Historie osobiste

Powoli z lękiem, albo gwałtownie, by szybko sprawdzić. Szczere opowieści o wchodzeniu w nowe związki

Powoli z lękiem, albo gwałtownie, by szybko sprawdzić. Szczere opowieści o wchodzeniu w nowe związki
Fot. Getty Images

Jak wchodzimy w nowe związki mając za sobą trudne doświadczenia? Różnie. Jedne z nas obawiają się bliskości, inne chcą jak najszybciej przekonać się, czy relacja może się udać. Nie ma zasad, każdy ma własne i to im należy być wierną.

Karina, lat 45: test w samotni

Wspólne wakacje, zwłaszcza na początku romansu, skracają dystans i pozwalają wychwycić najbardziej irytujące wady u drugiej osoby. Bo każdy jakieś ma, ale mogą się objawić po kilku miesiącach. Szkoda czasu. Michała poznałam w pracy, przez dwa lata byliśmy dobrymi współpracownikami, bez żadnych romantycznych skojarzeń. Na firmowym grillu poparzyłam się i to on się mną zajął. Zawiózł mnie na SOR, a potem kupił leki i odstawił do domu. Ujęła mnie jego troskliwość i tak to się zaczęło.

Zbliżały się wakacje. Co roku jeżdżę do leśniczówki w Borach Tucholskich, do moich kuzynów, choć na tydzień. On też miał wtedy urlop, więc zaproponowałam: „Jedź ze mną. Nie ma tam wielu atrakcji, tylko lasy, jeziora i rzeka, ale za to będziesz miał na mnie wyłączność”. Uznałam, że jeśli między mną a Michałem ma się udać, powinniśmy czuć się ze sobą komfortowo w każdym miejscu, nawet w takim, gdzie będziemy zdani głównie na swoje towarzystwo, gdzie atrakcje trzeba samemu znaleźć. Nie sztuka dobrze się bawić za granicą, w dużym mieście pełnym zabytków, czy kurorcie, gdzie na każdym kroku organizatorzy wypoczynku coś proponują. W Brusach albo się setnie wynudzimy, albo to będą wakacje naszego życia.

Niestety odkryłam, że pracowitość i pomysłowość Michała – tak pożądane u współpracownika – u partnera drażniły. Michał nie umiał nic nie robić. I za punkt honoru postawił sobie, bym ani przez chwilę nie siedziała, a wieczorem marzyła tylko o śnie. Jak nie zbieranie i suszenie grzybów, to zbieranie i smażenie borówek, jak nie pływanie łódką, to spływ kajakiem Brdą, i codziennie jazda konna… Bałam się nudy we dwoje, a marzyłam o niej. Niby byliśmy w tym razem, ale wcale nie zbliżyliśmy się do siebie. Podejrzewałam nawet, że Michał wystraszył się zbytniej intymności. Zgodnie zakończyliśmy nasz raczkujący romans i wróciliśmy do relacji koleżeńskiej. A jak każdego nowego kandydata zabieram na test do Brus.

 

Klaudyna, lat 59: rok wspólnego domu

Moi rodzice zamieszkali razem dopiero po ślubie. I rozwiedli się. Siostra i szwagier długo mieszkali oddzielnie, nim wprowadzili się do wspólnego domu. Gdy się rozstawali, ów dom stanowił największy problem. Dwa przypadki nie dowodzą ogólnej zasady, ale nie wyszłabym za mężczyznę, z który najpierw nie pomieszkałabym co najmniej rok.

Przyjaciół na studiach też tak sprawdzałam, choć w pokój w akademiku to specyficzna sytuacja. Poza tym nadal przyjaźnię się z Janką, z którą nigdy bym ponownie nie zamieszkała, bo w pedanterii przebija nawet Tymona. On na domiar złego nie dokładał się do rachunków. Ciekawe, że żerowanie na mnie nie zaburzało jego uwielbienia do porządku. Wiktor z kolei traktował mnie jak swoją matkę i oczekiwał, że to ja będę sprzątać, gotować, prać i prasować. Pełen pakiet darmowej służącej. Dominik był uroczy, ale okazał się niesłowny i niepunktualny. Kochałam go i łudziłam się, że mentalnie wydorośleje albo ja się do tych wad przyzwyczaję. Ale ile można prosić o wyniesienie śmieci? Albo czekać z kolacją? Niby drobiazgi, ale codzienność składa się z drobiazgów. Nie zamierzałam całe wspólne życie go usprawiedliwiać.

Stefan… Był w porządku, ale mnie nie porwał. Nie był w moim typie, wydawał mi się zbyt poważny, za to bardzo o mnie zabiegał, więc pomyślałam: spróbujmy. To on zaproponował, bym z nim zamieszkała, co stanowiło dla mnie nowość. Akurat zmieniałam pracę i adres, więc przystałam na jego propozycję. Miał duży dom, po rodzicach, w którym oddał mi duży, jasny pokój, z wyjściem na taras. Na początku żyliśmy jak randkujący współlokatorzy, ale szybko to się zmieniło. Dzieląc posiłki, dużo rozmawialiśmy. Razem sprzątaliśmy, robiliśmy zakupy, gotowaliśmy, spieraliśmy się, godziliśmy, i nasza więź robiła się coraz silniejsza. Również ta fizyczna. Świadomość, że mogę na nim zawsze polegać, działała jak afrodyzjak. Codzienne życie z nim było wygodne, bezpieczne i o dziwo, ciekawe. Wraz z dziećmi wkroczył chaos, ale ze Stefanem rodzicielstwo okazało się wspaniałą, choć trudną przygodą. Teraz czeka na nas kolejna: narodziny wnuka.

