Czasem miłość z różnicą wieku się udaje, a czasem nie. Jednak nawet wtedy potrafi zostawić owoce i wspomnienia, które zostają z nami na zawsze. I często zmieniają życie na lepsze.
ANNA:
On wyjechał, ale moja pewność siebie została
To był romans. Oboje mieliśmy związki. Ja od lat tkwiłam w średnio udanej relacji. Koleżanki mówiły o moim mężu, że "zakwitał na kanapie". A tak naprawdę, wracał z pracy, jadł kolację i padał na kanapę, zasypiając. Setki razy proponowałam spacer, teatr, kino, ale on zawsze wolał oglądać politykę w telewizji. Zasypiał tam i nocą przychodził do łóżka. Intymność między nami wygasła dawno, czasem coś się działo, ale sporadycznie, zwykle po jakiejś zakrapianej kolacji ze znajomymi.
Mieliśmy oboje po 55 lat i zrzucałam to na karb wielu wspólnych lat. To było jednak oszukiwanie się, ponieważ tej iskry nie było między nami nigdy. Ot, para ze studiów, która szybko miała dziecko i tak już ze sobą została. Miałam wrażenie, że mąż czuje się ze mną komfortowo, ale nie pociągam go ani nie inspiruję. I wtedy do szkoły, w której uczyłam chemii, przyszedł Jacek. 30-letni Jacek.
Od początku wiedziałam, że będzie z nami pracował rok, a później wyjeżdża do rodziny do Irlandii. Miał tu jedynie zastępstwo za koleżankę. Może dlatego byłam nieco bardziej śmiała, wiedząc, że ta znajomość nie przerodzi się w nic poważnego. Pewnie dlatego, gdy zaprosił mnie któregoś dnia do teatru, zgodziłam się. W domu powiedziałam, że to "wyjście ze szkoły", by choć nieco dotykać prawdy.
Daleko to zaszło...
Był o 25 lat młodszy, a w naszej szkole było kilka kobiet w jego wieku, ale on chciał umówić się ze mną. Czułam, że patrzy na mnie inaczej, niż na koleżankę z pracy. Po kilku wieczornych wyjściach poczułam, jak szepcząc mi coś do ucha, głaszcze moje włosy. Nie oponowałam. Nie skończyło się na tym, przyznam. To potajemne randkowanie trwało niecały rok. Kiedy wyjechał, było mi trochę smutno, ale jednocześnie poczułam się niesamowicie dowartościowana.
Po tej znajomości pozostało mi jednak coś więcej. Jacek, jako polonista, pokazał mi wiele wspaniałych książek. Obejrzeliśmy razem kilkanaście ciekawych spektakli i wartościowych filmów. Wcześniej nie chodziłam na festiwale, nie sięgałam po literaturę, o której nie słyszałam. Otworzyłam się na świat. Ten nowoczesny i młodszy. Gdy wyjeżdżał ułożył dla mnie playlistę z jego ulubionymi piosenkami i wszystkie powstały w ostatnich 5 latach. Poczułam się młodsza nie tylko dzięki jego czułym dłoniom, ale temu właśnie, że pokazał mi świat, jakiego nie znałam, ponieważ nie miałam do niego dostępu.
Miałam 47 lat kiedy usłyszałam od swojego lekarza, że zaczęła się u mnie menopauza. W mojej rodzinie zwykle następowało to później, obie starsze siostry i mama doświadczyły jej po pięćdziesiątce. A ja wcześniej. Zabrzmiało to jak wyrok, ponieważ przez poprzednie lata całkowicie poświęciłam się karierze. Przez to rozpadły się dwa moje związki. W pierwszym nie brałam pod uwagę macierzyństwa, choć mąż namawiał mnie. Wydawało mi się jednak, że to zdecydowanie za wcześnie. Mieliśmy po 30 lat i dopiero zaczynaliśmy się rozwijać zawodowo.
On jednak pragnął rodziny. Przez kilka lat odczuwałam z jego strony silną presję, aż wreszcie powiedziałam, że do czterdziestki nie zamierzam zachodzić w ciążę. Znalazł więc kogoś, kto spełnił jego marzenia. Drugi partner był wyborem z rozsądku. Partner w naszej kancelarii, wiele mnie nauczył, wspierał w rozwoju i karierze. Nie było między nami uniesień, a jedynie dobra przyjacielska komitywa. Z czasem zrozumieliśmy, że została tylko przyjaźń i w zgodzie podjęliśmy decyzję o zakończeniu związku. Miałam wtedy myśli, że może nie potrafię się szaleńczo zakochać i stracić dla kogoś głowy.
