"Inni ludzie", ekranizacja rapowego poematu Doroty Masłowskiej, są jednym z najbardziej oryginalnych obrazów, jakie powstały ostatnio w polskim kinie. Z reżyserką Aleksandrą Terpińską rozmawiamy o tym, jak się robi tak zaskakujący i poruszający film.
MAGAZYN PANI: „Prawdopodobnie najbardziej obrazoburczy film ostatnich lat”, napisał o „Innych ludziach” jeden z recenzentów. Spodziewałaś się takich reakcji?
ALEKSANDRA TERPIŃSKA: Żyjemy w kraju, w którym nigdy nie wiadomo, co okaże się obrazoburcze. Nieustająco mnie zaskakuje, co potrafi nas obrażać. Nie czuję, żebym zrobiła film obrazoburczy.
Kontrowersje wywołała przede wszystkim postać Jezusa. W twoim filmie zstąpił na ziemię i rapuje, ubrany w bluzę z kapturem i czapkę z daszkiem, na której nosi koronę cierniową.
W książce to postać marginalna, a w filmie bardzo ważna. Jezus jest narratorem, przeprowadza nas przez świat, który pokazujemy. Był to dość kontrowersyjny pomysł, w procesie tworzenia spotkałam się z bardzo emocjonalnymi reakcjami.
Chociażby Sebastiana Fabijańskiego, który zagrał tę rolę. On nie chciał, by jego Jezus przeklinał.
Tak, ja za to stałam na straży tekstu Doroty Masłowskiej, dlatego nie chciałam usuwać przekleństw. Ale patrzę z perspektywy reżyserki – dla mnie Jezus to jedna z wielu postaci, na których pracuję, i każda czemuś służy. Aktor z kolei filtruje bohatera przez siebie, broni go, by móc lepiej zagrać. Nie chciałam nikogo do niczego zmuszać, więc przekleństwa przełożyliśmy w usta innych postaci. Chodziło o przyjrzenie się polskiemu społeczeństwu z perspektywy osoby, która głosi miłość do drugiego człowieka. Dla mnie w chrześcijaństwie najważniejsze jest właśnie przykazanie o miłości do bliźniego i z tego punktu widzenia bohater grany przez Sebastiana ogląda współczesną Warszawę. Konstatacja jest bolesna.
Bardzo. Bohaterowie „Innych ludzi” są sfrustrowani, potwornie samotni i zagubieni. A dotyczy to i niespełnionego rapera Kamila, który nie ma grosza przy duszy („jume niż kupno preferuje”, „w rubryce praca: szlachta nie pracuje”), i pławiącej się w luksusach Iwony.
Z tekstu Doroty można wyciągnąć bardzo dużo. Chciałoby się powiedzieć, że zależy, z której strony przyłożymy ucho. Mnie najbliższe są jej mikrospostrzeżenia, o tym, jak ludzie traktują się w relacjach. To, że wszyscy szukamy miłości, bliskości, akceptacji i docenienia, ale niewiele jesteśmy w stanie z siebie dać, żeby na nie zapracować. Nie robimy nic, by otworzyć się na drugiego człowieka, jesteśmy skupieni na sobie. W relacjach pokazanych przez Dorotę jest sporo nienawiści, i to zaraźliwej – gdy dotknie jednej osoby, ta przekazuje ją dalej. Bohaterowie „Innych ludzi” nie umieją też żyć swoim życiem. Nie zadają sobie pytania, czy ich marzenia są naprawdę ich. Nikt tu nie mówi „sprawdzam” swojemu życiu. Iwona teoretycznie jest szczęśliwa. Ma bogatego męża, piękne, nowoczesne mieszkanie, panią, która przychodzi sprzątać. Ale czy to jest jej marzenie? Czy to ją naprawdę cieszy, czy też Iwona podąża za social mediami, oczekiwaniami bliskich czy społeczeństwa?
Czy ten sam problem ma Kamil, który przychodząc do Iwony, stwierdza, że w jej mieszkaniu jest „więcej miejsca we wannie niż w pokoju jego siory”?
