Rozmowy

Jak stawiać wymagania, żeby nie zepsuć związku. Rozmawiamy z psycholożką

Jak stawiać wymagania, żeby nie zepsuć związku. Rozmawiamy z psycholożką
Fot. Agencja Getty Images

Są rzeczy, o które nigdy nie powinniśmy prosić w związku - chyba że chcemy, by się skończył. Niektóre żądania wywołują urazę, frustrację, poczucie, że partner nas nie zna i się z nami nie liczy. Rozmawiamy o nich z psychoterapeutką par, Jagodą Bzowy.

PANI: Jeden z psychologów powiedział mi kiedyś, że kobiety na początku związku wymagają za mało, a z czasem za dużo.

JAGODA BZOWY: To bardzo prawdziwe. Kiedy zawiązujemy relację, mamy po pierwsze skłonność do idealizowania partnera, a po drugie nie chcemy wyjść na osoby wymagające. A nuż go urażę, a nuż go zrażę. Milczymy o tym, co nas uwiera, jesteśmy ostrożne w komunikacji. Z czasem tę ostrożność tracimy.

To źle?

Nie do końca. Powiem od razu: to dobrze, że mamy wymagania. Warto mieć standardy, wiedzieć, czego oczekujemy od życia, od związku oraz czego nie chcemy, z czym jest nam źle. To nadaje kierunek relacji. Z mojego doświadczenia wynika, że problemem nie jest to, że mamy wymagania, tylko to, że nie umiemy komunikować ich w życzliwy sposób. Czasem właśnie dlatego, że robimy to z opóźnieniem, po latach przemilczeń. Kiedy już zaczynamy mówić, to one przybierają formę pretensji, krytyki, a często porównań z innymi. Z tym ostatnim spotykam się często w gabinecie: kobiety opowiadają partnerowi, jakie szczęście ma ich koleżanka, bo ma takiego supermęża, który kupuje jej kwiaty, funduje zabiegi, wyjazdy do spa. Nie robią tego, by umniejszyć własnego partnera, lecz by go zmobilizować, ale to nie działa. Przeciwnie, partner w tych porównaniach słyszy: dlaczego nie robisz tego, co inni, tamci są lepsi od ciebie. Czuje się niewystarczający i niedoceniany. A przecież za tą sytuacją kryje się proste, naturalne wymaganie – okazuj mi uczucia, pokaż czasem, że o mnie myślisz, że jestem dla ciebie ważna. Jednak tego nie komunikujemy, tylko uciekamy się do sztuczek, które rzadko są skuteczne.

Czyli to komunikacja, a nie liczba wymagań jest problemem? A krytykuje się dziś kobiety, że jesteśmy roszczeniowe.

Tak to wygląda na pierwszy rzut oka, ale co jest pod spodem? Przychodzi do mnie para i mężczyzna prawie od drzwi mówi: „Jej nic nie pasuje, cały czas tylko wymagania, pretensje”. Co takiego powiedziała panu ostatnio? „Powinieneś bardziej się starać, dlaczego ty nigdy nie trzymasz się listy zakupów, nie mógłbyś choć raz kupić tego, o co prosiłam?” Od razu słychać, co jest problemem – wszystkie komunikaty zaczynają się od TY. Powinieneś, musisz, nie możesz. Zawsze TY. Ta napierająca, nieżyczliwa forma sprawiała, że mężczyzna czuł się nieustannie atakowany i nieakceptowany. A o jakie wymaganie chodziło? O skrupulatność w zakupach. Czasem chodzi o sprzątanie po sobie ubrań albo wstawianie naczyń do zmywarki. Drobne rzeczy, ale jeśli z ich powodu formułujemy zarzuty i wymówki, atmosfera robi się trudna do zniesienia. Dobrze wyartykułowane wymagania są związkowi potrzebne. Mówmy o sobie: czego pragniemy, czego nam potrzeba, co nas uwiera. Kiedy po sobie nie sprzątasz, czuję się, jakbym była bardziej opiekunką niż partnerką. Proszę, to dla mnie ważne, żebyś wrzucał brudną bieliznę do pralki. To dla mnie wiele znaczy, że dzwonisz i pytasz, w czym mógłbyś pomóc. Dziękuję, że kiedy jestem zmęczona, robisz kolację. Bardzo tego potrzebuję od ciebie. Ta nasza roszczeniowość wynika z niewyartykułowanych potrzeb, z odrealnionego pragnienia, żeby partner się domyślił, czytał w myślach.

Ale jest chyba także taki rodzaj wymagań, który płynie z przekonania, że my lepiej wiemy, co jest dobre dla związku.

