Dagmara Domińczyk, aktorka pochodząca z Kielc podbija Hollywood. Ostatnio możemy ją oglądać w filmie "Priscilla", wcześniej serialu "Sukcesja". Poznajcie ją lepiej, bo rzadko udziela wywiadów w naszych mediach. "Nie jestem chwalipiętą" - mówi Dagmara Domińczyk.
Spis treści
Nie muszę nic robić, by przełamać lody, gdy spotykamy się na Zoomie. Zanim zdążę się przywitać, słyszę: "Ojej, mamy takie same fryzury!". Dagmara Domińczyk okazuje się przeciwieństwem milczącej, chłodnej Karoliny Novotnej, którą zagrała w hicie HBO "Sukcesja". Otwarta, bezpośrednia, emocjonalna. Od męża Domińczyk, Patricka Wilsona usłyszę później: "Ona jest zawsze pełna pasji. Nieważne, czy akurat gra na scenie, czy odrabia pracę domową z naszymi synami".
– Być może jest to cecha, która najbardziej wyróżnia pracę i obecność w świecie Dagmary. Ta intensywność uczuć – czytam w mailu od Maggie Gyllenhaal. Poprosiłam ją o wypowiedź na temat Domińczyk, której powierzyła drugoplanową, ale znaczącą rolę Callie w swoim nominowanym do trzech Oscarów debiucie reżyserskim "Córka". Jestem szczególnie ciekawa tej opinii, bo podczas jednego z wywiadów promujących produkcję reżyserka powiedziała, że to pochodząca z Polski aktorka jako pierwsza przyszła jej na myśl, gdy zastanawiała się, kogo chciałaby widzieć w obsadzie. Dopiero później pojawił się pomysł, by złożyć propozycję także Olivii Colman, Dakocie Johnson i Jessie Buckley. – Dag podziwiałam z daleka już od lat. Ma w sobie dużo ciepła i dobroci, które łączy z elektryzującą inteligencją – przekonuje mnie Gyllenhaal. I to właśnie scenę z Domińczyk lubi najbardziej – ten pamiętny moment, w którym ciężarna Callie częstuje tortem Ledę (Olivia Colman) i słyszy od niej, że "dzieci to przytłaczająca odpowiedzialność".
Wyświetl ten post na Instagramie
Dagmarę Domińczyk możemy oglądać między innymi w roli głównej w serialu HBO "We Own This City". Wyreżyserował go Reinaldo Marcus Green, którego ubiegłoroczny obraz „King Richard: Zwycięska rodzina” był nominowany do sześciu Oscarów. On też nie może się nachwalić Polki. – Dagmara ma ten rodzaj talentu, którym delektują się i aktorzy, i reżyserzy. Jest głęboko zaangażowana w swoją pracę, daje z siebie wszystko na planie i poza nim. Udoskonala każdą scenę, w której gra – zaznacza Green w komentarzu udzielonym specjalnie dla naszego magazynu.
Pytam Dagmarę, dlaczego tak rzadko opowiada w polskich mediach o uznaniu, którym cieszy się w USA.
Nie jestem jakimś Tomem Cruise’em, to nie jest aż taka kariera. I skoro robię ją w Stanach, po co opowiadać o tym w Polsce? Nie mogę się porównywać do Polek, bo mam inną sytuację. Poza tym nie jestem chwalipiętą – śmieje się.
Tym razem jednak zmuszam ją, by trochę się pochwaliła, a przede wszystkim, by opowiedziała, jak imigrantka z niezamożnej rodziny bez aktorskich tradycji zdołała zaistnieć na najbardziej wymagającym rynku aktorskim.
Nasza rozmowa ma miejsce krótko po wybuchu wojny w Ukrainie. Dagmara jest bardzo poruszona losem jej ofiar. Przychodzi mi na myśl, że jako córka represjonowanego działacza Solidarności, która wraz z rodzicami musiała opuścić kraj, lepiej niż większość z nas rozumie sytuację uchodźców. Po roku internowania Mirosław Domińczyk dostał od SB wybór: bilet w jedną stronę albo dalsze więzienie. – On wolał siedzieć, ale mama nie chciała dłużej żyć bez niego i nalegała na wyjazd. Miałam sześć lat, moja siostra Marika dwa. Rodzice jakoś się dogadali, jednak tata zawsze każe mi podkreślać w wywiadach, że nie uciekaliśmy z kraju – słyszę. Wyjechali w 1983 roku. Nie mogli wtedy wiedzieć, że za kilka lat wygra Solidarność i wszystko się zmieni.
