Wywiad

"Jedną torebkę Hermès miały we wszystkich kolorach." Szoferka o luksusowym życiu arabskich księżniczek

"Jedną torebkę Hermès miały we wszystkich kolorach." Szoferka o luksusowym życiu arabskich księżniczek
Fot. 123RF

Jayne Amelia Larson pisała scenariusze w Hollywood. Jednak historia, którą sama przeżyła, okazała się ciekawsza od wymyślanych przez nią fabuł – została szoferem saudyjskich arystokratek, najbardziej tajemniczych kobiet na świecie. Towarzysząc im, widziała, czym żyją, jakie mają problemy, kaprysy i ile setek tysięcy dolarów wydają podczas zakupów. Napisała o tym książkę.

 

Twój STYL: Dlaczego Pani, hollywoodzka scenarzystka, została szoferem saudyjskiej rodziny królewskiej?

Jayne Larson: Z życiowej konieczności i... przypadku. Po piętnastu latach spędzonych w Hollywood moja kariera przestała się rozwijać, wpadłam w długi. W końcu musiałam więc schować dumę do kieszeni i rozejrzeć się za nową pracą. Najlepiej taką, która dawałaby szansę na wyjście z finansowych tarapatów. Akurat w tym czasie znajomy zaprosił mnie na przyjęcie w Beverly Hills. Trochę na nim wypiłam i nie chciałam wracać swoim wozem. Jeden z uczestników imprezy, który był właścicielem firmy wynajmującej limuzyny, zaoferował mi wóz z kierowcą. Taki miły gest. Szofer, który mnie odwoził, okazał się gawędziarzem. Opisał mi swoją pracę jako ideał: ekskluzywni klienci, duże napiwki i sporo wolnego czasu – czekając na gwiazdy bawiące na przyjęciach, czytał książki. Pomyślałam, że może to jest właśnie praca, której szukam. Przynajmniej do czasu, gdy wyjdę na prostą i pomyślę, co dalej. Kilka dni później zgłosiłam się do podobnej firmy, oferując swoje usługi.

TS: Potrzebne były specjalne uprawnienia?

JL: W Los Angeles wystarczy zwykłe prawo jazdy, dobra prezencja i trochę klasy. Chyba że ktoś chce zostać kierowcą dziesięciometrowego hummera z jacuzzi i rurą dla striptizerek. Ale takie wozy wynajmują głównie raperzy, a ja chciałam zostać kierowcą aktorów i biznesmenów. Dość szybko zdobyłam zaufanie szefów. Po kilku miesiącach praktyki woziłam już znane osoby. Obsługiwałam m.in. rozdanie nagród Emmy, Grammy, Złotych Globów, a w końcu Oscarów. Od hollywoodzkich gwiazd za jeden kurs dostawałam kilkaset dolarów napiwku. Szybko spłaciłam długi i miałam wrócić do pisania scenariuszy, gdy pojawiła się informacja, że saudyjska rodzina królewska werbuje szoferów dla krewnych, którzy zjadą na kilka miesięcy do Los Angeles. Opowieści o stawkach i napiwkach były tak bajeczne, że postanowiłam się zgłosić.

 

 

TS: Jak to możliwe, że Saudyjczycy zatrudnili kobietę szofera? W Arabii Saudyjskiej tylko mężczyznom wolno prowadzić samochód.

JL: Wysyłając CV, też nie bardzo wierzyłam, że dostanę tę pracę, ale nie miałam nic do stracenia. Byłam zaskoczona, gdy wezwano mnie na rozmowę kwalifikacyjną. Mam na to jedno wyjaśnienie. Saudyjczycy w USA zachowują się zupełnie inaczej niż u siebie. Już podczas pierwszego zlecenia dla nich byłam zaskoczona. Z czterdziestoma innymi szoferami miałam odebrać księżniczki z prywatnego lotniska FBO w pobliżu Los Angeles. Z wielkiego boeinga 747 wyszła grupa opalonych kobiet w krótkich spódniczkach i wydekoltowanych bluzkach. Myślałam, że może o tej samej porze wylądował samolot z bogatymi Brazylijkami. Ale to były Saudyjki! Prawo ich kraju nakazuje im noszenie czadorów, które zakrywają ciała i twarze, ale tylko na terytorium Arabii Saudyjskiej. Poza krajem ten nakaz nie obowiązuje. Oczywiście, wiele kobiet przestrzega go również poza granicami, ale te z arystokratycznych rodzin ściągają czadory w samolocie, gdy tylko opuszczają saudyjską przestrzeń powietrzną.