Dobrze, czyli po mojemu – tak. To się często zdarza, gdy uznajemy, że w rodzinie, z której pochodzimy, było lepiej niż w rodzinie partnera. Robimy założenie, że lepszy jest nasz wzorzec niż negocjacje. Co tu negocjować, w mojej rodzinie były prawdziwe święta, wielkie rodzinne wakacje, generalne porządki co piątek, mama wszystkim kierowała, zero dyskusji. I u nas będzie tak samo, bo tak jest dobrze. A u ciebie, sam wiesz, było słabo. I partner się na to godzi, bo do pewnego stopnia podziwia tę dobrą rodzinę. Ale też coraz bardziej czuje, że nie ma nic do gadania, że jest w relacji jak gość z gotowym scenariuszem. Brakuje mu tego, żeby brano pod uwagę jego zdanie, żeby tworzyli coś wspólnego. Znałam taką parę, w końcu stanęło na ostrzu noża i on powiedział: „Wybieraj. Ja albo twoja rodzina”.

Takie ultimatum to chyba też bardzo destrukcyjne wymaganie.

Możesz wygrać, ale związek przegra. W sensie emocjonalnym za ultimatum kryje się desperacja i lęk, że nie jestem ważn(a)y dla partnera(ki). To jest wołanie o dowód miłości, próba przetestowania drugiej strony: z czego dla mnie zrezygnuje? Ale z drugiej strony ultimatum pokazuje znowu problem z komunikacją. Bo nie umiem powiedzieć: „Słuchaj, czuję się pominięty(a), chciał(a)bym, żebyśmy wspólnie podejmowali decyzje. Rozumiem, że rodzice są dla ciebie ważni, ale to ze mną tworzysz związek. Chcę, żebyśmy razem zbudowali rodzinę, weź pod uwagę moje potrzeby i wymagania”.

 

Znam kobietę, która postawiła warunek: „ja albo twoi koledzy”.

Ja też znam z gabinetu podobną historię – pod wpływem tej presji partner ograniczył kontakty z kolegami, ale czuł się sfrustrowany, przyparty do muru. Czuł urazę, że musi wybierać. Zaczął się wycofywać z relacji i spotykać z kolegami po cichu. Bo te kontakty były dla niego ważne. Zawsze pamiętajmy, że równie dobrze partner mógłby nie znosić naszej przyjaciółki. Jak zareagujemy, gdy nazwie ją głupi doda, że ma na nas zły wpływ? Oczywiście będziemy oburzone. A gdyby kazał nam wybierać? Stawianie ultimatum prawie zawsze zostawia zadrę. Nikt nie lubi być przymuszany, zgoda w takich sytuacjach jest zwykle czasowa, pozorna. Podporządkuję się, ale potem zbuntuję. Będę milczeć, zdradzę, oddalę się. Zamiast wywierać presję, lepiej się dowiedzieć: skoro to takie nieciekawe typy, czemu on lubi ich towarzystwo? „Słuchaj, martwię się, bo jak się z nimi spotykasz, zawsze pijecie. Ja ich nie lubię, nie mam do nich zaufania. Nie chcę cię ograniczać, ale chciałabym zrozumieć, czego u nich szukasz?”

Czy istnieją wymagania, które psują związek zawsze, bez względu na sposób ich komunikowania?

Tak, czasem żądamy od bliskich czegoś, co zaszkodzi każdej relacji. Pamiętam pacjentkę, która oczekiwała, że partner ją uszczęśliwi. Kiedy miała kiepski dzień, coś jej nie wyszło – chciała, żeby on regulował jej emocje, był tabletką na jej problemy. To się oczywiście nie udawało, więc wybuchała: „To przez ciebie się tak czuję!”. Związek się rozpadł, trafiła do mnie na terapię. Niestety, nikt oprócz nas samych nie sprawi, że będziemy się dobrze czuć w swojej skórze. Wchodząc w relację, trzeba się zastanowić, na jakiej zasadzie chcę ją budować, do czego jest mi potrzebna druga osoba i co ja jej oferuję od siebie. Bo jeśli chce, żeby ktoś był cały dla mnie i poprawiał mój nastrój, co z potrzebami partnera? Często zapominamy, że w relacji działamy jako MY, jedna i druga osoba liczy się tak samo.

A co z pragnieniem: róbmy wszystko razem, zawsze we dwoje?

