Czy wychodzenie ze strefy komfortu rzeczywiście nam służy? – pytamy psycholożkę Joannę Flis, która proponuje swoim pacjentom rok bez pogoni za nowością.
Spis treści
PANI: Mamy lepsze warunki życia, dbamy o samopoczucie i zdrowie bardziej niż nasi rodzice i dziadkowie. Czy jesteśmy też szczęśliwsi?
JOANNA FLIS: Niestety, badania pokazują, że ludzie dziś oceniają swoje życie jako mniej wartościowe niż kiedyś. Socjolog Zygmunt Bauman mówił, że różnica pomiędzy nami a poprzednimi pokoleniami polega na tym, że one wiedziały, czego chcą, ale nie wiedziały, jak to osiągnąć. My natomiast wierzymy, że możemy wszystko - za to nie wiemy, czego chcemy. Jeśli dziś wzrasta liczba osób chorujących na depresję, podejmujących próby samobójcze, deklarujących obniżony dobrostan i złą jakość życia, to jest to moim zdaniem związane z odkryciem, że nie możemy wszystkiego. Nie jesteśmy omnipotentni , nie mamy nieograniczonych możliwości. A takie przekonania sprzedają nam od lat rozmaici mówcy motywacyjni i osoby zajmujące się rozwojem osobistym.
Na czym właściwie polega nasz błąd?
Na przyjmowaniu tych przekazów, które budują nieprawdziwą mapę świata. Na kupowaniu przekonań typu: chcieć to móc, szczęście równa się sukces, zdrowy człowiek to człowiek szczęśliwy.
Co w tym złego?
Założenie, że jesteśmy w stanie kształtować świat według swoich wyobrażeń. Z tego płynie kolejne, że sukcesy i porażki zależą od ciebie. Jeśli nie jesteś bogata, to twoja wina. Nie jesteś piękna, zdrowa i szczęśliwa – twoja wina. Samotna? Wstydź się i staraj bardziej, rozwijaj się, przekraczaj własne ograniczenia. Wrócę do myśli Baumana: nie wiemy dziś, czego chcemy, więc chcemy wszystkiego. A w rozwoju nie chodzi o to, by wykorzystać wszystkie możliwości, tylko by wykorzystać SWOJE możliwości. Muszę więc siebie znać. Wiedzieć, jaki mam potencjał i jakie ograniczenia, co jest, a co nie jest moje. Zamiast przekraczać siebie, powinniśmy się zatrzymać, wejść głębiej w naszą strefę komfortu, poznać ją, zrozumieć.
Przecież żeby się rozwijać, trzeba wyjść ze strefy komfortu.
To jest właśnie jedno z największych nieporozumień naszych czasów. Termin „strefa komfortu” wymyśliła kilka dekad temu Kelly McGonigal, psycholożka z Uniwersytetu Stanforda. Nie zajmowała się rozwojem osobistym, lecz stresem. Mówiła, że kiedy wychodzimy z bezpiecznej psychologicznie przestrzeni, rutyny, reguł, które znamy, wzrasta stres i lęk. To bywa korzystne: niewielki stres mobilizuje, a niski poziom lęku sprzyja uczeniu się. Specjaliści motywacyjni zupełnie wypaczyli sens jej przekazu. Zaczęli przekonywać, że aby się rozwijać, należy sięgać tylko po nowe rzeczy, których jeszcze nie umiemy. Opuścić to, co nasze i znane, szukać na zewnątrz. Tam, gdzie psychologia łączy się z marketingiem, zawsze czają się pułapki – to oczywiste, że jeśli ktoś chce sprzedać nam usługi służące rozwojowi osobistemu, będzie nas przekonywał, że ciągłe zmienianie się nam służy. I zostaliśmy przekonani, że zmiana jest synonimem rozwoju. A zapomnieliśmy, że rozwój dotyczy też pielęgnowania tego, co znajduje się w strefie komfortu.
Ale w strefie komfortu jest rutyna, to co znane. Rutyna może być rozwojem?