TS: Dostała Pani jakieś instrukcje, jak się zachowywać?

JL: Na całodniowym kursie etykiety pouczono mnie, że każde zdanie adresowane do członka rodziny królewskiej mam zaczynać od zwrotu „Wasza Wysokość”. Dotyczyło to również nastolatek i małych dzieci. Nie wolno było mi patrzeć nikomu z moich pracodawców w oczy ani się odwrócić, zanim nie padnie wyraźny sygnał, że wolno mi odejść. Pod żadnym pozorem nie miałam też prawa zadawać pytań, sugerować czegokolwiek czy udzielać rad. Nawet odgadywanie życzeń uznawano za nietakt. Jeśli jedna z księżniczek, które miałam wozić, chciałaby jechać do zamkniętego już sklepu, nie wolno mi było powiedzieć, że jest „po godzinach”, bo mogłaby poczuć się ignorantką. W takiej sytuacji miałam jechać mimo wszystko i czekać na rozwój wydarzeń.

TS: Takie sytuacje się zdarzały?

JL: I nie należały do rzadkości. Księżniczki miały mnóstwo nierealistycznych życzeń. Chciały np. w środku nocy dostać zarejestrowane na siebie iPhone’y. Nie pomagały tłumaczenia, że to niemożliwe choćby dlatego, że amerykańskie prawo wymaga, by osoba rejestrująca na siebie telefon osobiście podpisała umowę w salonie, a one oczywiście nigdzie się nie wybierały. Sam fakt, że salon nie działał o tej godzinie nie był nawet taką przeszkodą, bo dla Saudyjczyków w Los Angeles otwierano sklepy o każdej porze.

TS: O skali zakupów dokonywanych przez kobiety z Arabii Saudyjskiej w najdroższych butikach świata krążą opowieści. Jakie były Pani obserwacje?

JL: Po tym, co widziałam, myślę, że żadna z tych opowieści nie może być przesadzona. Saudyjki wykupują ponad 75 procent produkowanej na świecie ekskluzywnej odzieży! Podobnie jest z najdroższymi kosmetykami. Zakupy, których byłam świadkiem, wyglądały zazwyczaj tak: za kilkoma księżniczkami, które wchodziły dosłownie do każdego z drogich butików w Golden Triangle (Złoty Trójkąt, miejsce, gdzie są najdroższe sklepy i restauracje w Hollywood – red.) sunął sznur limuzyn i furgonetek, do których pakowano zakupy. Księżniczki potrafiły wynieść ze sklepu Hermèsa po kilkanaście torebek – często brały jeden model we wszystkich dostępnych kolorach. Raz widziałam kolekcję torebek po 150 tysięcy dolarów za sztukę! Po takich zakupach księżniczki, w większości nastolatki, mogły wrócić następnego dnia do tego samego sklepu i znów załadować furgonetkę. W czasie pobytu rodziny królewskiej w Los Angeles ekskluzywne butiki miały codzienne nocne dostawy. Przedmiotem pożądania młodych Saudyjek były też buty od Jimmy’ego Choo. Po każdej ich wizycie butik był ogołocony. Płaciła delegowana do tego służąca. Jeden ze znajomych pracował na lotnisku, z którego odbierałam saudyjskie księżniczki. Powiedział mi, że wwiozły do USA 20 milionów dolarów w gotówce! Tak po prostu, w wielkiej drewnianej skrzyni. To były ich pieniądze na ponaddwumiesięczny pobyt!

 

 

TS: Do Stanów wolno tak po prostu wwieźć tyle gotówki?

JL: Saudyjczykom wolno. Pracując dla nich, wielokrotnie się przekonywałam, że im wolno więcej. Są świetnie ustosunkowani w USA. Nie tylko w kręgach biznesu, ale i wielkiej polityki. Ma to swoje konsekwencje. Wożąc rodzinę królewską po Los Angeles, nigdy nie zapłaciłam mandatu, choć dostaje się je tam na każdym kroku, zwłaszcza w Beverly Hills. A zdarzało mi się parkować w kuriozalnych miejscach, żeby spełniać wymagania arabskich klientów. Gdy nasze limuzyny blokowały ulicę, policjanci, owszem, interweniowali, ale kiedy tylko dowiadywali się, dla kogo pracujemy, natychmiast deklarowali chęć pomocy, a wszystkie ograniczenia i zakazy stawały się nieważne. Nigdy wcześniej w USA nie spotkałam się z taką uległością wobec kogokolwiek.

