Miłość to spokój. Tak uważają ludzie wschodu. Chyba można im zaufać, bo właśnie spokój poczuła Olga Kozierowska, gdy poznała Pawła Zaborowskiego.
Spis treści
OLGA KORDYS-KOZIEROWSKA, prezeska Fundacji Sukces Pisany Szminką, dziennikarka biznesowa. Piosenkarka występująca pod pseudonimem OYKA. Pomysłodawczyni ogólnopolskiego konkursu Bizneswoman Roku. Stworzyła program aktywizacji zawodowej kobiet Sukces TO JA. Absolwentka Warszawskiego Studium Aktorskiego im. Lucyny Kobierzyckiej oraz warsztatów Method Acting Roberta Castle. Autorka poradnika „Miłość to czasownik”. Ma 46 lat.
PAWEŁ ZABOROWSKI, pracuje w branży automotive, jest dealerem Nissana, Mitsubishi i Harleya Davidsona. Były sportowiec, obecnie startuje w zawodach Pucharu Świata Mastersów w narciarstwie alpejskim. Hobbystycznie statystuje w filmach, ostatnio u boku Diane Kruger. Tata Toli i Julka, ojczym Kostka. Ma 53 lata.
To była zima 12 lat temu. Przyjaciółka zaprosiła mnie na wyjazd narciarski. Byłam w złym stanie psychicznym – trwałam w dogorywającym związku z przekonaniem, że nic dobrego mnie już w życiu nie spotka. W hotelu było towarzystwo, które znało się jeszcze z warszawskiego liceum Batorego, wśród nich Paweł. Zamieniliśmy zaledwie kilka słów, ale miałam dziwne wrażenie, że go znam i rozmawiam z nim telepatycznie. Myślałam, że może zwariowałam. Jednak coś w tym było, bo po powrocie dostałam od niego e-maila. Odmieniał w nim moje imię na różne sposoby. Fascynował mnie, ale bałam się... Bałam się, że wpadnę z deszczu pod rynnę. Poznaliśmy się w końcu, a ja zastanawiałam się, czy to miłość, bo jadłam, spałam i nie czułam tej odbierającej myślenia nerwowości, wręcz odwrotnie. Lata później, na Bali, usłyszałam, że my, ludzie Zachodu, mylimy miłość z pożądaniem, które bardzo szybko się wypala. A oni - ludzie Wschodu - uważają, że miłość łączy się z poczuciem radości i spokoju. I ja przy Pawle to czułam.
Już na początku oznajmił mi, że marzy o dzieciach. Podchodziłam do tego sceptycznie, miałam problemy zdrowotne, niełatwo było mi zajść w pierwszą ciążę. Ku mojemu zaskoczeniu zdarzył się cud, dość szybko okazało się, że będziemy mieli bliźnięta. Julek i Tola przyszli na świat jako wcześniaki. Synek przez półtora miesiąca walczył o życie. Musiał zostać w inkubatorze, więc na zmianę siedzieliśmy przy nim w szpitalu. Zajmowaliśmy się maleńką Tolą, moim synem Kostkiem z poprzedniego związku, a przy tym jeszcze pracowaliśmy. Prowadziłam Sukces Pisany Szminką i nie mogłam sobie pozwolić na przerwę. Raz zasnęłam podczas spotkania. To był efekt wielotygodniowego stresu i niespania po nocach. Paweł w trudnych sytuacjach radzi sobie bardzo dobrze i nie lubi się rozczulać. Ja czasem marzę, żeby po prostu ukochał moje emocje, zaopiekował się moim smutkiem, ale przez lata zrozumiałam, że jest „wikingiem” i romantycznych uniesień się nie doczekam. Najważniejsze, że jesteśmy blisko. Popatrzę na niego i wiem, co czuje. Cały czas zmieniamy się, budujemy naszą relację, pracujemy nad nią. Ważna jest dla nas intymność fizyczna, która także wymaga uważności, czasu, otwartości na partnera.
Łączy nas wspólna baza zasad: uczciwość, honor, ale i pokora. Mamy za to kompletnie inne pasje, on fascynuje się sportem, ja nie. Ogląda wszystkie zawody narciarskie na Eurosporcie, a ja, gdy słyszę te okrzyki: „opopop!”, to cała w środku chodzę”. Z wykształcenia jestem muzykiem, skrzypaczką i mam wrażliwy słuch. Kiedyś denerwowało mnie także to, że on jeździ na narty ze swoją paczką „golden boysów”, dziś to rozumiem, przyzwyczaiłam się i sama potem wybieram się na warsztaty jogi, medytacji. Paweł od lat z sukcesem pracuje w branży motoryzacyjnej, ale mógłby uprawiać każdy zawód i zawsze udałoby mu się zadbać o bezpieczeństwo rodziny. Jest moim guru chroni mnie, choć sam bywa też kruchy.
