Wywiad

Ewa Wiśniewska: "Czuję się wygodnie w tym miejscu życia. Nie chcę spełniać wszystkich marzeń"

Ewa Wiśniewska: "Czuję się wygodnie w tym miejscu życia. Nie chcę spełniać wszystkich marzeń"
Fot. AKPA

Ewa Wiśniewska: stanowcza, kategoryczna, może nawet apodyktyczna. Perfekcjonistka - nie ukrywa, że całe życie praca była dla niej najważniejsza Wymaga od siebie i od innych.. Osiecka kiedyś doradziła jej, żeby osobie, której nie lubi, nie patrzyła w oczy, bo widać w nich gromy. Ale Ewa Wiśniewska łagodnieje, kiedy mówi o ukochanej muzyce. I o bliskich, którzy odeszli i z których zdjęciami rozmawia. "Nawet pani sobie nie wyobraża, jaka krucha roślinka siedzi u mnie pod pancerzem".

Chyba jedna z ostatnich takich dam w polskim kinie. Na spotkaniu we Flora Caffe - jej ulubionej, w warszawskim Ogrodzie Botanicznym - siedzi wyprostowana, trzyma wysoko głowę. Z błyszczącymi ciemnymi oczyma, w jasnym płaszczu i z perełkami w uszach wygląda jak Włoszka czy Francuzka, która zaplątała się w nadwiślański pejzaż. Pali. Tak, to wysoce niepoprawne. Ale ona już się nie zmieni, chociaż organizm ostatnio wysyłał sygnały, żeby zwolnić. Zwolniła, ale nadal z papierosem w ręku. Regularnie występuje w Narodowym - zaraz zaczną się próby do „Barona Münchhausena”, będzie jego żoną. Lubi postaci charakterystyczne, różne. Choć latami mogła grać tylko amantki, wciąż szukała nowych odsłon samej siebie, nie bała się postarzenia, a nawet tej okropnej szczęki w „Starej baśni” (czasem figlarnie wita w niej gości). Dzięki nieustannej ucieczce od szufladki „moda na Wiśniewską właściwie nigdy się nie skończyła” - pisze znany krytyk Łukasz Maciejewski. Praca to wyznacznik szczęśliwego życia. A w pracy - na pierwszym miejscu teatr. Jak sama żartuje, do filmu ją tylko wypożyczają. Niedawno brawurowo zagrała babcię w „Zupie nic” Kingi Dębskiej. Trochę zadziwiona, że zebrała za tę postać komplementy. Przecież to tylko chwilka, parę scen.

Ewa Wiśniewska: "Szłam całe życie jak czołg i nie oglądałam się"

Twój STYL: Ma pani w „Zupie nic” super kwestię, kiedy mówi do córki i zięcia: „ja do powstania poszłam w sandałach”.

Ewa Wiśniewska: Tak! Piękna historia, bo tam się pomyliłam. Pierwotnie zdanie brzmiało: ja już przed wojną do powstania poszłam. Chciałam to pociągnąć do absurdu, żeby Adam Woronowicz spytał: ale do którego powstania? Ja bym odpowiedziała „styczniowego” (szelmowski uśmiech). Reżyserka się nie zgodziła. Ale pomylona kwestia została (uśmiech satysfakcji).

Pani lubi film i film panią lubi. Ale pierwszą miłością jest teatr. Chciałabym, aby rytm rozmowy wyznaczyły słowa ważne dla najstarszego teatru, gdzie obowiązywała jedność czasu, miejsca, przestrzeni.

Niech pani nie tłumaczy, tylko zadaje pytania.

Kiedy pani zdała sobie sprawę z tego, że czas ucieka?

Dopiero teraz. Pandemia mi to uświadomiła. Szłam całe życie jak czołg i nie oglądałam się, raczej patrzyłam na to, co za horyzontem. I nagle mam moment refleksji. Może dopiero dojrzałam? Lepiej późno niż wcale. Rzeczywistość jest zbyt dojmująca, chyba to zwróciło mą uwagę na upływ czasu.

