Wywiad

Aktorka Michalina Olszańska wydaje kolejną powieść. Tym razem zagląda za kulisy planu filmowego

Aktorka Michalina Olszańska wydaje kolejną powieść. Tym razem zagląda za kulisy planu filmowego
Michalina Olszańska
Fot. Agencja AKPA

Dała się poznać jako jedna z najzdolniejszych aktorek młodego pokolenia, ale jest równie utalentowaną pisarką. Michalina Olszańska wydaje powieść, w której zagląda za kulisy planu filmowego. Odważną i bezkompromisową.

Michalina Olszańska o najnowszej książce "Aktorka"

PANI: Kilka miesięcy temu premierę miał film „Kulej. Dwie strony medalu” Xawerego Żuławskiego, w którym zagrałaś główną rolę kobiecą, później urodziłaś drugie dziecko, a teraz ukazuje się twoja powieść „Aktorka”. Sporo tego.

MICHALINA OLSZAŃSKA: Pracę nad książką zaczęłam w trakcie zdjęć do filmu. Kiedy tylko miałam chwilę przerwy, siadałam w kamperze i pisałam. Kończyłam ją, będąc w ciąży, ale na szczęście udało mi się domknąć całość przed porodem. (śmiech) Zresztą pomysł na tę książkę narodził się właśnie na planie „Kuleja”. Pewnego dnia siedziałam w make-up busie i pomyślałam, że brakuje na rynku książek, których akcja toczyłaby się w świecie filmu, w środowisku aktorskim. A przecież ten temat to samograj!

To już twoja czwarta powieść. Literatura zawsze była dla ciebie ważna?

Kiedy miałam osiem lat, zepsuł nam się telewizor, komputera też nie mieliśmy, i książki były jedyną dostępną formą rozrywki. A moja mama (aktorka i piosenkarka Agnieszka Fatyga – red.) kupowała je nałogowo, więc mieliśmy pokaźnych rozmiarów biblioteczkę. Książki były dla mnie odskocznią - najpierw od skrzypiec, bo od siódmego roku życia chodziłam do szkoły muzycznej, a potem od aktorstwa.

Czytałaś, ale też pisałaś.

Zawsze byłam trochę inna, trochę dziwna. Nie interesowały mnie „standardowe” dziecięce zabawy, nie grałam na podwórku w berka czy chowanego, tylko wymyślałam i opowiadałam historie. Więc kiedy tylko nauczyłam się pisać, zaczęłam je przenosić na papier. A że nie byłam specjalnie towarzyska, pisanie stało się dla mnie pewną formą eskapizmu. Bezpiecznym miejscem, w którym mogłam się schować. Być może do dziś tak jest…

Pierwszą powieść wydałaś jeszcze jako siedemnastolatka. „Dziecko gwiazd. Atlantyda” opowiada o księżniczce żyjącej w mitycznym królestwie.

Mama często czytała mi różnego rodzaju mity. Potem, jako nastolatka, zakochałam się w powieściach fantasy, więc siłą rzeczy zaczęłam też pisać w tym nurcie. Gdy dowiedziałam się, że moja książka ukaże się w druku, wpadłam w euforię. Jednak po tym, jak pierwsza fala ekscytacji opadła, pojawiła się też presja. Na świecie nastoletni Christopher Paolini wydawał wtedy swoją bestsellerową serię „Dziedzictwo”, w Polsce debiutowała Dorota Masłowska, więc panowała moda na bardzo młodych pisarzy. Wiedziałam, że oczekiwania są duże i że pojawią się porównania. Pojawiły się, właśnie z Masłowską, chociaż Dorota reprezentowała kompletnie inny gatunek literatury i nie łączyło nas nic poza młodym wiekiem. Zresztą o wieku też trudno mówić, bo ja swoją książkę napisałam kilka lat przed jej wydaniem, miałam wtedy 13 lat. Bardzo to wszystko przeżywałam. Co prawda miałam wyhodowany pewien pancerz ochronny, szkoła muzyczna przyzwyczaiła mnie do krytyki, ale tej konstruktywnej. Z niekonstruktywną nie umiałam sobie poradzić.

A jednak dwa lata później ukazała się twoja kolejna książka.

Otrzymywałam też dużo pozytywnego feedbacku i przez ludzi z branży zostałam ciepło przyjęta. Był nawet moment, że to właśnie z pisaniem wiązałam swoją przyszłość. Ale kiedy w moim życiu pojawiło się aktorstwo, literatura zeszła na dalszy plan. Nie żałuję, bo dzięki temu, że mam inny „główny” zawód, nie czuję przymusu napisania kolejnej książki, żeby mieć na rachunki. Pisanie nie stało się dla mnie pracą, pozostało czystą radością.

