Rozwój

Zamiast wciąż wychodzić ze strefy komfortu, lepiej dobrze poznać siebie wchodząc w jej głąb! Oto, jak to zrobić

Zamiast wciąż wychodzić ze strefy komfortu, lepiej dobrze poznać siebie wchodząc w jej głąb! Oto, jak to zrobić
Strefa komfortu nie jest cofnięciem się w rozwoju.
Fot. 123rf.com

Czy wychodzenie ze strefy komfortu rzeczywiście nam służy? – pytamy psycholożkę Joannę Flis, która proponuje swoim pacjentom rok bez pogoni za nowością.

PANI: Mamy lepsze warunki życia, dbamy o samopoczucie i zdrowie bardziej niż nasi rodzice i dziadkowie. Czy jesteśmy też szczęśliwsi?

 JOANNA FLIS: Niestety, badania pokazują, że  ludzie  dziś  oceniają  swoje  życie  jako  mniej  wartościowe  niż  kiedyś.  Socjolog  Zygmunt  Bauman  mówił,  że  różnica  pomiędzy nami a poprzednimi pokoleniami polega  na  tym,  że  one  wiedziały,  czego  chcą, ale nie wiedziały, jak to osiągnąć. My natomiast wierzymy, że możemy wszystko - za to nie wiemy, czego chcemy. Jeśli dziś wzrasta liczba osób chorujących na depresję, podejmujących próby samobójcze, deklarujących obniżony dobrostan i złą jakość życia, to jest to moim zdaniem związane  z  odkryciem,  że  nie  możemy  wszystkiego. Nie jesteśmy omnipotentni , nie mamy nieograniczonych możliwości. A takie przekonania sprzedają nam od lat rozmaici mówcy motywacyjni i osoby zajmujące się rozwojem osobistym.

Strefa komfortu: Chodzi o to, aby wykorzystać swoje możliwości

Na czym właściwie polega nasz błąd?

Na przyjmowaniu tych przekazów, które budują nieprawdziwą mapę świata. Na kupowaniu przekonań typu: chcieć to móc, szczęście równa się sukces, zdrowy człowiek to człowiek szczęśliwy.

Co w tym złego?

Założenie, że jesteśmy w stanie kształtować  świat  według  swoich  wyobrażeń.  Z tego płynie kolejne, że sukcesy i porażki zależą od ciebie. Jeśli nie jesteś bogata, to twoja  wina.  Nie  jesteś  piękna,  zdrowa  i  szczęśliwa    twoja  wina.  Samotna?  Wstydź  się  i  staraj  bardziej,  rozwijaj  się,  przekraczaj własne ograniczenia. Wrócę do myśli Baumana: nie wiemy dziś, czego chcemy,   więc chcemy   wszystkiego.   A w rozwoju nie chodzi o to, by wykorzystać wszystkie możliwości, tylko by wykorzystać  SWOJE  możliwości.  Muszę  więc  siebie znać. Wiedzieć, jaki mam potencjał i jakie ograniczenia, co jest, a co nie jest moje. Zamiast przekraczać siebie, powinniśmy się zatrzymać, wejść głębiej w naszą strefę komfortu, poznać ją, zrozumieć.

Czym jest strefa komfortu?

Przecież żeby się rozwijać, trzeba wyjść ze strefy komfortu.

To jest właśnie jedno z największych nieporozumień  naszych  czasów.  Termin  „strefa komfortu” wymyśliła kilka dekad temu Kelly McGonigal, psycholożka z Uniwersytetu  Stanforda.  Nie  zajmowała  się  rozwojem osobistym, lecz stresem. Mówiła,  że  kiedy  wychodzimy  z  bezpiecznej  psychologicznie przestrzeni, rutyny, reguł, które znamy, wzrasta stres i lęk. To bywa korzystne: niewielki stres mobilizuje, a niski poziom lęku sprzyja uczeniu się. Specjaliści motywacyjni zupełnie wypaczyli sens jej przekazu. Zaczęli przekonywać, że aby się rozwijać, należy sięgać tylko po nowe  rzeczy,  których  jeszcze  nie  umiemy.  Opuścić to, co nasze i znane, szukać na zewnątrz. Tam, gdzie psychologia łączy się z marketingiem, zawsze czają się pułapki – to oczywiste, że jeśli ktoś chce sprzedać nam usługi służące rozwojowi osobistemu, będzie  nas  przekonywał,  że  ciągłe  zmienianie się nam służy. I zostaliśmy przekonani, że zmiana jest synonimem rozwoju. A zapomnieliśmy, że rozwój dotyczy też pielęgnowania tego, co znajduje się w strefie komfortu.

