Wywiad

Jan Peszek i Olga Chajdas: "Film podarował nam piękną przyjaźń"

Jan Peszek i Olga Chajdas: Film podarował nam piękną przyjaźń
Jan Peszek i Olga Chajdas
Fot. SZYMON SZCZEŚNIAK/VISUAL CRAFTERS

Oboje spod znaku Wodnika. Bezkompromisowa reżyserka Olga Chajdas i wybitny aktor Jan Peszek. Spotkali się na planie filmu Dziadku, wiejemy! Duchowe pokrewieństwo, ważniejsze niż różnica wieku, zaowocowało przyjaźnią. I opowieścią o tym, co istotne: bliskości, miłości, rodzinie. Mistrz Peszek mówi: „Nie wolno przeoczyć ani chwili. Potem zawsze jest już za późno”. 

 

Twój STYL: Reżyserka i aktor, 40 lat różnicy, a jest między wami silna chemia. Mieszanka szacunku, zaciekawienia i... czułości.

Olga Chajdas: Piękne określenie naszej relacji. Rzeczywiście dużo w niej czułości.

Jan Peszek: Czasami granicznej, ojcowsko-córczanej. Moja czułość jest zakorzeniona w podziwie dla Olgi. Kocham ludzi, którzy mówią swoim językiem, są niezależni, nie ulegają ogólnie przyjętym i obowiązującym trendom. Poznaliśmy się dziewięć lat temu na planie filmu Amok Kasi Adamik. Już wtedy miałaś w sobie niezwykłą czujność. Pamiętam twoje włosy ruchliwe na wietrze, bo bez przerwy gdzieś biegłaś.

Olga: Przestałam już tak biegać! Mnie urzekła charyzma Janka. Jego klasa i kultura. Kunszt pracy, który cenię, ponieważ wpajano mi go w domu.

Gdy dostała pani scenariusz, pomyślała pani o Janie Peszku w roli dziadka?

Olga: Fakt, że dostałam ten scenariusz, był zaskakujący, bo kino, którym się do tej pory zajmowałam, jest dramatyczne. Nie ma w nim światła. Producentki zadzwoniły z propozycją w najgorszym momencie mojego życia, tydzień po odejściu mamy. Poprosiłam o czas do namysłu, musiałam odnaleźć się w nowej sytuacji. Gdy przeczytałam scenariusz, pomyślałam, że może nadszedł czas, aby dogrzebać się do małej Oli we mnie i zrobić film dla niej. Wcześniej opowiadałam o kobietach, które borykają się z traumami. Nina i Ela z Imago walczą o siebie. Muszą przejść transgresję w ramach szukania wolności. Jagoda, bohaterka Dziadku, wiejemy!, ma dziesięć lat i coś, czego często brakuje nam w dorosłym życiu – wewnętrzne światło. Siłę i wiarę w swoją sprawczość. 

Film otwiera scena, w której Jagoda i dziadek Jeremi siedzą na drzewie, machają nogami i prowadzą poważną rozmowę. Przeczytał pan scenariusz i…?

Jan: Zareagowałem entuzjastycznie. Czytając scenariusze, kieruję się wyłącznie spontaniczną intuicją. Dla mnie liczy się historia i język, jakim jest opowiadana. Zadaję sobie pytanie: czy moja postać i pozostałe tworzą świat, w którym chciałbym się odnaleźć? Tu nie miałem wątpliwości. Wychowanie dziecka zawsze jest naszpikowane błędami. Nie ma rozwiązań idealnych. Kiedy zostałem ojcem, pilnowałem się, by nie przenosić błędów moich rodziców na dzieci, ale i tak popełniłem ich mnóstwo. Wspominam o tym, bo dziadkowie nie ponoszą odpowiedzialności za wychowywanie wnucząt. W naszym filmie relacja między wnuczką a dziadkiem jest piękna, pozytywna. Sam mam naturę afirmacyjną. Jestem pasjonatem życia. Moi dziadkowie ciągle powtarzali, że życie jest fantastyczne, tylko trzeba umieć z niego korzystać.

Memento vivere. Pamiętaj o życiu.

Jan: Celebruj życie. W filmie dziadek i wnuczka uciekają. On z domu spokojnej starości, ona od rodziców, każde z innych pobudek, ale łączy ich powinowactwo celu. Ruszają w wędrówkę, która scali ich na zawsze. W dzieciństwie łączyła mnie niezwykła relacja z dziadkiem Stefanem. Miałem dziewięć lat, gdy umarł. Przyjechałem do niego już leżącego w trumnie i dwie doby nie dałem się odciągnąć. Gładziłem jego dłonie przekonany, że dziadek oddycha, czekałem, aż się obudzi.