„Aktorkę” na rynek wprowadza twój partner, Tomasz Zysk, który od lat działa w branży wydawniczej. To miłość do książek was połączyła?

Poznaliśmy się, kiedy wydawałam moją trzecią powieść, „Erę Zero”, i wtedy się zaprzyjaźniliśmy. Teraz, choć mamy kilkuletni staż związku, a od sześciu miesięcy jesteśmy wspólnie rodzicami, to i tak miałam opory, żeby zaproponować Tomkowi wydanie „Aktorki”. Bałam się, że nie odmówi nawet, jeśli uzna książkę za słabą. Ale ostatecznie odważyłam się i pokazałam mu, nad czym pracuję. Na początku był przerażony, co chwilę pytał: „Świat filmu naprawdę tak wygląda?” (śmiech). Oczywiście znał go z moich opowieści, ale nie zdawał sobie sprawy, że bywa tak brutalnie. Co prawda główna bohaterka, Rebeka, to nie ja, ale stanowi pewien archetyp aktorki i wiele opisanych sytuacji rzeczywiście przydarzyło się albo mnie albo moim koleżankom. Dlatego Tomkowi momentami nieprzyjemnie było to czytać.

Michalina Olszańska
Michalina Olszańska wydała najnowszą książkę "Aktorka"
Agencja AKPA

W bohaterach twojej książki kawałek swojej historii zapewne odnajdzie wiele osób. Jesteś ciekawa ich reakcji?

Bardzo (śmiech). Kiedy „Aktorkę” czytają osoby spoza branży, zwracają uwagę na jej komediowe aspekty. Na przerysowane postaci, chaos, absurdalne sytuacje. Ale ludzie, którzy siedzą w tym środowisku doskonale wiedzą, że ten świat właśnie taki jest. Niektóre z opisanych historii wydarzyły się 1:1, ale w książce rzeczywistość miesza się z fikcją. Np. taki Amadeusz, aktor i najlepszy przyjaciel głównej bohaterki, jest ulepiony z czterech kolegów, z którymi pracowałam. Czy któryś z nich rozpozna w nim siebie? Myślę, że jest spora szansa.

Mówisz, że Rebeka, wielka gwiazda kina i samotna kobieta trochę po czterdziestce, dla której aktorstwo to miłość życia, nie jest tobą. Ale czytelnicy i tak będą się zastanawiali, ile dałaś jej z siebie…

Lubię myśleć o Rebece w ten sposób, że mogłam się nią stać, gdybym w pewnym momencie kariery nie zatrzymała się i nie zrewidowała priorytetów. Aktorstwo potrafi człowieka kompletnie pochłonąć, bo możliwość przeżycia wielu żyć w jednym jest niesamowita. A do tego dochodzi jeszcze hype społeczny związany z tym zawodem, zachwyty i uznanie. W pracy wszyscy mówią, że jesteś wspaniała i wyjątkowa, więc nie chcesz wracać do prozy życia, gdzie wszystko jest takie zwyczajne. Mnie się udało w tym nie zatracić, bo zdecydowałam, że chcę mieć rodzinę i dzieci, że to jest dla mnie najważniejsze.

Dużo piszesz o kosztach, które ponosi się, uprawiając ten zawód. Stwierdzasz nawet, że aktorstwo to emocjonalna prostytucja.

Zauważyłaś, że nie ma za bardzo dyskusji o zdrowiu psychicznym aktorów, zwłaszcza w Polsce? Mówi się tylko o presji sławy, że ten czy inny został znaleziony martwy w wannie, bo nie był w stanie unieść ciężaru popularności, ale to tylko część problemu. Aktorstwo jest pracą, która polega na czerpaniu z własnych emocji, zazwyczaj tych trudnych. W środowisku panuje snobizm polegający na mówieniu: „Ja nigdy nie daję się pochłonąć roli”, ale to bzdura. Mózg tak nie działa. Jeśli płaczesz na planie cały dzień, to nie ma siły, żebyś po kilku godzinach nie była cała opuchnięta i żeby nie bolała cię głowa. Odgrywanie silnych emocji wpływa na ciało i nie da się tego wyłączyć za pomocą pstryczka. Dlatego uważam, że tak jak sportowiec, który schodzi z ringu czy kortu idzie na rehabilitację, tak aktor, schodząc z planu, powinien dostawać opiekę psychologiczną.