Ale w strefie komfortu jest rutyna, to co znane. Rutyna może być rozwojem?

Może. Właśnie dlatego, że przestaliśmy to rozumieć, nie cenimy już rzemieślnictwa. Jeśli mylimy rozwój z ciągłą zmianą, przestajemy cenić doskonalenie się. Rzemieślnik  jest  osobą,  która  się  ciągle  rozwija  w strefie własnego komfortu: robi rzeczy, które  potrafi  już  zrobić,  ale  coraz  lepiej.  Dąży do mistrzostwa.

Żeby być kreatywnym, nie trzeba wychodzić ze swojej strefy komfortu?

Badania psychologii poznawczej tego nie potwierdzają. Aby być kreatywnym, trzeba czuć się w miarę bezpiecznie. Dlatego lepiej wymyślamy rozwiązania problemów w samotności, a nie podczas burzy mózgów.  Czy  osoba,  która  przez  całe  życie  uprawia jeden ukochany zawód, nie rozwija się? Przeciwnie, kto doskonali swoje umiejętności, prędzej czy później przekracza  rutynę  we  własnym  tempie:  coś  odkrywa,  znajduje  nowe  rozwiązanie.  Do  zmian się dojrzewa.

 Jednak zmiana jest istotą życia.

I właśnie dlatego, że jest naturalna i pewna, nie trzeba jej sztucznie wywoływać. Nie neguję tego, że się zmieniamy. Ale czemu miałoby  służyć  wytwarzanie  potrzeby ciągłej zmiany? A to właśnie nam sprzeda ją  mówcy  motywacyjni:  że  będzie  nam  służyło  ciągłe  zmienianie  siebie.  Spotkałam się nawet z taką opinią, że w strefie komfortu nic nie rośnie! Kiedy przebywam w bezpiecznym środowisku, wysypiam się w moim łóżku, rozmawiam z ludźmi, których  kocham  i  cenię    nic  nie  rośnie?  A moja odporność psychiczna, mój dobrostan?  To  oszustwo  mówić,  że  kiedy  jest  nam dobrze, kiedy szanujemy swoje zasoby i ograniczenia, kiedy słuchamy swoich potrzeb  i  emocji    nie  rośniemy.  Z  perspektywy terapeuty mogę powiedzieć, że 80 proc. psychoterapii polega na tym, żeby zacząć doceniać własne miejsce na ziemi i umieć z niego korzystać.

To trochę tak, jakby ktoś nas przekonywał, że roślina lepiej wyrośnie, jeśli będziemy ją ciągle przesadzać?

Właśnie. Bardzo wielu z nas uwierzyło, że zmiana jest wartością samą w sobie. Coraz częściej regulujemy emocje, kompulsywnie sięgając po nowe rzeczy; podróżujemy po świecie, skaczemy ze spadochronem - za to nie rozumiemy własnych uczuć i nie umiemy zostać sami ze swoimi myślami. Osoby uzależnione mówią, że kiedy odstawiają substancje psychoaktywne, to życie staje się nudne i miałkie. I wielu z nas myśli podobnie o życiu bez zmian: że jest monotonne i nudne. Jakbyśmy byli uzależnieni. Zresztą między terapeutami cały czas toczą  się  dyskusje  o  pacjentach,  którzy  uzależniają się od terapii, od tego procesu odczytywania siebie na nowo, poszukiwania nowej wersji siebie. Też mam takich pacjentów. Czasem przez kilka sesji przekonuję i tłumaczę, że nie ma potrzeby przedłużania terapii, że nie widzę u nich żadnych zaburzeń klinicznych, że mnie  nie  potrzebują.  Ale  oni  chcą  być  w procesie zmiany. „Byłam już na czterech terapiach”, mówią. Ciągle kwestionują to, kim są, dokonują wglądu, odkrywają warstwy siebie. Chodzi im o to, żeby ktoś im pokazał  coś  nowego  na  ich  temat  albo  pchnął  ich  w  miejsce,  w  którym  zaczną  czuć się ze sobą lepiej.

Wie pani, że są treningi coachingowe, które kosztują 70 tys. złotych? Ludzie biorą pożyczki, żeby z nich skorzystać.

