Partnerzy

Elżbieta Lisowska i Andrzej Lisowski o wspólnym życiu i pasjach: "Podróżowanie jest dla nas formą istnienia"

Elżbieta Lisowska i Andrzej Lisowski o wspólnym życiu i pasjach: "Podróżowanie jest dla nas formą istnienia"
Fot. archiwum prywatne

Elżbieta Lisowska i Andrzej Lisowski od 40 lat żyją w ciągłej podroży. Przemierzają świat śladami wielkich cywilizacji i zadają najważniejsze pytania: skąd przychodzimy i dokąd zmierzamy?

Kim jest Elżbieta Lisowska?

ELŻBIETA LISOWSKA – orientalistka, iranistka, badaczka mistycznego islamu, doktor religioznawstwa. Wraz z mężem należą do elitarnego The Explorers Club. W ich dorobku znajdują się reportaże i przewodniki turystyczne, książki m.in. „Ogień i monsun. Indochiny z bliska”. Prowadzili wspólnie programy telewizyjne: „Światowiec”, „Z plecakiem i walizką” oraz audycje radiowe: „Południki szczęścia” i „Południk Café”.

Kim jest Andrzej Lisowski?

Andrzej Lisowski – dziennikarz, historyk sztuki, fotograf oraz producent programów telewizyjnych. Wraz z żoną jest członkiem elitarnego The Explorers Club. Para wspólnie tworzyła reportaże, przewodniki turystyczne oraz książki, w tym „Ogień i monsun. Indochiny z bliska”. Prowadzili również programy telewizyjne, takie jak „Światowiec” i „Z plecakiem i walizką”, a także audycje radiowe: „Południki szczęścia” i „Południk Café”.

ELŻBIETA LISOWSKA O ANDRZEJU LISOWSKIM

Jesteśmy razem dłużej, niż żyliśmy osobno. 47 lat. Andrzej zakładał teatr studencki, przyjaciółka powiedziała mu, że jest taka blondynka, która tańczy. Na pierwszym spotkaniu zrobił mi pyszną jajecznicę na pomidorach. Dzisiaj mówi: „Nie wiedziałem wtedy, że to szakszuka”. To był listopad. 13 maja w piątek zostaliśmy parą. Nie było żadnych deklaracji, wszystko działo się naturalnie. Na pierwsze wspólne wakacje pojechaliśmy na Kaszuby, do bazy studenckiej. Miałam plecak, Andrzej… torbę podróżną. Patrzyłam ze zgrozą, jak taszczy ją kilka kilometrów przez las. Gotowałam w małej menażce. Bardzo mi się to później przydało. Spaliśmy w namiocie.

Elzbieta Lisowska wspomina zaręczyny z mężem Andrzejem Lisowskim

Do Iranu przyleciałam 25 września 1978 r. na stypendium szacha Mohammada Rezy Pahlawiego, w akademiku byłam jedyną Europejką. Moje pierwsze zajęcia skończyły się na podłodze. Na placu pod oknami sali wykładowej wybuchła strzelanina, wjechały czołgi, kazano nam się schować pod ławkami. Zaczynała się rewolucja. W styczniu ruszyłam na samotną wyprawę przez Afganistan do Indii i Nepalu. W Patnie przed granicą Nepalu wylądowałam późno w nocy, wszystkie hoteliki pozamykane. Pomyślałam, że zdrzemnę się na hotelowych schodach, bo ktoś już tam spał. Rano okazało się, że to martwa staruszka. Kiedy wróciłam, Iran był już teokratyczną republiką islamską. Pisaliśmy do siebie z Andrzejem, a kiedy wpadłam do Polski na kilka dni, zaręczyliśmy się.

Elzbieta Lisowska opowiada o początkach wspólnej pracy z mężem Andrzejem

Po powrocie do Teheranu poznałam Ryszarda Kapuścińskiego, tłumaczyłam mu perskie gazety. Dużo rozmawialiśmy, o polityce i o życiu. W „Szachinszachu” napisał dedykację: „Na pamiątkę wspólnie spędzonej rewolucji”. Ślub wzięliśmy 8 lipca. Nie zastanawialiśmy się, co to oznacza. Po prostu chcieliśmy być razem, docieraliśmy się. W podroż poślubną pojechaliśmy do Rumunii całą grupą na spływ kajakowy górską rzeką Bystrzycą. Z delty Dunaju, gdzie po spływie pojechaliśmy odpocząć, pamiętam taki obrazek. Jest północ, na płótno namiotu coś napiera, czuję, że za chwilę ściana runie. Andrzej wyskakuje na zewnątrz. Tumult... Uchylam płachtę i w świetle księżyca widzę, jak po nasypie pędzą świnie, za nimi Andrzej w samych slipkach, a na końcu pies, obrońca stada. Każde z nas miało swoje zainteresowania, które w pewnym momencie się połączyły – ja zaczęłam pisać, Andrzej, dziennikarz, skończył kurs operatorski. W naszym życiu pojawiły filmy.