Andrzej Łapicki mawiał: w pewnym wieku ma się wrażenie, że Boże Narodzenie jest co miesiąc. Ja już to mam...

Gdy byłam dziewczynką, strasznie długo trwał tydzień w szkole. A w tej chwili tydzień miga jak sen. Szybko - za szybko! - przeleciał mi Konkurs Chopinowski. Patrzyłam na młodych muzyków - nie dość, że świetni, to mają coś mądrego do powiedzenia. Czułam z nimi więź, jakby ta muzyka była we mnie. I gdybym umiała, tak samo zagrałabym tę frazę, uderzyła ten dźwięk. W ogóle podziwiam aktywność młodych, na różnych polach - np. to, co robi moja siostrzenica Małgosia Fejkiel, projektantka obuwia rzemieślniczego. Wracając do Chopina - przyjemność sprawiało mi słuchanie tych, którzy oceniali artystów. Wszystko miało sens. Nie było powodowane układem, oceniało się maestrię. Do dziś jestem konkursem „zaanimowana”.

akpa20191022_pani1_pp_9376

Fot. Ewa Wiśniewska, AKPA

 

 

Ewa Wiśniewska: aktorka, która mogła zostać pianistką

Muzyka prawdziwsza niż aktorstwo?

Oczywiście! Godziny spędzone przy instrumencie, by wydobyć idealny dźwięk - to mi imponuje. Bo w teatrze różnie się zdarza. Niekiedy mianuje się kogoś odkryciem, po czym to odkrycie nie pulchnieje. Oczywiście, są aktorzy mający świadomość drogi. Tego, że chwała, która na nich spada, to dopiero moment startu. Ale często zdarza się zaistnienie chwilowe, niepogłębione - ja takie aktorstwo nazywam „wybałuszaniem się na widza”.

Nie żal, że nie została pani wielką pianistką? Uczyła się pani grać.

Nie! Zakochałam się w teatrze i ta miłość trwa. Ale miałam na scenie kontakt z muzyką - w „Sonacie jesiennej” Bergmana grałam panią Andergast, pianistkę światowej klasy. Wydawało mi się, że wzorem może być postać Marty Argerich - zresztą udawałam, że gram do wykonywanych przez nią nokturnów. Chciałam pokazać, że jedyną miłością bohaterki była sztuka, inaczej nie można uzasadnić destrukcji jej własnej rodziny. A aktorstwo? To pięknie określił prof. Aleksander Zelwerowicz. Ostatnio pokazywano archiwalne nagrania z okazji odejścia Wiesia Gołasa, w których profesor mówił o tym, co nas trzyma w zawodzie. Świadomość, że na scenie mamy rząd dusz. Porozumienie z widzem. I to jest haszysz! Namiętność, której aktor się nie pozbędzie. Dlatego mówię, że teatr nie zginie. Żaden ekran nie zastąpi kontaktu, oddechu widowni, tego czegoś, co trudno ująć w słowa.

Kiedy pani to poczuła pierwszy raz?

Na studiach grałam w „Wieczorze Trzech Króli” i nagle w monologu o miłości poczułam, że „coś” mnie niesie. Mówiłam i płynęłam. Prof. Bardini wytłumaczył mi wtedy, czemu mając umiejętności trzeba zostać w szkole teatralnej do końca. Bo nie wystarczy dobrze zagrać, trzeba zrozumieć, dlaczego tak się stało. Pierwsze umiałam, drugiego jeszcze nie wiedziałam.

Zawsze jest ten rząd dusz?

Nie, bywa, że owszem, jest porozumienie, ale nie płynie się. Robi się wszystko, jak należy, a i tak jest się tylko „wyrobnikiem” postaci. Nieraz coś z zewnątrz wpływa na psychikę czy fizyczność aktora i sprawia, że nie ma „obłoku”. Staram się wtedy skupić i z kalkulacją powtórzyć momenty, które były trafione. Żeby widz dostał to, co najlepsze.