 

Michalina Olszańska: "Nigdy nie miałam problemu z nagością"

Opisujesz też problem traktowania ciała aktora jak instrumentu do wypożyczenia: „Od rana ktoś jej dotykał. Charakteryzatorki, dźwiękowcy, kostiumografowie – wszyscy ciągle przychodzili i coś poprawiali, często w pośpiechu, bez pytania, jakby była lalką na wystawie, a nie żywym człowiekiem”. Trudno się do tego przyzwyczaić?

Bardzo, szczególnie że wielu aktorów jest neuroatypowych. A neuroatypowość często wiąże się z niechęcią do bycia dotykanym przez innych. Są dni, w które nie mam z tym problemu, a są takie, że jestem przestymulowana i dotyk sprawia mi fizyczny wręcz ból. To jest rzecz, o której nie mówi się młodym ludziom wchodzącym w zawód: że twoje ciało staje się narzędziem w rękach innych. Bo z jednej strony pojawili się już na planach koordynatorzy intymności, co jest wspaniałe, a z drugiej wciąż każą aktorowi wskakiwać nago do Bałtyku w listopadzie, bo tak wypadają dni zdjęciowe. Na dodatek wmawia mu się wtedy, że jeśli wytrzyma i poświęci się dla roli, jest fajny. A jak się nie godzi, to jest trudny i nieprofesjonalny. Moja agentka usłyszała kiedyś, że skoro w „Córkach dancingu” weszłam do lodowatej Wisły i zjadłam surowe mięso, to już zawsze powinnam godzić się na wszystkie dziwne pomysły reżyserów. W filmie Agnieszki Smoczyńskiej rzeczywiście robiłam szalone rzeczy, bo to był niezwykły projekt, ale w innej produkcji już bym tego nie powtórzyła. Zresztą zdroworozsądkowego podejścia do pracy nauczyłam się w dość brutalny sposób.

Opowiesz?

Kiedy kręciłam w Rosji „Matyldę” (superprodukcja o romansie młodego carewicza Mikołaja z Matyldą Krzesińską, polską primabaleriną, Michalina grała główną rolę – red.) mocno się rozchorowałam, ale nie pozwolono mi wziąć kilku dni wolnego. Bo jak się brzydko mówi, „aktor jest od grania tak jak dupa od s***ia”. Faszerowano mnie końskimi dawkami tamtejszego leku na grypę, aż któregoś dnia obudziłam się z żółtymi gałkami ocznymi i czterdziestostopniową gorączką. Okazało się, że lekarstwo wywołało u mnie żółtaczkę i uszkodziło wątrobę. W efekcie zdjęcia trzeba było przerwać na kilka miesięcy, bo nie byłam w stanie pracować. Ale „Matylda” uświadomiła mi jeszcze jedną, może ważniejszą rzecz – w jakim kinie nie chcę grać. To była wysokobudżetowa produkcja, a tam, gdzie są wielkie pieniądze, harmonogram jest wyliczony co do sekundy i nie ma miejsca na twórcze poszukiwania czy dyskusje z reżyserem. Wystąpienie w takim projekcie było oczywiście ciekawą przygodą, ale dzięki niej przestałam snuć fantazje o Hollywood (śmiech). Oczywiście gdyby ktoś zaproponował mi główną rolę w filmie Marvela, to bym ją przyjęła, ale kiedy miałam możliwość wyjechania do Los Angeles i chodzenia tam na castingi, nie skorzystałam z niej. Bo to już nie było moje marzenie.

Wróćmy na chwilę do „Córek dancingu”. Po tym filmie ktoś napisał o tobie: „Najbardziej rozebrana młoda aktorka”. To było dekadę temu, postrzeganie nagości na planie zmieniło się od tamtego czasu?

Nigdy nie miałam problemu z nagością, bo goły zadek na planie jest kompletnie nieerotyczny. Przy czym podejście do tematu rzeczywiście mocno się zmieniło. Kiedyś lubiłam jeszcze przed kręceniem nagiej sceny pochodzić rozebrana, żeby poczuć się swobodnie. Dzięki temu znikało pewne tabu, ekipa się przyzwyczajała i kiedy włączała się kamera, wychodziło to naturalnie. Ale całkiem niedawno, gdy podczas cięcia stałam nieubrana, podeszła do mnie koordynatorka intymności, mówiąc, że nie wolno mi tak robić. I mnie zakryła. Bardzo mnie to spięło, bo z pełną siłą uświadomiłam sobie, że ja rzeczywiście jestem naga jak ta Ewa w raju. I że swoim widokiem mogę krępować innych, przekraczać ich granice, o czym nigdy wcześniej nie pomyślałam. Więc ten miecz działa obusiecznie.