TS: Wróćmy jeszcze do samych zakupów. Skąd taki ich głód wśród księżniczek? Przecież w Arabii Saudyjskiej istnieją te wszystkie luksusowe marki, a ich butiki zapewne są równie dobrze zaopatrzone.

JL: Tak, ale różni je jeden szczegół. Saudyjczycy są przeciwni pracy kobiet. Większość sprzedawców w ich ojczyźnie to mężczyźni. Żeby kupić luksusową bieliznę, kobiety muszą wysyłać do sklepów męskich służących, same nie mogą kontaktować się ze sprzedawcami. Dopiero niedawno król wydał edykt, który pozwala zatrudniać w sklepach z artykułami wyłącznie dla kobiet sprzedawczynie, ale mimo to wciąż jest ich niewiele. Tymczasem w Los Angeles w butikach pracują prawie wyłącznie kobiety. Saudyjki czują się tam swobodnie, same mogą wybierać, przymierzać, oglądać się, chichotać. To właśnie luksus po który przylatują na rytualne zakupy do Ameryki. Takie wyjazdy to też jeden z nielicznych przejawów ich wolności.

TS: Poza drogimi sklepami w jakich miejscach mogły bywać?

JL: Poza sklepami i restauracjami odwiedzały jeszcze tylko kliniki chirurgii estetycznej. Od nastolatek po sześćdziesięcioletnie matrony – wszystkie robiły sobie operacje! Najczęściej poprawiały nosy i pośladki.

TS: Robiły coś zakazanego na Pani oczach?

JL: Strasznie dużo paliły, ale w ich kulturze to nie stanowi problemu. Nawet młodsze nastolatki odpalały papierosa od papierosa. Za to pod żadnym pozorem nie wolno im było, i tego zakazu przestrzegały, zamienić słowa z jakimś mężczyzną czy nawet chłopcem. Taki epizod mógłby mieć poważne konsekwencje. Gdyby ktoś z ich krewnych uznał, że dziewczyna zhańbiła honor rodziny, mogłaby zostać odizolowana i surowo ukarana. Dwie córki obecnego króla Arabii Saudyjskiej, które apelowały niedawno w internecie o pomoc, sugerując, że są głodzone i zastraszane, prawdopodobnie doświadczają właśnie kary za „niestosowne zachowanie”. Powodem takich restrykcji może być choćby to, że niespokrewniony mężczyzna podszedł do Saudyjki i się odezwał. Dlatego księżniczki cały czas otaczała armia ochroniarzy, których główną rolą było właśnie niedopuszczenie do kontaktu z jakimkolwiek mężczyzną.

TS: Co Panią najbardziej zaskoczyło podczas pracy dla księżniczek?

JL: Że przywiozły prywatnym samolotem do Stanów nie tylko miliony dolarów w gotówce, ale też meble, do których były przyzwyczajone, jedwabne dywany i niezliczone ilości porcelany z Limoges. Dla jednego ze szczególnie kosztownych serwisów wynajęły na dwa miesiące osobny pokój za 500 dolarów na dobę w najdroższym hotelu w Beverly Hills! Najbliżej spokrewniona z królem księżniczka zamieszkiwała tam apartament prezydencki za 10 tysięcy dolarów za noc. Cała saudyjska rodzina zajmowała ponad 50 pokoi. Ich dwumiesięczny rachunek za hotel przekroczył pięć milionów dolarów!

TS: Pani zdaniem księżniczki były szczęśliwe?

JL: Nie odniosłam takiego wrażenia. Zachowywały się tak, jakby przez chwilę za wszelką cenę chciały zachłysnąć się wolnością. Pamiętam, kiedy raz jedna z nich poprosiła mnie o pokazanie najładniejszych miejsc w Hollywood. Nigdzie jednak nie chciała wysiąść. Nawet gdy zawiozłam ją nad morze, patrzyła na nie z samochodu tak smutno, jakby żegnała się z czymś na zawsze. Potem wyznała mi, że wkrótce wraca do kraju na swój ślub. Rodzina wydała ją za sześćdziesięcioletniego nieznanego jej mężczyznę. Ona miała 16 lat. Nikt nie pytał jej o zgodę.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również