„Memento mori to mój ulubiony cytat motywacyjny” – mówi z miną pokerzystki jako Zofia w serialu "1670". Ten żart można wziąć za zachętę, by żyć intensywnie, celebrować każdą chwilę i szukać powodów do radości, bo zawsze jakieś są. Katarzyna Herman cieszy się życiem. Jest optymistką, która chce więcej: grać, podróżować, być z dziećmi, tańczyć. Głód życia to jej źródło energii, fantazji i odwagi.
Spis treści
Ostatni rok należał do niej: w filmie "Święto ognia" zagrała nauczycielkę baletu, w "Doppelgänger. Sobowtór" szefową szpiegów, w przebojowym serialu "1670" – Zofię, żonę Sarmaty Jana Pawła. W teatrze też widać ją w dużych rolach, m.in. toksycznej matki w "Mój rok relaksu i spokoju" w Teatrze Dramatycznym. Jest tam jaskrawa, elektryzująca, ale też gibka, sprawna fizycznie, pełna energii. O takich artystkach mówi się: aktorzyca. W kawiarni na Nowym Świecie ściąga na siebie spojrzenia, gdy ze swobodą przysiada na parapecie. Granatowe spodnie, biała koszula, łagodny makijaż. Śmieje się głośno, spontanicznie. „Jestem w kwiecie wieku!” – powie za kwadrans. Dla niej życie jest intrygujące we wszystkich przejawach.
"Twój STYL": Grasz w sztuce, gdzie główna bohaterka odcina się na rok od świata, żeby nabrać dystansu, odpocząć. Gdyby tobie darowano taki czas, co byś zrobiła?
Katarzyna Herman: Jedną taką pauzę przeżyłam. W pandemii aktorzy nie pracowali. Żyłam z oszczędności, miałam czas dla dzieciaków, zrobiłam własnoręcznie tysiąc żurawi origami, zaczęłam kurs instruktorski jogi. I miałam czas na porządną terapię, namysł, kim jestem bez tego szalonego zawodu. Dotąd w wywiadach mówiłam: Jestem po pierwsze aktorką, potem kobietą, matką itd. Ale to zweryfikowałam. Zamknięta kilka miesięcy w domu przekonałam się, że mogę nie być aktorką i całkiem mi z tym dobrze. A gdybyś mi dała wolny rok teraz? Może pojechałabym do Japonii albo do Nowego Jorku? Jednak przede wszystkim chciałabym teraz… grać. Czuję się tego głodna. Zwłaszcza że czas ucieka i za chwilę będzie coraz mniej ciekawych ról. Ale gdybyś umiała czarować naprawdę, poprosiłabym, żeby moja praca była bardziej higieniczna, normalniejsza. Kantor powiedział: „Nie da się wchodzić na scenę bez kosztów. Masz potem spadek energii i jesteś w tym sam”. Ja szczęśliwie wracam dość łatwo i chętnie do siebie i codzienności, bo mam dzieci. Zastanawiam się, jak to będzie, kiedy wyjdą w świat. Do kogo będę wracać? Jak? Ale mam to wyćwiczone: zmywam makijaż, wkładam prywatne buciki i znowu jestem Kaśką, która – odpukać – ma farta.
Syn prawie dorosły, córka – wymagająca uwagi nastolatka. Czego uczy bycie mamą?
Tolerancji i cierpliwości. Codziennie powtarzam sobie: idźcie swoją dróżką, kocham was. Dzieci nie są moją własnością. Chcę się im podobać, mieć z nimi dobry kontakt. Jan Paweł w 1"670" mówi: „Najgorszy w życiu jest zawód tobą, który widzisz w oczach swojego dziecka”. Staram się ich nie zawieść. Myślałam, że poradzę z tym sobie śpiewająco. Mam sześć młodszych sióstr, rozumiem kobiece emocje – tak myślałam. Okazało się, że nie do końca. Teraz moja córka codziennie mnie zadziwia. Jak w jednej osobie może jednocześnie działać zachwyt matką i totalne negowanie tego, co robi, podcinanie jej skrzydeł? Roma mówi: „O, widzę, że pomalowałaś sobie paznokcie! – Ładnie? – pytam z nadzieją. – Nie, masz fatalny gust”. „Gdzie moja bluzka?” – szukam i widzę, że ona ma ją na sobie – choć generalnie moje rzeczy są w jej opinii „słabe ”. Na zmianę przytulamy się i wściekamy. Także w poważniejszych sprawach. Jakieś dwa lata temu, gdy Roma zaczęła się usamodzielniać, zrozumiałam, że jej i synowi trudno być dziećmi absorbującej aktorki z silnym charakterem. Trochę za głośno mówiącej, zbyt mocno się śmiejącej... Dzieci nie lubią mojej pracy, czasu, który im zabrano, gdy były małe. Czasem wieczorem prosiły, żebym nie wychodziła do teatru, a ja wychodziłam. Teraz ja je wypuszczam, ich kolej – wzdycham. Ale cieszę się, że chcą być samodzielne, nie wtrącam się. Coraz lepiej umiemy ze sobą rozmawiać. Bo to nie takie oczywiste – rozmawiać z bliskimi o ważnych sprawach, problemach i się nie ranić. Moim narzędziem terapeutycznym oprócz sportu czy psychoterapii jest teatr. W "Kruku z Tower" gram matkę, która nie ma kontaktu z synem, oboje zatapiają się w świecie wirtualnym i komunikują tylko w internecie. W Moim roku relaksu i odpoczynku jestem matką potworem: fatalną, egoistyczną, wiecznie pijaną, która bawi się córką. Przerabiając ekstremalne doświadczenia w świecie fikcji, przepracowuję dużo także w sobie.
