Zmiana nazwiska po ślubie to dla jednych oczywistość, tradycja, której sensu nie wolno podważać. Dla innych przejaw patriarchalnego nakazu podporządkowania kobiety mężczyźnie.
Jak wynika z opracowania naukowców Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, którzy przeanalizowali dane z 234 urzędów stanu cywilnego z lat 2000–2020, nazwisko męża przyjmuje około 90 proc. kobiet (źródło: Iwona Przybył, Maciej Kokociński, Magdalena Ziółkowska „Decyzje kobiet o nazwisku po ślubie w wymiarze diachronicznym i synchronicznym”). Około 12,5 proc. kobiet wybiera nazwiska dwuczłonowe, a niewiele ponad 3 proc. zostaje przy nazwisku panieńskim. Mężczyźni przyjmujący nazwisko żony nadal są w naszym kraju rzadkością.
Na pozostanie przy własnym nazwisku decydują się przede wszystkim kobiety z większych miast, zwłaszcza te osiągające sukcesy zawodowe. Często taka decyzja jest wyrazem niezależności i budowania własnej tożsamości. Jednak, choć mogłoby się wydawać, że żyjemy w nowoczesnym społeczeństwie, nadal zdarzają się negatywne reakcje na wybór inny niż przyjęcie nazwiska męża, zwłaszcza na wsi i w mniejszych miejscowościach.
Moje nazwisko jest łatwe do przekręcenia, dzieciaki w szkole latami się ze mnie przez nie śmiały. Nie mogę się doczekać, aż je zmienię na nazwisko męża. Moje nazwisko to nazwa pewnego przedmiotu codziennego użytku. W szkole nie miałam przez to życia. A nawet gdy już zaczęłam pracować, zdarzało się, że gdy się przedstawiałam nowej osobie, widziałam, że zaczyna się uśmiechać i szybko próbuje ten uśmiech ukryć. Pewnie jestem przewrażliwiona, ale to naprawdę przykre. Dlatego nie mogę się już doczekać, kiedy zacznę nosić nazwisko mojego narzeczonego. On ma ładne, polskie, kończące się na -ski. Wiem, że to głupie, ale już trenowałam, jak będę się podpisywać.
Ale, żeby nie było, nie tylko dlatego chcę zmienić nazwisko, że nie cierpię swojego. Wydaje mi się to ładnym gestem zawierzenia, oddania się pod ochronę mężczyzny. To też taki symbol zmiany, nowego życia. Wiem, że części kobiet się to nie podoba, że to niby patriarchalny zwyczaj. Dla mnie to oznaka miłości i oddania. Kocham go i jestem jego, będę więc nosić jego nazwisko. Chcę też, żeby dzieci nazywały się tak jak my – dzięki temu będziemy mieć jeszcze silniejsze poczucie, że jesteśmy rodziną. A poza tym nie będą musiały tłumaczyć się w szkole (jak dzieci niektórych moich koleżankę, które zdecydowały zostać przy swoim nazwisku), dlaczego mama nazywa się inaczej.
Przyjaciółki postanowiły wybić mi to z głowy. Znamy się od lat. Łączy nas wspólna przeszłość, podobne poczucie humoru, poglądy – powiedziałabym dość feministyczne. Jasne było, że dziewczyny będą na moim ślubie z Piotrem, że pomogą mi przy organizacji wesela – moi rodzice już nie żyją i nie mam rodzeństwa, więc one są dla mnie naprawdę ważne. Wszystko szło super, dopóki nie powiedziałam, że zmieniam nazwisko po ślubie. "Jesteś idiotką!", "Dlaczego pozwalasz facetowi sobą rządzić?", "Tylko udajesz niezależną a naprawdę jesteś mentalną kurą domową!" – tyle zapamiętałam z ich krzyków. Naprawdę krzyczały. Co prawda było to podczas damskiego wieczoru z winem, więc trochę je mogło ponieść, ale i tak osłupiałam.
Ślub jest za pół roku, a one przy każdej okazji gdy się widzimy, wiercą mi dziurę w brzuchu o to nazwisko. Nie rozumieją, że nie Piotr nalega, że ja sama tego chcę. Lubię i szanuję jego rodzinę, bardzo dobrze mnie przyjęli. Swojej - w zasadzie poza dwoma ciotkami - już nie mam. Wydaje mi się więc to pełnym wejściem w jego świat. Ale moje dziewczyny uważają, że zrobił mi wodę z mózgu, że tylko udawałam, że jestem feministką, skoro chcę „dać się facetowi odrzeć z własnego nazwiska". Nie rozumieją chyba, że potrzebuję nowego otwarcia, wyraźnego symbolu początku wspólnego życia. Nie wiem co robić, bo naprawdę chcę tej zmiany, ale boję się, że one wtedy naprawdę przestaną się do mnie odzywać. A ja, zyskując nową rodzinę, stracę tę namiastkę starej, którą daje mi nasza przyjaźń.
Kiedyś kobieta przechodziła z domu ojca do domu męża i zmiana nazwiska wydawała się nawet logiczna. Dziś zakładamy rodzinę wspólnie, kupujemy razem mieszkanie. Dlaczego jedno nazwisko ma być ważniejsze od drugiego? My zdecydowaliśmy, że każde z nas zostanie przy swoim. Zwłaszcza, że oboje mamy już na koncie pewne sukcesy zawodowe, ja funkcjonuję w środowisku pracy od wielu lat, więc zmiana nazwiska wprowadziłaby niemałe zamieszanie. No i trzeba by odnawiać wszystkie dokumenty, załatwiać mnóstwo formalności. Żadne z nas nie miało na to ochoty. Moim rodzice w żaden sposób nie próbowali wpłynąć na moją decyzję. Tata nawet się ucieszył, bo jestem jedynaczką, a dzięki temu nasze nazwisko ma szansę przetrwać. Ale w rodzinie Tomka rozpętała się burza. Najwięcej do powiedzenie miała seniorka rodu, babcia, mocno przywiązaną do tradycji. I to ona była najbardziej oburzona moją decyzją. Wezwała mnie na rozmowę i zaczęła tłumaczyć, że małżeństwo jest darem, ale też ofiarą i powinnam "na jego ołtarzu złożyć wszystko, również nazwisko". Jeżeli będę się go trzymać, to znaczy, że nie chcę całkowicie oddać się mężowi i zaangażować. I że to pierwsza próba naszej miłości.
Nie chciałam jej obrazić, więc podziękowałam i powiedziałam, że rozważę jej słowa. Gdy po ślubie okazało się, że jednak zostałam przy swoim, babcia strzeliła focha i opuściła wesele po pierwszym toaście, wymawiając się bólem głowy. Trudno, jakoś to znieśliśmy, podobnie jak jej chłód wobec nas przez kilka miesięcy. Przeszło jej, gdy urodziłam synka – ma teraz ukochanego prawnuczka, który nosi podwójne nazwisko. Ale – o dziwo – ta kwestia przestała ją już w ogóle interesować.