Partnerzy

Simonetta Lysy-Pastor i Krzysztof Pastor: "Zachwycam się jej urodą, elegancją, ale i cenię jej ostry charakter"

Simonetta Lysy-Pastor i Krzysztof Pastor: "Zachwycam się jej urodą, elegancją, ale i cenię jej ostry charakter"
Fot. Szymon Szcześniak

Połączyła ich wspólna taneczna pasja. Krzysztof Pastor i Simonetta Lysy-Pastor opowiadają o miłości, która zaczęła się dawno temu i która nie zna granic.

Zagłosuj na tę parę w plebiscycie Srebrne Jabłka PANI 2021. Głosowanie trwa do 16 grudnia 2021.

Simonetta Lysy-Pastor o mężu Krzysztofie Pastorze:

Każda relacja przechodzi przez różne fazy. Na początku jest cudownie i bajkowo, potem zaczyna się normalne życie, dzieli się wspólnie radości i trudności. Poznajemy się lepiej, zaczynamy zauważać to, co wspólne, a co inne. Choć oboje jesteśmy impulsywni i zdarzają się między nami jakieś spory, nieporozumienia, wszystko szybko idzie w zapomnienie. Akceptujemy to, że jesteśmy różni, rozumiemy, że inne były też nasze historie, wychowanie, doświadczenie. Urodziłam się we Włoszech w rodzinie o wielonarodowych korzeniach, od 11. roku życia uczyłam się tańca w Londynie. Krzysztof wychował się w Gdańsku, w komunistycznej Polsce, potem wyemigrował. Wcześnie założył rodzinę, miał już dwoje dzieci. Kiedy skończyłam szkołę baletową w Londynie, wyjechałam do Het Nationale Ballet w Amsterdamie. To tam wkrótce potem pojawił się Krzysztof. Ale gdy ma się 18 lat, nie zwraca się uwagi na 9 lat starszego kolegę, w dodatku bardziej doświadczonego życiowo.

Praca w balecie to długie próby, wieczorne występy, częste wyjazdy na przedstawienia. Większość czasu spędza się razem. Wielu tancerzy pochodzi z różnych krajów, więc grupa baletowa zastępuje rodzinę. Z czasem poznałam Krzysztofa lepiej, zaprzyjaźniliśmy się, a potem zakochaliśmy w sobie. Gdy już zostaliśmy parą, dość szybko pobraliśmy się, potem przyszły na świat dzieci.

Najpierw Olivia, a dwa lata po niej Jan. Zdecydowałam się zostać z nimi w domu. Gdy byli już trochę starsi, zaczęłam pracować w niepełnym wymiarze czasu, uczyłam tańca. Potem przenieśliśmy się do Warszawy, bo Krzysztof przyjął propozycję kierowania baletem Opery Narodowej. Teraz koło się zamyka, bo znów pracujemy razem, choć inaczej, ale oboje robimy to, co kochamy.

Od prawie 12 lat mieszkamy w Polsce. Tu mąż ma to, czego przez lata mu brakowało, swoje gazety, książki, telewizję. Przyznaję, że mnie na początku było dość trudno. Mąż wyjeżdżał rano do teatru. Potem miał przerwę, ale ponieważ mieszkamy w Konstancinie, wracał dopiero po przedstawieniach wieczorem. Musiałam z codziennością radzić sobie sama. Olivia miała 13, Jan 11 lat. Syn w Amsterdamie grał w piłkę nożną. Tu niełatwo było znaleźć dla niego piłkarską drużynę. Gdy go już zapisaliśmy, woziłam Jana na treningi, ale ani trener, ani inni chłopcy nie mówili po angielsku. Choć uczyłam się polskiego, nie zawsze rozumiałam wszystkie komunikaty. Dzieci chodziły do amerykańskiej szkoły. Otaczała nas społeczność ekspatów, zaprzyjaźniłam się z wieloma rodzicami, ale wszyscy po dwóch, trzech latach wyjeżdżali, bo tyle trwają kontrakty. Krzysztof jest dość wyluzowanym ojcem. Zawsze daje dzieciom wybór, do niczego nie przymusza. W imię zasady: róbcie, co chcecie, i kochajcie, abyście tylko byli szczęśliwi. Dziś chyba trochę żałuje, że coś go ominęło, np. gdy nie mógł pójść na mecz Jana.

