Jedni twierdzą, że związek to nieustająca praca nad relacją. Inni są zdania, że wystarczy trafić na odpowiednią osobę, a wszystko układa się samo. Prawda jak zwykle leży pośrodku. Powodzenie związku zależy od wielu czynników. Relacja dwojga ludzi nie rozwija się w próżni, jest podatna na różne wpływy: rodziny, przyjaciół, a nawet współpracowników. Związek to poszukiwanie równowagi – między małym światem, który budujemy z bliską osobą, a tym zewnętrznym.
Od dłuższego czasu zastanawiam się, czy rodzina Eryka celowo robi mi na złość, czy to rodzaj instynktu samozachowawczego. Jego matka w zasadzie nigdy mnie nie lubiła, dwie młodsze siostry po wstępnych uprzejmościach, obecnie również nie darzą mnie sympatią. Jakbym kradła im syna i brata. Nie brałam sobie ich niechęci do serca, bo czułam, że problem nie tkwi we mnie.
Za nieustannym proszeniem o pomoc kryła się głęboko zakorzeniona trauma. Eryk był jedynym mężczyzną w domu, odkąd jego ojciec porzucił rodzinę. Dziewczynkom zastąpił nieobecnego ojca, a matce służył wsparciem. Więź, jaka się między nimi wytworzyła, jest tak silna, że nie ma z nią szans żadna kobieta "z zewnątrz". Mimo wszystko wierzyłam, że jakoś uda mi się wpasować w ten układ, znaleźć w nim swoje miejsce. Nie chciałam psuć jego relacji z matką i siostrami, nie stawiałam ultimatum.
Wiem, jak ważne są takie więzi, a zaangażowanie Eryka w życie rodzinne dobrze wróżyło na przyszłość. Wyobrażałam go sobie jako świetnego ojca i wspierającego męża. Niestety, czas porzucić te marzenia. Póki jeszcze mogę sama zostać matką. Teściowa i szwagierki nie wypuszczą go, nie uwolnią z toksycznej pajęczyny. Eryk potrafi wyjść w trakcie obiadu, porzucić mnie w środku randki, zostawić bez auta podczas wspólnych zakupów, bo mama albo któraś z sióstr wezwały go na pomoc.
Niemal każdy taki alert okazuje się błahostką albo sprawą, która spokojnie mogłaby poczekać. Gdyby tyczyła mnie. One czekać nie chcą. Nie jestem w stanie niczego zaplanować. Każde wyjście do kina, na imprezę może zostać zakłócone, a wspólny wyjazd przerwany. Bo Julce padł akumulator. Bo mama źle się poczuła. Bo Karolinie zepsuła się pralka. Te niecierpiące zwłoki awarie zdarzają się najczęściej w weekendy. Eryk biegnie na ratunek, a ja zaciskam zęby, gdyż rozmowa na ten temat mija się z celem.
Próbowałam i słyszałam, że brak mi empatii, bo sama jestem jedynaczką. "To moja matka i moje siostry, potrzebują mnie", powtarza. A ja? "Ja też cię potrzebuję!", wykrzyczałam kiedyś. Pocałował mnie, przeprosił, ale i tak poszedł. Czuję się zepchnięta na boczny tor. Rozumiem jego zaangażowanie, do pewnego stopnia, bo przestałam wierzyć, że stworzymy własną rodzinę. W cieniu tych kobiet nasza miłość nie ma szansy rozkwitnąć i zaowocować.
Nie wiem, co powinnam zrobić. Chciałabym porozmawiać na spokojnie z Robertem, ale zawsze kończy się kłótnią. Zawsze o to samo: o pracę. Swego czasu nie rozumiał, czemu wolałam sama zająć się naszą nowo narodzoną córką, zamiast wrócić na etat, a dziecko posłać do żłobka albo nająć nianię. Atmosfera zgęstniała, gdy straciłam tę posadę i tak naprawdę nie miałam już do czego wracać. Robert nie krył satysfakcji.
