Kamila ma napady paniki, gdy otaczają ją ludzie, Magda – lecąc samolotem, a Olga, kiedy słyszy szelest folii. Strach jest naturalny, a nawet zdrowy, bo alarmuje o niebezpieczeństwach. Ale jeśli zagrożenie nie jest duże, a reagujemy paniką, mamy do czynienia z fobią. Co dziesiąta kobieta zmaga się z jakąś jej postacią. Jak sobie z nią radzą?
Osoba z fobią nie umie kontrolować swojego strachu ani reakcji organizmu. Jeśli ktoś panicznie boi się żab, może na widok rzekotki dostać palpitacji serca albo stracić przytomność, choć wie, że mała żabka nic złego nie zrobi.
Kamila, FOBIA SPOŁECZNA: "Nie wiem, dlaczego boję się tłumu"
Masz tam tylko wejść, przetrwać kwadrans, wręczyć kwiaty. Kamila z zaciśniętymi powiekami stoi na schodach Pałacu Ślubów. Przyjaciółka miała być z nią, ale zachorowała, więc na ślubie koleżanki Kama jest jednoosobową reprezentacją firmy. Próbuje przełamać strach i wśliznąć się do pomieszczenia, w którym zgromadzili się goście. Ale czuje tylko, że zbiera się jej na mdłości i musi natychmiast wybiec z sali. Ma łzy w oczach. „Znowu to samo! – myśli. – Co za wstyd! Czy to się kiedyś skończy?!”
W podobnych sytuacjach czuła napady lęku od dzieciństwa. Tylko ona wie, ile kosztowało ją ukończenie studiów, zdobycie pracy i utrzymanie stanowiska menedżera w sieci hoteli. Podczas rozmowy rekrutacyjnej przed kilkuosobową komisją była tak czerwona ze zdenerwowania, że nakłamała o alergii. Potem kłamać musiała wielokrotnie: że z powodu wizyty rodziny nie przyjdzie na imprezę integracyjną, że się czymś zatruła, bo blada wybiegła nagle z branżowych targów... Kamila zastanawia się, kiedy dopadną ją konsekwencje kłamstw. Prawda jest taka, że od lat cierpi na socjofobię, czyli paniczny lęk przed grupą. Skąd wzięła się u niej ta przypadłość? Nie wie, jak większość osób zmagających się z fobiami. Gdy miała wziąć z parafialnego archiwum dokument potrzebny, by zostać chrzestną dziecka siostry, uciekła z kancelarii proboszcza, bo zastała tam grupkę oczekujących. Usłyszała wtedy od przyjaciółki: „Po prostu wszystko wyolbrzymiasz. Pomyśl, co mogą ci zrobić staruszki w parafialnej kancelarii, a strach minie”. Ale Kamila wiele razy doświadczyła, że fobii nie da się tak pokonać: „Zdaję sobie sprawę, że na konferencji czy na poczcie nikt mnie nie skrzywdzi, co nie zmienia faktu, że nie umiem zapanować nad dusznościami i łomotaniem serca, gdy otaczają mnie ludzie. Nawet jeśli zmuszam się do wejścia w takie miejsce, często panikuję, poddaję się i wybiegam”. W sprawie chrztu siostrzenicy Kamila też się poddała. Wytłumaczyła siostrze, że nie da rady stać z dzieckiem w kościele pełnym ludzi. Było niedowierzanie i wyrzuty. Niedługo po chrzcinach Kamila postanowiła, że zgłosi się na terapię: „Dotarło do mnie, że fobia niszczy moje relacje i plany. I że jeśli czegoś z tym nie zrobię, moje życie będzie się kręcić wokół lęku, wstydu i kłamstw”.
Dopóki praca z psychologiem odbywała się w gabinecie, wszystko wydawało się proste. Ale po paru przegadanych sesjach dowiedziała się, że w ramach terapii będzie musiała skonfrontować się z wywołującymi lęk sytuacjami „na żywo”. Pierwsze zadanie od psychologa: wejść na seans filmowy zanim zgasną światła, zatrzymać się w połowie schodów, porozglądać. „Dobrnęłam do swojego miejsca mokra i zestresowana – wspomina Kamila. – Ale też dumna, że nie uciekłam. Świadomie zaczęłam mierzyć się z fobią”. Podobnych zadań było więcej. Nie zawsze wygrywała z lękiem, ale nie wycofała się z terapii. Psycholog wytłumaczył jej, że najważniejsze, by konfrontowała się z fobią stopniowo. Na tyle, na ile będzie się czuła gotowa. „Moja terapia trwa trzy miesiące i widzę efekty – mówi Kamila.