Aktor grając wskakuje w inny czas?

To jedna ze składowych „obłoczku”. Przestaję być „ja” w Narodowym, jestem damą w XVIII wieku.

Chciałaby pani wtedy żyć?

Jeśli już, to w renesansie, we Włoszech. Odrodzenie myśli, wybuch twórczości - podobałoby mi się doświadczyć tego na żywo. Ale nie chciałabym być plebejuszką, tylko arystokratką.

akpa20220301_baron_dg_0333

Fot. Ewa Wiśniewska, AKPA

Ewa Wiśniewska zaczynała drogę zawodową z małym dzieckiem

Pani trochę oszukała czas zaczynając studia w wieku 17 lat. To daje fory?

Mówiono, że dobrze mieć awantaż wieku. Wyglądając młodziej będę miała dłuższe życie zawodowe. Choć grać zaczęłam dopiero w wieku 21 lat. Dziś w szkole pozwalają brać udział w filmach i serialach, my byliśmy jak w szklanej kuli. Z drugiej strony - dobrze, bo człowiek się nie manierował.

W wieku 21 lat została też pani mamą. To był dobry czas…

Nie!

 … i czy w aktorstwie w ogóle jest?

Nie wiem. Ale zaczynać drogę zawodową tuż po szkole z małym dzieckiem to było wielkie ryzyko. Tyle, że ja sobie tego nie uświadamiałam.

Młody człowiek wszystko bierze…

 … na klatę? Tak. Choć wyznam, że nie znoszę tego powiedzenia. Podobnie jak: „trzymam kciuki”, i „kłaniam się nisko”. Jak ktoś tak mówi, zawsze dopowiadam „po samo zjawisko”.

 

 

Ewa Wiśniewska: "Pesel mnie nie interesuje"

Ładne! We Francji zrobiono ankietę, jaki jest najlepszy wiek w życiu kobiety. Wyszło, że 34 lata. U pani też tak było?

Nigdy nie miałam złego czasu. Zawodowo. A oceniam szczęście w życiu wedle propozycji zawodowych. I nie przywiązuje się do dat. Pesel mnie nie interesuje. Ewentualnie w momencie, kiedy - jak niedawno - palnęłam się w nogę, palec spuchł i kuśtykam. I jak dziś do pani, muszę iść ulicą tak, żeby nikt tego nie zauważył.

A jakby zauważył?

Byłoby wstyd. Nie chcę pokazywać słabości organizmu, taką mam naturę. Nie lubię mody na wywlekanie bebechów. Przypomina mi się, jak Krzyś Kolberger - poważnie chory - mówił w towarzystwie: „Słuchajcie, jedno zdanie o dzieciach, jedno o chorobach, a potem normalnie rozmawiamy!”

Pani jest wymagająca wobec siebie. Legendy krążą o pani punktualności.

To odziedziczone. Taki był dziadek Niemirski, taka była mama, solidna, choć pełna fantazji. Mam szacunek dla osoby, z którą się umawiam, więc przychodzę wcześniej. Ale też żądam od tej osoby, by miała szacunek dla mnie.

akpa20220606_24orly_mb_88327

Fot. Ewa Wiśniewska, AKPA

Zdarzyło się pani spóźnić?

Nigdy! To byłaby dla mnie katastrofa! Psychiczna. Że zawaliłam. Zawsze biorę poprawkę na okoliczności

„Zatrzymać czasu nie można, robienie tego na siłę prowadzi do deformacji twarzy” - powiedziała pani w wywiadzie. Teraz wiele aktorek poddaje się zabiegom, niemal co druga jest ambasadorką kliniki dermatologii estetycznej.

No dobrze, ale co z tego ma wynikać zawodowo? Będę udawać, że mam 20 czy 40 lat? Poza tym moja świadomość, głos - to wszystko ulega zmianie. Trudno z tym zgrywać dzierlatkę.

Rozmawiałyśmy siedem lat temu i - jakby nie było tego czasu.

Bo ja jestem jak portret Doriana Greya: długo nic się nie dzieje, a potem nagle się rozsypię.