W twojej książce pojawia się reżyser, który potrafi złamać aktora, żeby osiągnąć zamierzony efekt. Ostatnio coraz głośniej mówi się o takich przypadkach.

Nie uważam, że na planie powinno być grzecznie jak u cioci na imieninach, ale musi być w tym wszystkim bezpieczeństwo. Weźmy takie „Ostatnie tango w Paryżu” Bertolucciego, gdzie doszło wobec Marii Schneider do wielu przekroczeń, psychicznych i fizycznych – potem wszyscy się jej rolą zachwycali, ale za jaką cenę? Ja, kiedy czuję, że dzieje mi się coś złego, to szybko się zapalam, wybucham i idę na wojnę. Ale widziałam, jak łamani są inni, szczególnie w szkole teatralnej. Ci sami profesorowie, którzy mnie traktowali bardzo dobrze, moją koleżankę potrafili zmieszać z błotem i nie mieli przy tym hamulców. Krzywdzili tylko po to, żeby osiągnąć lepszy efekt na egzaminie. I myśmy to wszyscy widzieli, ale nie umieliśmy wtedy reagować.

Michalina Olszańska: "Rodzice bardzo nie chcieli, żebym została aktorką"

Twoi rodzice przygotowali cię na to, co może cię spotkać? Oboje byli absolwentami uczelni teatralnych.

Bardzo nie chcieli, żebym została aktorką. Zresztą oboje już od dawna nie grali, mama głównie dawała koncerty, a tata był jej menedżerem. Ale ich opowieści sprawiły, że różne sytuacje nie były dla mnie zaskoczeniem, wiedziałam, że mogę spotkać i wspaniałych, i koszmarnych ludzi. Nie miałam też poczucia, które widziałam u niektórych koleżanek i kolegów, że szkoła teatralna to świątynia sztuki. Bo kiedy wchodzi się do świątyni, a tam dochodzi do bluźnierstw, to boli. Natomiast rodzice nie byli aktorami filmowymi, tego świata musiałam nauczyć się sama.

Dlaczego nie chcieli, żebyś została aktorką?

Bo w tym zawodzie wszystko zależy od szczęścia, sam talent nie wystarczy. I ja to szczęście miałam, bo od momentu, kiedy w wieku 24 lat zagrałam Olgę Hepnarovą (za tę rolę Michalina dostała Czeskiego Lwa – przyp. red.) poszło już z górki. Ale co by było, gdybym tej roli nie dostała? Papiery do szkoły teatralnej złożyłam w tajemnicy przed mamą, a gdy je znalazła, wpadła w prawdziwą furię. Taką, że uciekłam z domu w środku nocy, w piżamie! (śmiech). Wszyscy mieliśmy sycylijski temperament i choć ja jestem introwertyczką, to dużo się u mnie dzieje pod spodem. Dlatego ten zawód dobrze mi robi, bo mogę wyrzucić z siebie emocje w kontrolowany sposób.

Michalina Olszańska 3
Michalina Olszańska 
Agencja AKPA

Alternatywą były skrzypce, bo już wcześniej występowałaś w filharmoniach jako solistka.

Zawód muzyka klasycznego jest jeszcze trudniejszy, bo trzeba ćwiczyć całe życie, a i tak nigdy nie osiągnie się ideału. To ciężka, mozolna praca, z której benefity są bardzo małe. Ale szkoła muzyczna nauczyła mnie kultury pracy i obowiązkowości, bo to co się w instrument włoży, to on odda, w muzyce nie ma drogi na skróty. Ja miałam zagwarantowany wstęp na uniwersytet muzyczny, ale przerażało mnie, że mam 18 lat i już wiem, jak będzie wyglądało moje życie. Chciałam sprawdzić się w czymś innym, więc złożyłam papiery na Akademię Teatralną. Jednak moja mama wcale nie chciała, żebym została muzykiem, wymarzyła sobie dla mnie zawód lekarki lub stomatolożki. Tylko że ja chodziłam do szkoły, w której klasówki z chemii i biologii dostawaliśmy do domu, bo liczyła się wyłącznie muzyka. Jedynie taka oderwana od rzeczywistości artystka jak moja mama mogła ułożyć sobie w głowie scenariusz, w którym zostaję przyjęta na medycynę (śmiech).

 

Michalina Olszańska o związku: "Spotkałam człowieka, który mnie rozumie"

Jaki był twój dom?