Piękna scena.

Olga: Filmowa... Zbierając obsadę, mieliśmy wielkie szczęście. Znaleźć dziecko, które stanie się partnerem dla takiego mistrza jak Jan, jest po stokroć trudne. Ania (Anna Nowak, odtwórczyni głównej roli – przyp. red. ) nie miała doświadczenia aktorskiego, ale od początku wydawała się wyjątkowa. Kilka lat mieszkała w Stanach, przeżycia emigracyjne sprawiają, że człowiek inaczej patrzy na świat. Na castingu była jedyną dziewczynką, która potrafiła wyciągnąć karty na stół i powiedzieć do Janka: sprawdzam.

Jan: Traktowałem Anię tak, jak potraktowałbym dojrzałą partnerkę. Bardzo serio. Domagała się tego i była w tym nieugięta. Bacznie mnie obserwowała, a ja ją. Bez kokieterii. Przez lata na takiej zasadzie budowałem relacje ze studentami: tyle wymagam od nich, ile od siebie. Nie stosuję taryfy ulgowej. Młodzi ludzie chcą poczuć, że traktuję ich poważnie. Olga też nie stosuje taryfy ulgowej w swoich filmach. Fakt, że bohaterką jest dziewczynka, nie oznacza, że należy zejść do jej „poziomu”. To byłoby karygodne. Dorośli często zapominają, że dzieci potrafią odnieść się do rzeczywistości w sposób dużo bardziej analityczny, niż nam się wydaje. I rozumieją więcej, niż sądzimy.

Olga: Ktoś mi zadał pytanie: „Jak się robi film dla dzieci?”. Odpowiedziałam, że nie wiem, bo nie robiłam filmu dla dzieci. Robiłam film. Liczy się tylko szlachetność opowieści. Kino jest dla mnie platformą do opowiadania historii: Niny, Eli, dziesięcioletniej Jagody. Każda z nich się buntuje i ma swoją prawdę do przekazania. Dobrze jest walczyć o siebie, pielęgnować swój głos, bo on ma moc. To nie jest film kokieteryjny, to film wymagający.

 

 

Przy okazji pracy nad nim zrobiła pani nostalgiczny skok do swojej przeszłości?

Olga: Staram się unikać takich skoków. Oczywiście mam parę spraw do rozgrzebania, czasami sprzedaję w filmach ważne dla mnie prawdy, ale nigdy nie traktuję tego, co robię, terapeutycznie. Wolę się kinem bawić. Pracując przy tym filmie, mieliśmy przede wszystkim frajdę i wolność.

Jan: Aktorzy mają ten przywilej, że za pośrednictwem postaci, które grają i z którymi „przebywają” przez jakiś czas, mogą przeżywać przygody i realizować czyny, na które z różnych powodów nie odważyliby się w życiu realnym. W filmie czy teatrze możemy robić to bezkarnie, po wielekroć. Czasami postaci, które gram, mówią: „Pomyśl, co by się stało, gdybyś znalazł się w mojej sytuacji?”. Wtedy mogę zajrzeć w głąb siebie, w czeluść własnej duszy. To jest pociągające. Autoterapeutyczne.

Olga: Wszedłbyś na drzewo?

Jan: Oczywiście. W dzieciństwie wchodziłem bez przerwy. Pochodzę z rodziny mitologizującej rzeczywistość. Mama twierdziła, że u dziadków w ogrodzie rośnie drzewo rodzynkowe. Nie mogłem się doczekać, kiedy na nie wejdę. Siedziałem prawie na szczycie, na wysokości półtora piętra. To była ogromna czarna morwa, długo wierzyłem, że jej owoce to rodzynki, które trzeba ususzyć. A ty?

Olga: Ja wdrapywałam się na wszystko, na co można było. Skakałam z nasypu, każdy trzepak był mój, znałam każdą gałąź. Do tej pory mam w kolanie pod skórą kamień – od zjeżdżania na deskorolce ze żwirowej górki na poznańskim Boninie przy Winogradach.

Stare porzekadło brzmi: „Dzieci się ma, wnuki się kocha”. Udało się pani stworzyć szczególną więź z którymś z dziadków?