Opuszczaliśmy Polskę z poczuciem, że już nigdy nie zobaczymy rodziny i przyjaciół. Mama była przerażona, ponieważ była blisko związana ze swoją mamą i siostrami. Myślę o tym dużo, odkąd Rosjanie napadli Ukrainę. Ale my byłyśmy oczywiście w lepszej sytuacji, bo choć też jechałyśmy w nieznane z jedną walizką, był z nami ojciec. Ukraińskie kobiety opuszczają mężów, ojców, synów – podkreśla Domińczyk.
Co ciekawe, w USA wsparcia udzielił im pochodzący z Ukrainy dziennikarz Adrian Karatnycky. Mirosława Domińczyka poznał jeszcze w Polsce, gdy zrobił z nim wywiad. – Był taki moment, że PRL-owskie władze pozwalały zagranicznym reporterom przyjeżdżać do Polski, chcąc ich przekonać, że wszystko działa tu normalnie. Potem to właśnie Adrian czekał na nas na lotnisku w Nowym Jorku i zajął się nami. Do dziś jesteśmy w kontakcie. Pomagał nam, a teraz my próbujemy pomóc jemu wobec sytuacji, jaka panuje w jego kraju rodzinnym. Budowanie od nowa życia na obczyźnie nigdy nie jest łatwe, ale Dagmara szybko odnalazła plusy przeprowadzki do Stanów.
– Tata musiał pracować jako taksówkarz, mama sprzątała domy. Po roku przeprowadziliśmy się na osiedle na Brooklynie, gdzie miasto pomagało płacić czynsz. Tam poznałam swojego pierwszego przyjaciela Jamesa. Był czarnoskóry, a ja nigdy wcześniej nie miałam kontaktu z nikim, kto wyglądałby tak bardzo inaczej niż ja. James był cudowny, opiekował się mną i dzięki niemu otworzyłam się na ludzi. Niedługo później poznałam też dzieciaki m.in. z Haiti, mogę więc powiedzieć, że od razu wpadłam do tego tygla kulturowego, jakim są Stany, i to było najlepsze, co mogło mnie spotkać. W Polsce nie miałabym szans tego doświadczyć, a tu dorastałam bez jakichkolwiek uprzedzeń. Pomału zaczęłam czuć, że jestem Amerykanką. Owszem, w domu mówiliśmy po polsku, gotowaliśmy polskie potrawy, ale byliśmy częścią tego różnorodnego świata – wspomina.
Choć nie miała problemów z adaptacją w nowym środowisku, brakowało jej pewności siebie. – Uważałam, że jestem brzydka. A ojciec mówił, że jestem miękka. Kocham go bardzo, ale on był taki... - zastanawia się, próbując dobrać słowa. – Larger than life. Ekspansywny. Przytłaczający. Uważałam, że nie mam głosu. I mimo wszystko czułam się inna, bo koledzy ze szkoły mieszkali w domach, a my na tym osiedlu. Postanowiłam, że będę dobrze się uczyć. Nauczycielki mnie chwaliły i to pomagało. Pomagało też pisanie bajek i scenariuszy, tworzenie domowego teatru, do czego angażowała młodsze siostry.
– Dagmara była naszą reżyserką. Kazała nam się przebierać i ustawiała nas. Grałyśmy baśnie, np. „Czerwonego Kapturka” – opowiada Veronika Domińczyk, 10 lat młodsza siostra Dagmary. – Gdy miałam pięć lat, mama zabrała mnie na szkolne przedstawienie, w którym występowała Dagmara. Po spektaklu powiedziałam jej: „To był najlepszy film, jaki kiedykolwiek widziałam!” – śmieje się Veronika. – Nie rozumiałam jeszcze różnicy między kinem a teatrem. Później poznałam ją dzięki Dagmarze, z którą poszłam na swój pierwszy seans. Pamiętam, że to był „Aladyn”. Dagmara w ogóle dużo się mną zajmowała, bo mama była bardzo zapracowana. Pomagała mi w odrabianiu lekcji, czytała książki na dobranoc. Była moją bohaterką. Chciałam być jak ona.