Może. Właśnie dlatego, że przestaliśmy to rozumieć, nie cenimy już rzemieślnictwa. Jeśli mylimy rozwój z ciągłą zmianą, przestajemy cenić doskonalenie się. Rzemieślnik jest osobą, która się ciągle rozwija w strefie własnego komfortu: robi rzeczy, które potrafi już zrobić, ale coraz lepiej. Dąży do mistrzostwa.
Żeby być kreatywnym, nie trzeba wychodzić ze swojej strefy komfortu?
Badania psychologii poznawczej tego nie potwierdzają. Aby być kreatywnym, trzeba czuć się w miarę bezpiecznie. Dlatego lepiej wymyślamy rozwiązania problemów w samotności, a nie podczas burzy mózgów. Czy osoba, która przez całe życie uprawia jeden ukochany zawód, nie rozwija się? Przeciwnie, kto doskonali swoje umiejętności, prędzej czy później przekracza rutynę we własnym tempie: coś odkrywa, znajduje nowe rozwiązanie. Do zmian się dojrzewa.
Jednak zmiana jest istotą życia.
I właśnie dlatego, że jest naturalna i pewna, nie trzeba jej sztucznie wywoływać. Nie neguję tego, że się zmieniamy. Ale czemu miałoby służyć wytwarzanie potrzeby ciągłej zmiany? A to właśnie nam sprzeda ją mówcy motywacyjni: że będzie nam służyło ciągłe zmienianie siebie. Spotkałam się nawet z taką opinią, że w strefie komfortu nic nie rośnie! Kiedy przebywam w bezpiecznym środowisku, wysypiam się w moim łóżku, rozmawiam z ludźmi, których kocham i cenię – nic nie rośnie? A moja odporność psychiczna, mój dobrostan? To oszustwo mówić, że kiedy jest nam dobrze, kiedy szanujemy swoje zasoby i ograniczenia, kiedy słuchamy swoich potrzeb i emocji – nie rośniemy. Z perspektywy terapeuty mogę powiedzieć, że 80 proc. psychoterapii polega na tym, żeby zacząć doceniać własne miejsce na ziemi i umieć z niego korzystać.
To trochę tak, jakby ktoś nas przekonywał, że roślina lepiej wyrośnie, jeśli będziemy ją ciągle przesadzać?
Właśnie. Bardzo wielu z nas uwierzyło, że zmiana jest wartością samą w sobie. Coraz częściej regulujemy emocje, kompulsywnie sięgając po nowe rzeczy; podróżujemy po świecie, skaczemy ze spadochronem - za to nie rozumiemy własnych uczuć i nie umiemy zostać sami ze swoimi myślami. Osoby uzależnione mówią, że kiedy odstawiają substancje psychoaktywne, to życie staje się nudne i miałkie. I wielu z nas myśli podobnie o życiu bez zmian: że jest monotonne i nudne. Jakbyśmy byli uzależnieni. Zresztą między terapeutami cały czas toczą się dyskusje o pacjentach, którzy uzależniają się od terapii, od tego procesu odczytywania siebie na nowo, poszukiwania nowej wersji siebie. Też mam takich pacjentów. Czasem przez kilka sesji przekonuję i tłumaczę, że nie ma potrzeby przedłużania terapii, że nie widzę u nich żadnych zaburzeń klinicznych, że mnie nie potrzebują. Ale oni chcą być w procesie zmiany. „Byłam już na czterech terapiach”, mówią. Ciągle kwestionują to, kim są, dokonują wglądu, odkrywają warstwy siebie. Chodzi im o to, żeby ktoś im pokazał coś nowego na ich temat albo pchnął ich w miejsce, w którym zaczną czuć się ze sobą lepiej.
Wie pani, że są treningi coachingowe, które kosztują 70 tys. złotych? Ludzie biorą pożyczki, żeby z nich skorzystać.