Olga: Jestem późnym dzieckiem, w związku z czym, niestety, nie zaznałam takiej więzi. Ostatnia babcia, mama taty, odeszła, gdy miałam trzy lata. Pamiętam jej pogrzeb. Ponieważ jestem córką lekarza, patrzę analitycznie na ludzkie ciało. Zapytałam, dlaczego babcia jest taka fioletowa. Wytłumaczenie było proste. Tato, lekarz okrętowy, był wtedy na rejsie, babcia kilka tygodni czekała w chłodni na jego powrót.

Rodzice wychowywali panią w mitologii rodzinnej?

Olga: Tato jest cichy, skryty i mało opowiada. Wielu historii o jego rodzicach – babcia pochodziła z Wilna – dowiedziałam się od swojej mamy. Była historyczką sztuki, wrażliwą osobą, miała większą potrzebę ekspresji i dociekania. Rodzina ze strony mamy jest historycznie osadzona w Poznaniu, często słyszałam opowieści o wielkim domu, sadzie z jabłoniami, o dziadku, który hodował króliki, i babci, która fantastycznie gotowała dania tradycyjnej polskiej kuchni. Dwa piękne, różne światy. Jestem idealnym miksem swoich rodziców. Kultywuję wewnętrzną rezerwę taty, ale po mamie odziedziczyłam wrażliwość.

Wymiana zdań między panem a  filmową wnuczką. Ona: „Chciałabym jakoś pomóc”. On: „Pomagasz mi. Jesteś ze mną”. Pana los obdarował niezwykłymi dziadkami.

Jan: On Stefan, ona Stefania, pisało się do nich Stefanostwo. Byli piękną parą. Dziadek szalony i uwielbiany przez kobiety, babcia ciepła i wrażliwa. Stworzyli dom syty, wspaniały, bezpieczny. Wychowali mnie w absolutnej afirmacji życia, co zrozumiałem dopiero po latach. Dziadek był człowiekiem wolnym i bezpruderyjnym. Jako sześciolatek pierwszy raz zobaczyłem nagiego mężczyznę. Po zbiorach czereśni poszliśmy nad rzekę Wkrę, gdzie trzymał dwie zacumowane łódki. Weszliśmy na jedną z nich, dziadek rozebrał się do rosołu i zapytał: „Na co czekasz?”. Wychowywany przez ortodoksyjnego, katolickiego ojca oczywiście stałem w gatkach. Dziadek jednym ruchem ściągnął je, klepnął w tyłek i wskoczyliśmy do wody. Minęło ponad 70 lat, a ja wciąż widzę ten lekko kiczowaty obraz: zachód słońca, szumiące trzciny, leniwa rzeka i my z dziadkiem płynący na golasa.

W tym wspomnieniu jest ta dziecięca beztroska, za którą wszyscy tęsknimy.

Jan: Uniesienie, euforia. Człowiek żyje dla jednego życia – to też wpoili mi dziadkowie. Myślę, że wtedy zacząłem swoją podróż ku wolności, z czego wówczas nie zdawałem sobie sprawy. Życie dostarcza nam o wiele więcej ciekawych wydarzeń, historii, pozytywnych momentów, niż nam się wydaje, ale my – coraz szybciej galopując, nie wiadomo za czym i po co – coraz bardziej zatracamy umiejętność ich dostrzegania.

Pana wnuczka ma 26 lat. Kiedyś powiedział pan: „Jestem w Zośkę zapatrzony”, ogromnie mi się to spodobało.

Jan: Nadal jestem. Mamy dobrą, aczkolwiek oszczędną w emocje relację. Jest atrakcyjna, dzielna, wyedukowana. Nie daje się łatwo zwieść pozorom. Patrzę na nią przede wszystkim z ciekawością. Obserwuję, nie oceniam. Zdumiewa mnie jej samodzielność. Jako jedenastolatka fantastycznie zagrała w filmie, świetnie spisywała się na scenie w krakowskim Starym Teatrze, oczywiście przy całej nieświadomości aktorstwa. Potem zobaczyłem, jak w wieku trzynastu lat gra na gitarze basowej w towarzystwie kilku kolegów w podkoszulkach, w jakimś klubie jazzowym. To było dla mnie niepojęte. Myślę, że byłaby wspaniałą aktorką – zresztą wszyscy przewidywali, że nią zostanie – a ona poszła własną drogą. Jest fizjoterapeutką, trenerką personalną ze specjalnością pole dance. Szalenie podoba mi się jej odrębność, potrzeba stanowienia o sobie i chęć podejmowania decyzji niepopularnych wśród ludzi w jej wieku.