On też żyje marzeniami opartymi na stereotypach – chce zostać gwiazdą, mieć dużo fajnych dziewczyn, bogatą laskę, taką jak Iwona. I również uważa, że nie musi wykonywać żadnej pracy, by to zdobyć. Nie jest gotów zmierzyć się z porażką, zaczynać od początku.
Czy da się coś zrobić, by było lepiej? Bo po obejrzeniu „Innych ludzi” można dojść do wniosku, że współcześni mieszkańcy polskiego miasta żyją w totalnej beznadziei, z której nie ma wyjścia. Że to „zjebany dzień, dzień przejebany” i „smogu odór”.
Kamil przynajmniej uświadamia sobie, co stracił. To już coś, choć naiwnością byłoby stwierdzić, że odmieni swoje życie. Ale chciałabym wierzyć, że da się coś zrobić, że możemy być dla siebie trochę lepsi.
Czyli powiedzieć „sprawdzam” życiu i wykonać pracę, by spełnić marzenia?
Tak, choć nie zawsze mamy takie możliwości – społeczne czy finansowe. Ważne jest chyba to, żeby nie oglądać się na innych, tylko robić tyle, ile możemy zrobić, pozostając w zgodzie ze sobą. Nie porównywać się. Co oczywiście w dobie social mediów jest bardzo trudne. Warto jednak pamiętać, że tam porównujemy się z filtrami, nie z prawdziwymi ludźmi. A w takim porównaniu zawsze wypadniemy źle.
Jak mówisz, z „Innych ludzi” można wyczytać wiele. Ja wyczytałam też z nich pogardę wobec obcych. Widać ją np. u Iwony w sposobie, w jaki traktuje sprzątającą u niej Ukrainkę.
Dorota umie bardzo precyzyjnie opowiadać o naszym stosunku do obcych, posługując się detalami. To duża wartość jej tekstu. Może właśnie brakuje nam jako społeczeństwu takiego lustra, w którym moglibyśmy się przejrzeć. Jako naród mamy spore doświadczenie emigracji – tak z powodów politycznych, jak i ekonomicznych. Niemcy, Wielka Brytania to przecież od lat kierunki poszukiwania lepszej przyszłości, a jednak wciąż ciężko nam przyjąć ludzi, którzy przyjeżdżają do naszego kraju. Dla mnie to jakiś absurd. Marzy mi się, żebyśmy mieli więcej empatii i widzieli w innym człowieka.
Masłowska napisała „Innych ludzi” kilka lat temu. Czy to jest aktualny obraz polskiego społeczeństwa? Nie masz wrażenia, że podziały społeczne, które ona pokazuje, jeszcze się zaostrzyły przez pandemię?
Gdy wzrasta niepewność, zaczynamy się bać i jeszcze bardziej betonujemy się w naszych postawach. Jesteśmy bardziej narażeni na proste wyjaśnienia, niekoniecznie logiczne – takie jak teorie spiskowe. I bardziej narażeni na podziały. Ktoś naruszył porządek naszego świata, on się rozpadł, więc szukamy stałych reguł, które nam go znowu uporządkują.
Nie kusi cię, żeby zrobić film o tym?
Na pewno nie wprost. Nie mam potrzeby opowiedzenia o pandemii jako takiej. Bliska jest mi niepewność tego, co się wydarzy, ale co można z nią zrobić? Chyba trzeba żyć mimo wszystko. Natomiast te lęki i niepewność jutra, i kurczowe trzymanie się reguł świata, którego już nie ma, magiczne myślenie – to mnie ciekawi.
Od pewnego czasu coraz bardziej realna wydaje się groźba wojny. Twój film „Najpiękniejsze fajerwerki ever” pokazuje, co mogłoby się stać, gdyby do niej doszło.