Wiem i znam ludzi, którzy to robią. Jeżeli mam poczucie niespełnienia w życiu - idę na kurs i przez kilka dni wierzę w to, co mówi coach. Na przykład, że jeśli będę wstawać o piątej rano, zapisywać swoje cele i wizualizować je - to mi się przytrafi. Ale ta pewność, ten pocoachingowy haj trwa kilka tygodni; to kupiliśmy za 70 tysięcy. Myślę, że takie kursy zastępują ludziom to, co dawniej znajdywali w religiach. Wiara niesie. A mamy dziś kryzys duchowości i kapłanów zastępują inne postacie przekonujące, że wiedzą, jak żyć.
Pani prowadzi zajęcia „Pokochaj swoją strefę komfortu”. Dlaczego: pokochaj?
Ponieważ tego nie umiemy. Spotkałam bardzo wiele osób zainteresowanych za-trzymaniem się, poznaniem lepiej samego siebie. Pracujemy nad prostymi rzeczami. Jaki jest mój temperament, czego potrzebuję, żeby czuć się dobrze, jakie są moje przekonania i moja mapa świata, co lubię w życiu, w jaki sposób się relaksuję, jakie mam wartości? Strefa komfortu nie jest pojęciem naukowym, ale jej siłą jest to, że intuicyjnie potrafimy odgadnąć, co w niej jest. Że istnieje we mnie baza rzeczy nie-zmiennych, którą warto znać i szanować.
Ale przekonania można zmieniać.
Na szczęście, bo wiele z nich nam szkodzi. Chodzi jednak o to, że poznaję siebie po to, żeby siebie zrozumieć i zaakceptować. Nie po to, żeby siebie rozliczyć i zmienić. Lu-dzie często przychodzą na terapię z taką fantazją, że opowiedzą o sobie i spytają: powiedz, co ze mną jest nie tak? A tera-peuta ich oceni i naprawi. I wtedy dopiero będą mogli się polubić, zaakceptować, bo będą już OK. To zupełnie nie tak. Jeśli coś powinno się zmienić, to ten koncept. Moi pacjenci mówią: wstydzę się tego, kim jestem. Czego dokładnie?- pytam. Spróbuj ją mówcy motywacyjni: że będzie nam to opisać. Nie potrafią, opowiadają zasłyszane opinie na swój temat. Są za grubi, mieli nie taką rodzinę. Nie są dość dobrymi rodzicami albo dziećmi, za mało zarabiają. Trener im mówi: jak to, jeszcze dziś nie ćwiczyłeś? Koleżanka: jak to, dalej jeździsz tym gruchotem? Ten shaming, odejmowanie wartości jest powszechne, robimy to sobie wzajemnie. Ostatnio usłyszałam, że Polacy nie czytają. Wstydźcie się, Polacy. I wy, introwertycy, bo nie wychodzicie do ludzi, jesteście jacyś aspołeczni. Nie pozwalajmy się tak niemądrze stygmatyzować. Dlatego mówię: pokochajmy swoją strefę komfortu. Powinna być miejscem, gdzie doskonale siebie znam i akceptuję to, kim jestem. Widzę swoje ograniczenia, potrafię wykorzystać swoje zasoby. Wychodzę z niej, kiedy wiem po co, czego konkretnie chcę się nauczyć.
Strefa komfortu stanowi jakby nasz kapitał?
Tak, osobisty kapitał umiejętności, zasobów. Każdy ma swój i może na nim bazować. A nie opróżniać plecak w połowie drogi i szukać nowego ekwipunku, bo do tego jesteśmy dziś nakłaniani. Uczmy się korzystać z tego, co mamy, doskonalić to. Ludzie, którzy proponują nam cudowne metody rozwoju, nie biorą pod uwagę naszej indywidualności ani doświadczeń. Znam osoby, które otwierają się przed innymi dopiero, gdy czują się w relacji bezpiecznie. Opowiadanie swojej historii w grupie terapeutycznej nie będzie dla nich dobrym przeżyciem. Czy powinny naruszać swoje poczucie bezpieczeństwa, bo ktoś twierdzi, że to rozwijające?
Jednak czasem chyba warto się przełamać? Aktorzy mówią, że całe życie przełamują tremę.