Potem sytuacje w domu wydają ci się mniej skomplikowane?
Gdyby to było takie proste... Staram się być uważna na to, czego doświadczają dzieci. Rozumieć, jak młodzi dziś funkcjonują. Kiedy zamknięto nas w domach, Leon był w pierwszej klasie liceum, przez dwa lata nie znał połowy swojej klasy. To ma emocjonalne konsekwencje. Mam wrażenie, że największym kłopotem tego pokolenia jest rodzaj zamrożenia uczuć, wyłączenia się. A przecież ważne, żeby się czasami z czymś zmagać, pokazać siebie, powiedzieć: ta sytuacja jest dla mnie niedobra, a w tej chcę być. Dzięki pracy z terapeutką dziś Roma potrafi stawiać granice. Słyszę czasem: „O nie, mamo, stop! Wchodzisz na mój teren!”. Wykonałyśmy kawał pracy, ale dużo przed nami. Ważne, że się wspieramy.
Ty masz też wsparcie sióstr. Życie pod jednym dachem bywało opresyjne. Z czasem wasze relacje stały się źródłem siły?
Z różnymi siostrami mam okresy przyjaźni i darcia kotów. Na szczęście zawsze któraś mnie przytuli. To jak z kulami bilardowymi – z jedną się zderzam, to biegnę do innej. Niektóre są daleko, jedna w Kopenhadze, druga w Meksyku, ale zjeżdżamy się, mamy grupę na WhatsAppie. Nikt nie powie mi tak szczerze jak one: „Spuść powietrze!” albo „Jesteś najlepsza!”. Ich obecność i szczerość to wartość bezcenna. Małżeństwo się skończyło, a siostry będą zawsze. Bardzo mi pomogły na trudnym etapie życia, jestem im wdzięczna. Powtarzam dzieciom, że będą radzić sobie samodzielnie, ale super, że siebie mają. Pamiętam scenę z filmu "Prosta historia" Davida Lyncha: staruszek podróżujący do umierającego brata zatrzymuje się na polanie, gdzie przy ognisku siedzi dziewczyna. Ona ucieka od wszystkiego, także od bliskich. Staruszek bierze w dłoń pęk gałązek i tłumaczy: „Zobacz, to rodzina. Jak jest nas tyle, trudno nas złamać. Jesteśmy silniejsi. Sama jesteś słabym patyczkiem, łatwo pękniesz…” Ja czuję rodzinę za plecami. Czasami to mój garb, ale częściej… skarb.
Umiesz cieszyć się tym, co masz. Ale jak w tym nie osiąść? Jak podsycasz apetyt na życie?
W gorsze dni muszę sobie powtarzać: Bądź odważna, hojna, idź do przodu, próbuj nowego, nie bój się, nie bądź małostkowa. To moja mantra. Czasami lubię usiąść przy kominku, wygrzać się, gdy mi zimno, jestem zmęczona. Pozwalam sobie na słabość, wyłączam telefon, ogłaszam, że „jestem zdechła i proszę dać mi spokój”. Ale częściej jestem energetyczna i zdyscyplinowana. Może dzięki szkole baletowej albo harcerstwu, do którego kiedyś należałam? A może dlatego, że wychowałam się w rodzinie wielodzietnej? W pionie trzyma mnie także to, że wciąż muszę wejść w ten sam kostium, nie chcę, żeby mi pękł na scenie. A gorset Zofii był bardzo ciasny! Lubię ten stan życiowej mobilizacji. "Karlsson z Dachu", pamiętasz tę książkę Astrid Lindgren? Kiedy Braciszek pytał go, ile ma lat, on odpowiadał: „Nie powiem! Jestem trochę dzieckiem, trochę starcem – jestem w kwiecie wieku!”. Ja też tak mam, uważam, że jestem w kwiecie wieku. Mówię sobie, że starość to wciąż młodość, tylko trochę później. Słucham mądrych kobiet. Biorąc udział w kampanii „Lubię Siebie”, spotkałam się z dojrzałymi kobietami, które są piękne nie tylko zewnętrznie: Małgosia Pieczyńska, Jowita Budnik, Lidka Popiel. Ale odniosłam wrażenie, że my – obiektywnie silne kobiety – ciągle musimy sobie o naszym poczuciu siły przypominać. Choć nie jesteśmy „puchem marnym” i bliżej nam raczej do tego, co powiedziała Szymborska: „Nie znam się na śrubkach, ale zbuduję most”. Gdy robię remont, odkrywam, że to umiem. Doceniam, że dzielnie sobie poradziłam. Ale muszę sobie czasem powtarzać: dam radę, nie zginę. Daję i nie ginę. To sprawia, że jestem szczęśliwa.
A co daje ci dojrzałość?
Mniej histerii, mimo większej ilości zmarszczek. Głębszy, świadomy oddech, stabilne stanie na nogach. Choć w moim przypadku ciągle z głową w chmurach.
Cały wywiad można przeczytać w marcowym wydaniu Twojego STYLu.