Kiedy warto odstawić lub ograniczyć social media i jak może to wpłynąć to na nasze życie? Prawdziwe historie dojrzałych kobiet, które uzależniły się od scrollowania internetu.
Polacy lubią być online. Według różnych badań spędzamy w wirtualnej sieci od ok. 3 do nawet 6-7 godzin dziennie, z czego przeciętny użytkownik mediów społecznościowych poświęca na przeglądanie Facebooka, Instagrama czy Tik Toka blisko 3 godziny dziennie – czyli niemal cały jeden dzień w tygodniu (za Polskie Badania Internetu Mediapanel, Digital 2024 Global Overview). Jak wynika z raportu CBOS-u z 2024 r., bardziej podatne na problemowe używanie internetu są kobiety (62,5 proc. wobec 37,5 proc. mężczyzn, w przypadku nastolatków to aż 19,5 proc. wobec 5,7 proc.).
Zostałam wdową po 23 latach małżeństwa. Nie mieliśmy dzieci i poczułam się potwornie samotna. Potrzebowałam kontaktu z ludźmi, ale nie miałam siły wychodzić z domu. Scrollowanie Facebooka dawało mi więc namiastkę czyjejś obecności. Kiedy oglądałam relacje i posty, nie myślałam o jego odejściu. Tyle, że to była złudna ulga.
Po kilku miesiącach zaczynałam i kończyłam dzień z Facebookiem. Sięgałam po telefon po przebudzeniu, odkładam przed zaśnięciem. Po pracy siadałam na chwilę w fotelu – i nagle okazywało się, że minęły dwie, trzy godziny, a ja nie zjadłam obiadu, nie pozmywałam, a zamiast tego oglądam śmieszne rolki z kotkami, albo zapisuję kolejny filmik o zdrowej diecie, „na później", chociaż wiem, że prawdopodobnie nigdy więcej go nie odtworzę.
Próbowałam ograniczać korzystanie z Facebooka, ale nawet, jak sobie mówiłam, że wejdę tylko na pół godziny, to nie miałam siły odłożyć telefonu. Jeszcze jedna rolka… o tu fajny filmik… i schodziła kolejna godzina. Po miesiącu walki uznałam, że potrzebny mi jest totalny reset i zdecydowałam, że przez 3 tygodnie urlopu nie zaglądam do internetu – wcale! Pierwszy tydzień był koszmarny. Odruch sięgania po telefon miałam kilkadziesiąt razy dziennie. Gdyby nie to, że byłam na wyjeździe z rodziną brata i jego dziećmi, chyba nie dałabym rady. Ale zamiast tego szłam na plażę, kajaki, grać w badmintona albo gotowałam – zauważyłam, że to mnie uspokaja prawie tak jak scrollowanie.
Po jakichś 2 tygodniach już nie szukałam telefonu. I już nie miałam takiego hałasu w głowie. Normalnie po wyjściu z Facebooka czułam, jakbym dalej była w tłumie ludzi. Teraz byłam sama ze sobą. I czułam się lepiej. Więc ustawiłam limit w telefonie – co 15 minut przypomina mi, że czas na "fejsa" mi się skończył. Czasem klikam i przedłużam o kolejny kwadrans, ale nigdy nie spędzam tam dłużej niż pół godziny. A jak znowu poczuję niepokój, idę gotować albo zaczynam ćwiczyć. 5-10 minut i przestaję czuć przymus zalogowania się do sieci. Czuję, że znowu mam władzę nad własnym mózgiem i życiem".
Długo nie przyznawałam, że coś jest nie tak. Dopiero, kiedy mąż zagroził mi rozwodem, jeżeli czegoś ze sobą nie zrobię, dotarło do mnie, że chyba mam problem. Nie żartował. Ściągnął moją matkę i siostrę, żeby potwierdziły to, co on widzi – że jestem kompletnie uzależniona od Instagrama i Facebooka, że spędzam w nich większość dnia, nie odkładam telefonu nawet przy posiłkach, patrzę w niego idąc z córką na spacer czy bawiąc się z nią. Przeglądam, gdy siedzimy wieczorem i oglądamy film. I w łóżku. Powiedzieli mi, że potrzebuję pomocy. Zrobiłam im awanturę, wyśmiewałam, wrzeszczałam, że traktują mnie jak dziecko. A tak właśnie się zachowywałam. Kiedy mąż się wściekł i siłą zabrał mi telefon, dostałam ataku histerii.
To mnie otrzeźwiło. Jestem dorosłą kobietą, matką, żoną, a wyję, bo nie mogę wejść na Instagrama? Mąż dał mi numer do telefonu zaufania dla osób z uzależnieniami. Zadzwoniłam tam płacząc. Potwierdzili, że potrzebna mi pomoc, że mogę spróbować terapii poznawczo-behawioralnej, bo to jest uzależnienie od powtarzania czynności, co daje chwilową ulgę.
Tydzień później zaczęłam chodzić do psychoterapeuty. Spotkania miałam raz w tygodniu przez ponad rok. Stopniowe odstawianie social mediów, zapisywanie w dzienniku korzystania z telefonu – kiedy, ile, jak się wtedy czułam, zapisywanie, dlaczego sięgam po telefon – czy czuję nudę, stres, czy lęk, zainstalowanie apki śledzącej czas spędzany przed ekranem. Czytanie, zamiast scrollowania. I pies wzięty ze schroniska. Zaczęłam chodzić wieczorami na spacery bez telefonu, potem wkręciłam się w uczenie psa trików i myślę, że to, jak szybko łapał, pomogło mi znowu poczuć radość, której, przyznaję, po odstawieniu telefonu długo nie odczuwałam. Nie mam już kont na social mediach, zlikwidowałam je. Czasem wchodzę na social media – ale tylko w służbowych sprawach.
Możemy winić za to mechanizm tzw. pętli dopaminowej, czyli cyklicznego procesu, w którym mózg uwalnia dopaminę, neuroprzekaźnik odpowiadający za odczuwanie przyjemności w odpowiedzi na bodźce. Gdy scrollujemy, dopaminowy strzał zapewniają nam powiadomienia, lajki, komentarze i interesujące nowości. Jak wynika z badań opublikowanych w czasopiśmie "Cyberpsychology, Behavior, and Social Networking", Young & Fisher "Dopamine and Digital Addiction", stałe otrzymywanie takich "nagród" może sprawić, że mózg uzależnienia się od dopaminy. I staje się na nią mniej wrażliwy, więc potrzebuje więcej, by poczuć się dobrze – stąd coraz więcej czasu spędzamy w sieci.
Naukowcy stwierdzili także, że nadmierne korzystanie z mediów społecznościowych może prowadzić do zmian w strukturze mózgu, zwłaszcza w obszarach związanych z uwagą, kontrolą impulsywności i podejmowaniem decyzji (źródło: Lin & Hao "Structural Brain Imaging and Internet Addiction"). Szczególnie podatne na zagubienie się w sieci są osoby z niską samooceną, trudnościami w nawiązywaniu relacji i silną potrzebą stałej stymulacji. Pamiętajmy więc, że poznanie siebie i obserwacja mechanizmów, jakie rządzą naszymi mózgami i reakcjami mogą pozwolić nam zachować kontrolę nad naszym zachowaniem – a więc i całym życiem.