Pani mawia żartem, że stosuje zastrzyki z cementu, a serio - że używa nivei i toniku na bazie kwasu borowego.

Tylko ostatnio nie mogę dostać tej saszetki, inne proporcje robią, jakiś ersatz, kurczę!

 

 

Ewa Wiśniewska: "człowiek starzeje się duszą"

Kiedyś w TS mówiła pani: „jak kobieta ma młodą duszę, nawet osiemdziesiątka to pestka”. Teraz - przepraszam, ta „pestka” już za kilka miesięcy.

Nadal twierdzę, że człowiek starzeje się duszą. Moje podejście do życia - wbrew wszelkim utrudnieniom - jest optymistyczne. Ale to nie jest szczególna zasługa, nie pielęgnuję tego - ja tak po prostu mam.

Upływ czasu oznacza też żegnanie się z bliskimi. Jak pani to oswaja?

Czuję, że coraz bardziej pusto koło mnie. Brak mi Wojtka Młynarskiego, z którym można było mądrze porozmawiać. Brak innych ludzi wartościowych. Ale jeśli chodzi o najbliższych, to wydaje mi się, że czuję ich energię. Może to imaginacja, ale świat, który odszedł, jest ze mną. Mam w domu dużo zdjęć rodzinnych, gawędzę sobie z nimi. To daje wsparcie.

Czy jest jakiś nawyk, rytuał, który ma pani od lat? Oprócz papierosów…

Powiem o nowym rytuale: „zwolnienie obrotów”. Na skutek problemów zdrowotnych, które na szczęście - odpukać - minęły, powiedziano mi, żeby wszystko robić wolniej. Np. zjeść z namaszczeniem śniadanie, żeby sobie na cały dzień „wyspokoić” organizm.

Udaje się?

Tak, jestem kategoryczna w obronie swego zdrowia. Gotowa iść na noże, żeby nie dopuszczać chorób. Od pewnego czasu unikam też toksycznych osób. W obronie swojego dobrostanu. Przyznam: mam takie archaiczne podejście, że ta osoba rzuci na mnie jakąś niemoc. Śmieszne to, prawda?

Pani wydaje się silną jednostką, złe siły pewnie by się odbiły od drzwi.

A wie pani, jaka delikatna roślinka we mnie w środku przebywa?

Może, ale pancerz ma mocny!

Tej mocy nauczyłam w szkole teatralnej. Ale i tak przez długie lata czerwieniłam się, kiedy zadano mi zaskakujące pytanie. Dziś potrafię to okiełznać i dlatego jestem nazywana silną. Jednak nie wszystkie emocje da się ukryć. Agnieszka Osiecka powiedziała mi: „Nigdy nie patrz w oczy osobie, której nie lubisz czy uważasz za głupią. Patrz pod stół, na dłonie, gdzieś daleko, ale nie na nią. Bo w Twoich oczach ta osoba będzie widziała wyrok”.

Uff, patrzy mi pani w oczy. Ośmielona dopytam o pani rytuały.

Skłonność do ubrań w kolorze kremowym. Albo czarnych. W teatrze - lubię grać ze związanymi włosami. Bo nie znoszę jak mi - tak jak teraz - lok na czoło ciągle spada. Gdy zaczynam uczyć się roli, stawiam pasjansa. Kuję na pamięć, bo na próbie nie uznaję chodzenia z „kwitami”, co dziś zdarza się niestety coraz częściej Nauczony tekst powtarzam chodząc w kółko. Może to po ojcu, po którym odziedziczyłam sporo, m.in. perfekcjonizm. Jak ćwiczył na skrzypcach, chodził wokół stołu. My z siostrą (Małgorzata Niemirska - red.) dla zabawy dreptałyśmy za nim „jak te dziadoki” - tak się mówiło. Kiedy tatunio zamyślił nad dźwiękiem i zawracał, wpadał na nas… Tekstów kiedyś uczyłam się latem w Chałupach, jeżdżąc na rowerze do Jastarni. Raz czy drugi zawiesiłam się na jakimś słowie i musiałam wracać. Potem brałam rower z koszykiem, żeby było gdzie położyć scenariusz. Dziś już do Chałup nie jeżdżę, towarzystwo się wykruszyło…

Gdzie pani czuje się u siebie?