– Pamiętam zebranie sprzed dwóch tygodni, na którym szef wyróżnił mój projekt i poprosił, żebym na środku sali odpowiedziała na kilka pytań zespołu. W pierwszej chwili nie mogłam ruszyć z miejsca, pojawiły się mroczki przed oczami. Uznałam jednak tę sytuację za zadanie terapeutyczne i udało mi się wstać. Po chwili walki ze sobą przeszłam przez salę, pamiętając, by równomiernie oddychać. Powtarzałam sobie: „Skup się na zadaniu, znasz odpowiedzi na pytania, które padną, po prostu je wypowiedz”. I zrobiłam to. Takie zdarzenia przekonują mnie, by nie odpuszczać. Niedawno rozmawiałam z moim terapeutą o fantazjach, które mam, gdy myślę o życiu bez socjofobii. Opowiedziałam, że chciałabym kiedyś wystąpić w konkursie karaoke. A potem pewnym krokiem zejść ze sceny. Może kiedyś to zrobię? Niedawno odważyłam się pójść na zebranie wspólnoty na osiedlu. W pewnej chwili wstałam i zaproponowałam, by w garażu ustawiono stojak na rowery. Wypowiedziałam to rozedrganym głosem, a po powrocie do domu rozpłakałam się... z ulgi. Uwierzyłam, że mogę coś zmienić. Jeszcze nie wiem, czy to znaczy pokonać fobię, ale na pewno ruszyłam z miejsca. I wiem, że jestem na dobrej drodze.
„Co się dzieje? Tak się pani stresuje konferencją?” – szefowa spogląda Magdzie w niepokojąco bladą twarz. Magdzie trzęsą się ręce, więc ukrywa je pod gazetą. Na szczęście szefowa ma miejsce gdzie indziej. Kiedy samolot się wznosi, serce Magdy bije tak, jakby właśnie przebiegła maraton. Oddech niemal zamiera, bo Magda cierpi na aerofobię, czyli strach przed lataniem. Od czterech lat pnie się po korporacyjnej drabinie w firmie, w której nikt nie przyznaje się do słabych stron, więc ona również. „Zazdroszczę ludziom, dla których latanie to przyjemność – mówi. – Dla mnie to psychiczny paraliż. Gdy jestem przypięta pasami do lotniczego fotela, myślę tylko, że maszyna może się zepsuć i spaść. O moim problemie wiedzą tylko rodzice i mąż”.
Rok temu na rocznicę ślubu teściowa sprezentowała Magdzie i jej mężowi bilety na Majorkę. Mąż namawiał: oddajmy je. Magda wymyśliła, że skoro nie jest to podróż służbowa, zagłuszy fobię... alkoholem. Wypiła kilka kieliszków wina jeszcze przed wejściem na pokład. Podczas lotu kontynuowała „zagłuszanie”. Nie przewidziała reakcji organizmu: czuła wszystko dwa razy mocniej, również lęk. Krzyczała ze strachu przy każdym przechyle, a gdy samolot wleciał w strefę turbulencji, rozpłakała się, powtarzając: „To koniec! Spadniemy”. Syn ze wstydu chował głowę w dłoniach, a mąż przywoływał ją do porządku. Przez tę podróż mieli zepsute pół wyjazdu. Postanowili, że „nigdy więcej”, nawet na urlop do Grecji pojadą autem.
Ale w pracy Magda nie odważyła się nikomu przyznać, jaki ma problem, więc lata dalej. „Najgorzej, gdy wyjazd jest niespodziewany – tłumaczy. – Raz kolega trafił na kilka dni do szpitala. Gdy usłyszałam od szefowej, że mam go zastąpić następnego dnia na spotkaniu z klientem w Katowicach, a asystentka już zarezerwowała mi lot, ugięły się pode mną kolana. Na pokład samolotu weszłam nafaszerowana środkami uspokajającymi. Przez to potem podczas prezentacji miałam problemy z koncentracją”. Na razie Magda nadal „ogłusza się” środkami uspokajającymi, gdy musi lecieć w kolejną delegację. Ale rozumie, że to doraźne rozwiązanie. I że powinna zrobić coś więcej.
„Koleżanka namawia mnie na terapię – wyznaje. – Zaczęłam już czytać na ten temat. Przeraża mnie, że leczenie fobii oznacza często „zderzenie czołowe” z tym, co wywołuje lęk. Ale skoro i tak latam, bo muszę, może sensowniej byłoby połączyć to z terapią? Mąż wyczytał gdzieś, że ludziom takim jak ja pomaga też oswajanie fobii „na sucho”, przez analizowanie zjawiska, które przeraża. Znalazł informację, że linie lotnicze organizują dla ludzi z aerofobią minikursy techniczne. Fachowcy tłumaczą, co dzieje się w poszczególnych fazach lotu i podobno pomaga to zmniejszyć lęk. Sprawdzę. W mojej sytuacji nie mam nic do stracenia.