Jakiś czas temu zaczęłam znów pracować. Nie chciałam żadnego stanowiska w teatrze, aby uniknąć podejrzeń o nepotyzm. Jednak wydaje mi się, że w asystowaniu i pracy nad spektaklami Krzysztofa sprawdzam się nieźle. Mąż czuwa nad całością, ja przygotowuję tancerzy, ćwiczymy choreografię. Rano jedziemy razem do teatru, wieczorem wracamy, ale w pracy prawie się nie widzimy. Często też wyjeżdżam i zajmuję się spektaklami męża w Rydze, Wilnie i innych miejscach poza Polską. Nigdy nie było między nami żadnej rywalizacji, poczucia zazdrości. Krzysztof jest odpowiedzialny za całą produkcję, a to dla niego dużo bardziej stresujące niż kiedyś taniec na scenie. Oglądanie przygotowanego przez siebie baletu to całkiem inny rodzaj stresu. Gdy tańczysz, masz wpływ na to, co robisz. W razie błędu reagujesz i poprawiasz. Od wczesnej młodości obydwoje przyzwyczailiśmy się do tremy, twórczego napięcia, dlatego rozumiem męża, że radzenie sobie z biurokracją to wielkie wyzwanie. Czasem nie może przez to spać, więc staram się go wspierać, jak mogę. Bywa roztargniony, wychodzi do samochodu, za chwilę wraca, bo czegoś zapomniał, wciąż szuka okularów, dokumentów. Ja jestem dobrze zorganizowana i przygotowana na jego zapominalstwo. Domowymi sprawami i rachunkami też zajmuję się sama, ale on pamięta o płaceniu za swoją telewizję kablową. Przyzwyczaiłam się do tego, że on też dobrze czuje się w samotności. To ja inicjuję spotkania z przyjaciółmi.

W Polsce kocham naturę. Lubię stary Gdańsk, w którym mieszka tata Krzysztofa, a najbardziej Warszawę. Tu, pomijając czas pandemii, ciągle się coś dzieje. Zachwyca mnie to, że przychodzą tłumy młodych ludzi, aby zobaczyć balet. Obydwoje kochamy Toskanię. To nasze miejsce na ziemi, spokojne, cudowne. Jeździmy tam całą rodziną. Kocham też podróże. Krzysztof zwykle mówi, że woli zostać w domu, ale gdy już jesteśmy daleko, bardzo mu się podoba. Obojgu nam marzy się Daleki Wschód: Uzbekistan, Turkmenistan. Może kiedyś, po pandemii się uda. Ale na razie mamy zbyt dużo pracy, i to jest szczęście.

Simonetta Lysy-Pastor – włoska tancerka, pedagog i baletmistrzyni, asystentka choreografa. Skończyła Royal Ballet School w Londynie. W 1984 r. została tancerką Het Nationale Ballet w Amsterdamie. Po zakończeniu kariery scenicznej w 1997 r. współpracowała z Nationale Ballet Academie oraz z amsterdamskim Het Internationale Danstheater. Dziś jest asystentką choreografa, współpracuje z mężem i pracuje nad niektórymi produkcjami w Teatrze Wielkim. Ma 55 lat. 

Krzysztof Pastor o żonie Simoneccie Lysy-Pastor:

Pamiętam, gdy pierwszy raz, już jako chłopak Simonetty, pojechałem do jej domu do Włoch. Onieśmieliła mnie bajkowa posiadłość w Toskanii, rodzina, bardzo elegancka mama. Byłem po przejściach, miałem dwoje dzieci z poprzednich związków, nie uważałem, że jestem dobrą partią. Ale, o dziwo, jej mama szybko mnie zaakceptowała. Widziała, że się kochamy. Nie byłem także skory do małżeństwa. Pewnego dnia staliśmy w ogrodzie, a ja zachwycałem się, jaki jest niesamowity. Mama powiedziała, że ten ogród potrzebuje pięknej ceremonii. Rok później wzięliśmy ślub w pobliskiej miejscowości Chianciano Terme. Mama pełniła funkcję tłumaczki, wprawdzie rozumiem po włosku, ale nie na tyle, aby płynnie mówić. Simonetta zna kilka języków: z mamą mówi po angielsku, a z najmłodszą siostrą już po włosku. Zna jeszcze hiszpański i francuski, no i całkiem nieźle radzi sobie po polsku. Matka teściowej była znaną pisarką, Amerykanką o angielsko-irlandzkich korzeniach, a dziadek Włochem. Z kolei nieżyjący już ojciec Simonetty, znany skrzypek, urodził się w Argentynie, ale pochodził z rodziny o ukraińskich korzeniach.

Nasze wesele, według włoskich standardów, było skromne, około setki gości. Potem wyjechaliśmy w podróż poślubną na wulkaniczną wyspę Panareę. Z rodziną Simonetty żyjemy bardzo blisko, ona ma brata i dwie siostry. Doskonale wspominam wspólne wakacje, kiedy wynajęliśmy stateczek na wybrzeżu Turcji i pływaliśmy po morzu. Żona kocha podróżować, ja mniej. Ale gdy zaplanuje wakacje, zawsze wybiera interesujące miejsca: safari w RPA, Zanzibar, Maroko. Gdy Olivia miała roczek, odwiedziliśmy także ojca żony w Argentynie.