Elzbieta Lisowska zdradza sekret udanego związku z mężem Andrzejem Lisowskim

W 1986 r. ruszyliśmy na jedną z najważniejszych dla nas podroży – do Pakistanu i Chin. W trzy miesiące pokonaliśmy 20 tysięcy kilometrów. Taszczyliśmy 70 kg bagażu, z czego 45 kg to był sprzęt filmowy. W porywach ważyłam wtedy 42 kg, mąż 60 kg... Andrzej mówi, że ma kobiecą naturę i duszę, jest bardzo wrażliwy. Jak to fotograf lubi chodzić swoimi ścieżkami. Na wspólnych wyprawach często się rozdzielamy i spotykamy po paru godzinach w jakiejś knajpce. W związku trzeba dać sobie trochę oddechu, inaczej łatwo się udusić. Mieliśmy fascynacje, ale żadne z nas nie przekroczyło granicy, za którą można zranić drugą osobę. Nigdy się na siebie nie obrażamy (co nie oznacza, że się nie kłócimy). Nie znamy cichych dni. Gdy jestem wkurzona, po prostu wychodzę z domu, żeby przewietrzyć myśli.

Elzbieta Lisowska: „W PRL-u czuliśmy się bardziej wolni niż młodzi ludzie teraz”

Ostatnio rozmawialiśmy o tym, że w PRL-u czuliśmy się bardziej wolni niż młodzi ludzie teraz. Andrzej zapytał niedawno studentów, o czym marzą, powiedzieli, że nie chcą marzyć, bo boją się hejtu. My marzyliśmy, żeby podróżować, odkrywać świat. I zrobiliśmy to. Pierwsza poważna awantura była o stół. Dla mnie oznaczał miejsce, przy którym można zjeść i pracować, dla Andrzeja był symbolem stabilizacji. Długo bał się tego stołu, ale w końcu wygrałam. Dziś dramatem jest brak półek, książki leżą w kartonach w piwnicy. Andrzej pyta: „Po co ci półki?”. Ja odpowiadam: „Bo nie mogę żyć bez półek i bez książek”.

Elzbieta Lisowska wspomina największą życiową tragedię

W 2016 r. dotknęło nas prywatne tsunami. W Phnom Penh, stolicy Kambodży, zostaliśmy okradzeni. Straciliśmy dokumenty, gotówkę, karty kredytowe. Kiedy w hostelu próbowałam zablokować karty, przeczytałam maila od przyjaciółki. Kilka godzin wcześniej w Krakowie spłonęło nasze mieszkanie, straciliśmy wszystko, co posiadaliśmy, razem z trzema kotami. Przeżyła tylko Trichy. Szok i przerażenie. Ratowaliśmy się birmańską whisky i xanaxem. Pomogli nam przyjaciele. Po różnych przejściach zrozumiałam, że ważne jest życie. Andrzej mówi, że kiedyś żyłam z głową w chmurach, teraz stałam się praktyczna. A ja po prostu szukam drobnych przyjemności: chodzę nad Wisłę, uprawiam tai-chi i qigong, gotuję, czytam. Andrzej tego nie rozumie. Myślę, że wymaga od siebie za dużo. Mężczyźni tak mają.

Ja stwierdziłam, że człowiek niewiele może zrobić, żeby zapobiec każdej złej rzeczy, która może mu się przydarzyć. Więc lepiej łapać chwile i nawet gdy jest trudno, po prostu cieszyć się życiem.  Kim jest Andrzej Lisowski?

ANDRZEJ LISOWSKI O ELŻBIECIE LISOWSKIEJ

Andrzej Lisowski wspomina pierwsze spotkanie z zona Elżbietą Lisowską

Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, pochłaniało mnie zakładanie teatru. Elżbieta była jedną z kandydatek. Była cierpliwa i tolerancyjna. Spóźniłem się chyba pięć godzin, a ona czekała. Nie w kawiarni, w plenerze. Dzisiaj byłby kłopot z dziesięcioma minutami... Niewykluczone, że gdybyśmy na siebie nie trafili, bylibyśmy sami. Byłem tak zajęty, że nie miałem czasu nawet na spokojne studiowanie. Od pierwszej klasy liceum byłem aktywnym dziennikarzem. Chciałem dużo przeżyć, dużo zrealizować. Wtedy żyło się marzeniami. Uważałem, że da się przenieść każdą górę w każde miejsce. Wierzyłem - i nadal w to wierzę - że życie jest falą, która człowieka unosi. Czasem w otchłań, czasem w niebo. Z Elżbietą wszystko działo się naturalnie, nigdy nie umiałem kalkulować. Nie byłbym sobą.

Andrzej Lisowski o punkcie zwrotnym w życiu

Mieszkaliśmy razem dwa lata, aż wyjazd Elżbiety do Iranu stał się punktem zwrotnym. Zaczęła się tam rewolucja, a listy od niej były wyjęte jakby z innej rzeczywistości: „U nas w akademiku fajnie. Deszcz padał, więc nie strzelali. Spotkałam Kapuścińskiego, rozmawialiśmy o forsycjach…”. Na dodatek przychodziły z ogromnym opóźnieniem. Czułem bol, strach, niepewność. Nie poznawałem siebie. Wydzwaniałem do Ministerstwa Edukacji, gdzie dostawałem lakoniczną odpowiedź: „Gdy będziemy coś wiedzieć, zadzwonimy”. Nigdy nie zadzwonili.

