Romans Agaty z Markiem przerodził się w głębokie uczucie. By być ze sobą, musieli się rozwieść ze swoimi dotychczasowymi małżonkami, na co ich bliscy zareagowali oburzeniem i żalem. Czy naprawdę nie mieli prawa "budować swojego szczęścia na cudzej krzywdzie"?
Zbliżała się piąta rocznica mojego ślubu z Markiem i zastanawiałam się, jak to uczcić. Rok temu pojechaliśmy we dwoje nad morze. Na pięciolecie chciałam czegoś specjalnego. Może przyjęcie w luksusowej restauracji? Najlepiej z najbliższymi, o ile zechcą się pojawiać.
Przed laty nikt nie dawał naszemu związkowi szans na przetrwanie. Przyznaję, zaczęliśmy niefortunnie, ale układa nam się wspaniale. Życie jest za krótkie, żeby przejmować się konwenansami. Niestety nasze rodziny myślały inaczej. Choćby moja ostatnia rozmowa z matką...
– Spójrz na to z boku i zastanów się, jak to wygląda – tłumaczyła mi. – Rozbiliście dwa małżeństwa, ucierpiały dwie rodziny. Co tu świętować?
– Manipulujesz faktami. Moje małżeństwo od początku istniało tylko na papierze. To ty nakłaniałaś mnie do ślubu...
– Bo byłaś w ciąży!
– Nie wracajmy do tego – ucięłam, nie chcąc wdawać się kłótnię, która niczego już nie zmieni. – Było, minęło. Nie rozumiem tylko, dlaczego nie możesz zaakceptować faktu, że wreszcie jestem szczęśliwa?
– Jesteście ze sobą dopiero kilka lat. Doczekacie srebrnych godów, to będę wam gratulować – stwierdziła oschle. – Jak dożyję.
Darowałam sobie ripostę. Mama była jedną z tych kobiet, dla których związek małżeński był nierozerwalny. Tymczasem moje pierwsze małżeństwo zostało zawarte z powodu wpadki. Byłam młoda i uległam presji otoczenia, podobnie jak Piotrek. Nie kochaliśmy się, nie tak naprawdę. Trwaliśmy w tym układzie, póki nasza córka nie skończyła szkoły średniej.
Z moim pierwszym mężem żyliśmy obok siebie. Zajmowaliśmy się swoimi sprawami, starając się nie wchodzić sobie w drogę. Poza tym od lat ze sobą nie sypialiśmy.
Marka poznałam na jednej z wywiadówek. Nasze córki chodziły do tej samej klasy, usiadły w jednej ławce i szybko się zaprzyjaźniły; my również od razu znaleźliśmy wspólny język. A potem pojawiało się coś więcej. Nie był typowym przystojniakiem, ale miał w sobie to "coś", co wabi i kusi, w każdym razie ja nie potrafiłam się temu oprzeć.
Patrząc z boku, zawiniliśmy, bo wdaliśmy się w romans, choć oboje byliśmy w związkach. Ale to nie była cała prawda. Marek potrzebował impulsu, żeby zrobić coś ze swoim życiem. Przez lata tkwił w nieudanym małżeństwie, podobnie jak ja. Dobrze wiedziałam, jak to jest. Siła przyzwyczajenia zastępuje wygasłe uczucia. Do tego wspólne dzieci, kredyt mieszkaniowy... Nie tak łatwo jest odejść bez konkretnego, mocnego powodu.
Spotykaliśmy się w sekrecie. Nie chcieliśmy ujawniać relacji, która – choć namiętna i wciągająca – mogła okazać się tylko romansem. Nasze córki dopiero zaczęły naukę w liceum i powinny się skupić na nauce. Zawirowania rodzinne mogłyby źle na nie wpłynąć. Poza tym, szczerze mówiąc, bałam się wyznać córce prawdę. Kochała tatę, z kolei Marek był ojcem jej najlepszej przyjaciółki.
Gdybym mogła wybierać, zakochałabym się w kimś innym, albo wcale. Tyle że miłości nie da się zaplanować ani kontrolować.
Nasz romans kwitł i nic nie zapowiadało, by miał się szybko skończyć. Marek był mężczyzną, o jakim zawsze marzyłam. A mój mąż? Nie był o mnie ani trochę zazdrosny. Nie interesowało go, co robię po pracy, nie dociekał, czy naprawdę spędziłam weekend z koleżankami w SPA. Z drugiej strony wcale bym się nie zdziwiła, gdyby Piotr czegoś się domyślał.