Ostatnie dwa lata spędziłam sama. W sumie było mi dobrze, robiłam tylko to, na co miałam ochotę, wyjeżdżałam z koleżankami na wakacje i dobrze się bawiłam. A potem była ta diagnoza. Nagle poczułam, że coś tracę i pewne rzeczy się już nie wydarzą. Nie chciałam się z tym pogodzić, bo zwykle dostawałam to, co chciałam, a raczej po to sięgałam. Tu zdecydować miał los i zegar biologiczny.
I wtedy w kancelarii pojawił się Robert. Młody, świeżo po aplikacji, wygadany i zdolny. Poproszono mnie, bym wprowadziła go w bieżące sprawy firmy. Nie wiem, co ten młody chłopak w sobie miał, ale poczułam się przy nim spięta jak w czasach liceum. Dawno nie czułam, by ktoś podobał mi się tak bardzo. Po prostu ciągnęło mnie do niego. Kiedy opowiedziałam o tym przyjaciółce, ta zaśmiała się: "Nareszcie straciłaś dla kogoś głowę, jednak jesteś żywą osobą z krwi i kości". Zakłuło, ale miała rację. Nigdy wcześniej, nawet w czasach szkolnych, nie miałam takich emocji.
Nazwać to romansem to mało. Jeździliśmy do siebie w nocy, całowaliśmy w kinie, tańczyliśmy na ulicy. Chyba zwariowałam - pojawiały się takie myśli, ale odpędzałam je, ponieważ było to dla mnie upojeniem. Zachowywałam się jak zakochana nastolatka. Niestety byliśmy bardzo niedyskretni i prezes wezwał mnie na dywanik. Usłyszałam, że albo ja zostanę w firmie, albo Robert. Wiadomo, jemu łatwiej było znaleźć nową pracę. Dotknęło go to, ale przełknął. Gorzej było, kiedy zapytał kiedy pozna moją mamę, a ja tylko parsknęłam śmiechem. Przecież ten związek nie ma szans, powiedziałam. "Cieszmy się dniem dzisiejszym", uśmiechałam się. Tak naprawdę wstydziłam się przyznać matce, że oszalałam dla chłopaka młodszego o dwie dekady.
Niestety nasze uczucia zaczęły się wychładzać. Powiedział, że inaczej to sobie wyobraża, że nie przeszkadza mu mój wiek. To ja się przestraszyłam, nie on. Nie mieliśmy kontaktu ponad dwa miesiące. Dowiedziałam się, że spotyka się z koleżanką z nowej kancelarii. Uznałam, że to dobrze. Nawet w momencie, gdy mój lekarz powiedział z szeroko otwartymi oczami: "Niemożliwe, a jednak".
Byłam w czwartym miesiącu ciąży. Nie wiem, czy kiedykolwiek powiem mu, że jest ojcem. Nie chcę burzyć mu życia. Ja będę matką. I postaram się być najlepszą matką pod słońcem. Mogłoby tego wszystkiego nie być. A ja dostałam niezwykły prezent: dziecko i poczucie, że jednak umiem kochać. To wystarczające szczęście.
Poznaliśmy się na gruncie zawodowym. On jest właścicielem firmy budowlanej, ja architektem. Siłą rzeczy spotykam w swojej pracy wielu fachowców i dotąd żaden nie wzbudził mojego zainteresowania. Karol imponował mi spokojem, rozsądkiem, ujmował łagodnością. Był twardy jak skała, a równocześnie ciepły jak wełniany koc.
Kiedy zaprosił mnie na kawę, sądziłam, że to miły gest, bez podtekstów, więc się zgodziłam. Poszliśmy na kawę, tydzień później na ciastko, potem na kolację. Świetnie nam się rozmawiało. Tyle że Karol chciał czegoś więcej… Podobno zauroczyłam go już przy pierwszym spotkaniu, ale wyznał mi to dopiero po miesiącu tych niewinnych randek. Zdążyłam go już wtedy polubić. Najbardziej za to, że potrafił mnie rozśmieszyć. Ale nie brałam pod uwagę romansu.
Karol to dorosły mężczyzna, niemniej czternaście lat młodszy ode mnie. On był wciąż młody, ja już wkroczyłam w wiek średni. Powinnam go wtedy grzecznie odprawić. Powiedzieć: daj spokój, poszukaj sobie kogoś młodszego, kto urodzi ci dzieci. Nie zrobiłam tego. Chyba za długo byłam sama i stęskniłam za uściskiem męskich ramion…
Ciąg dalszy tu...