Z najbliższymi, tu i teraz, niezależnie od adresu. Ale mam ulubione miejsca, jak w piosence „lubię wracać tam, gdzie byłam już”. Do Radziejowice jeżdżę co roku słuchać muzyki, na festiwal Waldorffa. W parku znam każdy kamyczek i każdą roślinkę. Drugie miejsce to Kazimierz Dolny, od dziecka odwiedzałam go z rodzicami. Uwielbiam te same trasy - bo tam nie ma wielu wariantów: można iść w stronę Bochotnicy albo do Kamieniołomu. Przez lata zatrzymywałam się u Architektów, teraz u Filmowców. Kiedyś byłam zapraszana przez panią Marię Kuncewiczową, żeby u niej mieszkać (autorka powieści „Cudzoziemka” - Ewa Wiśniewska zagrała w ekranizacji rolę tytułową - red.) I raz się poddałam, ale łażenie wąwozem pod górę okazało się nie dla mnie. W Kazimierzu mam rytuał: chodzę do smażalni przy Małym Rynku, gdzie podają genialne miętuski, nie „infekowane” panierkami.

A gdyby tak ruszyć się z Polski?

Ze spektaklami objechałam pół świata - Ameryka, Australia. Kocham Włochy. Pociąga mnie tamtejsze pojmowanie świata. Otwarte, radosne. Mówiono mi zresztą nie raz, że w poprzednim życiu musiałam być Włoszką. Ewentualnie Hiszpanką.

Ewa Wiśniewska o pracy

Ukochane miejsca pracy?

Teatr Nowy, Ateneum, teraz Narodowy. Nie tylko sceny, ale też garderoby. Najwięcej wspomnień mam z Ateneum, gdzie zostałam doproszona do wspólnej garderoby z Oleńką Śląską, wielką aktorką. 25 lat w tym samym miejscu! Pamiętam wspaniały nastrój teatru i męską garderobę, zwaną tramwajem - bo to ciasne kliteczki, w przeciwieństwie do damskich, po drugiej stronie sceny. Do „chłopaków” chodziło się na pogadanki polityczne. Po spektaklach kwitło życie, była chęć rozmowy, nie wybiegało się jak teraz.

„Oswaja” pani scenę, na której gra?

Kiedy mam trudne zadanie i boję się, przed wejściem na scenę żegnam się. A topografię i azymuty - oczywiście - trzeba poznać, zwłaszcza na występach wyjazdowych. Kiedy graliśmy „Skiz” w Domu Polskim w Brisbane, nie zauważyliśmy, że kotara kryje niespodzianki. Piotrek Fronczewski zgodnie ze scenariuszem wziął mnie na ręce, wrzasnął „jedziemy w step” i… gwizdnął mną o lodówkę, która stała w kulisie.

Niezła - nomen omen - akcja!

Co panią nakręca do działania, jest najczęściej motorkiem poranka?

Raczej, co jest hamulcem! Poprzedniego dnia cieszę się na to, co ma być jutro. A gdy jutro przychodzi, myślę: oj, właściwie mi się nie chce. Jestem z natury leniwa, czego po mnie nie widać. Taki byczek Fernando z kwiatkiem, pod drzewem. Ale muszę się uruchomić. Zobowiązałam się. Trzeba.

Stara szkoła obowiązkowości?

Niewątpliwie. I tego się nie pozbędę.

Ewa Wiśniewska: "Zakochiwałam się i rzucałam. Chciałam, żeby ciągle istniał jakiś wabik…"

Znalazłam gdzieś taką pani wypowiedź: „kiedy coś co szarzało, przestawało mnie interesować”.

Ale to dotyczyło pracy? Chyba nie?