Kiedy się poznaliśmy, Simonetta była młodziutka. Pracowaliśmy razem, spotykaliśmy się na imprezach. Nie byłem wtedy wolny. Kilka lat później czekaliśmy razem na autokar na jakiś wyjazd z baletem. Przyszliśmy wcześniej, więc poszliśmy na kawę. To była wiosna, rozmawialiśmy, ona się uśmiechała, a ja się zapatrzyłem: "Boże, jaka ona jest piękna". I zakochałem się.

Do dziś zachwycam się jej urodą, elegancją, ale i cenię jej ostry charakter. Czasem bywa trudno, bo i ja nie jestem aniołkiem. Zdarzają się między nami burze, które wybuchają gwałtownie. Chwilę odsiedzimy w milczeniu i zaczynamy znów normalnie rozmawiać.

Dawniej, w balecie w Amsterdamie, zdarzało się nam, choć rzadko, tańczyć razem na scenie. Teraz znów współpracujemy, ale inaczej. Gdy konstruuję choreografię, Simonetta bardzo dobrze realizuje moje pomysły, jest perfekcyjna i doskonała muzycznie. Teraz w Rydze wystawiam swojego "Drakulę" i ona nad tym pracuje. Choć staramy się oddzielać sprawy zawodowe, gdy przygotowuję się do wyjazdu, dużo o tym rozmawiamy. Zderzamy wizje, są i spory, bo inaczej byłoby nudno. Z kolei w Warszawie, wraz z całym zespołem baletmistrzów, asystuje przy wystawieniu u nas słynnego baletu Kennetha MacMillana "Mayerling" (w maju, czerwcu lub we wrześniu, kiedy się da, odbędzie się premiera).

Simonetta bardzo chciała mieć dzieci. Gdy na świecie pojawiła się Olivia, a potem Jan, przestała tańczyć. Była szczęśliwa w domu, bo jest typową włoską "mammą", ciepłą i bardzo opiekuńczą. Kiedy w 2009 roku dostałem propozycję od dyrektora Waldemara Dąbrowskiego, żeby objąć stanowisko dyrektora baletu, wahałem się. Miałem dobre i prestiżowe stanowisko choreografa rezydenta w Amsterdamie, przygotowywałem także realizacje w różnych miejscach na świecie. Żona mnie do tego namawiała, choć dla niej to też była trudna decyzja. Zawsze jest ze mną, w sukcesie i w mniej udanych momentach. Także jej mama bardzo mnie wspiera. Gdy już zostałem choreografem, przyjeżdżała na premiery do Amsterdamu, potem do Warszawy, Wilna, Rygi. Podobnie jak rodzina z mojej strony, która zjawiała się na wielu moich przedstawieniach. Ich wsparcie i obecność dają mi poczucie mocnej więzi i bezpieczeństwa.

Dla dzieci zmiana miasta i kraju też była wyzwaniem, ale głównie dzięki opiece żony dobrze sobie poradzili. Olivia skończyła uniwersytet w Exeter i pracuje w UK TV w Londynie. Jan zdecydował się na powrót i kontynuuje studia w Warszawie. Niedawno, gdy żona była w Rydze, przyjechali do mnie na kilka dni. Gotowałem im, a robię to tradycyjnie: mielone, schabowy z kapustą, ale młodym smakowało. W domu głównie gotuje Simonetta i woli włoską kuchnię. Umie pięknie nakryć do stołu. Jest zorganizowana, ja trochę mniej. W wolnym czasie żona lubi oglądać seriale, filmy dokumentalne, dużo czyta. Mamy dwa telewizory, dzięki czemu ona ma swoją włoską telewizję, a ja w gabinecie polską. Tam też śledzę mecze, bo uwielbiam piłkę nożną. Czasem chodzimy do kina, trochę gorzej z teatrem dramatycznym czy wizytami towarzyskimi, bo problemem jest język. Choć Simonetta rozumie po polsku i moim zdaniem całkiem dobrze mówi, to nie zawsze wystarcza, żeby prowadzić płynną konwersację. Trudno się dziwić, bo polski jest wyjątkowo trudny. Ale i tak sobie zawsze poradzi, bo jest bardzo otwarta, dzielna i odważna. I to w niej podziwiam.

Krzysztof Pastor – tancerz baletowy, choreograf. Wcześniej solista Polskiego Teatru Tańca w Poznaniu, solista Teatru Wielkiego w Łodzi i Opery w Lyonie. W latach 2003–2017 choreograf rezydent Het Nationale Ballet w Amsterdamie, od 2009 r. dyrektor Polskiego Baletu Narodowego w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie. W latach 2011–2020 równocześnie dyrektor artystyczny baletu w Litewskim Narodowym Teatrze Opery i Baletu w Wilnie. Ma 64 lata.

 

 

Materiał z cyklu „Partnerzy" ukazał się w czerwcowym numerze PANI. 

JABŁKO_zdjęcie

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 06/2021
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również