Na jesieni przed pandemią – on, zwykle pełen optymizmu – stał się przygaszony. Któregoś razu wychodziłam do pracy, a Paweł siedział w jednym bucie na kanapie, trzymając drugi w ręku. Po godzinie zadzwoniła do mnie niania, że cały czas tak siedzi. Zrozumiałam, że ma depresję. Kilka dni nie wstawał z łóżka. Pomogły długa terapia i leki. Znajoma psychiatrka mówiła, że nie mogę czuć się winna ani współchora, mam nie dawać rad, tylko być obok. I byłam. Po pół roku Paweł wrócił do pracy, był w trochę lepszym stanie i tak zastała nas pandemia. Na początku miałam problemy z logistyką, pies szczekał, dzieci łączyły się ze szkołą na jednym komputerze, a ja pracowałam po 12 godzin na dobę, pomagając przerażonym przedsiębiorczyniom. Ale cieszyłam się, że byliśmy cały czas blisko. Potem zachorowałam na COVID-19, a jakiś czas po nim miałam mikrozator w mózgu. Sąsiadka wezwała pogotowie. Trzy tygodnie spędziłam na neurologii. Wracałam do zdrowia długo.
Było mi z jednej strony łatwo, bo Paweł przejął większość obowiązków domowych i opiekę nad dziećmi, z drugiej – było mi trudno, bo nie dostawałam od niego czułości, tyle ile bym oczekiwała. Ta sytuacja doprowadziła nas do największego „update’u” związku. Zderzyliśmy swoje oczekiwania, potrzeby. Przez kilka dni, z dala od domu, kłóciliśmy się, godziliśmy i ustaliliśmy nowe zasady, podział obowiązków. Dużo rozmawialiśmy, czy też ja mówiłam, o czułości, uznaniu. W efekcie wylądowaliśmy na kursie tantry - poziom pierwszy – czułość. Taki update to świetne lekarstwo.
Średnia ze mnie pani domu. Nie lubię gotować ani sprzątać. Za to Paweł jest mistrzem sprzątania. Wszędzie ma swoje mini- i maksiodkurzacze. Gotuje średnio, ale ma swoją specjalność – to fenkuł z pak choi i sosem ostrygowym. Doceniam każdą wspólną chwilę, takie małe momenty. Nie czekam na spektakularne. Lubię się przytulać na kanapie do Pawła, jeść z nim śniadanie, śmiać się i po prostu być.
Olga jest bardzo żywiołowa, ja spokojniejszy, ale jakoś dajemy razem radę. Łączy nas poczucie humoru. Ona czeka na komplement, ja powiem coś prosto z mostu i ją rozśmieszam. Może chciałaby częściej słyszeć romantyczne, piękne słowa, ale ja zamiast tego wolę jej przyrządzić zdrowe śniadanie. Bardzo martwiłem się o zdrowie Olgi po mikrozatorze. Skupiłem się na pilnowaniu jej regularnych wizyt u lekarza i fizjoterapii, motywowałem do ćwiczeń. A ona być może czekała na pogłaskanie po głowie, więcej czułości. Może jej tego nie mówię, ale jestem z niej bardzo dumny. Jest niesamowicie wytrwała i pracowita. Od lat działa na rzecz przedsiębiorczości kobiet i sama jest najlepszym przykładem tego, co promuje. Lubię chodzić z nią na imprezy, gdzie odgrywa ważne role. Obserwuję ją, czekam, kibicuję, a ona czuje, że jestem. Lubi błyszczeć w towarzystwie. Mnie to nie przeszkadza, nie jestem zaborczy ani zazdrosny.