Marcin, chłopak Olgi, nie rozumie, dlaczego ona „musi” nagle zejść ze stoku. Przecież jest piękna pogoda. To ich pierwszy wspólny wyjazd na narty, więc skąd ta jej zbolała mina? Marcin nie wie, że chodzi o szelest jego kombinezonu. Nie mieści mu się w głowie, że Olga może się tego dźwięku bać. „Parę związków rozpadło mi się z powodu mojej tekstylofobii, która przejawia się lękowymi reakcjami na szeleszczące materiały – wyznaje Olga. – Dlatego Marcinowi nic nie powiedziałam. Nie chcę wyjść na wariatkę, która panikuje, gdy słyszy szelest foliowej torby, ortalionu, brezentu. Ale taka jest prawda”.
Fobia od dzieciństwa komplikuje jej kontakty z ludźmi. Gdy dzieci w szkole dowiedziały się o jej problemie, złośliwie pocierały rękawami kurtek. A brat rozkładał i składał parasolkę, bo bawił go widok młodszej siostry skulonej ze strachu w kącie. Olga ze smutkiem wspomina licealny biwak, na którym zwymiotowała przy rozbijaniu namiotu – szelest brezentu był nie do zniesienia. Tłumaczyła kolegom, że się zatruła. Wtedy już pilnowała, by nikt ze znajomych nie dowiedział się prawdy. Teraz też udaje przed Marcinem, że rozbolał ją żołądek, „pewnie po zapiekance z budki na stoku”. Olga jest jedną z niewielu osób, które potrafią zidentyfikować przyczynę swojej fobii. Odkryła to podczas psychoterapii. Opowiedziała terapeucie o wakacjach u babci. Miała wtedy trzy lata. W drewnianym domu wybuchł nocą pożar. Babcia wyciągnęła ją z łóżeczka, owinęła w przeciwdeszczowy płaszcz dziadka i wyniosła na zewnątrz, krzycząc z rozpaczy. Olga do dziś pamięta swoje przerażenie, ogień i szelest ortalionu. Podczas rozmowy z terapeutą nabrała przekonania, że jej fobia może być jakoś związana z tamtym zdarzeniem.
„Najgorsze, że nigdy nie wiem, kiedy coś zaszeleści – przyznaje. – Gdy w tramwaju ustawi się koło mnie ktoś w ortalionowej kurtce, wysiadam. Dlatego zimą prawie wszędzie jeżdżę samochodem. Kiedy przychodzi lato i ludzie noszą bawełniane ubrania, oddycham z ulgą. Ale wystarczy, że ktoś w sklepie wyciągnie szeleszczącą siatkę, a mnie znów paraliżuje lęk. Czy powinnam wyznać prawdę znajomym, kolegom w pracy? Pewnie tak, ale boję się etykiety „nienormalna”. Mama Olgi przekonuje ją, że przede wszystkim powinna porozmawiać ze swoim partnerem, bo bliskiej osoby nie można okłamywać. Podsuwa artykuły o życiu z fobią, które przekonują, że łatwiej z nią funkcjonować, gdy bliscy rozumieją, na czym polega. „Kiedyś sama myślałam o sobie, że jestem nienormalna – wyznaje Olga. – Dziś wiem, że człowiek z fobią to nie dziwak. Po prostu jego organizm reaguje na pewne bodźce i trudno nad tym panować”.
Niedawno Olga przyznała się do problemu koleżance, z którą biega, gdy ta pojawiła się na treningu w szeleszczącej kurtce. Zrozumiała. Teraz wkłada w chłodne dni „cichy” polar. Nie wyśmiała Olgi. „Chciałabym, by z powierzchni ziemi zniknęły szeleszczące materiały, ale to niemożliwe – mówi Olga. – Nie zmienię świata, mogę tylko zmienić coś w sobie”. Kilka dni po naszej rozmowie powiedziała o fobii partnerowi. Jechali autem, a Marcin zaczął rozpakowywać z szeleszczącego papierka batonik. „Najpierw nie uwierzył – relacjonuje Olga. – Chciał się roześmiać, ale chyba wyczuł napięcie w moim głosie. Zatrzymaliśmy się w przydrożnym zajeździe. Opowiedziałam mu o pożarze sprzed lat i o tym, jak zmagam się z tekstylofobią od dzieciństwa. Przyznał, że nigdy nie spotkał nikogo z takim problemem. Wiele z tego, o czym mówiłam, nie mieściło mu się w głowie, ale słuchał. Czułam, że chce mnie zrozumieć. Od razu zaczął namawiać mnie na wizytę u specjalisty. I obiecał, że będzie uważał na „szeleszczące wszystko”. Żałuję, że nie powiedziałam mu wcześniej. Ale teraz koncentruję się na przyszłości. Razem z Marcinem i mamą zbieramy opinie o „fachowcach od fobii”. Spotkam się z którymś z nich w najbliższych dniach. I zrobię wszystko, co w mojej mocy, by szelest nie prześladował mnie do końca życia. To jest mój plan.