Zrobiłam go kilka lat temu, ale jest bardzo aktualny, jeśli spojrzeć na to, co się dzieje na granicy. Żyjemy w świecie, który będzie się rozpadał. Ludzie będą migrować z powodu wojen, ubóstwa, kryzysu klimatycznego. Potrzebny jest jakiś sensowny model społeczny, w którym możemy żyć wszyscy, a nie walczyć o zasoby. Nie mam na to pomysłu, ale też nie jestem od tego, by go mieć, tylko od uderzania w dzwonek i mówienia: „Świat nie idzie w dobrą stronę”. Kino ma tę moc dotykania człowieka w bardzo emocjonalne miejsca. Dlatego staram się poruszać problemy, które są dla mnie ważne. Czy są one ważne także dla innych? Mam nadzieję, że tak.
Bohaterowie „Fajerwerków” przyjmują różne postawy wobec wojny. Jedni są aktywni, inni wolą się skupić na sobie, jeszcze inni robią, co im każą. Choć na pytanie o stosunek do ojczyzny pada odpowiedź: „Nie wiem, nie zastanawiałem się nad tym”. Myślisz, że tak to będzie wyglądać?
Najlepszą strategią jest zakładać, że nie wiemy, jak się zachowamy. Może myślisz, że nie zabiłabyś człowieka, ale jeśli ktoś skrzywdzi twoje dziecko? Zareagujesz inaczej, niż zakładasz. „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”. Chciałabym, żeby patriotyzm był bardziej dbaniem o nasze wspólne dobro, o przyrodę, o ludzi, a nie biciem każdego, kto jest inny niż ja. Nie chcę jednak dawać żadnych odpowiedzi, co by było, gdyby – są skazane na porażkę.
Zatem koniec teoretyzowania. Opowiedz mi, jak doszło do tego, że wzięłaś na warsztat tak specyficzny tekst jak "Inni ludzie", które Wydawnictwo Literackie zapowiadało jako "gatunkową hybrydę i polifoniczny utwór potwór".
Z Dorotą poznałyśmy się kilka lat temu na festiwalu w Koszalinie. Bardzo szybko zaproponowała, że prześle mi swoją książkę, a ja się zastanawiałam po co, bo znałyśmy się naprawdę krótko. Nie wiedziałam, czego ode mnie oczekuje. Uwag? A ona wyjaśniła, że chciałaby, żebym zrobiła na podstawie jej książki film. W pierwszym odruchu wątpiłam, czy to jest możliwe, kiedy jednak zrobiłyśmy teledysk – zwiastun książki – postanowiłam spróbować. Wciągnął mnie świat Kamila Janika i poprosiłam o szansę napisania scenariusza.
Jak napisać scenariusz na podstawie rapowego poematu?
To był ogromny ból wykreślania tekstu Doroty. Ona pisze tak smacznie i jest to tak pełne kolorów, że żal każdego słowa. Poza tym musiałam się solidnie doszkolić z równoległego prowadzenia narracji, bo mamy kilkoro niemal równorzędnych bohaterów i starałam się, żeby każdy z nich miał swoją przemianę i łuk postaci, nauczył się czegoś o swoim życiu. Najważniejsze założenia to zachowanie równowagi pomiędzy postaciami, precyzyjne opowiedzenie historii, przeplatanie wątków, umiejętne rozmieszczenie piosenek, by posuwały akcję do przodu, wymyślenie scen, które mogłyby się wydarzyć na kanwie tekstu, a nie ma ich w książce – jak scena z sercem Iwony.
"Inni ludzie" mają nietypową formułę zbliżoną do teledysku. A jednak jesteśmy cały czas ciekawi, co będzie dalej, i wszystko wypada bardzo naturalnie.
Pisząc scenariusz, najbardziej bałam się, jak to będzie, gdy nagle zacznie się piosenka, a to okazało się najmniejszym problemem. Rap jest bardzo organicznym gatunkiem muzyki, wychodzi z mówienia, z rytmu, nadaje tempo i jak się okazało, pasuje do takiej narracji. Zależało mi, żeby i rapy, i monologi do muzyki nagrać na planie. Dlatego aktorzy mieli małe douszne słuchaweczki, w których słyszeli bit, a my mogliśmy dzięki temu czysto nagrać rapowanie z ich emocjami w scenie. Nie chciałam, żeby było lipsyncowo jak w teledysku. Taką samą technologię zastosowano w "Nędznikach" Toma Hoopera. Granie ze słuchawkami nie było dla aktorów łatwe, poza tym mieli bardzo dużo tekstu do zapamiętania i musieli się go precyzyjnie nauczyć.