Wiem i znam ludzi, którzy to robią. Jeżeli mam poczucie niespełnienia w życiu - idę na kurs i przez kilka dni wierzę w to, co mówi  coach.  Na  przykład,  że  jeśli  będę  wstawać  o  piątej  rano,  zapisywać  swoje  cele i wizualizować je - to mi się przytrafi. Ale  ta  pewność,  ten pocoachingowy  haj  trwa kilka tygodni; to kupiliśmy za 70 tysięcy. Myślę, że takie kursy zastępują ludziom  to,  co  dawniej  znajdywali  w  religiach. Wiara niesie. A mamy dziś kryzys duchowości i kapłanów zastępują inne postacie przekonujące, że wiedzą, jak żyć.

Pokochaj swoją strefę komfortu

Pani prowadzi zajęcia „Pokochaj swoją strefę komfortu”. Dlaczego: pokochaj?

Ponieważ  tego  nie  umiemy.  Spotkałam  bardzo  wiele  osób  zainteresowanych  za-trzymaniem się, poznaniem lepiej samego siebie. Pracujemy nad prostymi rzeczami. Jaki jest mój temperament, czego potrzebuję, żeby czuć się dobrze, jakie są moje przekonania i moja mapa świata, co lubię w życiu, w jaki sposób się relaksuję, jakie mam  wartości?  Strefa  komfortu  nie  jest  pojęciem naukowym, ale jej siłą jest to, że intuicyjnie potrafimy odgadnąć, co w niej jest. Że istnieje we mnie baza rzeczy nie-zmiennych, którą warto znać i szanować.

Ale przekonania można zmieniać.

Na szczęście, bo wiele z nich nam szkodzi. Chodzi jednak o to, że poznaję siebie po to, żeby siebie zrozumieć i zaakceptować. Nie po to, żeby siebie rozliczyć i zmienić. Lu-dzie często przychodzą na terapię z taką fantazją,  że  opowiedzą  o  sobie  i  spytają:  powiedz,  co  ze  mną  jest  nie  tak?  A  tera-peuta ich oceni i naprawi. I wtedy dopiero będą mogli się polubić, zaakceptować, bo będą już OK. To zupełnie nie tak. Jeśli coś powinno się zmienić, to ten koncept. Moi pacjenci mówią: wstydzę się tego, kim jestem. Czego dokładnie?- pytam. Spróbuj ją  mówcy  motywacyjni:  że  będzie  nam to opisać. Nie potrafią, opowiadają zasłyszane  opinie  na  swój  temat.    za  grubi,  mieli nie taką rodzinę. Nie są dość dobrymi rodzicami albo dziećmi, za mało zarabiają. Trener  im  mówi:  jak  to,  jeszcze  dziś  nie  ćwiczyłeś? Koleżanka: jak to, dalej jeździsz tym gruchotem? Ten shaming, odejmowanie wartości jest powszechne, robimy to sobie wzajemnie. Ostatnio usłyszałam, że Polacy nie czytają. Wstydźcie się, Polacy. I wy, introwertycy, bo nie wychodzicie do ludzi,  jesteście  jacyś  aspołeczni.  Nie  pozwalajmy się tak niemądrze stygmatyzować. Dlatego mówię: pokochajmy swoją strefę komfortu. Powinna być miejscem, gdzie doskonale siebie znam i akceptuję to, kim jestem. Widzę swoje ograniczenia, potrafię wykorzystać swoje zasoby. Wychodzę z niej, kiedy wiem po co, czego konkretnie chcę się nauczyć.

Strefa komfortu stanowi jakby nasz kapitał?

Tak, osobisty kapitał umiejętności, zasobów. Każdy ma swój i może na nim bazować.  A  nie  opróżniać  plecak  w  połowie  drogi i szukać nowego ekwipunku, bo do tego jesteśmy dziś nakłaniani. Uczmy się korzystać z tego, co mamy, doskonalić to. Ludzie, którzy proponują nam cudowne metody rozwoju, nie biorą pod uwagę naszej  indywidualności  ani  doświadczeń.  Znam osoby, które otwierają się przed innymi dopiero, gdy czują się w relacji bezpiecznie.  Opowiadanie  swojej  historii  w  grupie  terapeutycznej  nie  będzie  dla  nich  dobrym  przeżyciem.  Czy  powinny  naruszać swoje poczucie bezpieczeństwa, bo ktoś twierdzi, że to rozwijające?

Jak wyjść ze strefy komfortu?

Jednak czasem chyba warto się przełamać? Aktorzy mówią, że całe życie przełamują tremę.

