Elżbieta Dmoch przez lata uchodziła za jedną z najbarwniejszych postaci polskiej sceny muzycznej. Choć wraz z zespołem Dwa Plus Jeden tworzyła hity, które nuciła cała Polska, w pewnym momencie odeszła z życia publicznego i słuch po niej zaginął. Gdy po długim okresie milczenia Elżbieta Dmoch odezwała się do fanów, oszaleli ze szczęścia. Z faktu, że legendarna wokalistka jest w lepszej formie, cieszy się też jej koleżanka i sąsiadka, Maria Szabłowska. Dziennikarka muzyczna z sentymentem wspomina czasy, gdy piosenkarka była u szczytu kariery.
Gdy kilka tygodni temu na fanpage'u fanklubu grupy Dwa Plus Jeden pojawiły się pozdrowienia i odręcznie napisane wielkanocne życzenia od Elżbiety Dmoch, jej wielbiciele byli wprost zachwyceni. Nie mogli uwierzyć, że ich idolka, która w ogóle nie udziela się medialnie, zdecydowała się na ten gest. Pod postem pojawiło się mnóstwo komentarzy. „To znaczy, że pani Elżbieta lepiej się czuje? Dopytuję się, bo bardzo lubiłam ten zespół i poruszyła mnie tragiczna historia tej pięknej kobiety. Życzę jej dużo zdrowia i pomyślności” – napisała jedna z fanek. „Pani Elu, pozdrawiamy, bardzo szkoda że Pani przestała śpiewać, ma Pani piękny, metaliczny głos” – dodała inna. Informacja o tym, że piosenkarka, która samotnie zmagała się z wieloma problemami i depresją, nareszcie przypomniała o sobie światu, ucieszyła też jej znajomych z branży.
Szczególnie uradowała się Maria Szabłowska, sąsiadka i niegdyś bliska koleżanka artystki. Martwiła się o nią. Chociaż panie mieszkają w tej samej okolicy, na warszawskiej Saskiej Kępie, i w przeszłości zdarzało im się gdzieś na siebie wpaść i zamienić kilka słów, ostatnio w ogóle jej nie widywała. – Wcześniej udawało nam się chwilę porozmawiać, na przykład w sklepie. Ale Ela najczęściej nie chciała wdawać się w dłuższe pogawędki. Była jakby otoczona niewidzialnym murem – wyjaśnia dziennikarka na łamach Dobrego Tygodnia. I dodaje, że w późniejszym okresie nie widywała już Elżbiety, a najświeższe wiadomości o niej miała zawsze od jednego z jej wiernych fanów. Ma nadzieję, że skoro wokalistka zdecydowała się napisać te kilka zdań, to jest w lepszej formie.
Zawsze uważałam, że niepotrzebnie ucieka od świata, choć oczywiście to jest mój ogląd sprawy. Sądzę jednak, że dla niej byłoby fajne, gdyby wróciła na scenę. Myślę, że Ela nie ma świadomości, jak wiele osób ją pamięta i ceni jej twórczość – przekonuje Maria Szabłowska.
Sama w audycji „Muzyczna Jedynka” stara się często odtwarzać jej piosenki, bo wie, że słuchacze uwielbiają tę muzykę.
Wyświetl ten post na Instagrami
Szabłowska z sentymentem wspomina czasy, gdy Ela promieniała szczęściem. – Byłyśmy zaprzyjaźnione. Byłam nawet na jej ślubie z Januszem Krukiem – zdradza. Niedługo potem małżonkowie przeprowadzili się na warszawską Sadybę, gdzie mieli klimatyczny, artystyczny i gościnny dom. Często bywała u nich z mężem. Janusz miał studio nagrań w piwnicy, spotykali się tam ludzie z branży, słuchali muzyki, dzielili doświadczeniami.
Tworzyli niesamowitą parę na życie i na scenę: piękni i młodzi, po prostu zjawiskowi. Mam wciąż przed oczami Janusza z sumiastym wąsem i tą piękną Elkę... Miała wielki potencjał – urodę, słuch i umiejętność bycia na scenie, świadomość swojej urody – wylicza pani Maria.
Zapamiętała, że często ubierała ją słynna polska projektantka, Grażyna Hase. - Ona potrafiła wykombinować piękny strój, a Elżbieta wyglądała jak modelka, wysoka, smukła i pięknie się poruszała - opowiada Szablowska. Dziennikarka jest przekonana, że Elżbieta i jej mąż Janusz byli jednymi z nielicznych polskich artystów, którzy mieli szansę na karierę międzynarodową karierę. - On miał taką swobodę tworzenia muzyki, co jest rzadkie u artystów, bo można pięknie grać, komponować, ale bez pewnej przebojowości nie uda się odnieść sukcesu. Ale były to czasy PRL-u, potem był stan wojenny i po prostu nie udało im się zaistnieć poza Polską - podsumowuje.
Wyświetl ten post na Instagramie
Bolesne rozstanie z Januszem Krukiem i Gdy w połowie lat 80.Janusz odszedł do innej kobiety, Elżbieta bardzo to przeżyła. Gdy emocje nieco opadły, starali się ze sobą utrzymywać przyjacielskie relacje, a nawet współpracowali na polu zawodowym. Być może Elżbieta liczyła na to, że ukochany do niej jeszcze wróci. Szybko okazało się, że jej nadzieje były płonne. Wokalistka nigdy jednak nie przestała go kochać. Kiedy więc w 1992 roku lider Dwa Plus Jeden zmarł na zawał serca, zupełnie załamała się. Niedługo później zdecydowała się zakończyć karierę i zniknęła z życia publicznego.
- Były takie momenty, gdy mieliśmy nadzieję, że Ela wróci na scenę. Pamiętam, że kiedyś z Krzysiem Krawczykiem się z nią spotkaliśmy. Ela nagle powiedziała: „To może bym wróciła na scenę?”. Ucieszyliśmy się, pobiegliśmy do ówczesnej dyrektor Dwójki, Niny Terentiew i mówimy: „Ela chce znów śpiewać”. Nina stwierdziła, żebyśmy zrobili wszystko, aby tak się stało. Potem był taki „Piknik dwójki” w Gnieźnie i Ela tam miała wystąpić. Kiedy fani dowiedzieli się, że Ela Dmoch zaśpiewa, przyciągnęły nieprzebrane tłumy. Widać było jak ściągają uliczkami ze wszystkich stron, żeby posłuchać swojej idolki. Gdy powiedziałam Eli, że jest morze ludzi, powiedziała, że nie wyjdzie przed publiczność. Ale wzięłam ją za rękę, wyszła na scenę i zaśpiewała. Publiczność oszalała, ale nic potem się nie wydarzyło, nie wróciła do śpiewania... naprawdę wielka szkoda - wspomina z rozrzewnieniem Szablowska.
Czy jeszcze kiedyś zobaczymy Elżbietę Dmoch na estradzie?
Wyświetl ten post na Instagramie