Pełen chaosu. A w chaosie jest dużo pięknych rzeczy i dużo trudnych. Wartości artystyczne zawsze były u nas na pierwszym miejscu, a zdroworozsądkowe podejście do życia praktycznie nie istniało. Po raz pierwszy z takim „normalnym”, uporządkowanym światem zetknęłam się dopiero w rodzinie mojego byłego męża. I to był dla mnie duży szok, bo jestem kreatywna i „szalona”, ale mam problem z codzienną rutyną. Ostatecznie to się okazało nie do pogodzenia. Trochę jak w bajce Tima Burtona „Miasteczko Halloween”, w której bohater, mieszkaniec tytułowego miasteczka, zmęczony sławą strasznego upiora wyrusza w podróż i trafia do kolorowego, pięknego Miasteczka Bożego Narodzenia. Jest tak oczarowany, że za wszelką cenę próbuje odwzorować wszystko, co tam zobaczył, co oczywiście kończy się kompletnym fiaskiem. Ja już zrozumiałam, do którego miasteczka przynależę i z tym nie walczę.

W obecnym związku udaje ci się połączyć artystyczny chaos ze spokojem życia rodzinnego?

Tak, bo spotkałam człowieka, który mnie rozumie i jest niezwykle tolerancyjny wobec różnych moich dziwactw. Ja zresztą też nauczyłam się je doceniać. Wiem już też, że ten artystyczny chaos wcale nie musi przeszkadzać w wychowaniu dzieci. Wręcz przeciwnie, może pomagać, bo potrafię być w swoim macierzyństwie niezwykle pomysłowa. Oczywiście popełniam różne błędy, ale już się za to nie biczuję. Z Tomkiem idziemy przez życie w atmosferze wzajemnej akceptacji i próbujemy skleić ten nasz bardzo patchworkowy dom, bo oboje mamy dzieci z innych związków, bez zbędnego napięcia i presji.

Zacytuję ci kawałek twojej książki: „Każdego z tych ludzi pełnych ideałów i zapału dopadała w końcu rzeczywistość. Prędzej czy później orientowali się, że tworzenie artystycznych arcydzieł i autorskich, nowatorskich projektów jest przywilejem bardzo niewielu”. Masz poczucie, że tobie się udało?

Na początku brałam niemal wszystko, co mi proponowano, ale po „Oldze Hepnarovej” zyskałam komfort wybierania ról i poczułam, że zostałam przyjęta do „klubu dużych chłopców”. Jednak po urodzeniu pierwszego dziecka wypadłam z tego kręgu, bo nie grałam przez całą ciążę i jeszcze długo po porodzie, łącznie niemal trzy lata. Zniknęłam dla innych i sama też czułam się zapomniana. To się zmieniło dopiero dzięki roli Heleny Kulej, której zresztą wcześniej nie dałabym rady zagrać. Bo nie miałam w sobie wystarczająco dużo łagodności. Macierzyństwo wzbogaciło mnie i otworzyło na zupełnie nowe aktorskie wyzwania. Ale zagrałam Helenę, zaszłam w ciążę i znowu zniknęłam (śmiech). Ostatnio policzyłam sobie, że do tej pory zagrałam około 50 mniejszych i większych ról, z czego dumna jestem może z 10, co i tak mogę uznać za spory sukces. A co będzie dalej? Zaczynam prowadzić różne rozmowy, chodzę na castingi, czas pokaże…

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Michalina Olszańska (@michalina_olszanska_actually)

 

Kim jest Michalina Olszańska?

Michalina Olszańska - Rocznik 1992. Aktorka filmowa i autorka książek. Córka Agnieszki Fatygi, aktorki teatralnej i piosenkarki, oraz Wojciecha Olszańskiego, również aktora i aktywisty. Początkowo planowała karierę skrzypaczki, w 2011 r. ukończyła ogólnokształcącą szkołę muzyczną II stopnia i występowała z orkiestrami jako solistka, ale w tym samym roku została przyjęta na warszawską Akademię Teatralną. Rozgłos przyniosły jej odważne i nowatorskie „Córki dancingu” Agnieszki Smoczyńskiej, a główna rola w czeskiej produkcji „Ja, Olga Hepnarová” – międzynarodowe uznanie. Zagrała też w serialach „1983” i „Dewajtis”, a ostatnio można ją było zobaczyć w filmach „Pokolenie Ikea” i „Kulej. Dwie strony medalu”. Za rolę Heleny Kulej otrzymała nominację do Orła. Właśnie wydała swoją czwartą powieść, książkę „Aktorka”. Ma dwoje dzieci: córkę z małżeństwa z adwokatem Bartoszem Rozbickim oraz syna z aktualnym partnerem, wydawcą książek Tomaszem Zyskiem.
Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 07/2025
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również