Cenimy te same wartości, także te dotyczące kwestii „mieć czy być?”. Obydwoje dużo pracujemy i mamy dobrą sytuację finansową, ale przede wszystkim lubimy być. Pieniądze są ważne, jednak wydajemy je bardziej na zbieranie doświadczeń niż na rzeczy. Zdarza nam się wyjechać do Werony na weekend, by obejrzeć dobrą operę, bo Olga to kocha. Zamiast torebek i sukienek inwestuje w swoją pasję – muzykę. Doceniamy, że udało nam się kupić mieszkanie w Trójmieście. Spędzamy tu weekendy i wakacje. Może się tam przeniesiemy, gdy dzieci skończą szkołę. Lubimy pospacerować wzdłuż plaży, popatrzeć na morze. Olga jest artystką. Teraz zaczęła znów komponować, śpiewać, dawać koncerty, nagrywa płytę. Podziwiam ją za wytrwałość, bo jeśli sobie coś założy, będzie do tego dążyć. Nie zważając na przeszkody. Namawiam ją, żeby napisała scenariusz filmowy, bo ma do tego talent.
Pierwszy raz zobaczyliśmy się na wyjeździe narciarskim. To były ferie, nie za dobry czas dla singli, bo wszędzie pełno rodzin dziećmi. Skusiła mnie perspektywa treningu narciarskiego i spotkanie z dawnymi znajomymi z liceum. Tylko ja byłem tam bez rodziny. Kiedy skończyłem 40 lat, uwierzyłem, że już zawsze będę sam i nawet się z tym pogodziłem. Miałem różne partnerki, ale nie wiązałem się na dłużej. Olga od razu bardzo mi się spodobała. Długie włosy, szczupła sylwetka, zgrabne nogi w legginsach. Było w niej coś intrygującego. Próbowałem pytać, skąd jest, co robi. Dowiedziałem się, że jest przyjaciółką mojej koleżanki. Wymęczyłem wspólną znajomą o jej adres e-mailowy i po powrocie napisałem list, który, jak się potem okazało, wpadł w spam. W końcu go jednak przeczytała i zgodziła się na spotkanie. A kiedy do niego doszło, zaproponowała mi zeswatanie ze swoją koleżanką, bo pewnie jestem samotny i nieszczęśliwy. Ja, „stary kawaler”, dziś z perspektywy czasowej mógłbym powiedzieć „młody kawaler”, przyznałem, że bardzo zależy mi na dzieciach. Odpowiadała wymijająco, że zdrowie jej na to nie pozwala. Rozśmieszyła mnie propozycja zeswatania z koleżanką, ale nie odpuszczałem. W tłusty czwartek podarowałem jej pomarańczowe okulary i pączki. Jechałem do Zakopanego. Gdy się żegnaliśmy, pierwszy raz uścisnęliśmy się nieco mocniej.
Po moim przyjeździe powiedziała, że zdecydowała się zakończyć swój poprzedni związek. To rozstanie było dla niej bardzo ciężkie, bo przede wszystkim myślała o synku, który miał być trochę z nią, a trochę z ojcem. Kostka traktuję jak syna. Często nawet bliźniaki mi wypominają, że brat ma lepiej niż one. Kostek pływa, żegluje, biega, jeździ na nartach – wspieram go w tym, angażuję się w organizację zajęć. Uważam, że sport jest ważny, niekoniecznie wyniki, ale budowanie charakteru i przyjaźnie, które się wtedy rodzą. Rok temu trzeba było złożyć papiery do liceum i to ja pomagałem Kostkowi. Teraz jest w drugiej klasie dobrej warszawskiej szkoły. Na Dzień Ojca napisał mi piękną kartkę. Bardzo mnie tym rozczulił. Gdy urodziły się bliźniaki, było nam trudno, ale nie pamiętam negatywnych rzeczy. Starałem się myśleć pozytywnie i skupić na działaniu.
Dziś Tola i Julek mają 10 lat. Są bardzo gadatliwi, wchodzą też w okres kłótni i rywalizacji. Olga bywa nadopiekuńcza, ja chcę wychować dzieci na samodzielne. Ona woli je zawieźć do szkoły samochodem, a przecież mogą same pojechać rowerem. Jest za to bardziej konsekwentna - ja daję karę, a potem odpuszczam. Ale niedawno ustaliliśmy stałe zasady prac domowych: wychodzenie z psem, wynoszenie śmieci, wyładowywanie zmywarki. Każdy ma swój dzień, ale jakoś mama nie ma żadnego... Zresztą bywało, że wychodziła z koszem na śmieci i zostawiała go w innym miejscu, bo myślał o swojej piosence. Jednak na nią trudno się gniewać. Zresztą nie lubimy się kłócić ani długo na siebie złościć. Bardziej interesujące jest żyć.