnie dokument, który podają choremu przed operacją?
Pobieżnie. I dobrze, bo gdybym uświadomił sobie, co może się zdarzyć, może bym uciekł. Zresztą po co? To nie jest umowa na rolę w filmie, gdy możesz powiedzieć: „Na to się nie zgadzam. To wykreślamy…”. Wiedziałem, co to znaczy, że przeszczep się nie przyjął, ale ufałem, że szczęście mnie nie opuści. Gdy obudziłem się po czterech godzinach operacji, podobno wciąż powtarzałem: „Udało się? Znaczy, że się udało?”, i za każdym razem słyszałem, że tak, że nerka pracuje.
Znów Poluś miał szczęście.
I chciałoby się tym szczęściem podzielić. Trudno dziękować człowiekowi, który stracił życie. Można by wyrazić wdzięczność jego bliskim, bo oni rozumieli, że w ciele są organy, które mogą uratować życie kilku osobom i żal je zakopywać w piachu. Był moment, że chciałem, chociaż to prawnie niemożliwe, poznać chociaż jego imię.
To słuszne, że biorca nie może nic wiedzieć o dawcy?
Pytałem o to. Usłyszałem, że to wykluczone. Rodzina zmarłego co miała zrobić, zrobiła. Ale ludzie reagują różnie. Zawdzięczam komuś życie, więc może powinienem się odwdzięczyć? Może ktoś zażąda rewanżu?
Pytam, bo trudno pozyskać organy do przeszczepu, twój przykład mógłby zachęcić innych.
W tej delikatnej sprawie nie może być presji. Ludzie wychowani w pewnych zasadach obyczajowych czy religijnych mają prawo uważać, że do życia wiecznego człowiek powinien stawić się w całości. Mieć poczucie, że gdy dojdzie do zmartwychwstania, to bez serca czy nerki się nie da.
Ale jest formuła: „Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz”. Kościół dopuszcza nie tylko kremację, ale i przeszczep.
Istnieje inny problem, który kiedyś do głowy by mi nie przyszedł, nazwę go... kupczenie życiem. Zasada jest taka: ty nie musisz wyrażać zgody na przeszczep twoich organów. Brak niezgody powoduje, że możesz być dawcą. Ale jeszcze należy zapytać bliską rodzinę. Wtedy często pada pytanie: „Za ile?”.
To wiedza z rozmów z lekarzami?
Z osobą, która jest koordynatorem transplantologii. Takie pytanie automatycznie kasuje potencjalnego dawcę, który mógłby uratować cztery istnienia ludzkie. Bo organów nie można wycenić, dawcy kupić się nie da.
Kiedy poczułeś, że się udało?
Z tym słowem trzeba uważać, bo nadal jestem w okresie próbnym. Ale kilka dni po operacji zacząłem na świat patrzeć z nadzieją. Wyniki stawały się podręcznikowe. Kładąc się na stół, miałem kreatyninę 9,9, w dobę po operacji 5, a w drugiej dobie 1,2. W takim tempie to tylko Jezus wskrzesił Łazarza.
Cudowne uzdrowienie.
Nie tak od razu. Nowa nerka była… z przodu, bo moich mi nie usuwano. A tam są pachwiny, wszystko się rusza. Gdy zacząłem wstawać, nogi wydawały mi się jak pożyczone. Ja oddycham przeponą, to aktorski odruch, więc biorąc oddech, czułem, jakby mi ktoś walił po nerce gumowym młotkiem.
Nabrałeś dużej świadomości własnego ciała.
Chciałbym, żeby została ze mną. W organizmie jest wielki potencjał, w dużej mierze nieodkryty. Wtedy czułem, że odżywam nie tylko fizycznie, ale energetycznie. Zagryzałem zęby z bólu, robiąc kolejne kroki, ale takiej woli, by odzyskać siły i iść naprzód, nie pamiętam w całym życiu.
Był taki dzień – budzisz się i myślisz: To wszystko jest już za mną. Jak po strasznym śnie.
Ważne jest nie to, że się budzę, ale że… wcześnie. Nie chciałem pozwolić sobie na luksus spania do dziewiątej. Nie chciałem stracić ani chwili z nowego życia. Wychodziłem do ogrodu, czytałem książki, by wykorzystać odzyskaną energię.
Nie miałeś myśli, która często nawiedza tych, co dostali drugie życie: „Teraz ja! Wszystko moje”?
Był moment, gdy dotarło do mnie, że przez wiele lat moje sprawy nie były najważniejsze i może czas postawić siebie na pierwszym miejscu. Ale mam świadomość, że ten dar od życia jest formą kredytu. Będę go spłacał do końca. I żeby się udało, muszę się sobą zająć: oczyścić głowę, dbać o dietę. Więc jeśli o to pytasz, nie zamierzam kupować czerwonego porsche, nie planuję jechać w życiu ostrzej.
To jakaś forma porządkowania, eliminacji?
Wyeliminowałem z życia nie tylko sprawy, które mi przeszkadzały, odbierały czas, ale i ludzi, którzy sprawiali, że nie żyłem tak, jak chcę. Kiedyś, jeśli nie podobał mi się projekt, mówiłem miło: „Och, w tym terminie nie mogę, szkoda”. Dzisiaj, gdy dostaję propozycję, która mi nie pasuje, jasno odpowiadam: „Nie interesuje mnie, szkoda mi czasu”.
Ten dystans, doświadczenie, może być atutem w zawodzie?
Aktora wzbogaca wszystko, czego doświadczy. Ja zawsze obserwowałem ludzi, kradłem ich reakcje, mimikę, sposób poruszania się. Ale rzeczy realnie przeżyte są lepszym narzędziem. Jestem wrażliwszy na doświadczenia ostateczne: ból, strach. Czy ja dawniej znałem prawdziwy strach? A teraz wiem, co znaczy myśl: „Cholera, to już? Nie za wcześnie?”.
No właśnie.
Wiesz, nie mam z tym problemu. Gdyby przyszło do recenzji mojego życia, powiedziałbym: „OK, parę spraw zabałaganiłem, ale życie miałem barwne, spróbowałem wszystkiego”. Więc mój powrót do zdrowia przeżyłem raczej w głębi duszy. Ale bardzo radośnie.
Oddałbyś swoje serce do przeszczepu?
Absolutnie tak, o tym zdecydowałem dawno. Teraz to serce pracuje dla mnie, ale jeśli kiedyś będzie przydatne komuś innemu to tak, jakby mnie przedłużono życie. Jednak po chorobie, którą przeszedłem, decyzja należy do lekarzy. Jeżeli uznają, że cokolwiek: moje serce, wątroba, by komuś się przydały, niech biorą.