Wyświetl ten post na Instagramie
Veronika spełniła to marzenie, bo podobnie jak Dagmara (a także 41-letnia dziś Marika Domińczyk ) została aktorką. Sama też jednak odegrała ważną rolę w życiu siostry.
Nasi rodzice nie byli udanym małżeństwem i ostatecznie się rozwiedli. Jednak narodziny Veroniki na jakiś czas poprawiły atmosferę w domu. Ona nas uratowała, wniosła dużo radości w nasze życie, była też taką naszą pierwszą amerykańską „rzeczą”, bo przyszła na świat już tutaj – opowiada Dagmara.
O wystawianiu sztuk w domu i udziale w szkolnych przedstawieniach mówi, że miały kolosalne znaczenie dla jej psychiki. – Dzięki temu czułam, że mam głos. Stawałam wtedy nie tylko na scenie teatralnej, ja stawałam na scenie życia – tłumaczy. Po skończeniu podstawówki poszła do liceum artystycznego LaGuardia. Dostać się tam graniczy z cudem, bo co roku zgłasza się kilkanaście tysięcy kandydatów na 600 miejsc. Wśród absolwentów są takie nazwiska jak Al Pacino, Jennifer Aniston czy Adrien Brody.
W tej szkole przestałam myśleć, że jestem imigrantką. Zyskałam pewność siebie, choć tata bał się, że skromna, prosta Polka nie będzie w stanie zrobić kariery aktorskiej w USA. Teraz oczywiście jest moim number one fan. A mama? Ona zawsze była totalną optymistką.
Jeszcze przed liceum Domińczyk zaczęła odwiedzać Polskę. Choć jej ojciec nadal miał zakaz wjazdu do kraju. – Ale cały czas działał w Solidarności. Jeździł do Londynu, Paryża, Berlina, przewoził różne materiały, ulotki. Gdy miałam 12 lat, oznajmił, że w najbliższe wakacje zabierze mnie ze sobą. "Przyda ci się taka podróż, zobaczysz, co to znaczy działać", tłumaczył. Polecieliśmy do RFN-u, do wujka Andrzeja. Tata chciał przewieźć do Polski maszyny do pisania. Oczywiście nie mógł tego zrobić, poprosił wujka i ustalili, że ja też mam pojechać. Kazali mi spać, gdy będziemy przekraczać granicę, ale i tak nie miałam pojęcia, że pod siedzeniami są ukryte maszyny. Gdy dotarliśmy do moich rodzinnych Kielc, wszystko mi się przypomniało – nawet zapach powietrza. Podjechaliśmy do bloku, w którym mieszkała babcia, i wujek kazał mi zapukać do drzwi. Otworzyła ciocia Danka, wrzasnęła na całe gardło: "Dagmara!". A potem wszyscy do mnie doskoczyli. To był taki napad miłości – wspomina aktorka i kontynuuje: - Spędziłam w Kielcach trzy niezwykłe dni, podczas których czułam się, jakbym odnalazła utraconą cząstkę siebie. Nie chciałam wracać. Odtąd byłam zakochana w Polsce. Na szczęście krótko później wygrała Solidarność i mogłam przyjeżdżać co roku na wakacje.
Wspomnienia z tych wyjazdów stały się inspiracją dla powieści "Kołysanka polskich dziewcząt", którą Dagmara opublikowała w USA w 2013 roku, a krótko później ukazało się polskie tłumaczenie. Podczas promocji dużo mówiła o poczuciu winy, jakie miała wobec polskich kolegów.
Przyjeżdżałam do Kielc z dżinsami, cukierkami, kosmetykami. Byłam jak Święty Mikołaj. W USA żyliśmy skromnie, ale w Polsce mogłam poczuć się bogata i było mi głupio wobec kolegów. Uważałam, że życie jest niesprawiedliwe, zastanawiałam się, dlaczego ja mam szczęście, a oni nie? – wyjaśnia.