Andrzej Lisowski w czułych słowach o żonie Elżbiecie

Elżbieta miała swoje tęsknoty, marzenia. Szanowałem to, bo też miałem swoje, ale te jej były dla mnie nie do ogarnięcia, chociaż uważałem się za otwartego i tolerancyjnego człowieka. Samotnie ruszyła do Indii i Nepalu, szła trzy tygodnie w wysokich górach, nocując pod gwiazdami, do tego tysiące niewiadomych związanych z rewolucją w Iranie... Każdy coś by poczuł… Nasz ślub był po prostu naturalną formalnością. Jestem życiowym maksymalistą, ale domowym minimalistą. Potrzebna mi jest odrobina harmonii i spokoju wewnętrznego. A wszystkie sprzęty, których rzadko się używa, ją zakłócają. Wciąż się o to kłócimy. „Po co kupiłaś ten serwis do herbaty?”. „Bo ładny”. „Ale ja go nie chcę. Wystarczą mi dwa ulubione kubki”. Nie przywiązuję wagi do rzeczy materialnych, co nie oznacza, że nie lubię wygody. Ale ta wygoda zrodziła się z PESEL-u. Gdy się ma astmę, klimatyzacja nie jest fanaberią, ale koniecznością.

Andrzej Lisowski o pracy: „Wkradła się między nas. Zbyt mocno splotła się z naszą prywatnością”

Jesteśmy razem ponad 40 lat. Praca wkradła się do naszego domu, między nas. Uważam, że zbyt mocno splotła się z naszą prywatnością. Dziś trudno już je oddzielić, choć zrobiłbym to, gdybym miał większy wpływ na reżyserię życia. Ale nie mam. To przenikanie się życia i pracy ma swoje plusy i bywa twórcze, ale wyczerpuje. Cały czas coś sobie przypominam: „Elżbieta, nie zrobiliśmy tego. Co sądzisz o tym? Musimy zadzwonić tam...”. A przecież wtedy powinienem medytować (o czym marzę) albo pójść do klasztoru na kilka dni (o czym też marzę, a nie mam czasu). Mimo to nie żałuję, że praca tak mocno naznaczyła nasze wspólne życie.

Andrzej Lisowski wspomina zdarzenie, które bardzo go z żoną zbliżyło

Elżbieta wniosła do niego inną wrażliwość, warsztat naukowca i badacza, dołożyła mocną dawkę Orientu i mistycyzmu, a ja doświadczenia dziennikarskie, intuicję i naturalną potrzebę wolności. Mam świadomość, że dziś byłbym kimś innym, gdybyśmy się nie spotkali przed laty. Podróżowanie jest dla nas formą istnienia. Człowiek lepiej poznaje samego siebie. I partnera też. Zwłaszcza w trudnych, ekstremalnych sytuacjach. Gdyby zdarzyło się coś złego, to bardziej prawdopodobne jest, że ja uratowałbym Elżbietę niż że ona mnie. Szybko podejmuję decyzje i szybko działam. Elżbieta ma słabszy zmysł orientacji, wolniej decyduje i zwyczajnie ma mniej siły. W Pakistanie, w 1986 roku, trafiliśmy na wielkie demonstracje zwolenników i przeciwników Benazir Bhutto. Nasz tani hotelik w Thatcie stał przy głównej ulicy, zostawiliśmy w nim sprzęt filmowy, zeszliśmy na dół tylko z aparatami fotograficznymi. W wizjerze zobaczyłem napierający tłum, jadące wprost na nas czołgi, dym. Nagle poczuliśmy dotkliwe zderzenie ze ścianą gazu łzawiącego. W pięćdziesięciostopniowym upale! Ledwo utrzymałem się na nogach.

Andrzej Lisowski o tym jak się z żoną Elżbietą zmieniali z biegiem czasu

Złapałem Elżbietę za rękę i zaczęliśmy uciekać w wąskie uliczki, bo tam nie mogły wjechać wozy opancerzone ani czołgi. Żona miała nienaturalnie zaczerwienione i rozszerzone oczy. Zobaczyłem studzienkę, odepchnąłem kilku mężczyzn i zaczerpnąłem wody, by obmyć jej oczy. Potem poczułem się głupio i wszystkich przeprosiłem, a oni zaopiekowali się nami. Kiedyś to Elżbieta szybowała w obłokach, a ja byłem bliżej ziemi. Teraz role chyba się odwróciły... Myślę jednak, że nigdy i nic nie jest dane nam na zawsze. To tak jak z mocą zaklęć, wielkimi słowami i pojęciem szczęścia. Nie wolno ich nadużywać. Dla mnie szczęście jest bliskie abstrakcji, ale dążenie do niego już nie.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również