Większa od tremy jest ich potrzeba publicznej ekspresji, zyskania publicznej aprobaty. To popycha ich do wychodzenia ze strefy komfortu i ze względu na zaspokojenie tej potrzeby przełamywanie się jest rozwojowe. Ale jeśli boję się występować publicznie, mam mdłości i łamie mi się głos, ale zmuszam się, bo mi mówią, że trzeba przekraczać lęki, nie przyniesie mi to ani zdrowia, ani szczęścia. To jak z wyrzucaniem kogoś z łódki na środku jeziora. Może wypłynie.
Chyba często boimy się dziś, że jeśli ugrzęźniemy w komforcie, nie osiągniemy tyle, ile byśmy mogli, gdybyśmy się przełamali.
Ale co to jest „tyle, ile byśmy mogli”? Ile musimy osiągnąć, żeby poczuć się dobrze? Jaka potrzeba za tym stoi? Warto się zastanowić. Wiele osób cierpi dziś na poczucie niespełnienia nie dlatego, że ich życie jest niesatysfakcjonujące, tylko dlatego, że życie innych wydaje się lepsze. Kuszą nas różne scenariusze zmiany, dręczą materialne pragnienia. Proponuję czasem moim pacjentom taką grę: zmień walutę i oblicz, jakim czasem jesteś gotowa zapłacić za samochód, o którym marzysz? Jak w filmie science fiction „Wyścig z czasem” (reż. Andrew Niccol) o świecie, w którym walutą są minuty, godziny. Oddasz pięć lat swojego życia, żeby kupić auto? Zawsze warto pytać, jaka wartość stoi za tym, czego pragnę. Czy to sprawi, że moje życie będzie bardziej sensowne? Poczuję spełnienie czy tylko oddam czas, żeby zdobyć atrybuty spełnienia, które podpowiadają nam media, marketing, reklama? Ostatnio umówiłam się z moją grupą pacjentów na rok, w którym niewiele zmieniamy. Rok, w którym rozkoszujemy się tym, co jest. Tu, teraz. Z inną grupą umówiłam się na rok bez nowości. Nie kupuję niczego nowego – żyję z tym, co mam. W ubraniach, które mam, wśród przed-miotów, które mam, robiąc to, co do tej pory. I może się okazać, że to będzie jeden z lepszych okresów w życiu.
Pandemia nam to ćwiczenie ułatwiła.
To prawda, ograniczyliśmy zakupy ubrań, zaczęliśmy dbać o komfort w swoich domach. Ale był też wielki boom na webinaria i kursy rozwoju osobistego. Znam sporo osób, które pracowały nad tym, żeby w strefie komfortu nie pozostać.
Co nam pomaga się w niej zatrzymać?
Nie ma takiej rady, która by sprawiała, że pozostaniemy w niej z optymizmem. Prawie każdy współczesny człowiek doświadcza lęku, że coś straci, nie będzie na czasie, nie nadąży za światem. Mamy przecież takie powiedzenie: „Jeśli stoisz w miejscu, to się cofasz”. Kiedy je słyszę, przypomina mi się cytat z „Alicji w Krainie Czarów”: „Tutaj musisz biec tak szybko, jak potrafisz, żeby zostać w tym samym miejscu. A jeśli chcesz dostać się w inne miejsce, musisz biec dwa razy szybciej”. Otóż my żyjemy w takiej krainie. Musimy więc zderzyć się z tym lękiem, że inni się rozwijają, a ja ugrzęzłam. Moja rada: przeczekaj, przetrwaj, pozwól sobie na ten dyskomfort. Jak w pokerze powiedz: sprawdzam. Życiu, sobie, wszystkiemu, w co wierzysz. Nie uciekaj. Każdy, kto próbował medytacji, zna pokusę ucieczki z poduszki już po mi-nucie siedzenia. I wtedy słyszy od mistrza: nie chodzi o to, co się na tej poduszce dzieje, chodzi o to, żebyś na niej siedział. Wy-trzymaj, cała reszta przyjdzie. Sprawdź.
JOANNA FLIS – psycholog, psychoterapeuta, naukowiec. Ekspert w Fundacji Dbam o Mój Z@sięg. Autorka książki „Współuzależnieni”.