Opowieść o trzech polskich przyjaciółkach, z których jedna mieszka na stałe w Ameryce, spotkała się z ciepłym przyjęciem w USA. "New York Times" zamieścił obszerną recenzję, w której nazwał Dagmarę i Marikę Dominczyk "nowoczesnymi imigrantkami" i „bohobrooklińską wersją urodzonych na Węgrzech sióstr Gabor". Autor tekstu, Alex Williams, nie omieszkał odnotować urody Polek i ich "niemożliwie wysokich kości policzkowych". Kiedy o tym wspominam, Dagmara zaskakuje mnie, wyznając, że ma kompleksy. Mówi, że chce schudnąć 10 funtów (ok. 4,5 kg). Wspomina, jak kilka lat temu wdała się w dyskusję z internautką, której nie podobało się, że Patrick Wilson zagrał kochanka Leny Dunham w serialu "Dziewczyny". – Mieli sporo scen seksu. Jedna dziewczyna napisała na Twitterze, że taka kobieta jak Dunham nigdy nie poderwałaby faceta, który wygląda jak Patrick. Wkur***o mnie to – emocjonuje się Dagmara. – Napisałam jej, że Patrick Wilson codziennie chodzi do łóżka z grubasem i jest mu bardzo dobrze. - Ona nie owija w bawełnę i jest niezwykle uczuciowa – mówi mi potem bohater owego skandalu o swojej żonie.
Fot. Dagmara Domińczyk z mężem Patrickiem Wilsonem
Dagmara wraca wspomnieniami do czasu studiów aktorskich, bo to wtedy po raz pierwszy zaczęła martwić się swoim wyglądem. Po skończeniu LaGuardii dostała stypendium na jednej z najlepszych uczelni aktorskich świata – Carnegie Mellon w Pittsburghu. – Studia to był cudowny czas! Ale w pewnym momencie doszłam do wniosku, że mogę nie zrobić kariery, bo przecież nie jestem chudą blondynką. Na ostatnim roku zachorowałam na anoreksję. Jadłam dziennie kubeczek ryżu i zapijałam czarną kawą. Trzy razy zdarzyło mi się zemdleć na ulicy i trafić do szpitala. Za tym trzecim razem usłyszałam od lekarza: "Jeszcze trochę i umrzesz". Przestraszyłam się. Dodatkowo zadziałało zachowanie ojca, który przyjechał do Pittsburgha obejrzeć mnie w spektaklu "Filadelfijska opowieść". Gdy otworzyłam jemu i Marice drzwi do mieszkania, ona krzyknęła: "Wow, Dagmara! Teraz możesz być modelką!". A ojciec się rozpłakał. Od razu zrozumiał, co się dzieje. Przestałam się głodzić, udało mi się wyjść z anoreksji.
Obawy związane z wyglądem okazały się nieuzasadnione. Tuż po skończeniu studiów Domińczyk wystąpiła na Broadwayu w sztuce "Closer". Zaledwie dwa lata po dyplomie zagrała małą rólkę w "Zakazanym owocu" Edwarda Nortona, a rok później większą w "Gwieździe rocka" u boku m.in. Marka Wahlberga i Jennifer Aniston. Ale prawdziwy przełom nastąpił w 2002 roku, gdy Domińczyk wykreowała postać Mercedes w "Hrabim Monte Christo". – Superprodukcja, wspaniałe kostiumy, podróże samolotami, luksusowe hotele – rozmarza się, wspominając pracę nad filmem. – I zarobiłam 200 tys. dolarów, co było niewyobrażalną sumą dla mnie i moich rodziców, którzy żyli od pierwszego do pierwszego. Mój agent powiedział wtedy: „To jest twój czas. Przeprowadź się do Hollywood”. Ale ja poznałam takiego chłopaka z Brooklynu, Jake’a, i postanowiłam tu zostać. Można powiedzieć, że przegapiłam swój moment.
Co sprawiło, że tak szybko udało jej się zaistnieć? Proszę Patricka Wilsona, by spojrzał na Dagmarę nie jak na żonę, ale na aktorkę. – Ja zawsze patrzyłem na nią jak na aktorkę – zaznacza. – Bo najpierw znałem ją jako aktorkę, dopiero potem zostaliśmy parą. I nie jestem dziś zaskoczony, gdy widzę, że jej kariera nabrała tempa, że Maggie Gyllenhaal chce ją widzieć w swoim kolejnym filmie. To zrozumiałe, przecież ona na to w pełni zasługuje. A co ją wyróżnia? No właśnie ta pasja, ten ogień w oczach. Reżyserzy to widzą. Jej sukcesy to też zasługa polskiego pochodzenia. My, Amerykanie, nigdy nie musieliśmy martwić się o byt, a wy, Polacy, jesteście wojownikami. W rodzinie Domińczyków waleczność i determinacja były szczególnie widoczne. I na pewno przyczyniły się do tego, że Dagmara tak dobrze sobie poradziła już na początku swojej drogi.