Pewnie podczas castingu liczyło się, czy aktorzy umieją rapować?
I czy dadzą radę jednocześnie oddać emocje. Castingi trwały długo, często coś się zmieniało w ostatniej chwili. Ale Jacka Belera miałam w tyle głowy od początku. Martwiliśmy się, czy Kamila Janiaka (jak pamiętasz "32 lata, niekarany") nie powinien zagrać młodszy aktor. A potem przyszedł Jacek i zrobił to dokładnie tak, jak trzeba, po prostu był Kamilem. Jednak muszę powiedzieć, że wiele osób w ogóle nie wierzyło w pomysł obsadzenia go w tej roli. Jacek włożył w nią mnóstwo wysiłku. Duża jest też tutaj zasługa charakteryzatorki Darii Siejak, która lekko go odmłodziła, a w retrospekcjach – aż o kilkanaście lat.
I zrobiła sztuczne piersi Soni Bohosiewicz. Przyznaję, najpierw się nabrałam, że to jej prawdziwe ciało.
Silikonowy biust jest bardzo ważnym elementem tej opowieści. To zbroja Iwony granej przez Sonię, coś, co chroni ją przed światem i pozwala być idealną dziewczyną z Instagrama. To musiały być sztuczne piersi. Do robienia tego filmu nie było podręcznika, jak mówiła Dorota Masłowska, i to dotyczyło każdego aspektu pracy nad nim. Nie wiedzieliśmy, co zrobić z kwestią sztucznego biustu, wreszcie doszliśmy do wniosku, że musi powstać w charakteryzatorni. Klejenie go zajmowało mnóstwo czasu – wymagało poświęcenia od Darii, która robiła kolejne odlewy, i od Soni, która cierpliwie poddawała się jej działaniom. Ale było warto.
Na festiwalu w Gdyni dostałaś nagrodę w kategorii najlepszy debiut reżyserski lub drugi film. Teraz Paszport „Polityki”. Krytycy są zgodni w zachwytach. Czujesz się zmotywowana czy lekko przytłoczona?
Uczę się cieszyć tą sytuacją, bo zazwyczaj mało cieszę się sukcesami i bardzo dużo od siebie wymagam. To jest oczywiście średnie z punktu widzenia psychiki.
Co rozumiesz dobrze, bo z wykształcenia jesteś także psycholożką.
Tak, to był mój pierwszy kierunek studiów. Dopiero potem była reżyseria i tak jest lepiej. Powinno się na nią iść, gdy coś już się w życiu zrobiło. Niekoniecznie inne studia – może to być przygoda, podróż stopem przez Amerykę Południową albo pójście do zwykłej pracy. Kiedy mamy więcej doświadczeń, zyskujemy świadomość, o czym chcemy opowiedzieć. Dla reżysera ważne jest zresztą, żeby po prostu sobie pożyć, nie tylko pracować.
I to teraz planujesz? Pożyć?
Też. Bo rzeczy, które chcę jeszcze zrobić, właśnie tego wymagają. Czasu, w którym teoretycznie nic się nie dzieje, a tak naprawdę jest on bardzo ważny.
Aleksandra Terpińska - Rocznik 1983. Reżyserka i scenarzystka. Absolwentka reżyserii na WRiTV UŚ w Katowicach i psychologii na UW. Za swoje filmy krótkometrażowe dostała 50 nagród na festiwalach międzynarodowych (m.in. nagrodę CANAL+ oraz Rail d’Or za „Najpiękniejsze fajerwerki ever”). Pierwszy film fabularny, jaki zrealizowała, „Inni ludzie” na podstawie tekstu Doroty Masłowskiej, przyniósł jej nagrodę w kategorii najlepszy debiut reżyserski lub drugi film na festiwalu w Gdyni. W styczniu została nagrodzona Paszportem „Polityki”.