Historie osobiste

Natarczywi nowi znajomi to zmora urlopów! Tak zamieniają nasze wakacje w koszmar

Natarczywi nowi znajomi to zmora urlopów! Tak zamieniają nasze wakacje w koszmar
Fot. Getty Images

Niejedna wakacyjna znajomość przerodziła się w przyjaźń na długie lata. Ale zauroczenie nie zawsze jest wzajemne. Niektórzy do odpoczynku potrzebują spokoju i odosobnienia. A nazbyt natrętni nowi znajomi – zwykle bez żadnych złych intencji – potrafią popsuć urlop. Czy da się od nich uwolnić?

Wspomnienia Gabrysi:

"Zrobiłam nam kawkę, chodźcie kochani, bo stygnie! I ciasteczka kupiłam w tej cukierni za rogiem, pyszne, musicie spróbować! Pokażę wam zdjęcia mojej wnusi, te które syn mi przysłał wczoraj – napatrzeć się nie mogę!" – Marysia, sąsiadka z domku obok, mówiła słodkim, ale nie znoszącym sprzeciwu głosem. Musieliśmy usiąść na tarasie, wypić kawę – choć właśnie wracaliśmy z kawiarni – i wysłuchać peanów na cześć czteroletniej wnuczki, nad podziw zdolnej, inteligentnej i, rzecz jasna, prześlicznej.

Co za dużo, to niezdrowo

Marysia to sympatyczna, ciepła kobieta koło sześćdziesiątki. Miło nam się rozmawiało pierwszego wieczoru po przyjeździe, gdy właściciele ośrodka zorganizowali zapoznawcze ognisko dla nowoprzybyłych gości. Nawet mówiłam potem mężowi, że trafili nam się fajni sąsiedzi. Sęk w tym, że od tej pory Marysia… nie daje nam chwili spokoju. Na plaży nad jeziorem, w restauracji przy śniadaniu, na pomoście przy wędkowaniu – zawsze jest obok. Wypatrzy nas nawet z najodleglejszego zakątka i przybiega z uśmiechem, wtajemniczając nas we wszystkie ploteczki zasłyszane o wczasowiczach. Jesteśmy tu od tygodnia, a ja znam z opowiadań wszystkich członków rodziny Marysi i Marka. Wiem, jakie szkoły skończyły ich dzieci, gdzie pracują, nawet ile zarabiają. Wysłuchuję o dolegliwościach, trapiących liczne kuzynki, problemach alkoholowych wujka i burzliwym rozwodzie bliskich znajomych.

Nie jestem wylewna, zwierzam się tylko najbliższej przyjaciółce i nie czuję potrzeby opowiadania historii mojego życia nowopoznanej sąsiadce. Marysia wręcz przeciwnie – cieszy się, że znalazła słuchaczkę i przy każdej możliwej okazji zalewa mnie potokiem słów. A ja nie mam śmiałości powiedzieć jej, że tak naprawdę nie mam chęci na słuchanie jej opowieści. Asertywność nigdy nie była moją mocną stroną.

Ratujemy się ucieczką

Zaczęliśmy z mężem unikać Marysi i Marka. Budzimy się wcześniej, żeby zjeść śniadanie zanim oni jeszcze wstaną, wypożyczamy kajak lub łódkę i odpływamy daleko od naszego ośrodka, żeby pobyć w ciszy. Po obiedzie zamykamy okiennice, udając, że ucinamy sobie drzemkę, żeby nie musieć znów godzinami z nimi rozmawiać. Gdy tylko próbuję usiąść z książką na tarasie, Marysia wyrasta jak spod ziemi i sypie anegdotkami jak z rękawa. Przytakuję jej z przyklejonym uśmieszkiem, ale w rzeczywistości czekam tylko aż da mi spokój i będę mogła wrócić do lektury. Wiem, że powinnam zadbać o własną przestrzeń, powiedzieć sąsiadce, że teraz mam inne plany, ale boję się, że się obrazi, a wtedy będzie jeszcze gorzej. Chyba po raz pierwszy będę wracała z urlopu do domu z ulgą, że uwolniłam się od męczącego towarzystwa sąsiadów.

 

Historia Mileny i Łukasza

Nie jesteśmy odludkami, lubimy poznawać nowych ludzi i jeśli wyjeżdżamy gdzieś tylko we dwójkę, zwykle nie mamy problemu ze znalezieniem towarzystwa. Dobrze mieć kompanów do gry w siatkówkę na plaży, do wieczornej partyjki bilarda w barze, do zwiedzania – zwłaszcza, że można podzielić się np. kosztami wynajmu samochodu. Niestety, w tym roku trafiliśmy na ekipę, która nieźle dała nam popalić…

Przyjechali w szóstkę – dwie kobiety i czterech mężczyzn. Wysportowani, aktywni, roześmiani. Wyglądali na idealnych kompanów na letnie eskapady. Na początku pobytu okazało się, że wybieramy się na ten sam rejs z nurkowaniem. Byliśmy jedynymi Polakami na statku, więc wciągnęli nas do swojej grupy. Wyprawa wspaniale się udała, po powrocie umówiliśmy się na wieczornego drinka. No i się zaczęło…

Niekończąca się impreza

Musieliśmy przypaść nowym znajomy do gustu, bo od tej pory nie odstępowali nas na krok. Trzeba im przyznać, że nie dało się z nimi nudzić. Jednego dnia rajd rowerowy, drugiego wyprawa kajakami, potem wspinaczka na skałki. Sęk w tym, że chyba uznali nas za „swoich” i z automatu uwzględniali we wszystkich aktywnościach, nie raz bez konsultacji z nami. 'Zapisaliśmy was na wyprawę do jaskiń. Zbiórka jutro o 7 rano!", "Kupiliśmy bilety na koncert. Szybko się wyprzedawały, więc wzięliśmy też dla was". Można by powiedzieć, że to super – zawsze o nas myśleli i wszystko organizowali, dzięki czemu dostawaliśmy wszystko podane jak na tacy. Szkoda tylko, że wszystkie te atrakcje mocno nadszarpnęły nasz budżet.

Nie planowaliśmy takich wydatków – ale tamtym nawet nie przyszło do głowy, że to może być problemem. Najwyraźniej dla nich nie było. No a poza tym, choć lubimy aktywność, chcieliśmy tez trochę poleniuchować, poleżeć na plaży, porządnie się wyspać. W odróżnieniu od nas, nasi nowi znajomi mieli niewyczerpane zasoby energii. Bo na codziennych wyprawach się nie kończyło. Wyciągali nas do modnych dyskotek, organizowali nocne rajdy po klubach. Pewnego wieczoru, gdy byliśmy już w piżamach, rozkrzyczani wparowali do naszego pokoju (zdaje się, że na ich humory mocno wpłynął wieczór w barze) mówiąc, że mamy się natychmiast ubierać, bo idziemy w miasto. Wszyscy razem. Bez nas się nie ruszają.

Byłam zmęczona i pewnie dlatego się wściekłam i zaczęłam krzyczeć, żeby dali nam spokój i wreszcie się od nas odczepili. Trochę mnie poniosło, powiedziałam, że mam ich towarzystwa po dziurki w nosie, że nie mamy ochoty z nimi imprezować i żeby poszukali sobie innych znajomych. No i tak zrobili.

Na drugi dzień czułam się głupio i trochę żałowałam swojego wybuchu. No bo owszem, byli natarczywi, ale bez nich nie było już tak wesoło…

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również