Nie wierzcie do końca Dagmarze, gdy mówi, że przegapiła swój moment. Jeśli spojrzeć na jej filmografię, widać, że regularnie wchodziła na plan, gdzie grała u boku najbardziej znanych aktorów. Na długo przed tym, zanim zobaczyliśmy ją w fenomenalnej "Sukcesji", za którą w tym roku wraz z całą obsadą dostała prestiżową SAG Award, spotkała serialowego Logana Roya, czyli Briana Coxa na planie "Biegając z nożyczkami". – Nie pamiętam, czy mieliśmy wspólne sceny, ale on jest wspaniały. O Jezu, jak my rozmawiamy, on o Szkocji, ja o Polsce. To twardziel, ale z miękkim sercem jak mój tata – mówi Domińczyk. – Nie irytuje cię, że ciągle jesteś pytana o znanych znajomych? – Nie, towarzystwo dużo mówi o człowieku – śmieje się. - Jest ważne. Dla niej ważniejsze nawet od samych ról. - Karolina Novotny nie jest kluczową postacią w "Sukcesji", ale udział w nagrodzonym pięcioma Złotymi Globami serialu to coś! – podkreśla. – Tak już zresztą mam, że praca nad filmem robi na mnie większe wrażenie niż sama rola. Istotniejsze jest dla mnie to, czego się przy okazji nauczyłam, kogo poznałam na planie – deklaruje.
Fot. Dagmara Domińczyk zagrała w serialu HBO "Sukcesja", Agencja AKPA
A poznała wiele osób, które dużo wniosły do jej życia. Jak Vera Farmiga, aktorka ukraińskiego pochodzenia nominowana do Oscara za rolę w filmie "W chmurach" z 2009 roku. Po raz pierwszy spotkały się podczas czytania scenariusza do filmu Farmigi "Przełamując wiarę". – Usiadła po mojej prawej stronie i natychmiast połączyłyśmy się niczym supermagnesy, rozpoznając w sobie nawzajem słowiańską mentalność i wrażliwość. Czułam się, jakbym odnalazła dawno zaginioną kuzynkę. Daggy idealnie nadawała się do roli Anniki, która wymagała zuchwałości, pewności siebie i mnóstwa ciepła. Miała zagrać moją najlepszą przyjaciółką i była jedynym możliwym wyborem – napisała mi Vera Farmiga.
Dagmarę Vera Farmiga nazywa "najlepszą złodziejką scen" i nie jest odosobniona w tym poglądzie. – Myślę, że to właśnie rola w "Przełamując wiarę" zrobiła na mnie największe wrażenie – przyznaje Maggie Gyllenhaal. W tym mało znanym w Polsce filmie, za to docenionym na festiwalu Sundance, Dagmara brawurowo gra przyjaciółkę głównej bohaterki (Farmiga) szukającej sensu życia w ortodoksyjnej religijnej społeczności. Od premiery produkcji minęło już 11 lat, ale Vera i Dagmara nadal za sobą przepadają. Zdaniem Farmigi to dlatego, że ich rodzice pochodzą z sąsiednich krajów. – Mamy wrodzoną pracowitość, wytrwałość, niezłomność typową dla Słowian. Jest w nas duma, nieugiętość w walce o nasze rodziny i własną godność – pisze podniośle. – Każdy wybór, jakiego dokonujemy w życiu jako matki, żony, artystki, jest oparty na naszej pamięci DNA, która przechowuje traumę tego, co przezwyciężyli nasi przodkowie. Nasi bliscy pokonywali wyjątkowe trudności pod sowiecką okupacją, abyśmy mogły funkcjonować i odnosić sukcesy. Obie nasze rodziny ogromnie ucierpiały, żyjąc w komunistycznym reżimie.