Raczej życia miłosnego.

A, to możliwe. Bo w zawodzie nic mi nie szarzeje! A miłośnie - tak, miałam w sobie niecierpliwość. Codzienność mnie nużyła. Zakochiwałam się i rzucałam. Chciałam, żeby ciągle istniał jakiś wabik…

Lubiła pani przejmować inicjatywę.

W życiu prywatnym czasem tak, w pracy odwrotnie - nie prosiłam o role, zawsze czekałam na propozycje. I zawsze były.

Ale na pewno są role, które pani chciała zagrać i…

I nie zagrałam, trudno. Były też projekty, z których się wycofałam. Miałam np. śpiewać „Z kim tak ci będzie źle jak ze mną”, jeszcze przed Kaliną Jędrusik. Po kilku próbach oddałam to. Czułam, że nie doskoczę do maestrii, z jaką należałoby tę piosenkę wykonywać.

Perfekcjonizm?

Świadomość, żeby nie pchać przed szereg, nie porywać z motyką na słonce - np. nie grać siebie młodszej niż się jest. Jest we mnie trzeźwość osądu. Myśl, że nie osiągnę pożądanego poziomu. Więc lepiej tego nie robić.

Ale może to tylko subiektywne?

A może z natury nie jestem ryzykantką? W swojej strefie bezpieczeństwa czuję się dobrze, ale poza nią niekoniecznie. A tu teraz w „Baronie Münchhausenie” znowu będę musiała śpiewać.

Przecież pani dobrze śpiewa.

Ale od lat już tego nie robiłam. Są fantastyczne, młode wykonawczynie - nie będę wchodzić w konkurencję.

Żeby ktoś nie powiedział, że wypadłam gorzej?

Może, może.

Jaką cechę pani w sobie lubi?

(długie milczenie) Ja siebie chyba w ogóle za bardzo nie lubię. Nie akceptuję wielu rzeczy.

No jak to?

No tak to. Nie podobam się sobie, mam do siebie pretensje - jak zagrałam, jak wyglądam…

A nie ma tam tej drugiej Ewy, która mówi: a weź przestań, dobrze zagrałaś.

Owszem, czasem ten drugi głos mówi: uspokój się.

Pani jest bardzo surowa wobec siebie.

Tak.

Za bardzo.

Zawsze tak było i się nie zmienię. W teatrze też siebie traktuję najostrzej. Ale wbrew temu, co pani usłyszała przed chwilą, czuję się wygodnie w tym miejscu życia. Dobrze jest jak jest. I wcale nie chcę spełniać wszystkich marzeń. Wolę być - jak to nazywam - kobietą „przy nadziei”. Że coś mnie jeszcze spotka.

Kim jest Ewa Wiśniewska?

Ewa Wiśniewska - ur. 25 kwietnia 1942 r. Aktorka teatralna i filmowa. W 1963 r. ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie. Popularność przyniosła jej rola w serialu "Doktor Ewa". Później były role w "Janosiku", "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz", "Białe tango", "Dolina Issy", "Młode wilki" i wiele innych. Laureatka Orła za najlepszą drugoplanową rolę kobiecą w "Ogniem i mieczem". Była aktorką Teatru Ludowego, Teatru Kwadrat, Teatru Nowego, a także Ateneum oraz Teatrze Narodowym. Odznaczona Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi, Srebrnym Medalem "Zasłużony Kulturze Gloria Artis". Pierwszym mężem Ewy Wiśniewskiej był Robert Polak. Z ich związku urodziła się córka Grażyna. Drugim mężem aktorki był włoski przedsiębiorca. Przez wiele lat związana była z Krzysztofem Kowalewskim.
Ewa Wiśniewska jest jedną z bohaterek książki Joanny Nojszewskiej, "Kobiety, które śpiewały Młynarskiego".

e44c3-kobiety-ktore-spiewaly

Fot. "Kobiety, które śpiewały Młynarskiego", Joanna Nojszewska, Wydawnictwo Marginesy

Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 01/2022
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również