Zamiast mnie wesprzeć, tylko bardziej mnie dołował. "Dzieci szybko rosną, a o dobrą pracę wcale nie tak łatwo", mówił. "No i teraz masz. Krach na rynku i zwolnienia". I wcale nie chodziło o pieniądze. Stać nas było, bym nie pracowała. Ale mój mąż jednak zapragnął ambitnej, spełnionej zawodowo żony, której osiągnięciami mógłby się pochwalić. Może nie traktował mnie protekcjonalnie w pełni świadomie, ale czułam tę jego dezaprobatę. Mnie też ciążyła stagnacja, brak zajęcia. Dlatego zaryzykowałam i założyłam własną firmę.
Na początku mąż mi kibicował i mnie dopingował, ale z biegiem lat zaczął narzekać. Uważaj, czego pragniesz – to stwierdzenie pasuje do naszej sytuacji idealnie. Moja firma się rozwinęła, przekształciła w spółkę, której jestem prezeską. Mam wiele na głowie i często nie ma mnie w domu. Firma to moje drugie dziecko, a mąż wytyka mi, że zaniedbuję to pierwsze. "Czuję się jak samotny ojciec". "Dorastająca córka potrzebuje matki". "Znowu zapomniałaś o wywiadówce" I tak dalej. Nie wiem, jak mam z nim rozmawiać i czego tak naprawdę ode mnie oczekuje. Mam zrezygnować z firmy? Przekazać ster rządów komuś innemu i zostać gospodynią domową? Ale przecież nie chciał takiej wersji mnie. Gdy próbuję o tym rozmawiać z córką, ta wzrusza ramionami. Boję się, że przegapiłam coś ważnego.
Byłam pewna, że właśnie z Mateuszem chcę się zestarzać, że to miłość mojego życia. Dopóki mi się nie oświadczył. Paradoks? Nie chodziło o dzieci, które ewentualnie chciałby mieć. Od lat byłam mamą pełnoletniego już syna, i bardzo mi się to podobało. Co do ponownego wyjścia za mąż, nie miałam obiekcji, ale… Małżeństwo powinno mieszkać razem. Być razem. Dzielić razem życie.
Tymczasem Mateusz potrafi zniknąć na kilka dni, a nawet tygodni. "Jedź ze mną, będzie super", prosi, choć doskonale wie, że to niemożliwe. W ręku dźwiga bagaż ze swoim żeglarskim ekwipunkiem. Jest freelancerem i do pracy wystarczy mu tylko laptop. Ja nie mogę sobie pozwolić na takie spontaniczne wyjazdy, pracując w dziale HR dużego przedsiębiorstwa. Zresztą nawet gdybym z nim jeździła, to i tak czułabym się samotna.
Mateusz to fanatyk. Potrafi godzinami siedzieć na pokładzie swojej dopieszczonej żaglówki, ćwiczyć manewry i wpatrywać się we wzburzone fale. Zapomina wtedy o moim istnieniu – czy jestem z nim, czy czekam w domku na Mazurach, obserwując białą plamę jego żaglówki na Jeziorze Tałty, czy siedzę w domu i mam nadzieję na choćby krótkiego esemesa. Mówi o małżeństwie, jakby nie dostrzegał, że w tym związku jest nas za dużo. On, ja, żeglarstwo i jeszcze społeczność, którą wokół siebie zbudował.
Cenię sobie niezależność, dlatego upokarza mnie moja własna zazdrość. O żagle i o kobiety, z którymi spędza czas na wodzie. Przestaję mu ufać. Zastanawiam się, dlaczego ja? Czemu nie kobieta, z którą mógłby dzielić swoją pasję? A może widzi mnie w roli cichej przystani, do której przybija po intensywnych tygodniach na wodzie? Tyle że ja nie jestem pewna, czy chcę odgrywać drugoplanową rolę w jego życiu.
Czasami miłość to za mało. Aby utrzymać związek trzeba pójść na kompromis, z drugiej strony nie można wyrzekać się własnych potrzeb. Niekiedy wydaje się to karkołomnym zadaniem. Zwłaszcza gdy trzeba postawić granice rodzinie czy przyjaciołom, którzy – świadomie lub nie – destabilizują związek. Od czasu do czasu warto przeprowadzić swego rodzaju superwizję, aby sprawdzić, czy nadal przyświecają wam wspólne cele i wyznajemy te same wartości. Kiedy praca lub pasja stają się nadrzędne, trzeba się zatrzymać i zastanowić, co jest dla nas najważniejsze.