Wyświetl ten post na Instagramie
Dagmara przyznaje, że polskie dziedzictwo ma dla niej wielką wartość. Swoich synów - 15-letniego dziś Kalina i 12-letniego Kasjana – zapisała do polskiej szkoły, by jak najlepiej nauczyli się jej ojczystego języka. W jednym z wywiadów mówiła, że rola mamy jest dla niej najważniejsza, ale ciekawi mnie, czy podobnie jak bohaterki filmu "Córka" poznała także to trudniejsze oblicze macierzyństwa. – Oczywiście – mówi. – Nawet dziś miewam kryzysy. Przyznaję, mój starszy syn jest tak wspaniały, że tylko czekam, aż coś się wreszcie wydarzy, bo nie można być tak idealnym – dobrze się uczyć, pracować, mieć miłą dziewczynę i unikać używek – śmieje się. – Ale młodszy się buntuje. Z nim się kłócę, choć go rozumiem, bo przypomina mnie ze swoją wrażliwością. Ja jestem Polką, więc nigdy nie jest całkiem OK, zawsze coś musi być źle. Największy kryzys przeszła krótko po narodzinach pierwszego syna.
- Wiesz, świat nastawia nas tak, że będziemy idealnymi matkami. Musimy nimi być, nie ma nic gorszego, niż być złą matką. A jednocześnie nie mamy jak nauczyć się być dobrą, bo do tego nie można się przygotować. Gdy urodził się Kalin, bałam się, że go zniszczę, bo nie będę kompetentna, bo przesiąknie moimi lękami. Patrząc na Patricka, byłam wdzięczna, wręcz wniebowzięta, bo on radził sobie świetnie jako ojciec, ale też złościło mnie, że jest taki idealny. Czułam także złość na swojego tatę, który nie był tak czuły wobec mnie jak Patrick wobec naszego syna. Właściwie to czułam złość na wszystkich. Mąż powiedział, że powinnam iść na terapię, i tak zrobiłam. Trwała dwa lata. To były bardzo ciężkie sesje, nieraz nie chciałam już na nie przychodzić, ale mnie uratowały. Poczułam, że może nie będę najlepszą mamą, może coś po drodze spiep**ę, ale będę się starała, kochała i to będzie OK – mówi.
Wyświetl ten post na Instagramie
Dziś Dagmara Domińczyk akceptuje siebie nie tylko jako matkę, ale też trzeba przyznać, że ma wyjątkowo dobry czas. Jest podekscytowana premierą "We Own This City". – Gram główną rolę Eriki Jensen, agentki FBI, która nie jest jakąś tam panią w szpileczkach, tylko twardą babką. Serial jest oparty na faktach, pokazuje kulisy pracy w policji i myślę, że będzie o nim głośno. Podczas pracy na planie po raz pierwszy w pełni odczułam zmiany, jakie zaszły w świecie filmu i telewizji. Aktorek było mało, ale ekipa składała się głównie z kobiet, również Afroamerykanek. Czułam się wspaniale w tej różnorodności. Wie, że jest beneficjentką tych zmian, również innego spojrzenia na kobiety w Hollywood. To dzięki niemu dostaje najciekawsze role w wieku 45 lat.
– Kolejna premiera, na którą czekam, to serial "Hello Tomorrow", w którym partneruję Billy’emu Crudupowi – mówi Domińczyk. – Gram taką okropną babę, z którą on nawiązuje romantyczną, choć interesowną relację. To postać całkiem inna niż Callie, Karolina i Jensen. Niesamowita sprawa, bo jestem po czterdziestce, a w takiej roli widziałabyś raczej młodą Charlize Theron. Co dalej? – Przede mną jeszcze z pięć lat grania – uśmiecha się. Nie sądzę, ale nawet jeśli to prawda, Domińczyk nie będzie się nudzić. Zdradza, że pisze prequel "Kołysanki polskich dziewcząt". – Akcja toczy się w latach 60. i 70. Pracuję nad tym od dwóch lat, zrobiłam wielki research, oglądałam filmy o Polsce z czasów PRL-u. Mam 300 stron, ciągle poprawiam – mówi przejęta, a ja myślę o słowach jej męża i przyjaciół. Że cokolwiek robi, wkłada w to całe serce.