Olga: Ja spełniam się jako ciocia. Siostra ma trzy cudowne córki: najstarsza ma 34 lata, najmłodsza 24. Myślę, że działa tu podobny mechanizm jak w relacji dziadkowie–wnuki, nie jestem obarczona odpowiedzialnością za ich wychowanie, mogę sobie pozwolić na więcej wolności. Oczywiście w ramach pewnej umowy. Kiedy dziewczyny były młodsze i przyjeżdżały do mnie z Poznania, zawsze umawiałam się z siostrą, o której mogą wrócić do domu, i nigdy nie złamałyśmy tej obietnicy. Nadal zabieram je do kina, rozmawiamy. Szczerość działa w obie strony. Najmłodsza mieszka w Warszawie. Parę dni temu wpadła do mnie i zabrała się do naprawy filtra do wody. Ma w sobie dojrzałość, odpowiedzialność za innych. Nie dzwonimy do siebie codziennie, ale jest w nas czujność na siebie.

Na ekranie mówi pan do dziesięcioletniej wnuczki: „Wszystko przed tobą, chwytaj życie”. Co panu przyniósł ten film?

Jan: Mój bohater czuje niezbywalną konieczność dokonania rozrachunku z samym sobą. Nie mając już nieskończonych perspektyw, musi to załatwić szybko i konkretnie. Z pomocą wnuczki mu się udaje. Mimo że Jeremi nie jest mną, jego przygody nie były moimi, podobnie jak jego problemy w życiu...

Olga: Ale podobnie jak jemu dobrze ci w niebieskim!

Jan: I z brodą. Więc ta rola postawiła mnie na baczność wobec takich zjawisk jak potrzeba prawdy. Warto pewne sprawy zakończyć, rozliczyć, naprawić. Potem zawsze jest już za późno.

Celne! Film w maju wchodzi na ekrany kin. Dla was było to spotkanie...

Olga: Które mnie zbudowało. Dało mi poczucie, że to, co robię, ma sens.

Jan: Na granicy spotkania miłosnego.

Olga: Niewiele dzieliło nas od romansu… (śmiech)

Jan: Wspaniały, gęsty czas, bo intensywnie pracowaliśmy. Bez grama kompromisów. Dużo rozmawialiśmy. Odkryliśmy, że możemy na siebie liczyć jako ludzie, nie tylko jako artyści. Wszystko nam sprzyjało, nawet burza, która wybuchła pewnej nocy.

Olga: Myślę, że po tym spotkaniu zostanie nam nie tylko film, ale też przyjaźń. To dla mnie najważniejsze

 

 

Kim jest Olga Chajdas?

Olga Chajdas - Reżyserka. Zdolna i niepokorna, pracowała przy serialach: Ekipa, 1983, Krakowskie potwory, Wataha. Nie kopiuje, nie chodzi na kompromisy, mówi własnym głosem, uważa, że człowiek powinien się buntować. W jej filmach jest niezgoda na nijakość, letarg, fałsz relacji. W 2023 roku w Gdyni zdobyła Złote Lwy za Imago. Wcześniej jury festiwalu w Rotterdamie nagrodziło ją za Ninę. W laudacji pisali: „Ten zuchwały film jest marzeniem o życiu opartym na własnych zasadach”. Olga świętowała 41. urodziny. Nie chce stracić ani sekundy z życia.

Kim jest Jan Peszek?

Jan Peszek - Mistrz, aktor totalny, o którym piszą: „zagra wszystko: Stańczyka, Edwarda II i... deskę klozetową”. Charyzmatyczny wychowawca, studenci, wiedząc, że jest pasjonatem życia, pytają: „Jak żyć, panie profesorze?”. Odpowiada: „Fajnie”. Tę filozofię wpoili mu dziadkowie. Jako młodzieniec odprowadzał babcię Stefanię Krakowską na stację w Andrychowie. Stał na peronie, pociąg ruszył, babcia wychyliła się przez okno i krzyknęła: „Janeczku, pamiętaj, życie jest piękne i krótkie jak przeciąg”. Zostawiła go z tym testamentem. Niedawno świętował 81. urodziny, nadal nie chce stracić ani sekundy.
Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 06/2025
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również