W każdym razie nie był zaskoczony, kiedy dostał pozew o rozwód. Od trzech lat miałam romans z Markiem, co najlepiej dowodziło trwałości i siły naszych uczuć. Nadszedł moment, by się ujawnić. Dziewczyny były już pełnoletnie, obie po maturze, nie widziałam powodu do dalszej konspiracji. I tu uderzyliśmy w ścianę. Nie oczekiwałam pełnej aprobaty, ale nie spodziewałam się, że wywołamy taką burzę.
Nasi bliscy nie potrafili się odnaleźć w nowej sytuacji.
– Mamo, on jest ojcem mojej przyjaciółki! – wyrzucała mi córka. – To ohydne!
– A co dokładnie tak bardzo ci przeszkadza?
– Skoro nie rozumiesz, nie ma sensu ci tłumaczyć! A tata? O nim pomyślałaś?
– Dobrze wiesz, że z ojcem nigdy nam się nie układało. Nie musisz być jego adwokatem, nie potrzebuje tego. Zgodził się na rozwód za porozumiem stron.
– A co miał zrobić? Użerać się z tobą w sądzie? Tamten też nie jest wolny. Co z jego żoną?
Westchnęłam ciężko.
– Sytuacja jest podobna jak u nas. Marek tak czy siak zamierzał się rozwieść – tłumaczyłam. – Oboje czekaliśmy na odpowiedni moment.
– Żaden moment nie jest odpowiedni! Nigdy tego nie zrozumiem, mamo. Jak można budować szczęście na cudzej krzywdzie? Jak długo to trwa? Kiedy się zaczęło? Jak mogłam niczego nie zauważyć? Robiłaś to z nim w naszym domu?! – jej pytania stawały się coraz bardziej natarczywe i niegrzeczne.
Czułam w tym rękę mojej matki.
Córka Marka również nam nie sprzyjała. Stanęła murem za swoją mamą, która o rozpad małżeństwa oskarżyła Marka. Początkowo zażądała nawet rozwodu z orzekaniem o winie, ale gdy kurz po pierwszej wielkiej kłótni opadł, zrozumiała, że nikomu nie jest potrzebne publiczne pranie brudów.
A prawda jest taka, że w obu małżeństwach zabrakło miłości, która jest najważniejszym fundamentem.
Dlaczego wszyscy patrzą na nas jak na skandalistów? Małżeństwa się rozpadają, w ich miejsce pojawiają się nowe. Takie rzeczy po prostu się dzieją. Nie oczekiwaliśmy braw, jedynie zrozumienia dla naszej decyzji.
– To nie potrwa długo – wieszczyła mama już po moim rozwodzie z Piotrem. – Jeszcze pożałujesz i zatęsknisz, zobaczysz. Jeszcze będzie ci wstyd, że dałaś się tak łatwo uwieść. Facet ma kryzys wieku średniego, zresztą ty pewnie też. Powinniście go przeczekać, a nie się rozwodzić.
Cóż, czekaliśmy trzy lata, i wystarczy. Sfinalizowaliśmy sprawy rozwodowe i od razu udaliśmy się do urzędu stanu cywilnego. Chcieliśmy tym ślubem pokazać wszystkim niedowiarkom, że nasza miłość to nie przelotny romans.
Po pięciu latach od skromnego ślubu postanowiłam zorganizować przyjęcie dla rodziny. Byliśmy z Markiem szczęśliwi i chcieliśmy się tym szczęściem dzielić. Pytanie, czy będziemy mieli z kim, czy ktokolwiek w ogóle się pojawi.
– Dziewczynki powinny się stawić – pocieszał mnie Marek.
Wkrótce rozbrzmiał pierwszy dzwonek do drzwi.
W progu stanęły mama Marka i... moja. Obie ubrane odświętnie. Teściowa trzymała bukiet kwiatów, a moja mama nerwowo poprawiała włosy. Oczy mi się zaszkliły...
– Mam tylko nadzieję, że to twój ostatni mąż – mama pogroziła mi palcem.
Wiem, że w głębi serca pragnie tylko mojego szczęścia. Po prostu musiała się oswoić z nową sytuacją. Naszym córkom, pochłoniętym studenckim życiem, zajęło to rok, jej aż pięć lat, ale lepiej późno niż nigdy.