 

Maria (51 lat): bardzo, bardzo powoli

Mam za sobą ciężki, długi rozwód, ciągnący się przez osiem lat. Mój były mąż utrudniał, jak mógł. Oczywiście chodziło o podział majątku. Uważał, że chcę go okraść, że kiedy on ciężko pracował, ja „leżałam i pachniałam”. Kompletnie nie doceniał mojego wkładu w swój sukces, w tworzenie naszej rodziny. Zresztą myślałam naiwnie, że to nasz sukces. A on - że poddam się bez walki. No to z przyjemnością go zawiodłam. Ale emocjonalne koszty tej walki okazały się ogromne.

Zniechęciłam się do mężczyzn, nie ufałam im, nie ufałam sobie, że będę umiała właściwie ich ocenić. Na pierwszą randkę umówiłam się dopiero po trzech latach od rozwodu – a dokładniej, córka mnie umówiła. Randka w ciemno w eleganckiej restauracji, z eleganckim mężczyzną okazała się katastrofą. Mimo że Tadeusz lekką rozmową i żartami próbował rozładować atmosferę, byłam zbyt zdenerwowana i zawstydzona, by to docenić. Gdy chciał mnie zaprosić ponownie, odmówiłam.

Pierwsze lody zostały jednak przełamane i odtąd coraz chętniej przyjmowałam różne zaproszenia. Do kina, teatru, na wystawę czy wernisaż. Pochlebiało mi, że nadal jestem na tyle atrakcyjna, by mężczyźni chcieli spędzać ze mną czas. Zarazem pozostawałam ostrożna. Nie spieszyło mi się do ponownego związku. Nie chciałam problemów, zazdrości, dopasowywania do drugiej osoby. Zatrzymywałam się i ochładzałam relację, gdy robiło się poważniej.

Najbardziej podobał mi się ten pierwszy etap randkowania, najbardziej niewinny i romantyczny, gdzie intymność kończyła się na wzięciu partnera pod rękę. Kolacje przy świecach, przejażdżki dorożką, rejs statkiem po rzece. Miasto oferowało wiele atrakcji, a ja nie tylko dawałam się zapraszać, ale też sana zapraszałam. Tak było sprawiedliwie. I w końcu zdobyłam się na odwagę, by ponownie odezwać się do Tadeusza. Zgodził się spotkać. Co więcej zapewnił mnie, że wolne tempo mu odpowiada. Był wdowcem, kiedyś miał szczęśliwe małżeństwo i nie tyle szukał żony, co towarzyszki, przyjaciółki. Dobraliśmy się idealnie. A ja już nie wykluczam pocałunków…

 

Tamara (lat 48): razem, ale osobno

Lubię jasne sytuacje i wyraźnie określone reguły. Jako dyrektorka szkoły muszę na co dzień odpowiadać za pół tysiąca uczniów oraz kadrę czterdziestu nauczycieli. Trudne sytuacje towarzyszą mi niemal co chwilę, gdy muszę mediować i rozwiązywać różne problemy. Dlatego w życiu prywatnym chcę spokoju i klarowności.

Niedopowiedzenia, konieczność domyślania się albo schlebianie – to nie w moim stylu. Podobnie jak zabawa w przyciąganie i odpychanie. Niestety mam wrażenie, że moja szczerość deprymuje mężczyzn. Podobnie jak moja potrzeba dystansu, pomimo intymności. Mam dwóch byłych mężów, z którymi utrzymuję dobre stosunki. To możliwe, gdy rozstania opierają się na logicznych podstawach, a nie na emocjach. Nie wykluczam trzeciego małżeństwa, ale poczucie samotności nie sprawi, że się dla kogoś zmienię albo zrezygnuję z mojej niezależności. Etap poświęceń mam już za mną.

Po licznych doświadczeniach dobrze znam siebie, swoje potrzeby i oczekiwania, co paradoksalnie nie ułatwia mi związków. Mój ostatni partner nie potrafił zrozumieć, że chociaż jesteśmy razem, ja nadal mam swój świat, do którego go nie wpuszczam. Mam swoich przyjaciół, z którymi spotykam się bez niego. Mam swoje hobby, który niekoniecznie chcę z nim dzielić. A już na pewno nie sprzedam swojego mieszkania, by zamieszkać w jego domu. Oczywiście mieszkałam razem z moimi mężami, dzieliłam z nim wszystko, ale od kiedy dzieci dorosły i nie potrzebują wspólnej obecności obojga rodziców, nie widzę żadnego uzasadnienia, bym rezygnowała z mojego azylu na rzecz… no właśnie, czego? Kłótni o źle zapakowaną zmywarkę albo porozrzucane po całym mieszkaniu rzeczy? Bo tym się kończy każda miłość.

Jestem pedantką i zdaję sobie z tego sprawę. Lubię swój porządek, ale rozumiem, że nie każdy musi być taki jak ja, stąd oddzielne mieszkania to najlepsza opcja. Może kiedyś spotkam mężczyznę, który się ze mną zgodzi. Który zrozumie, że po szkolnym chaosie potrzebuję przestrzeni tylko dla siebie. Chcę partnera, a nie bliźniaka syjamskiego. By nie tracić czasu i energii, zaczęłam z góry określać swoje warunki i zasady. Efekt? Wystraszyłam trzech zainteresowanych, a dwóch uznało, że jestem idealną kandydatką na intensywny, niezobowiązujący romans. Co jednak też mi nie odpowiada. Czy ja naprawdę jestem taka trudna?

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również