Stoi za nim często lęk przed opuszczeniem. W lęku nie czujemy, że tym wymaganiem zabieramy tlen innej osobie. Czasem włącza się jeszcze mechanizm kontroli: muszę cię mieć na oku, wtedy czuję się bezpiecznie. A większość z nas potrzebuje chwili dla siebie, przestrzeni, gdzie mogą złapać oddech od partnera, spotkać się z innymi, mieć własne sprawy. Te potrzeby będą wchodziły w kolizję z lękiem przed porzuceniem. W jednej z par, które poznałam, lęk kobiety objawiał się tak, że chciała spotykać się codziennie. Nawet gdy on nie chciał, gdy był zmęczony, mówiła: „Przy mnie odpoczniesz, przyjadę do ciebie”. Potem pojawiła się zazdrość o inne osoby, z którymi lubił spędzać czas. Nie zamieszkali razem, on zamknął się na tę relację, zaczął jej unikać. I nie chodziło o to, że nie był zakochany. Po prostu nie mógł złapać oddechu, czuł się kontrolowany, zdominowany. Choć muszę dodać, że znam pary, które się w tym „bądźmy zawsze razem” odnalazły. Pamiętam małżeństwo z tej samej branży, łączyły ich tematy związane z pracą, mieli też wspólne wartości związane ze zdrowym stylem życia. Wystarczała im taka dawka odrębności, że każde z nich czytało książkę w swoim fotelu. Chcieli być zawsze razem obydwoje.

Słyszałam, że jednym z bardzo niszczących wymagań jest: „Zmień się, bądź inny(a)”. Dlaczego to jest tak szkodliwe?

Tu istotne jest, czy wymaganie dotyczy czyjegoś zachowania, czy natury człowieka. „Słuchaj, chciałabym, żebyś mył pod sobie wannę, bo ostatnio tego nie robisz i muszę to robić za ciebie” – to jednak co innego niż: „Dlaczego nie jesteś taki ambitny jak twój brat? Zrób coś ze sobą, zmień się”.

Jest destrukcyjne, jeśli dotyczy tego, kim druga osoba jest, kim się czuje?

Tak. Na przykład partner jest introwertykiem, a nam nagle po latach zaczyna to przeszkadzać: „To mnie męczy, nie możesz być taki zamknięty, musisz mi mówić więcej”. Albo: „Chciałabym, żebyś był bardziej towarzyski i otwarty, postaraj się zmienić”. Pytanie otrzeźwiające, które często proponuję w gabinecie: „Jak byś się poczuła, gdyby on tobie powiedział: »ogarnij się, jak możesz tyle ważyć, schudnij«. »Nie powinnaś być taka smutna, zrób coś ze sobą«”? „Zmień się, bądź inną osobą” oznacza „nie akceptuję cię”. To forma odrzucenia. Jeśli traktujemy fragmenty czyjejś osobowości jako deficyty, spodziewajmy się całej masy negatywnych emocji. Partner myśli: może ona uważa, że nie jestem dla niej dość dobry? Może od początku mnie nie akceptowała? Kim ja dla niej jestem?

Dlaczego właściwie oczekujemy, że partner się zmieni?

Myślę, że tu wcale nie chodzi o partnera. Chodzi o mnie. Odkrywam, że czegoś mi brak, czuję się niezadowolona z życia. Mam jakąś potrzebę, ale nie umiem jej zrealizować ani o niej mówić. Zamiast tego przerzucam problem na partnera: gdyby on się zmienił, byłoby dobrze. Bo co to oznacza: mógłbyś być bardziej ambitny, więcej zarabiać? Co się nagle stało? Może to jest tak, że jestem zmęczona i nie umiem powiedzieć: brakuje mi dobrych wakacji, luzu finansowego, a nie mam już siły harować. Usiądźmy, pogadajmy, co możemy zrobić. Albo dlaczego mówię: chciałabym, żebyś był bardziej towarzyski? Do czego mi to nagle potrzebne? Może to mnie zaczęło brakować zabawy w życiu? Ale zamiast szczerze porozmawiać, naciskam.

Szczerze porozmawiać czyli jak?

Wiem, że nie lubisz imprez, ale bardzo mi zależy, żebyśmy choć raz w miesiącu wychodzili razem do ludzi. Mam taką potrzebę, co o tym sądzisz? Mam takie marzenie, może spróbujemy? A ja postaram się zrobić dla ciebie coś, o czym ty marzysz. Może jeden weekend po twojemu, a drugi po mojemu? Dążmy do dobrej zmiany obydwoje, a nie: ty się zmień. Partner ma te same prawa co my, nie ja rozdaję tu karty. Większość niszczących wymagań formułujemy, gdy działamy na emocjach i nie zastanawiamy się nad swoimi motywacjami i intencjami. Czy mówię teraz do partnera z pozycji życzliwej i bliskiej osoby, która chce rozwijać, ulepszać relację, czy też chcę go zawstydzić, sprawić przykrość, pognębić? O co mi w istocie chodzi – czy chcę, by nasz związek trwał, czy też żeby się skończył? Bo on się przecież skończy, jeśli będę atakować, krytykować, przymuszać. Granica wymagań zawsze leży tam, gdzie zaczyna się sprzeciw partnera. W pewnym momencie mówi: „dość” – i trzeba to usłyszeć. 

Jagoda Bzowy - Psycholożka, certyfikowana psychoterapeutka poznawczo-behawioralna, seksuolożka. Specjalizuje się w terapii par i problemów interpersonalnych. 

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 06/2025
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również