Większa od tremy jest ich potrzeba publicznej ekspresji, zyskania publicznej aprobaty. To popycha ich do wychodzenia ze strefy komfortu i ze względu na zaspokojenie tej potrzeby przełamywanie się jest rozwojowe. Ale jeśli boję się występować publicznie,  mam  mdłości  i  łamie  mi  się  głos,  ale  zmuszam  się,  bo  mi  mówią,  że  trzeba przekraczać lęki, nie przyniesie mi to ani zdrowia, ani szczęścia. To jak z wyrzucaniem kogoś z łódki na środku jeziora. Może wypłynie.

Chyba często boimy się dziś, że jeśli ugrzęźniemy w komforcie, nie osiągniemy tyle, ile byśmy mogli, gdybyśmy się przełamali.

Ale co to jest „tyle, ile byśmy mogli”? Ile musimy osiągnąć, żeby poczuć się dobrze? Jaka potrzeba za tym stoi? Warto się zastanowić. Wiele osób cierpi dziś na poczucie niespełnienia nie dlatego, że ich życie jest niesatysfakcjonujące, tylko dlatego, że życie  innych  wydaje  się  lepsze.  Kuszą  nas  różne  scenariusze  zmiany,  dręczą  materialne pragnienia. Proponuję czasem moim pacjentom taką grę: zmień walutę i oblicz, jakim czasem jesteś gotowa zapłacić za samochód, o którym marzysz? Jak w filmie science  fiction  „Wyścig  z  czasem”  (reż.  Andrew Niccol) o świecie, w którym walutą    minuty,  godziny.  Oddasz  pięć  lat  swojego  życia,  żeby  kupić  auto?  Zawsze  warto pytać, jaka wartość stoi za tym, czego  pragnę.  Czy  to  sprawi,  że  moje  życie będzie  bardziej  sensowne?  Poczuję  spełnienie czy tylko oddam czas, żeby zdobyć atrybuty spełnienia, które podpowiadają nam media, marketing, reklama? Ostatnio umówiłam się z moją grupą pacjentów na rok, w którym niewiele zmieniamy. Rok, w którym rozkoszujemy się tym, co jest. Tu, teraz. Z inną grupą umówiłam się na rok bez nowości. Nie kupuję niczego  nowego    żyję  z  tym,  co  mam.  W  ubraniach,  które  mam,  wśród  przed-miotów, które mam, robiąc to, co do tej pory. I może się okazać, że to będzie jeden z lepszych okresów w życiu.

Pandemia nam to ćwiczenie ułatwiła.

To prawda, ograniczyliśmy zakupy ubrań, zaczęliśmy dbać o komfort w swoich domach. Ale był też wielki boom na webinaria i kursy rozwoju osobistego. Znam sporo osób, które pracowały nad tym, żeby w strefie komfortu nie pozostać.

Co nam pomaga się w niej zatrzymać?

 Nie ma takiej rady, która by sprawiała, że pozostaniemy w niej z optymizmem. Prawie każdy współczesny człowiek doświadcza lęku, że coś straci, nie będzie na czasie, nie nadąży za światem. Mamy przecież takie powiedzenie: „Jeśli stoisz w miejscu, to się cofasz”. Kiedy je słyszę, przypomina mi się cytat z „Alicji w Krainie Czarów”: „Tutaj  musisz  biec  tak  szybko,  jak  potrafisz,  żeby zostać w tym samym miejscu. A jeśli chcesz dostać się w inne miejsce, musisz biec dwa razy szybciej”. Otóż my żyjemy w takiej krainie. Musimy więc zderzyć się z  tym  lękiem,  że  inni  się  rozwijają,  a  ja  ugrzęzłam.  Moja  rada:  przeczekaj,  przetrwaj, pozwól sobie na ten dyskomfort. Jak w  pokerze  powiedz:  sprawdzam.  Życiu,  sobie, wszystkiemu, w co wierzysz. Nie uciekaj. Każdy, kto próbował medytacji, zna pokusę ucieczki z poduszki już po mi-nucie siedzenia. I wtedy słyszy od mistrza: nie chodzi o to, co się na tej poduszce dzieje, chodzi o to, żebyś na niej siedział. Wy-trzymaj, cała reszta przyjdzie. Sprawdź.

JOANNA FLIS – psycholog, psychoterapeuta, naukowiec. Ekspert w Fundacji Dbam o Mój Z@sięg. Autorka książki „Współuzależnieni”.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również